Teraz jest Cz, 28 mar 2024, 11:24



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 34 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona
[Opo] Vanitas Vanitatum... 
Autor Wiadomość
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Niezły ten nowy rozdział. Ciekawy, ale niestety nadal krótki. Lepiej by było gdybyś połączył część pierwszą i drugą. Zbytnio mi to też wygląda na streszczenie, brakuje mi długości. Na pewno jest lepiej niż w pierwszym rozdziale. Cóż, czekam na więcej. Ocenię na 8,5/10


Śr, 4 gru 2013, 15:39
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Chciałbym ocenić ten rozdział bardzo pozytywnie, ale niestety się go nie da ocenić, ot tak! Rozdział krótki. Za krótki. Postaraj się na przyszłość więcej czasu na to poświęcić, może nawet miesiąc, bo za krótkie rozdziały wyglądają mi za streszczenia. Najlepsze, że całkiem nowy temat pt. "Krótkie opowiadania od Niki" są dłuższe od twojego, a przecież tamte są krótkie. Powtórzę, popracuj nad tym. Poza krytyką znalazło się miejsce na pochwałę. Tą pochwałą jest ciekawa fabuła, fajny wątek z połączeniem forumowych userów z bohaterami PR oraz te grupki typu Autor - Ż. Art. Ale czemu ja mam nadal wrażenie, że ja zostałem przedstawiony jak jakiś bandyta? (patrz: godność [nazwa] Kretesa Stodrugiego np. przy dialogach)
Ocena to 8/10.



Spoiler:

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


Śr, 4 gru 2013, 17:08
YIM WWW
Kret bez Twarzy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz, 4 lip 2013, 08:53
Posty: 24
Naklejki: 0
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Na prośbę Z.Arta.
Oceniam twoje opowiadanie.


Cz, 12 gru 2013, 20:51
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Hmm, tak na wszelki wypadek...
Zastrzegam sobie prawa do opowiadań związanych z potyczką ze Slendem tudzież sytuacji niedawnej, tej z Przedwiecznym. Wszystkie prawa zastrzeżone. Proszę innych o respektowanie tego. All rights reserved (jeszcze raz).

EDIT: Dodatkowo, zastrzegam prawa do opowiadania o Cyrku Chaosu.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Ostatnio edytowano Pt, 31 paź 2014, 21:45 przez Z. Art, łącznie edytowano 1 raz



Wt, 24 gru 2013, 21:23
WWW
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Post pod postem? Nic mnie to nie obchodzi.

ROZDZIAŁ 3
Różne ciekawe przypadki

Sam [Gamgee] jednak, stojąc w wieczornym mroku na brzegu morza, pogrążał się w coraz większym smutku, a na szarej wodzie widział tylko cień, który stopniowo znikał w ciemności na zachodzie. Stał jeszcze długo w noc, zasłuchany w westchnienie i pomruk fal, głaszczących brzegi Śródziemia, a dźwięk ten zapadał mu głęboko w serce. Obok niego zastygli w milczeniu Merry i Pippin.
W końcu trzej przyjaciele zawrócili i nie oglądając się, pojechali do domu. Przez całą drogę do Shire nie odezwali się ani słowem, każdy jednak był rad z towarzystwa pozostałych.
Zjechali wreszcie ze wzgórz i wydostali się na Wschodni Gościniec, wtedy zaś Merry i Pippin skręcili w kierunku Jeleniska, teraz już cicho podśpiewując. Sam natomiast pojechał w kierunku Przywodzia i raz jeszcze znalazł się pod wieczór u stóp Pagórka. Gdy wszedł do domu, objęło go żółte światło, ogień migotał na kominku, kolacja stała gotowa i wszyscy czekali już tylko na niego. A Róża pociągnęła go do stołu i usadziła w fotelu i w ramiona włożyła mu małą Elanorę. Sam odetchnął głęboko i powiedział:
- No, to wreszcie wróciłem.

Tak oto kończy się "Władca Pierścieni" w przekładzie Jerzego Łozińskiego. Dzięki dodatkom Tolkiena, wiemy też, co zdarzyło się później. Co by było jednak, gdyby w tym przemiłym końcu nabruździli trochę Mroczni Panowie z Gazowni? O tym już za chwilę.
Następnego ranka Sam usłyszał donośne pukanie do drzwi. Niechętnie wstał, ubrał się, zszedł na dół i nacisnął klamkę. Przed jego oczami ukazała się groteskowa postać. Był to niezwykle chudy i wysoki mężczyzna o szarej karnacji, z zapadniętymi policzkami. Miał na sobie czarny frak i gustowny, niewielki cylinder tegoż koloru. W ręce trzymał równie czarną teczkę.
- Hem, hem, hem, dzień dobry się mówi - przemówił przybysz.
Hobbici znani byli z gościnności, więc nieco zaskoczony Sam odpowiedział tej istocie. Nie omieszkał też zapytać:
- Kim pan właściwie jest?
- Może mnie pan nazywać Mieczysławem, chwilowo nie chcę ujawniać swojej tożsamości. Przybywam z gazowni.
- Aaaa... Przepraszam, skąd?
Przybysz nic nie odpowiedział. Wysunął spod stołu krzesło, chwilę oceniał jego wysokość, potem poklepał je po oparciu i usiadł, stawiając teczkę na kolanach.
- Moja obecność może wydawać się panu niezwykła, ale mam swoje powody. Po pierwsze. Płaci pan za gaz? Dobrze, rozumiem, że nie - Mieczysław zapisał coś na kartce - Po drugie. Chciałbym dać panu propozycję współpracy. Otóż mój zwierzchnik, SlenderMole chciałby, żeby pomógł pan dotrzeć nam na pola Pelennoru, żeby odnaleźć zbroję Czarnoksiężnika, Króla Upiorów.
- A, ale ja wtedy... z Frodem byłem.
- To nieistotne. Musimy zniszczyć tę zbroję, inaczej okrutni Forumianie użyją jej przeciwko mojemu zwierzchnikowi.
Sam Gamgee zaczął się jąkać. Tymczasem Miecio wyraźnie był poirytowany.
- DOBRA! -wrzasnął - WIE PAN, JAK TAM DOTRZEĆ?
- Hmmm... Ta-tak...
Miecio, a właściwie Mroczny Pan z Gazowni, zerwał się z krzesła i porwał Sama w swoje długie ręce. Obudzona tym krzykiem Różyczka Cotton-Gamgee zeszła na dół, co zaowocowało przywiązaniem jej do krzesła i zakneblowaniem. Pan z Gazowni uciekł przez kuchenne drzwi.

***

Tymczasem w znanym nam mrocznym lesie siódemka bohaterów przygotowywała się do teleportacji. Przedstawmy ich. Tintin, młody rudowłosy reporter. Kapitan Archibald Baryłka, jego wierny towarzysz od czasów sprawy z przemytnikami opium (Krab o złotych szczypcach), pan na zamku Księzymłyn, potomek kawalera Franciszka de la Barilca, czarnobrody marynarz, w nieodłącznej czarnej kurtce i niebieskim swetrze z wyszytą kotwicą. Tryfon Lakmus, znany profesor, jeden z wynalazców broni echologicznej, później zniszczonej, w płaszczyku i zielonym kapeluszu, o czarnych wąsikach i bródce oraz łysiejących włosach, z okularkami na nosie, nieco przygłuchy. Miluś, wierny gadający pies Tintina, nierasowy, biały. Poza tym Kacper Dziewiędziesiąt Osiem, wybraniec cesarski, lady Nika, utalentowana rysowniczka i Super Reksiu, nietoperz-czarodziej.
Bohaterowie mieli być przeniesieni do Śródziemia Johna Rolanda Reuela Tolkiena. Do krainy fantastyki, elfów, hobbitów, krasnoludów, orków, trolli... Sir Ser dawał im ostatnie rady.
- Pamiętajcie, wrócicie dzięki tym zegarkom. Musicie odnaleźć Sama Gamgee i nakłonić go, aby zaprowadził was na pola Pelennoru. Tam zdobędziecie zbroję Czarnoksiężnika, Pana Upiorów. No, ruszajcie już.
Bohaterowie weszli w coś na kształt gwiezdnych wrót. Zakręciło się wokół nich, zawirowało, potem przycisnęło. Podróż miała trwać dobre dziesięć minut.
- Z-z-zupełnie jak w-w-wtedy na statku k-k-kosmicznym, co, T-t-tintinie?
- O Jezu! Ten pies gada!
- Pewnie, ż-że gada, d-do kaduka!
- A czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co my tu robimy...
- Suuuuupeer!
W końcu nasi bohaterowie znaleźli się w zielonej krainie, zwanej Shire. Dokładniej w miejscowości Hobbiton (czy Hobbitów, jak kto woli). Przed Pagórkiem. Przed Bag End. Podeszli do drzwi. Były uchylone.
Gdy weszli, ich oczom ukazała się młoda hobbitka (zaledwie ok. 50 lat, dla hobbita to nie aż tak dużo), przywiązana do krzesła, z jakąś szmatą włożoną w usta. Super Reksiu rozpoznał w niej Różę Cottonównę Gamgee. Baryłka szybkim krokiem doskoczył do krzesła i uwolnił hobbitkę.
- Co się stało? - zapytał Tintin (tu muszę dodać, że nasi bohaterowie mieli wszyte w czapki tłumacze języków Śródziemia jak i mikrofony, które tłumaczyły ich wypowiedzi).
- Ta... takie drab przy... szedł - Różyczka rozpłakała się - no i porwaaał Saaamaaaa iii nieeeewiaaaadooomooo gdzieeee! - z tymi słowami hobbitka osunęła się na ziemię. Kacper podjął się próby jej ocucenia.
- Konwalie? Istotnie, bardzo piękne kwiaty - stwierdził profesor Lakmus.
- Czy on nie ma jakiegoś aparatu słuchowego albo chociaż takiej trąbki do ucha? - zdenerwowała się Nika.
- Nie, kiedyś miał, podczas lotu na Księżyc... zaraz! - Kapitan Baryłka skoczył w stronę profesora i po krótkiej szarpaninie wydobył z jego kieszeni aparat słuchowy, po czym dostał napadu szału.
Lakmus z miną pełną zażenowania nałożył aparat. Jeden problem był rozwiązany.
Bohaterowie zostawili ciężko oddychającą Różę w Bag End i skierowali się na rynek miasteczka. Sprawa sprawą, ale rozejrzeć się można, prawda? Tym bardziej, że podróż w czasoprzestrzeni do lekkich i przyjemnych nie należy, tak więc odpocząć warto. Kac(z)per razem z Kapitanem Baryłką skombinowali skądś wędki i poszli nad pobliską rzeczkę. Nika zaczęła szkicować Hobbiton. Profesor Lakmus postanowił zebrać do badania i analizy fajkowe ziele. Super Reksiu szukał ludzi gotowych pójść z nim lub hobbitów, w celu zdobycia autografów. Tintin z Milusiem po prostu wyszli na spacer...

Spławik zaczął drgać. Baryłka szybko wyjął wędkę z wody. Całkiem okazała ryba, pomyślał. "Psida się, psida".
Nagle kapitan poczuł duszności. Zaczął kaszleć i wypluł fajkę, która wpadła do wody. Spojrzał za siebie. Za nim stał Profesor Lakmus, trzymający szczyptę fajkowego ziela w dłoni.
- Witam kapitanie - powiedział - Bo widzi pan, ja to tutaj właśnie badam, no i sprawdzić chciałem, jak toto działa po podpaleniu...
Baryłka dostał kolejnego napadu szału. Zgubił fajkę, do której był bardzo przywiązany.

- Słuchajcie! - krzyknął Super Reksiu, kiedy już wszyscy się zebrali po jakimś czasie -Czytałem 'Władcę Pierścieni" i wiem jak dotrzeć na Pola Pelennoru, tym bardziej, że jest to w miarę łatwa droga. Żeby nie iść tygodniami moglibyśmy wybrać jakąś drogę powietrzną. Na przykład orły... chociaż nie, w Shire się nie kręcą. Kacper, ty byłeś Wybrańcem Cesarza Fiction i posiadłeś umiejętność kreacji. Nika mogła by narysować plan jakiegoś pojazdu...
Pomysł Super Reksia został przyjęty z ogólną aprobatą. Nika szybko naszkicowała plan, a Kacper wybrał się do domku pewnych Tuków (z którymi wcześniej zaprzyjaźnił się Tintin) po potrzebne materiały. W krótkim czasie pojazd został ukończony i teraz możemy mu się lepiej przyjrzeć.
Przypominał Flinstonowóz, aczkolwiek był od niego dwa razy większy, dokładnie na sześć osób plus pies. Miał gąsiennice niczym czołg - aby mógł się poruszać po wertepach, peryskop - w razie potrzeby zanurzyć się można pod wodą, oraz wysuwane skrzydła.
Miał również, niestety, jeden jedyny defekt.
Był różowy.

***

Bibliotekarz z Niewidzialnego Uniwersytetu w Ankh-Morpork, największym mieście Świata Dysku, rozejrzał się po swojej bibliotece. Nareszcie wszyscy wyszli. Wyjął z półki pokaźny tom i złapał go w palce u nóg. Jednej ręki używał do przewracania kartek, a w drugiej trzymał banan, który pogryzał przy lekturze. Usadowił się w miękkim fotelu przy kominku.
- Uuk - wydał z siebie odgłos, który mógł mieć różne znaczenie. Teraz jednak chodziło o westchnienie ulgi.
Tak.
Bibliotekarz na Niewidzialnym Uniwersytecie był małpą. Dokładniej orangutanem. Nikogo to już nie dziwiło, gdyż taki stan rzeczy utrzymywał się od dawna. Prawdopodobnie kiedyś był człowiekiem, może nawet szanowanym. Jednak czytanie magicznych, wyjątkowo niebezpiecznych ksiąg, a właściwie jedno zaklęcie sprawiło, że wyglądał tak, a nie inaczej. W sumie nawet to lubił. Mimo, że wyglądał trochę jak rudowłosy worek pełen wody a twarz miał taką, którą pokochać mogłaby jedynie opona ciężarówki.
Nagle poczuł drżenie na całym ciele. Wyjątkowo mu się to nie spodobało. Zaczął widzieć przed oczyma wirujące okręgi, a po chwili znalazł się w ciemnym lesie. Zauważył kreta i nornika. Pierwszy z nich był w zbroi i miał czarne włosy. Drugi ubrany był w szary szlafrokopodobny strój. Wyraźnie się nad czymś skupiał.
Bibliotekarz nie mógł się poruszyć. Był tu duchem i ciałem, widzieli go, mówił, ale nie mógł się poruszyć.
Zaraz z błyskiem pojawiła się nowa postać, w rozwianej czarnej szacie, o bielutkiej skórze, bez nosa. Przed sobą trzymał wyciągniętą różdżkę i najwyraźniej kończył jakieś zaklęcie, kiedy został tu ściągnięty. Właśnie wypowiedział końcówkę; coś w stylu "...DAVRA!".
Rozbłysk zielonego światła. Promień poleciał akurat w stronę kreta, przeleciał przez niego i zniknął. Kret ziewnął, a beznosy przybysz wpatrywał się w niego z miną godną Oscara (jeśli dawaliby Oscara za najbardziej idiotyczny wyraz twarzy).
Błysk. Kolejna postać. Jakiś starszawy mężczyzna w todze, z dużą ilością ran ciętych, ocenił Bibliotekarz. Mężczyzna miał atak padaczki i suchymi wargami próbował mówić "Et tu, Brute contra me?". Następnie...
- DOSYĆ! Dosyć! Koniec z tym - krzyknął kret - Norbert, przestań się bawić czasoprzestrzenią i odeślij tych ludzi... hm... - spojrzał na orangutana - te istoty.
- Uuk - powiedział z zażenowaniem w głosie Bibliotekarz.
- Ale dlaczego, Ser? To takie zabawne - odpowiedział nornik.
- Norbercie! Ileż razy mam ci powtarzać? Może to i moja wina, że spadła ci na głowę cegła, ale naprawdę, uspokój się!
Dze Grej Men przeprosił. Po chwili wszystkie trzy postacie wróciły do swych wymiarów.
Sir Ser odszedł... no, gdzieś w każdym razie sobie poszedł. Norbert patrzył jeszcze przez chwilę w jego stronę, a kiedy zniknął mu z oczu, jeszcze raz skupił się.
Przy donośnym huku zjawili się dwaj muzykanci - Szczepko i Tońko - grając swoją znaną wszystkim piosenkę.

[center] - Niech inni sy jadu, dzie mogu, dzie chcu, do Widnia! Paryża! Lundynu,
A ja si zy Lwowa nie ruszem za próg, za skarby, na skarz mnie Bóg!
Bo dzie jeszcze ludziom tak dobrze jak tu?
Tylko we Lwowi!
[/center]

***

Za pagórka wyłaniało się siedem postaci, niczym Siedmiu Wspaniałych.
Byli to nasi bohaterowie.
Istotnie, Kacper miał niezwykłe możliwości kreacji, także pojazdów - ale dostosowanych jedynie do potrzeb ziemskich.
Tak, różowe coś zniszczyło się dość szybko. Zaczepiło się o korzeń, już za Bucklandem (Jeleniskiem). Merry'ego i Pippina nie było - w jakiś niewiarygodny sposób zdążyli się już rano udać do Gondoru. Jak to zrobili - nie wiadomo. Być może Sok Entów, który kiedyś pili, miał inne możliwości niż jedynie przyspieszony wzrost? Grunt, że nie mogli skorzystać z ich pomocy.
Znaleźli się w lesie, a będąc w lesie w Śródziemiu, w dodatku w nocy, nawet mimo tego, że było to przecie Shire... nie można być bezpiecznym.
I rzeczywiście.
Z Nienacka (tak, z Nienacka, to nie jest błąd) napadły ich olbrzymie pająki.
Skąd się wzięły?
Nie wiadomo. Później spekulowano, że mogli je nasłać w jakiś sposób Mroczni Panowie z Gazowni.
Rozpoczęła się straszliwa walka. Kacper bił, dziobał, gryzł, kopał i Bóg wie co jeszcze. Super Reksiu zadawał ciosy w kark (?), bo, jak wiedział, mogły spowodować szybką śmierć. Miluś uczepił się jednego z pająków i szarpal go tak długo, aż ten skonał. Tintin wyciągnął z kieszeni pistolet i zastrzelił kilka potworów, po czym... skończyły mu się naboje. Nika z prof. Lakmusem zostali przyparci do drzewa, nie mogąc się bronić. Skunks popatrzyła chwilę na ołówek trzymany w łapie, po czym wbiła pająkowi w oko. Stwór w ostatnich konwulsjach przewrócił się na plecy przygniatając kpt. Baryłkę.
Jednak nie to było najgorsze.
Z ciała każdego pająka wychodziły dwa kolejne.
Super Reksiu walcząc z trzema pająkami naraz przypomniał sobie piosnkę, którą kiedyś... czytał. Zaczął śpiewać na własną melodię.

[center]- Hej! Tom Bombadil! Toma Bombadila
Zwiemy oto w głos, bo nadeszła chwila
Grozy. Poprzez rzeki, wzgórza, knieje
Przybądź Tomie, przybądź, bo źle nam się dzieje!
[/center]

Po chwili usłyszeli mocny głos, który jakby w odpowiedzi zaśpiewał:

[center]- Hopsa dyl! Hopla dol!
Tom Bombadil, zuch na schwał!
Czy to lipiec, czy to luty,
Błękitny ma on kubrak
I żółte nosi buty!
[/center]

Po chwili przybiegł w podskokach niewysoki człowieczek, noszący - jak było w piosence - błękitny kubrak, żółte buty i zieloną czapkę. Podbiegł do pająków. Zatrzymał się. Zaczęło bić z niego białe światło, tak mocne, że nasi bohaterowie zasłonili oczy, a pająki uciekły z piskiem.
Po chwili zwrócił się do Forumian, Tintina, Baryłki i Lakmusa.
- Hopsa dyl! Hopla dol! Kim jesteście i co tu robicie?
Po krótkich wyjaśnieniach Tom Bombadil zaprosił ich do swojego domu.
- Mówicie, żeście z Forum, tak? - zagadnął - A czy to nie przypadkiem wasz kolega?
Przy kominku siedział, opatulony w koc, kot w stroju czarodzieja. Adam Magik. Odwrócił się do naszych bohaterów i uśmiechnął się.
- Pewnie dziwicie się, co tu robię. Otóż, jak pamiętacie, spadłem z mostu Kazan-bum. Muszę wam wyjaśnić, że potrafię otwierać portale czasoprzestrzenne, choć nie jestem na tyle w tym zaawansowany, żeby wybrać punkt docelowy, tak więc wyrzuciło mnie w przypadkowym miejscu... Właśnie w tym lesie.
- Spadł mi na łeb - dodał Tom.
Nika najszybciej włączyła zegarek. Poinformowała Króla Śmierci o tym, że Adam żyje.
Kot, wysłuchując opowieści Tintina, powiedział, że spróbuje wysłać ich do Minas Tirith. Otworzył portal, przez który mieli przejść nasi bohaterowie, a sam nacisnął przycisk na swoim zegarku i zniknął.
Kapitan Baryłka dalej biadolił o stracie fajki. Tom Bombadil sięgnął do kieszeni.
- Czy to ta? - powiedział, wyciągając drewniany przedmiot.
Baryłka dostał kolejnego napadu, już trzeciego w tym rozdziale. Tym razem był to jednak napad radości.

***

Król Elessar właśnie przechadzał się razem z Meriadokiem i Peregrinem po murach miasta. Rozprawiali o wielu zdarzeniach sprzed roku, a także o tym, co się stanie dalej (nawiasem mówiąc, hobbici przybyli do Minas Tirith, bo zostawili tam fajki, ale postanowili zostać trochę dłużej).
Wtedy to nad Pippinem błysnęło i spadło na niego siedem postaci.
- Phi! Cel dobry, ale lądowanie to mógłby poprawić - skomentował Miluś.
Meriadok wytrzeszczył oczy w osłupieniu, podczas gdy Elessar próbował wyciągnąć Pippina spod jęczącego kapitana Baryłki.
- Kim jesteście? - zapytał - Czy mam was uściskać czy może użyć tego? - z tymi słowy król wyciągnął swój miecz Anduril.
Tintin pokłonił się nisko.
- Wasza Miłość, pochodzimy z różnych światów. My - tu wskazał na swoich przyjaciół - na przykład pochodzimy z Ziemi, z kraju o nazwie Belgia. Ci tutaj natomiast - pokazał Forumian - pochodzą z innej krainy zwanej Forum. Przybyliśmy tu w celu zdobycia zbroi Czarnoksiężnika z Angmaru, na polach Pelennoru. Przybywamy akurat od Toma Bombadila...
Zastosowanie tego nazwiska było dobrym pomysłem.
- Obieżyświacie! - krzyknął Merry - Tom Bombadil to przecież... Spotkaliśmy go, to znaczy Frodo, Sam, Pippin i ja, jak...
- Wiem, Meriadoku, wiem - uspokoił go Elessar - No cóż, wyglądacie mi na dobre istoty, a ja znam się na ludziach! Wejdźcie do mego pałacu aby się ogrzać, bo mróz duży na dworze się zbiera! I niech poddani moi ni e myślą, jakoby ich król był niegościnny!
Opowiedzieli mu całą historię podczas niewielkiej uczty, której uważnie się przysłuchiwał. Wreszcie przemówił:
- Dobrze! Nie możemy tolerować żadnego zła, a przecież i Sauron nie zginął - albowiem jest Majarem - a słyszałem pogłoski jakoby opisani przez was Mroczni Panowie kręcili się w okolicach ruin Dol Guldur i odprawiali przedziwne rytuały - być może chcieli go przyzwać? Czy chcecie pomocy kogoś z moich zbrojnych? Od razu zaznaczam, że dam wam schronienie na parę dni.
- Za pozwoleniem, Wasza Miłość - odezwał się Super Reksiu - widziałem kiedyś mapę Gondoru, a i uważam że pomocy nie potrzebuję. Dlatego postanowiłem udać się tam sam i wykopać zbroję Czarnoksiężnika.
- Dobrze, udzielam zgody... a teraz odpocznijcie nieco, a jutro zajmiecie się wszystkim.
Z rana, nie budząc nikogo, Super Reksiu zszedł z plecakiem z Minas Tirith, przepuszczony przez straże, po czym wszedł na Pelennor. Łatwo było odnaleźć kluczowe miejsce. Tam, gdzie padł smok Czarnoksiężnika z Angmaru, ziemia była czarna i sucha. Niedaleko, gdzie poległ wierzchowiec króla Theodena wyrosła piękna, zielona trawa. Razem ze smokiem została zakopana zbroja Czarnoksiężnika. Super Reksiu wyjął łopatę i wykopał ją.
Nie mógł się oprzeć pokusie zwiedzenia nie tak dalekiego Osgiliath - a właściwie już ruin. Włożył ciężką zbroję do plecaka i poleciał w jego stronę, aczkolwiek strażnicy z Minas Tirith nie tracili go z oczu, gdyż byli dalekowidzami. Nasi bohaterowie też stali na murach i przez lornetki teatralne obserwowali poczynania Super Reksia.
Jednak nie skończyło się szczęśliwie.
Bohaterowie z przerażeniem zobaczyli oddział orków, kierujący się w stronę ruin (Mordor zaczynał się bardzo niedaleko). Prowadzili go... Mroczni Panowie z Gazowni. Jeden z orków, Egrok, świetny strzelec, szybko zauważył Super Reksia. Wyciągnął swoją broń.
Łuk Egroka zaśpiewał.
Czarna strzała pomknęła w kierunku Super Reksia i przebiła go na wylot, wbijając się aż po same lotki. Następnie uderzyła w ziemię i wbiła się w nią była tak, że Super Reksiu wyglądał jak... przepraszam, jak szaszłyk.
Bohaterowie obserwowali to z przerażeniem. Nika zemdlała.

CZY SUPER REKSIU NIE ŻYJE?
CZY OSOBA JEDZĄCA BANANY Z KECZUPEM MOGŁABY DOŁĄCZYĆ DO FORUM?
I CZY BIBLIOTEKARZ SKOŃCZY CZYTAĆ KSIĄŻKĘ?

Tu bi kontiniud...

/EDIT: poprawiono.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Ostatnio edytowano So, 9 sty 2016, 17:40 przez Z. Art, łącznie edytowano 7 razy



N, 26 sty 2014, 21:14
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Lepiej nieco, niż poprzednie dwa rozdziały, ale do perfekcji ciągle daleko. Pomijając już wspomnianą przez Autora (patrz post niżej) wspaniałą fizykę, wydaje mi się trochę dziwne, że nagle a niespodziewanie znikąd pojawia się grupa antropomorficznych, gadających zwierząt (plus trzech ludzi i jedno nieantropomorficzne gadające zwierze, ale to już inna sprawa), i nikt się nie dziwi. Ale przynajmniej odgrywam jedną z ważniejszych ról.
Akcja: za szybka. Nawet po poprawieniu rozdziału. 7/10.
Długość: nieco za długie. 9/10.
Orty, inty, inne: nie zauważyłem. 10/10.
Humor: 7/10.
Ogółem: 1/10 za wcześniej wspomniany już błąd, że nikt nie jest zdumiony tak dziwnymi przybyszami :P .
Spoiler:

Czekam na kolejny rozdział.
Spoiler:

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Ostatnio edytowano Śr, 29 sty 2014, 19:05 przez Czarnoksieznik, łącznie edytowano 1 raz



Pn, 27 sty 2014, 14:42
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Oj, Arcie, Arcie. Popisałeś się. Długość jest odpowiednia, takie rozdziały właśnie powinny być. Wcześniej były za krótkie. I uważam, że nie jest za długie, bo wbrew pozorom szybko się czyta. Akcja jest w miarę opanowana, tamta bez poprawek była za szybko. Cóż, ja nie czytałem jeszcze ni Hobbita ni Władcę Pierścieni (wkrótce nadrobię braki). Nie zauważyłem żadnych ortów, intów czy innych błędów. Humor taki sobie: ni dobry, ni zły. Fizyka zaś dobrze przedstawiona - czołg, który zawiera pomieści siedem osób oczywiście musi zniszczyć się na gałęzi. Ja szczerzę lubię takie cosie. Więc tutaj plus dla ciebie.
Daje ci 9/10. I pisz.


Śr, 29 sty 2014, 18:27
Roz-kreca się
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 18 cze 2013, 18:45
Posty: 13
Naklejki: 0
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Och, to jest takie pozytywnie pozytywistycznie hiperastyczne, że kończą mi się przymiotniki. Pisz wincyj, waćpanie, gdyż melasa smaczną jest. 10/10!!!!!

_________________
Obrazek


Śr, 29 sty 2014, 21:58
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Rozpędziłem się w pisaniu, fakt. Ale będę się starał dawać rozdziały w miarę regularnie.
(PS: wszelkie obrażanie innych ludzi w moim opo jest raczej celowe. Chyba, że ktoś się obrazi, jak AdamZet)

ROZDZIAŁ 4
Api, Sienkiewicz i Mroczni Panowie Dwaj (albo więcej)

W dalekiej Kambodży był raz sobie domek.
- Eeeej! Miało być o forum! - ktoś pewnie powie.
Toż zaraz będzie, odpowiem. W domku mieszkała sobie pewna kura-ateistka z bardzo niską samooceną.
Miała na imię Api. Nazwiska brak.
Jej egzystencja była niezwykle nudna, niezmienna, czy nawet żenująca, jakby to powiedział nasz znajomy.
Nie robiła w życiu nic ciekawego.
W tamtym momencie akurat poczłapała z salonu do kuchni w pasjonującym celu przejścia z salonu do kuchni, a z kuchni do salonu. Podeszła do lodówki i otworzyła ją*. Owiałby ją powiew przyjemnego chłodu zmieszanego z zapachem starych skarpet i spleśniałej wołowiny, o ile lodówka by działała i były w niej jakieś skarpety czy mięso.
Tymczasem wszystkie półki były zastawione pojemnikami z keczupem i bananami.
Api wyjęła banan i obrała go ze skórki, nawet go nie myjąc czy coś. Potem otworzyła garnek z keczupem i zanurzyła cały banan w płynie. Ugryzła. To najohydniejsze danie na świecie, ale jej żołądek jakoś to trawił.
Wtedy stało się TO.
Z lodówki poznikały wszystkie półki i zaczęła promieniować niebieskim światłem. Kura zobaczyła jak człowiek, nad którego głową widniał napis "PanAdministrator" wbija nóż w ziemię. Momentalnie wyrosła niewielka chatka, która z czasem się rozrastała. Pojawiało się więcej postaci. Chatka zmieniła się w murowany dom, a potem w ogromny zamek.
Potem w lodówce nastała ciemność.
Zielona kura z napisem "Traktor" i kilka innych istot walczyło z dwoma grupami, nazwanymi "Administratorzy" i "Moderatorium". Wygrały owe dwie grupy. Zamek był podniszczony.
Potem zdarzyło się mnóstwo rzeczy, których tu nie sposób opisać. W końcu pojawił się ognisty koń. Zamek zaczął płonąć. Ibis z napisem "Kacper98" podszedł do niego i chlustnął na niego wodą. Koń zmienił się w świniopodobną rzeźbę. Ale wtedy... wszystkim istotom znikły twarze. Zamek ogarnęła ciemność. Pojawił się kret w gustownym wdzianku oraz kilku szarych panów. To miejsce wyraźnie potrzebowało pomocy.
Kura wlepiła oczy w lodówkę. To niemożliwe. Nie, takie coś nie mogło się zdarzyć. Wtedy wciągnęło ją w ciemną otchłań...
Znalazła się w ciemnym lesie, w którym stałą przy ognisku grupka postaci.
Przypomniały jej się nagle gry, w które kiedyś grała. "Przygody Reksia", czy jakoś tak...
- Dzie... dzień dobry... - odezwała się - Mam na imię Api...

***

Przy ruinach twierdzy Dol Guldur wyraźnie coś się działo... Coś niedobrego...
Dwóch Mrocznych Panów z Gazowni odprawiało dziwne obrzędy, których z powodu podobieństwa do satanizmu tutaj nie opublikuję.
Przyzywali coś złego...
Przyzywali Saurona.
Cień zawisł nad twierdzą. Po chwili zstąpił na ziemię.
- CZEGO CHCECIE, MAŁE PYŁKI? - rozległ się donośny głos, od którego uschły drzewa.
Epicko Mroczny Pan z Gazowni ukłonił się nisko.
- Witamy cię, o najprzedniejszy ze złych! Chcielibyśmy razem z naszym władcą SlenderMole'em prosić cię o pomoc w pokonaniu naszych przeciwników, Forum! Czy użyczysz nam swej ła...
Usłyszeli okropny wrzask, który zmiótł wszelkie rośliny i słyszany był ponoć aż w Gondorze. Ciemność porwała Niezbyt-Mrocznego-Ale-Jednak-Nie-Jasnego Pana z Gazowni. Przerażony Epicko Mroczny próbował uciekać.
Na próżno.
Zostali zesłani na zatracenie.

***

- Kurczę, szkoda, że Super Reksiu nie żyje - stwierdził Miluś, kiedy tymczasem Kacper cucił Nikę.
- Szkoda? Ty nic nie rozumiesz - zerwała się Nika - był z nami od 2009 roku!
Baryłka, Tintin i Lakmus mieli posępne twarze. Król Elessar starał się ich uspokoić. Mówił coś o Valarach, Majarach i Eru Iluvatarze, ale nie chcieli go słuchać.
Z dolnych kondygnacji Minas Tirith zaczęły dobiegać okrzyki.
Wysoka postać, w zbroi Czarnoksiężnika z Angmaru, podniosła metalową maczugę i zniszczyła bramę. Odepchnęła kilku zbrojnych i zaczęła biec w stronę pałacu.
Drzwi sali, w której przebywali nasi bohaterowie, otwarły się z hukiem. Hobbici i Król Elessar wyciągnęli miecze. Anduril błysnął i sprawnym ruchem obciął istocie całe ramię. Czarnoksiężnik popatrzył na Króla z wyrzutem (o ile istota bez twarzy może patrzeć), podniósł dygoczący jeszcze kawałek metalu, który był częścią jego ciała i przyłożył do ziejącej pustki na barku. Ręka zespoliła się i wyglądała, jakby nigdy nic się jej nie stało.
Merry podskoczył i wbił mieczyk między pustą przestrzeń między napierśnikiem a hełmem. Rozległ się odgłos chrupania.
Z pustki wypadła rękojeść miecza.
- Mmm, dobre - odezwał się głos, który wydał się Forumianom dziwnie znajomy.
- Super Reksiu?! - krzyknął Kacper.
Postać przytaknęła. Usiadła i opowiedziała im historię swojego... życia po życiu.
- Kiedy przebiła mnie czarna strzała, poczułem, jak mój duch ulatuje. Co dziwne, był mroczny i ciemny. Plecak otworzył się i wyleciała z niego zbroja Czarnoksiężnika z Angmaru. Zaczęła się wokół mnie kręcić. Moje dotychczasowe ciało - nietoperz - uschło. Potem pojawiłem się na ziemi w takiej oto postaci i rozgromiłem patrol orków, ale niestety Mroczni Panowie z Gazowni, chamy jedne, zbiegły. No, ale jestem tutaj!
Nika powiadomiła Króla Śmierci. Z zegarka wyświetlił się telehologram (na który z przerażeniem patrzyli hobbici i król).
- A więc zginął, a potem stał się Czarnoksiężnikiem? Tak myślałem. Zresztą po to nam była ta zbroja. Ktoś się miał poświęcić, aby stać się (prawie) niezwyciężonym wojownikiem.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Super Reksiu nie był "przeklęty".
Od teraz kazał nazywać się "Czarnoksiężnikiem". Później powrócił do formy nietoperza (ale z hełmem i maczugą) za sprawą Gardło Sobie Podrzynam Dibblera, którego niechcący przyzwał nieznany... Ale o tym w innej opowieści.

***

Dwaj Mroczni Panowie z Gazowni popatrzyli na siebie. Byli sami w ciemnym pomieszczeniu. Ich bracia zawiedli w sprawie pomocy Saurona. Teraz im musi się udać...
Jeden z nich popatrzył na zapalniczkę trzymaną w ręku. Stróżka potu (czy czegoś) poleciała mu po twarzy. Wreszcie przyłożył sobie zapalniczkę do ciała i nacisnął.
Płomienie oświetliły mrok.
Na miejscu zaraz zjawił się szkielet w ciemnym płaszczu. Z kosą tak ostrą, że mogłaby przecinać wiatr czy słowa, albo wyciągnąć z człowieka duszę.
Pojawił się Śmierć.
WITAM, odezwał się, NAJWYRAŹNIEJ MNIE WZYWAŁEŚ, CO? INACZEJ BYŚ NIE POPEŁNIAŁ SAMOBÓJSTWA.
- Z... zaaaczzzeekaaj - stęknął płonący Mroczny - Bbbooo wiiidziiisz, jesteeśmmmyyy oddd SsssleeeendeeerMoole'a... Iiii czzzzyy niee móógłbyyś naaaam pooomóóóc w waaaalceee z Foooruuum? Muuusiiimyyy zwyycięęężyyyć, aaa tyyy bęęędzieeesz miaaałłł mnóstwo duusz doo zaaabraaania.
Śmierć powoli przesunął się w stronę ognia. Jego przerażająca twarz (?) była teraz dużo lepiej widoczna. Nie wyrażała żadnych uczuć, nie ruszała ustami. Głos wydobywał się jakby z głębi czaszki, był grobowy, ale Śmierć nie poruszał szczękami.
HA! MYŚLISZ, ŻE ZABIERANIE DUSZ SPRAWIA MI PRZYJEMNOŚĆ? MYLISZ SIĘ. I TAK ON MI NIE POZWALA. NIE MOGĘ. PRZYKRO MI. HM, CHŁOPIE, WŁAŚNIE ZAJMUJESZ SIĘ OGNIEM.
- On, czyli kto? - zapytał drugi Mroczny, który powoli zaczynał płonąć.
AZRAEL. ŚMIERĆ WSZECHŚWIATÓW. KRÓL ŚMIERCI. CZASAMI WYGLĄDA JAK KRET.
Mroczni Panowie zauważyli, że już są duszami. Spojrzeli na przypalone resztki swoich dawnych ciał. Śmierć poprowadził ich na tamtą stronę. Do pewnego cieplutkiego miejsca, w którym żyje kilkuset rogatych panów z ogonami.
Potem odjechał.

***

Wszyscy raczyli zaznajomić się już z Api, także ci, którzy byli na wyprawach (oprócz drużyny Reksia, były problemy z łącznościę). Jej przybycie było właściwie błogosławieństwem. Brakowało im akurat czwartego do brydża trzeciego Forumianina, który mógłby wyruszyć do świata "Trylogii" Sienkiewicza (Adam został oddelegowany do II Wojny Światowej). Nieśmiała kura poczuła się tu... dobrze. Jedno ją jeno nurtowało.
Czy uda jej się tu spokojnie żyć? I dlaczego od razu po jej przybyciu wysyłają ją na jakąś dziwną wyprawę-nie-wiadomo-gdzie-i-po-co? Nie mogła tego pojąć.
Sformowały się dwie grupy w składzie:
Trylogia - Asterix, Obelix, Panoramix, Idefix oraz Jimmi Strona, Mątek, Api; mieli zdobyć buławę hetmańską.
II WŚ - Sknerus McKwacz, Kaczor Donald, Diodak oraz Artur, bot, Adam Magik (nazwana w kronikach również grupą moderatorską); nie określono, co mieli zdobyć.
Drużyna Asteriksa weszła do portalu.
Znów bohaterów przygniotło, zawirowało itede itepe...

Trzech jeźdźców stanęło na wzgórzu. Michał Wołodyjowski przyłożył rękę do czoła i zaczął wpatrywać się w dal. Wypatrywał Turka...
Pan Zagłoba spadł z konia i zaklął siarczyście.
Nagle z nieba wystrzelił promień, w którym zmaterializowało się siedem postaci.
Hassling-Ketling of Elgin nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nigdy czegoś takiego nie widział...
Oto pojawił się mały człowieczek w hełmie ze skrzydełkami, o blond włosach i dużych wąsach. Gruby, rudy mężczyzna w samych tylko spodniach w paski, butach i hełmie z rogami. Starszy człowiek o brodzie długiej na trzy łokcie. Malutki piesek. Gad jakowyś pomarańczowy przedziwny. Pies biały na tylnych łapach stojący z długimi włosami brązowemi. Wreszcie kura jakowaś ponadprzeciętnego wzrostu w szacie różowej.
Zagłoba znowu spadł z konia.
- Ki czort?! - krzyknął.
Wołodyjowski rozdziawił usta w osłupieniu. Po chwili otrząsnął się i podjechał do Mątka. Podetknął mu szablę do gardła.
- Mówże kim jesteś, gadzie piekielny - warknął - albo ci ta szabelka gardło rozpłata. Czemuż ludzi straszysz, poczwaro?
Mątek się zapeszył.
- Waćpan nie płataj mi gardła - ze zdumieniem zauważył, że mówi po staropolsku - jeno mnie wysłuchaj. Otóż myśmy z różnych światów przybyli... Długo by wyjaśniać. Nasz wygląd niezwykły jest, gdyż w świecie naszym istoty inaczej wyglądać mogą. Waść jak widzę mi nie wierzysz. Trudno. Ale gardła mi waść nie płataj, to ci przedstawię towarzyszy moich. Ci czterej - wskazał na Galów - z Galiji Starożytnej przybywają. Ten niski jegomość Asteriks się zwie, tamten to Obeliks, starszy człek Panoramiksem jest nazwany, a psa pod imieniem Idefiks znają. Natomiast ja na imię mam Mątek, to jest Jim... - ugryzł się w język (dosłownie) i poprawił, wypluwając z ust krew - Jakub Strona, a tamta kura Api się zwie. I waść łaskaw bądź tą szablę od gardła mi odjąć, bo w takiej sytuacji mówić komfortowo nie idzie i wygląda toto niepolitycznie. A piekielnymi istotami nie jesteśmy, bo jakbyśmy byli, to już dawno byście waszmościowie trupem legli.
Wołodyjowski spojrzał podejrzliwie na Mątka, po czym zaśmiał się i poklepał go po plecach.
I wtedy Asteriks wypowiedział brzemienne w skutkach słowa...
- Nie możemy się pospieszyć? Nie gadajże z tym maluchem, tylko idźmy szukać tej buławy.
Pułkownik Michał Jerzy Wołodyjowski, Pierwsza Szabla Rzeczypospolitej... wpadł we wściekłość. Zdjął rękawicę i uderzył Asteriksa w twarz. Ewidentne wyzwanie na pojedynek.
Stanęli na ubitej ziemi. Ketling miał być sekundantem. Panoramiks patrzył na to wszystko z nutą zażenowania.
Wołodyjowski podwinął rękawy i wyciągnął szablę.
Asteriks wiedział, że mógłby zrezygnować z pojedynku bez plamy na honorze, ale nie pozwalała mu na to presja społeczna... Wyjął zza pasa bukłak i pociągnął łyk magicznego napoju.
Wołodyjowski machnął mu szablą przed nosem, aż Asteriks ledwo się uchylił. Zdecydowanym ruchem kopnął przeciwnika w krocze uderzył przeciwnika w brzuch.
Zagłoba z zainteresowaniem obserwował, jak Mały Rycerz majestatycznie przelatuje parę metrów w powietrzu i spada z hukiem na ziemię.

***

Z portalu wyszły kaczory z Forumianami, wszyscy mieli osmalone twarze. Byli wyraźnie poirytowani. Od razu zaczęli wrzeszczeć na Dze Grej Mena. Otóż okazało się, że nie wysłało ich w przeszłość, do Drugiej Wojny Światowej... ale w przyszłość. Aż do stycznia 2014r. Trafili do Kijowa, na Majdan, akurat w sam środek bitwy między protestującymi a milicją. Ledwo zdążyli się ewakuować...
A było to już trzecie niepowodzenie Norberta! Wcześniej trafili do wiktoriańskiej Anglii, a kiedy indziej w sam środek wypraw krzyżowych.
Sir Ser wziął Sknerusa na stronę.
- Bo widzisz, hmmm... - zaczął - Norbert ma złe wspomnienia z tamtym okresem... Bo on miał w rodzinie Żydów... Wiesz o co mi chodzi... Poza tym, wtedy zmarła jego ukochana świnka.
Sknerus wyraził zrozumienie. Bot, wiedząc, że już nie wybiorą się w tamte czasy, zapytał się, co właściwie mieli tam zdobyć.
Okazało się, że coś właściwie nieosiągalnego.
Włos z wąsów Adolfa Hitlera.
Na szczęście była alternatywa.
Teraz bohaterowie musieli udać się do świata, w którym żyły stwory z wierzeń słowiańskich.
Ale zanim weszli do portalu, w lesie zmaterializowała się nowa postać. Nie. Nie były to zabawy Norberta (to przez tamtą cegłówkę).
Wysoki, brodaty mężczyzna w małych okularach. Miał na sobie czerwony garnitur i cytrynową kamizelkę.
- Witajcie... - zaczął - Muszę wam wyjaśnić moją obecność. Przede wszystkim jestem tu, gdyż wezwał mnie ten kret - wskazał na Sir Sera - Ale jest jeszcze inny powód. Kiedy na świecie pojawiło się mnóstwo fascynujących opowieści i postaci, przestałem być potrzebny. Ludzie czytali o mnie tylko w lekturze szkolnej. Zostałem zapomniany, więc usunąłem się w cień, a moja Akademia już nie istniała. Ale do czasu. Dryfując w Przestrzeni Zapomnianej Wyobraźni zauważyłem, że... ściany Imaginacji zaczęły się załamywać. Zło i ciemność przesącza się do ludzkich serc. Oprócz wymyślonych czarnych charakterów pojawiają się prawdziwe zagrożenia. Wygląda na to, że wciąż jestem wam potrzebny... Nazywam się Ambroży Kleks - nałożył nacisk na to zdanie - Wróciłem.

W CZYM NASZYM BOHATEROM POMOŻE PAN KLEKS?
JAK ZAKOŃCZY SIĘ POJEDYNEK?
EJ! A CO Z GRUPĄ W ODLEGŁEJ GALAKTYCE?
I CZY AKCJA NIE JEST ZA SZYBKA?

To be continued...

_________
*Tia... długie opisy jak w "Ulissesie" Jamesa Joyce'a.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Ostatnio edytowano Śr, 12 lut 2014, 15:24 przez Z. Art, łącznie edytowano 1 raz



Cz, 30 sty 2014, 20:33
WWW
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Bułgarski napisał(a):
Bardzo świetne opowiadanie, jestem wzruszony. Nikt nigdy nie opisał w taki wspaniały sposób te wszystkie przygody, że aż mi dech w piersiach zapiera. Ocena jako tako nie może być inna, a wynosi 21/10. Naprawdę.


Przepraszam, ale Bułgarski mnie poprosił, abym przedstawił jego ocenę na temat tego opowiadania. Jak widać ocena jest bardzo wysoka.

A tak na poważnie, to opowiadanie wcale tak mnie nie wciągnęło. Po pierwsze, akcja nie jest prawie zauważalna. No, może są momenty, które można uznać za akcję, ale no bez przesady. Opowiadanie samo w sobie trochę zaciekawia w paru momentach, ale jak już wcześniej wspomniałem czasami mnie zanudza. Kolejnym minusem jest to, że rozdział mógłby być nieco dłuższy, gdyż w paru momentach zobaczyłem jakby niektóre momenty były streszczane lub pisane na szybko. Naprawdę, mogłeś trochę to dopracować i się nie spieszyć. Humor jest teoretycznie i praktycznie niezauważalny, ale zamiast minusów zauważyłem, że jest parę plusów. Mianowicie: mało błędów (interpunkcyjnych oraz stylistycznych czy ortograficznych), fabuła tez jest fajna mimo, że akcja jest taka słaba. Ale bardzo fajnie, że chociaż to nadrabia tą akcję.
Podsumowując, dopracuj akcję i będzie wszystko w porządku. Też radziłbym robić dłuższe odstępy w robieniu opowiadań i się nie spieszyć, bo trochę to widać. Gdy to zostanie zachowane, będzie wszystko dobrze. Ocena za ten rozdział wynosi 6/10 i mam nadzieję, że następny rozdział będzie zasługiwał na mocną siódemkę czy nawet ósemkę.
Pozdrawiam, Kretes102.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


Cz, 30 sty 2014, 21:00
YIM WWW
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Uljanow napisał(a):
Imperialistyczny burżuju, ty, za imperializm daje ci 1/10.

Putin napisał(a):
Użytkowniku gazu, ty, za rusofobię daje ci 1/10
(1)
Przepraszam, ale grożono mi bombą atomową grzecznie Putin i wiecznie żywy Lenin poprosili mnie bym umieścił ich komentarze.
A tak już na serio. Rozdział słaby. I to bardzo. Dużo błędów. Rozdział krótki. Praktycznie nic się nie dzieje oprócz kilku zapowiedzi i "zmartwychwstania" Czarnoksiężnika. Sparodiowałeś Anonimowaną Historię Polski, a ja to chciałem zrobić (Ja wcale sie nie obrazam, tylko jest mi smutno z tego powodu ze wyszlo tak a nie inaczej no i wgl jest mi smutno ze slonce nie kreci sie wokol ziemi no i wgl ze nad swiatem nie zapanowaly jeszcze krzyzowki nosorozcow i ciastek. tak mi smutno ze ohoohohoho forever). Gadający t-rex nie zdziwił Zagłoby i reszty? Fakt, lekko zdziwił. Ale za mało. Napisałeś ten rozdział w dość krótki czas i to widać.

Daje ci 4/10. I powiem, że lekko naciągane.
Spoiler:

____
(1) Rosyjskie media uważają Majdańczyków za narodowych socjalistów (nazistów) i rusofobów.


Cz, 30 sty 2014, 21:26
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
ROZDZIAŁ 5
Slavicka podróż

Trzask.
Obwody Bota zaczynały pracować.
Chrzęst.
Uruchomił elektro-serce. Następnym razem trzeba się lepiej przygotować, pomyślał. Roboty niezbyt dobrze znoszą teleportacje. Wyłączyło go. W dodatku przez obecność kwarcu witalnego® (Kristali vitalis, wytworzony przypadkiem przez Al-Chomika), który utrzymywał robota przy życiu, został zniesiony o znaczną odległość od reszty grupy. Tego nie było w planie.
Bzzzyt-wutwutwut-brzęk.
Bot włączył Plastikową Osłonę Z Wbudowanym Piorunochronem®, gdyż zbierało się na burzę. Plastikowa powłoka otoczyła jego ciało.
Wą wą wą.
Uruchomił Lock-Al-Izator®. Dobra. Są niedaleko. Szukają go.
Po chwili zza krzaków wyłoniła się głowa Kaczora Donalda.
- No nareszcie - chrząknął Bot - Nie można było szybciej?

***

No więc (nic mnie nie obchodzi, że nie zaczyna się zdania od "no więc") wszyscy członkowie grupy przebywającej w wymiarze wierzeń słowiańskich zebrała się na polanie. Część z nich już znamy - Adama Magika i Bota. Przedstawmy resztę.
Artur, trzeci z Forumian i, tak jak powyżsi, Moderator. Był typowym Wilkiem Morskim (Lupus mare). Bardzo doświadczony. Moderator od bardzo dawna, następnie dołączył do Rady Mędrców, tzw. Weteranów, by niedawno powrócić na dawne stanowisko.
Sknerus McKwacz. Najbogatszy kaczor świata. Pierwszą fortunę zarobił w Klondike, podczas gorączki złota.
Kaczor Donald. Siostrzeniec tego powyżej, chroniczny pechowiec.
Diodak, zwariowany...
- Hej!
No dobrze, genialny wynalazca. Przyjaciel Sknerusa i Donalda.
Wymiar wierzeń słowiańskich był... dziwny. Nie chodzi o to, że np. niebo było fioletowe... Po prostu wyglądał mrocznie... zbyt mrocznie. Ich zadanie też było nietypowe. Mieli coś schwytać. Coś. Tak. To byłoby najlepsze określenie w stosunku do rozbłysk pioruna połączony z grzmotem Mamuny...

***

- Łącznik miał czekać na tej polanie, wujku.
- Nie łącznik, siostrzeńcze. To, że próbowałeś się przygotować z historii Polski w czasie Drugiej Wojny Światowej, nie znaczy jeszcze...
- Cisza! - uciął Bot - Coś się zbliża...
Krzaki zaszeleściły. Nasi bohaterowie usłyszeli odgłosy brzdąkania na lutni Brzdąk, brzdąk. Narratorze, nie musiałeś. Przepraszam. Z ciemnego lasu wyłoniła się pokraczna postać. Był to zasuszony ludzki staruszek, w podziurawionym skórzanym kapeluszu z rondem i w łachmanach. Przygrywał sobie na lutni. Jednak w jego wyglądzie było coś niepokojącego. Nie miał źrenic. I był przezroczysty. Nazywał się Dziad. Pan Dziad. Przyjaciel Sir Sera. Błąka się po ziemi za grzech obżarstwa. Chociaż "błąka się po ziemi" to może niewłaściwe określenie, chyba że dodamy: po tym, jak został wywołany przez guślarza. Wiecie, czyscowe duszeczki! W jakiejkolwiek świata stronie i tak dalej. Pan Dziad miał być przewodnikiem tej drużyny po świecie wierzeń słowiańskich. W końcu któż inny mógłby tyle wiedzieć o stworach tu żyjących?
- no żałośnie was witam, żałosne istoty - (duchy nie używają wielkich liter, chyba że w nazwach własnych) - mam nieprzyjemność być waszym przewodnikiem po naszym pięknym - tfu! - świecie. no ale Ser mnie prosił, a mam mu wyświadczyć przysługę. ale nie oczekujcie ode mnie za dużo pomocy. tak, wiem, że musicie znaleźć Mamunę. nieprzyjemny to stwór jest. ale dobra, nie grzebta się, idziemy.
Po krótkim czasie drużyna zebrała się. Pan Dziad powiedział, że pierwszym przystankiem będzie najbliższa wioska, skąd Mamuna porwała trójkę dzieci. W drodze przewodnik opowiadał im o tym stworze.
- Mamuna, którą zwą także boginka, czarcich, dekla, łamija, małpa, oćwiara, odmienica, pałuba, sibiela, zmianica - choć to tylko część z imion, pod którymi jest znany (znana?) ten demon porywający z kołysek dzieci i podrzucający w ich miejsce własne młode. duży wzrost, nieproporcjonalnie wielkie łapy, świńskie kły i szczeciniaste futro porastające ciało - tak właśnie Mamuna wygląda. zamieszkuje lasy i niedostępne mateczniki, które opuszcza tylko na czas łowów. podchodzi wtedy pod osady ludzkie i, korzystając z momentu nieuwagi, podmienia w kolebce jakiegoś nieszczęsnego szkraba. zdarza się czasem, że podmienia płód w łonie matki! nie wiadomo co dzieje się z dziećmi porwanymi przez Mamunę. jako formę rekompensaty dla rodziców dziecka podrzuca swoje własne. jest to jednak brzydki, chudy i nieustannie wrzeszczący bachor. cóż, że podmieniec nie odziedzicza po mamusi kłów i futra, kiedy wyrasta na głupkowatego, złośliwego i ponurego człowieka. dużo śpi, często je i nie jest zdatny do żadnej roboty.
- No wypisz-wymaluj mój siostrzeniec - przerwał Sknerus - Słuchaj Donaldzie, może rzeczywiście jesteś podmieńcem, a Mamuna porwała prawdziwe dziecko Hortensji [siostry Sknerusa - przyp. narratora].
- No wiesz co, wujku...
- cicho! już dochodzimy do wioski.

***

[center]Pupamientaj ty sy, Tońku!
Powidz, Szczepciu, powidz co?
To si tobi przyda, bu pamientaj, ży ni bida, ali piniundz, to niszczeńści, o!
[/center]
Sir Ser przyłożył rękę do twarzy. Tymczasem Szczepko i Tońko dalej śpiewali.
- Norbert... Proszę, nie pogrążaj się... Dałbyś chociaż coś z tej dekady...
[center]Kto ma forsy, temu zdaji si, temu zdaji si, ży un król,
żyji, piji i przydstawia si kużdyn przy nim nul.
[/center]
- Zamknijcie się!
Dze Grey Men skupił się. Na polanie pojawił się Eugeniusz Bodo z gitarą.
[center]Moja niania nad kołyską
Tak śpiewała mi co dzień
Że zdobędę w życiu wszystko
I usunę wszystkich w cień.
[/center]
- Norbert, zaklinam cię na wszystkie świętości...
[center]A gdy nagli forsa skończy si, zara skończy si cały bal,
stenka, kwenka co zustaji mu po ty forsi żal.
[/center]
- Przesta...
[center]No i prawdy była blisko,
Ale w tem jest właśnie sęk,
Że chodzę sobie, nic nie robię
I to jest mój wdzięk!
Już taki jestem zimny drań.
[/center]
- Nie, ja się zabiję, po prostu zabiję...

***

Nasi bohaterowie wkroczyli do wioski. Bida z nyndzo, pomyślał Artur. Ale czego się spodziewać po wsi rodem z pierwszego tysiąclecia? Na spotkanie wyszedł im starszy wioski.
- Witaycie, przybysze. Z czem to przybywatie i czegóż tutaj szukacie? Chyntni ugościm was w naszich skrumnych prugach - wtedy zauważył, że żaden z przybyłych nie jest człowiekiem - Och... Wybacie nam tyn nitakt... Musicie być pewno bogamy, a może dymonamy...
- Ech... On będzie mówił, dobrze? - powiedział Diodak, wskazując na Pana Dziada.
- Nikugu tu ni widzu, o prześwinty kuraku.
Kurak? Ja? Ożesz ty... Już ja ci plecy wygarbuję, ja cię kluczem francuskim prześwięcę... Popamiętasz ty mnie, pomyślał Diodak. Jednak żadna z tych myśli nie weszła w życie. Wynalazca ograniczył się do skwaszonej miny. Ale tymczasem Dziad szepnął mu na ucho:
- nie powołujcie się na mnie. oni mnie nie widzą. chyba nie mówiłem, że będzie łatwo? to teraz żenująco was wszystkim żegnam! hahahahahah! - z tymi słowy zniknął.
Temcz... Tymczasem Adam podjął mowę.
- Ta-a-ak, jesteśmy istotami... eee... boskimi, a przybywamy tu, aby... yyy... powstrzymać grasującą w tych okolicach Mamunę. Ta. O to chodziło, nie, chłopaki? No więc...
- U ta, to mamunu to strasznu je, prowdo... - i starszy, i cała zebrana gmina jak jeden mąż pokiwali głowami - A wy pierunem jij ni mużeci purazić? Tuk chiba byłubi łatwi?
Bot starał się starszemu wytłumaczyć, że piorunem to tylko Perkun może razić, gdy nagle, jak na wezwanie...
...rozpętała się burza. Deszcz lał się strumieniami, a pioruny uderzały w równym rytmie. Pewien wieśniak polecił schować się Sknerusowi, Donaldowi i Diodakowi do karczmy. Tymczasem Forumianie stali i patrzyli się na dziwnego stwora, który pojawił się na niebie. W rozbłysku zobaczyli, jak wygląda. Był to niewątpliwie jakiś umarlak, ożywieniec, gdyż twarz miał trupią, poza tym po kolorze można było poznać, że jest podeschły. Wymachiwał rękami, do których przyczepione były skrzydła przedziwne. Oto żebra jego z klatki piersiowej powychodziły i rozłożone na wierzch, na bok wręcz, spięte zostały błoną, która na pewno miała ułatwiać latanie. Z czaszki pokrytej strzępkami skóry wyrastały długie włosy.
- no cześć - w mroku pojawił się Pan Dziad.
- M-możesz mi łaskawie w-wyjaśnić, c-co TO jest? - zapytał Artur.
- ach, to? to tylko Latawiec. powietrzny demon powstały z człowieka zmarłego gwałtowną i przedwczesną śmiercią. spokojnie, nie jest niebezpieczny. wszystkie pioruny kierują się w jego stronę, więc wkrótce zginie. tutaj pioruny zabijają nie tylko ciało, ale i duszę. ciekawe, czy okaże się na tyle szybki i przed trafieniem narobi jakichś szkód... hm, chyba jednak nie. radzę wam przymknąć oczy.
Nawet za zamkniętymi powiekami świat poczerwieniał. Pod nogi Adama upadło, wirując, osmolone ciało. Kot odskoczył ze wstrętem. Tymczasem Dziad znowu zniknął. Forumianie patrzyli przez chwilę na nadpalone szczątki tego, co jeszcze niedawno ich przerażało. Potem wbiegli do karczmy.
W dużym pomieszczeniu było jasno. Strop podpierały masywne belki. Wzdłuż ścian poustawiane były ławy. ale na środku działo się coś dziwnego...
Otóż Sknerus, najwyraźniej kompletnie pijany, miał bić się na pięści z jakimś wieśniakiem. Bot odszukał w tłumie otaczającym widowisko Donalda.
- Co się stało? - zapytał.
- Mówiłem mu, żeby nie wychylał tylu kufli naraz... Ale nie, że niby na rozgrzanie... O Boże, Boże! Jemu kręgosłup trzaśnie, jak nic!
- I sso? - bełkotał Sknerus do Słowianina, który się wycofywał - Tchószysz terass? A mmmasz! A mmmasz! - Kaczor zadał kilka ciosów w powietrze i upadł na podłogę. Donald krzyknął z przerażenia. Diodak natomiast zachował przytomność umysłu.
- Na Izbę Wytrzeźwień, szybko! - zawołał.
- W tych czasach nie ma Izb Wytrzeźwień - przypomniał Bot.
- Do wygódki, szybko!

***

- Ileż to jeszcze będzie trwało? - narzekał Donald, opierając się o ścianę wychodka, z którego dobiegały dziwne odgłosy.
- Spokojnie - przypomniał Adam - przecież musi jakoś wytrzeźwieć... Niesamowite, że z tak prymitywnych materiałów można zbudować prysznic... Ale w wygódce... Błe. To niehigieniczne.
- Nie zapominaj, że dał też filtr przestrzeni zamkniętej, genialna rzecz, moim zdaniem - dodał Artur.
- Arturze... Zrobił go z grzybów i mchu, plus kilka mechanizmów od Bota. A właśnie, nasz robot tam nie zardzewieje?
Z wychodka dobiegały wrzaski Sknerusa, a także Diodaka i Bota "Stój, pijaku!", "Nie za kołnierz! Aaaa!", "Zostaw moje włosy! I moją czapkę!". No cóż... Wytrzeźwianie trudnym zadaniem jest.
Pomińmy więc te nieprzyjemne sceny i przejdźmy do rzeczy.
Po tym przykrym (lalala, nie słyszę was, wcale nie jest to zły dobór słów, lalala) zdarzeniu, drużyna wynajęła tropiciela, który miałby ich zaprowadzić do odkrytego przez niego siedliska Mamuny. Nazywał się Isztfan, miał około trzydziestki, brunet. Nosił sumiaste wąsiska. Pochodził od Madziarów.
Weszli prawie na dziesięć staj w głąb mrocznego lasu, gdy nagle zaskoczyła ich przedziwna istota...
Był to pięciometrowy człowiek... albo drzewo... albo to i to. Jego włosami gałęzie, tak samo broda. Ręce drewniane, a ciało porośnięte nieco już pożółkłymi liśćmi. Oczy jego świeciły się żółto. Okryty był zielonym, nie futrzanym jednak płaszczem. W prawej ręce trzymał wysoki kostur.
- to borowy, usłyszał Artur w swojej głowie głos Pana Dziada, zwany też leszym. opiekun kniei i leśnych zwierząt. zachowujcie się spokojnie, a sobie pójdzie. sprawdza tylko, czy nie niszczycie jego królestwa.
Artur przekazał wiadomość pozostałym. Wszyscy stali spokojnie.
Leszy wydał z siebie dźwięk podobny do "hummmm hummm hummm", uniósł w górę ręce, jakby w rozpaczliwym błagalnym geście i zamienił się w dużego, brunatnego niedźwiedzia, który odszedł w swoją stronę. No nieźle, pomyślał Diodak, kto wie, co jeszcze za stworzenia możemy tu spotkać?
- Uff, nareszciey sobye poszedl - powiedział Isztfan - Dobrze. Śjedlysko Mamuny - tfu! - jest już niedaleko.
Przeszli dalej, przez nierówności, wystające korzenie i inne naprawdę przerażające rzeczy, aż zobaczyli coś, co przypominało trochę żeremie bobra. Tyle że nie było w wodzie, a na lądzie. Z tego jakże przyjemnego domku dochodził płacz dzieci.
Wtedy powietrze rozdarł najohydniejszy wrzask, jaki można słyszeć. Adam obejrzał się. Na miejscu Isztfana została tylko jego czapka, a on sam, daleko już stąd, uciekał przerażony.
Z żeremi wyszła Mamuna. podrapała się pod pachą i stękając wyruszyła na łowy. Bohaterowie weszli do jej domu. Wyglądał przerażająco. W jednej części kuliły się porwane dzieci, w innej widać było uprzątnięte w kupkę ciała tych, które nie przetrwały, w trzeciej skrzeczały małe mamuniszcza. W powietrzu unosił się trupi smród.
Sknerus popatrzył na ciała. Nie. Morderstwa, a szczególnie małych dzieci, były czymś, czego nie mógł zdzierżyć. Nie czekając na pozwolenie, wyjął z kieszeni mały nożyk. Po naciśnięciu na przycisk, który się na nim znajdował, nożyk zmienił się w miecz w stylu tych szkockich z Claymore. Kaczor zamachnął się i wprawnym ruchem obciął głowy pięciu stojącym w rzędzie mamuniszczom. Szybko wyrzucił ciała i wrócił, patrząc na osłupiałych Forumian.
- No co? Te paskudztwa trzeba wyple...
Donald rzucił się Sknerusowi w ramiona.
- Brawo, wujku! Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie.
- Dobre, Sknerusie!
- Nawet Podbipięta by tak tego nie zrobił!
Sknerus uspokoił towarzyszy, tymczasem Artur stwierdził, że umarłym dzieciom należy wyprawić godny pogrzeb, a żywe odnieść do wioski. Tym zajęli się Sknerus, Donald, a nawet Diodak, który skonstruował szybko taczkę z drewna (na ciała).
- Dobrze... - powiedział Adam, zacierając ręce, kiedy już kaczory wyszły - A teraz zastawimy pułapkę na to ohydztwo...

CZY UDA SIĘ ZŁAPAĆ MAMUNĘ?
CZEMU SIR SER NIE MOŻE CZEGOŚ ZROBIĆ Z NORBERTEM?
CZY TO ODPOWIEDNIA DŁUGOŚĆ ROZDZIAŁU?

Tu bi kontiniud...

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Ostatnio edytowano So, 9 sty 2016, 17:41 przez Z. Art, łącznie edytowano 1 raz



Pn, 31 mar 2014, 16:15
WWW
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Opowiadanie jest cudowne. Humor perfekcyjny. Nieraz się zaśmiałem. Styl idealny. Nie zauważyłem żadnych błędów. Akcja niesamowicie dobra. Jestem pod wrażeniem. Będziesz niesamowitym pisarzem. Czekam na więcej. 11/10.
Spoiler:


Wt, 1 kwi 2014, 17:07
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Ech... nie chce mi się oceniać...

Ten rozdział jest nawet dobry. Długość w porządku, ale parę błędów zauważyłem.
Cytuj:
Weszli prawie na dziesięć staj w głąb mrocznego lasu, gdy nagle zaskoczyła ich przedziwna istota...
Był to pięciometrowy człowiek... albo drzewo... albo to i to. Jego włosami gałęzie, tak samo broda. Ręce drewniane, a ciało porośnięte nieco już pożółkłymi liśćmi. Oczy jego świeciły się żółto. Okryty był zielonym, nie futrzanym jednak płaszczem. W prawej ręce trzymał wysoki kostur.
- to borowy, usłyszał Artur w swojej głowie głos Pana Dziada, zwany też leszym.

Z tego, co wiem, Borowy nie był... eee... entokształtynym cosiem, tylko potężnie zbudowanym, brodatym człowiekiem, ubranym w skóry i jeżdżącym na niedźwiedziu lub dziku. Czasami przedstawiano go też jako olbrzymiego niedźwiedzia.

No, i nie wydaje mi się, by ktoś mógł się upić w tak krótkim czasie. Chyba, że Rosyjską wódką 150%.

Długość: 9/10.
Akcja: no coś się dzieje, ale jednak trochę mało... 7/10.
Humor: 8/10.
Opisy: 8/10.
Błędy: 9/10.
Ogółem: 7/10.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


N, 11 maja 2014, 12:15
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: [Opo] Vanitas Vanitatum...
Ten rozdział jest dobry, muszę przyznać. Podoba mi się, ale jednak nie wszystko w tym rozdziale spotkało się z moim uznaniem. Nieraz się zaśmiałem, więc humor jest na poziomie dobrym. Długość też jest w porządku.
Wszystko ładnie, pięknie, ale niestety to wszystko psuje ogrom błędów stylistycznych, jak i ortograficznych czy interpunkcyjnych. Jest no największy minus tego opowiadania. Z kolei też wartkość akcji jest mała i trzeba to poprawić.
Opowiadanie oceniam na 7/10 i oczywiście czekam na kolejny rozdział.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


N, 11 maja 2014, 16:27
YIM WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 34 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3  Następna strona

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 9 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL