Teraz jest Cz, 28 mar 2024, 19:12



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 387 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 22, 23, 24, 25, 26  Następna strona
The Celestial War 
Autor Wiadomość
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Strach? Ale czym on właściwie jest? Irracjonalną próbą wyrażenia nagłego natłoku emocji? Słabością, która byłaby ewentualnym wytłumaczeniem braku pewności siebie, a może blokadą, która chroni nas przed całym złem tego świata?

Nie wiem. Strach jest czymś, na co nikt nie ma obecnie czasu. Od momentu, gdy Lazarius przeszedł przez sklepienie niebieskie, a Tenebris rozlało się na cały wszechświat, znajdujemy się w sytuacji krytycznej.

Żaden z wybitnych strategów, żyjących na przestrzeni minionych tysiącleci, nie powiedziałby o niej żadnego dobrego słowa. Wielu z nich złapałoby się za głowę, zaczęło prosić o dostawę alkoholu, czy innego trunku, dostarczającego choć chwilową pewność siebie, fałszującą zdrowy rozsądek i trzeźwe podejście do życia. Spora ich część, według naturalnej selekcji, modliłaby się do stwórcy, prosząc o cud, wybawienie, bądź mniej optymistycznie - o jak najmniejsze cierpienie.

Co jednak zrobić, gdy walka toczy się o miejsce, do którego zwykle docierają modlitwy? O ostatni bastion starego, dobrego ładu? O coś, co chroni wszystkich żyjących przed bezkresną ciemnością, ustaloną wraz z początkiem wszelkiego istnienia?

Pytań jest zbyt wiele, a odpowiedź jest jedna… konkretna i oczywista. Jeśli przegramy, upadnie cały porządek moralny. Upadną wszelkie podziały, upadnie rzeczywistość, którą zdążyliśmy poznać, którą pokochaliśmy i którą także znienawidziliśmy. Upadną wszelkie granice terytorialne, zmielone bezwzględnie przez ostre zęby mroku. Nikt nie pomyśli już o dobrze i o źle. Jedno i drugie, połączy się w wypłukaną w atramencie obojętności jedność, niczym zwyczajne owoce w sokowirówce.

Prawdopodobnie nawet nikt nie będzie miał świadomości swojego istnienia. Pogrążeni w niebycie, bez wiedzy o swojej gogolowej części egzystencjalnej, w miliardach kosmicznych przestrzeni, miotać będziemy się niczym ryby w rybackiej sieci, wrzucone nagle do zupełnie innej, strasznej i niezrozumiałej przezeń rzeczywistości, oczekując ponownego stworzenia świata.

Czyż jednak można mówić wtedy o świecie? Czy światem będzie odwieczna ciemność, istniejąca już właściwie od zarania dziejów, zamknięta w pierwszej, archaicznej krypcie, z której wydostała się za sprawą Zielonego Egzekutora?

A co w takim razie z absolutem? Z kimś, stojącym ponad wszelkimi podziałami i granicami? Czy jeszcze interesuje go los tego co stworzył? Jakimi cechami raczy się określać? Tymi należącymi do dobrego Demiurga, stwórcy, który troszczy się o swoje stado owiec? A może zwykłego dzieciaka, który podczas zabawy w piaskownicy, stworzył wielką babkę piaskową i po fakcie zerkał na nią tylko z dalszej perspektywy, czekając aż zniszczeje przez spadający obfitymi strumieniami z nieba… deszcz zmian?

Jak zapisano w Księdze Koheleta… „ Wszystko ma swój czas, jest czas rodzenia, czas umierania, czas budowania i… burzenia. Czas leczenia i zabijania…. Czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono”. To prawdopodobnie ostatni rozdział niekończącej się opowieści, zwanej Historią.

Jej koniec jest jednak póki co sprawą otwartą. Autorami opowieści jesteśmy my… zaś natchnieniem i motywacją towarzysząca podczas pisania, jest to, co zagraża, to co wydostało się stamtąd, skąd nigdy, przenigdy nie powinno się wydostać.

Przyszłość wszechświata zależy od nielicznego grona wybrańców, którzy jeszcze są w stanie zmienić to, co teoretycznie nieuniknione.

Mowa tu o:

Alysii, niepozornej dziewczynie, urodzonej w butach poszukiwaczki przygód, w której od pierwszych chwil życia, płynęła krew nieustępliwej wojowniczki, dążącej do celów czasami nawet i po trupach.

Vivilionie, lwie płomieni, któremu za sprawą przepowiedni, dane było zostać życiowym partnerem tej pierwszej. Któremu odwaga i męstwo, nigdy nie pozwalały spocząć na laurach, który zawsze, czasami nawet w kryzysowych chwilach, potrafił zostać trwałą ostoją drużyny.

Lilyness, podobno najładniejszej dziewczynie we wszechświecie, która niczym homerycka Helena, stała się przyczyną najpoważniejszego konfliktu zbrojnego w historii...

Zwanej dalej Córką Gwiazd, która według jednej z przepowiedni, ma rozjaśnić płonące Niebo

Lucjanie, księciu piekieł, który wygrał walkę o władzę w Piekle z samym Przedwiecznym Azenesaiem, głównym antagonistą świata nieśmiertelnych. Zwykle cynicznym, gardzącym wartościami moralnymi, jednak pałającym chęcią zemsty na mordercy swojej ukochanej Carrie.

Żeliborze Arcie, bladym dzieciaku, ubóstwiającym wszystko co dziwne, fioletowe, psychodeliczne. Tym samym, który wywalczył sobie najlepsze możliwe uczucie, w sercu Celestine, mistrzyni zakonu paladynów.

Również objęty przepowiednią.

O Doktorze Haywoodzie, wybitnym wynalazcy, potrafiącym właściwie z igły, zrobić widły. Tym samym, który ze względu na swój intelekt, został wzięty do Nieba,

tym, który stworzył słynny rozszczepiacz projekcji astralnych, a także tym, który wprowadził do historii Bad Kreta i Iron Doga.

O Kogucie Wynalazcy, o kolejnym wybitnym konstruktorze, niebojącym się żadnych wyzwań, potrafiącym wynaleźć rozwiązanie w nawet najtrudniejszych sytuacjach. Od nie tak dawna, zmobilizowany śmiercią swojego brata, Kornelka.

O Panie Potworze, tym, który rozpoczął krucjatę przeciwko pierwotnym siłom zła, tym, który z ręki egzekutora, trafił do Tenebris, który wydostał się stamtąd po śmierci swojej ukochanej małżonki.

Chcący się zemścić na Arcycesarzowej za jej śmierć.

O Czarnoksiężniku, dzielnym i latającym wojowniku, często mylonym z rondlem, żelazkiem, który ma odegrać jedną z główniejszych ról w przepowiedni

O Api, dzielnej, choć troszkę niezbyt pewnej siebie kurze, która według przepowiedni, ma jeszcze zmieniać świat.

O Laylii, dziewczynie z przyszłości, siostrze Diego, posiadającej zdolność przemieniania się w każdą dowolną rzecz, znajdującą się w okolicy. Zakochanej w konającym Aideenie, chcącej pomścić śmierć brata.

O Aideenie, chłopaku Laylii, który wykonał wyrok na swoim bracie – Evangelagenie. Przez ten czyn, zmagać się musi ze znamieniem Kaina. Znamię to rodzi w nim krew nieobliczalnego demona.

Znajduje się on obecnie w wyizolowanym pomieszczeniu bez klamek, gdzie obdrapuje pazurami wszystkie rodzaje ścian… zarówno te pionowe jak i poziome.

O Edwardzie, o małomównym truposzu, prawdziwym dżentelmenie, wiernym słudze Lady Abigail. Pragnący pomścić śmierć swojej pani.

O Malcolmie Miaulu, znanym dalej jako Darth Maul… O złowrogim imperatorze z odległej galaktyki, który zupełnie przypadkiem wplątany w odwieczną wojnę dobra ze złem, nagrzeszył w niebie i odbywał karę w Edenie.

O Maven, czempionce samego Cesarza Fictiona, która w tajemniczy sposób zniknęła, podczas jednej z wypraw.

O Emmelie, uczennicy najpotężniejszego z magów. Wspomniana w przepowiedni, z wielkimi ambicjami, lecz również i z pechem miłosnym. Nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanego Maxwella.

O Jasmine, najbardziej wiernej Lilyness anielskiej służącej, która była nawet gotowa przejąć niebiańskie stery w czasie jej nieobecności.
Jednak o zbyt dobrym sercu, sprowadzającym na nią coraz to nowe problemy.

O Bad Krecie, dzielnym wojowniku, który moc otrzymał za sprawą profesora Haywooda i Koguta Wynalazcy. Dołączył do całego przedstawienia zupełnym przypadkiem. Pragnie pomścić śmierć swojej ukochanej Molly, wyżynając na swojej drodze mroczne zastępy sług Tenebris.

O Iron Dogu, o dzielnym psie, który moc otrzymał za sprawą profesora Haywooda i Koguta Wynalazcy. Dołączył do całego przedstawienia zupełnym przypadkiem. Pragnie pomścić śmierć swojej ukochanej Kari-Maty Hari, którą stracił podczas niebezpiecznej misji w antycznym mieście. Marzy o zamknięciu pierwszej krypty na dobre.

O Olivierze, słynnym ponurym żeglarzu, o szanowanym gubernatorze, kapitanie Aquilli, a także o stryju Alysii, który przez całkiem spory okres w swoim życiu, próbował ją znaleźć. Udało mu się to dopiero za sprawą przyjaciół Czarnoksiężnika.

O Talii, córce pradawnego mentora, mistrza miecza, twórcy zakonu paladynów – Silverblade’a. O przyrodniej siostrze Celestine, która po otrzymaniu łuku wymarłej władczyni – Aryi, stała się prawdopodobnie najlepszą i obecnie jedyną łuczniczką we wszechświecie.

O Infinemundim, totalnym dziwaku i narkomanie, który jakimś cudem wyrwał się z czasów rozkwitu cywilizacji wikingów i grozi wszystkim wyjściem wielkiego WONSZA z morza.

O Panie, podobnym przypadku do Infinemundiego. Fanatyku winogron, dzikich zabaw w winnicach, a także o chodzącym pomniku cynizmu i rozpusty.

O Potwornym Hubercie, krewnym Pana Potwora, który z pewnością i definitywnie, odegra w tej historii jakąś ważną rolę.

O Fenrise, wilczku, który lubi coś więcej niż bezpardonowe drapanie po brzuszku – lubi walkę o lepsze jutro i jest gotowy zrobić wszystko, by pomóc swojej ukochanej Riley w wyjściu spod panowania Lazariusa.

O Riley, o wymarłej władczyni, która chyba najdłużej ukrywała swoją prawdziwą osobowość. Przez jakiś czas ukochana Fenrise, typowa blondynka, ale i również osoba o przeogromnym sercu. Pojmana przez Lazariusa, ochrzczona mianem kolejnego egzekutora.

O Levi’m, o wysłanniku absolutu, kapralu, który już nieraz miał okazję uratować wszystkim cztery litery. Chciał naprawić historię, ale nie wyszło mu to zgodnie z planem. Przez swój błędny rozkaz, skazał na śmierć spore grupy swoich żołnierzy.

O Tricksterze, fanatyku rzeczy anarchicznych, ubiegającemu się o tron Czyścca, po zniknięciu Leviathana. Pamiętający wciąż o przepowiedni Sir Beneta Elvasa, który z ostatnich chwilach życia, zapowiedział, że jego zywot skończy się przez kobietę.

O Nexonie, wielkim i mężnym wojowniku, który z pomocą Api i spółki, obalił panowanie księżycofila, Nadeera.

O April, o dzielnej wojowniczce, znającej zarówno podstawy magii natury, a także mistrzyni w dziedzinie strzelectwa z broni palnej.

Walczyła o przetrwanie Czyśca i pozbawiła życia ulubieńca Lazariusa, niejakiego Mściciela, zwanego dalej Crowleyem.

Silverblade, założycielu zakonu paladynów, prawdopodobnie największym wojowniku i mistrzu miecza. O tym, który pierwszy raz pozbył się Neville’a.


Zastępy Tenebris przedarły się do środka. Już niedługo zacząć się miała główna część imprezy.



Wt, 22 gru 2015, 23:59
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
A więc zaczęło się. Ostateczna bitwa już wkrótce się rozpocznie. Czarny zdecydował się po raz ostatni próbować motywacyjnej przemowy, po czym przystąpić do omawiania planu.

Dobrze więc. Zgromadziło się tu trzydzieści osób. Są wśród nas szaleńcy, psychopaci, narkomani i straceńcy, ale przede wszystkim - wielcy wojownicy. Przetrwaliśmy wiele miesięcy - nie zginiemy więc jak pierwsi lepsi. Będę walczył do końca - a wy pójdziecie ze mną albo zostaniecie tu. Wiem jednak, że żadnemu z was nigdy nie brakowało odwagi - i tym razem musimy walczyć jak lwy. Ten jeden, ostatni raz. Powrócimy do domów z tarczami albo nie będziemy mieli gdzie wracać na tarczach. To jedyne rozwiązanie. Innej opcji nie ma. Poddanie się nie wchodzi w rachubę - nie w walce z tym wrogiem. Ja więc nie poddam się. Kto jest ze mną!?

***

Dobrze więc. Przystąpmy do planu.

Ile mamy sił? Jest nas trzydzieścioro, jednak to oczywiście nie cała nasza armia. Co ze słynnymi legionami anielskimi i demonicznymi? Ile ich jest?

Co ze Zwojem? Czy możemy przystąpić do przebudzenia Alphy?

Co z Pierwszymi Narzędziami? Ile ich zostało i ilu możemy użyć?

Co z dowództwem? Kto stanie na czele naszych sił?

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Śr, 23 gru 2015, 12:09
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
"Ciekawe, co tam na JBwA"

Cytuj:
Pomyślał se Art.


Dobra, trzeba obmyślić strategię i wgl. Mogę czymś dowodzić jakby co.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Śr, 23 gru 2015, 12:41
Zgłoś post
WWW
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Przy wejściu do Edenu zebrały się setki mężnych wojowników, nie tylko płci mniej pięknej. Każdy z nich, niezależnie od pochodzenia, wyglądu, czy frakcji w arcyrzeczywistościowej hierarchii wartości, stał naprzeciw oddziałom ciemności, z jedną myślą - z pragnieniem obrony starego porządku.
Lazarius wystąpił z szeregu swojej armii. Wykonał bardzo powoli kilka kroków do przodu, zamieniając otaczającą go niebiańską rzeczywistość, w pozbawiony uczuć, nadziei i spokoju... mrok. Omega szedł w kierunku Edenu, ciągnąc za sobą wszechogarniającą ciemność.
- Gorycz, niedosyt, przerośnięte oczekiwania? To w mych rękach jest kula, którą dane mi zniszczyć Jego czarno-białe pionki na szachownicy?
Gdzie jest ten, który wszystkiemu przewodzi? Gdzie jest ten, który miał odwagę zatrzymać hegemonię spokoju? Gdzie jest ten, za którego łaską pojawiło się wszelkie cierpienie? Niechaj się ukaże!!!

Tymczasem w Zmierzchu Świtów.

Lilyness rozdała zaczarowane ołówki wszystkim wymienionym wcześniej bohaterom (z oczywistymi wyjątkami Aideena i Maven).
Znajdowali się oni w magicznej kopule, zapewniającej chwilowy spokój. Przy istnieniu podtrzymywali ją najwięksi magowie i szarlatani połączonych sił Niebios i Piekieł.

Czarnoksiężnik wygłosił piękną przemowę, która poruszyła serca wszystkich zgromadzonych bohaterów. Swoją odwagą i chęcią w działaniu, zarobił kilka plusów u Levi'ego. Kapral podszedł do swojego podopiecznego i spojrzał na niego z wielkim uznaniem. Po fakcie poklepał nietoperza po ramieniu, ukazując znak swojego respektu i podzięki.
- Nie będę ukrywał, że sytuacja jest krytyczna. Czarnoksiężnik powiedział wszystko, co powiedzieć wypadało. Czas się kończy, nadchodzi kres wszego istnienia. Tylko od nas zależy co z tym zrobimy. Dzielny psie, mógłbym prosić o zwój? - zagadał do Iron Doga.
Reksio ożywił się. Ze spuszczoną głową podszedł w stronę kaprala. Nie przypominał już tego samego wojownika, któremu dane było przeżyć wiele niecodziennych odysei. Nie przypominał wielkiego poszukiwacza przygód, który praktycznie w pojedynkę rozprawił się z drobiem chaosu, czy wszechpotężnym Tym, który mącił tak potwornie. Nie przypominał dzielnego zdobywcy chwil nieznanych, który sofnął się do przeszłości i miał ambicje i odwagę, by się w niej odnaleźć.
Był zwykłym, zmęczonym życiem psem, który po stracie swojej życiowej miłości, był gotowy już na ostatnią swoją przygodę. Przygodę, której morał ukazałby mu to, kim naprawdę powinien się stać.
Levi odebrał zwój od Reksia. Chwycił go oburącz i spokojnie rozwinął go do formy nadającej się do czytania.
- Enochiański... Mogłem się domyślić. - zauważył z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
- Język aniołów... Czyżby przepowiednię zapisał skryba Alphy, Azrael? - zapytała April
- Przeciwnie. Zwój ten wykrystalizowały słowa samego Stwórcy. Siódmego dnia, kiedy zapadł w sen, napisał coś w rodzaju tymczasowego testamentu. Zwój Zarania Dziejów ukrył w jednej z alternatyw rzeczywistości, na wypadek wielkiej burzy, która miałaby naruszyć dotychczasowy ład. To z jego pomocą, zakończymy najdłuższy sen w historii.
Wszyscy zgromadzeni starali się patrzeć na kaprala z wielką powagą, ale chęć walki, jaka zadomowiła się w ich sercach, rwała ich do wykonania jakiś poważniejszych ruchów, chciała, aby tłumiąca się w nich wszystkich gotowość, w końcu eksplodowała i rozpoczęła najgłośniejszy wojenny krzyk.
Wtem jednak Levi zaczął czytać zawartość Zwoju.
- Sarvet Godro esteril. Arius septenebris jigfic. Oria aufindru morfus. Keneborma ovelia espeturanta fi excelus.
- Excelus... ahahahah. - zaśmiał się Pan. Alpha pracował w majkrosofcie i stworzył excela ahahah. To chyba było ósmeg...
Cynizm Pana nie wytrzymał. Igła kompasu jego bezmyślności w pewnym momencie nie potrafiła sobie poradzić z wyznaczaną granicą. Eksplodowała, rozsadzając emocje swojego mechanizmu od środka.
Satyr zaśmiał się w najgorszym możliwym momencie, czym śmiertelnie zdenerwował swoich towarzyszów broni. Stojący najbliżej niego Nexon, sięgnął po swój zakrwawiony topór i przedzielił nim zupełnie niezaznajomionego z powagą sytuacji kreta.
Umierający nawet nie zauważył że zginął. Nastąpiło solidne ciachnięcie, a Pan dokonał swojego żywota.
- Tak postąpić należało. - odezwał się Silverblade, chcący zapobiec wyjściu Levi'ego z transu.
Nikt, nawet Infinemundi, nie przejął się krwawym rozwiązaniem kwestii Pana. Kapral raczył więc kontynuować
- Aurelius bota nimena para. Volkus ek hponca. Volkus fi aufindra. Volkus septenebris aurelius. Evirita porta exbestra. Hponca simi euforia.
Eoss k... - Levi momentalnie przerwał. Zdjął z twarzy maskę i wyrzucił ją za siebie. Pobladł i usiadł na jednym ze schodków. Nie minęła chwila, a ukrył twarz w dłoniach.
- Co się stało?! - doskoczyła do niego Lilyness.
- To... koniec. Pozwólcie, że wyrażę się jasno. Wszyscy... jesteśmy martwi.
Wśród zgromadzonego tłumu pojawiło się jedno wielkie zdezorientowanie. Nikt nie dowierzał w to, że cała wielka akcja ratowania świata, właśnie miała spalić na panewce.
- CZYLI MÓJ PRZYJACIEL ZGINĄŁ NA MARNE?! A NIECH ZJE CIĘ WONSZ TY GŁUPI DZIADU - przerwał atmosferę przerażenia Infinemundi. Kiedy jednak zdał sobie sprawę tego co powiedział, stanął się świadomym nadchodzącej śmierci, natychmiast się zaczerwienił i przeprosił.
Nie zyskał jednak tym zachowaniem poparcia większości. Naraz w jego stronę ruszyły dziesiątki żelaznych broni.
- Nie, przestańcie. Piramidogłowy ma zupełną rację. Jestem skończonym idiotą. - powiedział Levi. Potencjalni mordercy opuścili swoje oręże.
Widać było, że Kapral zrozumiał, że popełnił jakiś błąd. Widać było, że chciał się wyżalić, podzielić się z innymi świeżo odkrytym powodem, który doprowadził go do smutku. Chciał to zrobić, ale niestety... nie pozwolił mu na to czas.
Bariera momentalnie runęła pod naporem sił zewnętrznych. Przez rozpadające się kawałki magicznej ostoi, dało się dostrzec Arcycesarzową Nicolette, kroczącą na czele oddziałów ostatecznej ciemności.

- A kuku. - rzekła bardzo cynicznie.


Śr, 23 gru 2015, 23:25
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Witaj, Arcycesarzowo... Pani Tenebris... Niech ci Lazurowe Niebo łeb zmiażdży... Czy jakoś tak... Wybacz, staram się nie pamiętać, jakie głupoty czasami piszę.
Narrator napisał(a):
Czarny powoli odwrócił się do Willow, trzymając sztylet oraz naprędce narysowaną Ołówkiem tarczę. Nie lekceważył przeciwniczki. Stanął w pełnej gotowości bojowej, gotów uskoczyć, gdy ta wykona najmniejszy ruch i planując, gdzie i jak wbić jej sztylet.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Śr, 23 gru 2015, 23:42
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
Cytuj:
Art poszedł po krasnala atomowego, żeby wysadzić to wszystko w batata.


Macie tu Roka, niech se lata.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Cz, 24 gru 2015, 20:12
Zgłoś post
WWW
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Czarnoksiężnik wykorzystał chwilę nieuwagi Arcycesarzowej i rzucił się na nią ze swoim sztyletem. Zlokalizował przed tym piętę achillesową swojej przeciwniczki, ewentualne miejsce, w które chciałby wbić swoją broń. Jeden moment, a wydawał się trwać w nieskończoność. Najdłuższa sekunda w historii, ciągnęła się przez kilkanaście tych rzeczywistych.
Sztylet jakby w zwolnionym tempie, z góry narzuconym przez siły wyższe, mknął desperacko powoli w stronę szyi Nicolette. I w końcu miała nadejść na chwila, której wszyscy oczekiwali. Chwila, która miała zakończyć niepokój oczekiwań.
I stało się. W jednym momencie czas wrócił do normalnego tempa. Czarnoksiężnik wbił sztylet w szyję Arcycesarzowej.
Niestety, nie stało się to, czego zarówno nietoperz, jak i inni członkowie drużyny, mogliby oczekiwać. Ciężko właściwie określić to co miało miejsce ale... broń... złamała się. Jej wyrwane z całości części, pod wpływem zetknięcia się z ciałem Nicolette, straciły pierwotną konsystencję, runęły na ziemię niczym karty, wcześniej tworzące domek. Czarnoksiężnik był w tej sytuacji kimś więcej niż smutnym amatorem sztuczek karcianych, którego trud pracy właśnie okazał się nie mieć żadnego sensu. Znalazł się w kryzysowej sytuacji, w której zniszczenie przysłowiowego domku z kart, wiązało się nie tylko z wielkimi stratami, ale i z czymś gorszym od śmierci.
- Naprawdę? Myślałeś, że możesz mnie zabić? - zadrwiła ze swojego przeciwnika Nicolette. - Czarnoksiężniku, to co zrobiłeś, było bardzo nieodpowiedzialne. Alpha na pewno będzie smutny, że nie udało Ci się wypełnić swojej części w przepowiedni...
Arcycesarzowa cofnęła rękę, w której dzierżyła miecz. Spojrzała w stronę przyjaciół nietoperza i widząc ich chwilowy brak reakcji, będący najpewniej skutkiem szoku, zdenerwowania, zdezorientowania, czy innych tego typu, sprawiających obecność w transie, wykonała zamach.
I wtedy również czas zwolnił w dziwny sposób. Miecz Nicolette, wprawiony bardzo silnym zamachem, potężnej wojowniczki, w stronę nietoperza zmierzał jednak bardzo powoli. Ciężko określić o czym myślał w tym momencie Czarnoksiężnik. Być może o wszystkich przeżytych przygodach, tych ciekawych i… mniej ciekawych, może o życiowej miłości, związanej z przepowiednią, albo wiekiem dorastania…. Oczywiście, mógł wtedy również nie myśleć o niczym.
Tylko Czarnoksiężnik miał świadomość sytuacji, w której się obecnie znajdował. Tylko on mógł doświadczyć pełni wydarzeń z kilku przyszłych chwil. Tylko on mógł wyobrazić sobie ten piorunujący ból, który już wkrótce miał przeszyć całe jego ciało.
Z rozmyślań na temat krótkości swojej egzystencji, wyrwał Czarnoksiężnika potężny, niebieskawy miecz, który niespodziewanie stanął oporem przeciwko nadciągającemu ostrzu Nicolette.

- Levi… Jak śmiesz! – zbulwersowała się Willow.
- Ten żołnierz ma jeszcze do odegrania swoją część w historii. Nie może zginąć.
- Bardzo… interesujące. Naprawdę. Przepraszam tylko, że spytam… Co mi do tego? Zamierzasz ze mną negocjować? ZE MNĄ? Z ARCYCESARZOWĄ PRADAWNEGO KRÓLESTWA CIEMNOŚCI, KTÓRE POWSTAŁO RAZEM Z ZARANIEM DZIEJÓW?!
- Tak.
- Pozwól, że powiem Ci coś o sobie. Otóż… Jak zapewne dane Ci było słyszeć, jestem osobą, która słynie we wszechświecie ze swojej brutalności. Jestem tą, która zawsze utrudnia swoim pokonanym przeciwnikom odejście na drugą stronę. Hahahah… No dobra, żart trochę nie na miejscu – wzruszyła ramionami.
Zawsze, niezależnie od sytuacji, oglądam ostatnie chwile istnień moich ofiar. Patrzę zaciekawiona jak ucieka z nich życie, jak w ich sercu gaśnie blask, który został im nadany wraz z przyjściem na świat.
Ale wiesz co lubię najbardziej? Hihihi… Najbardziej lubię to, gdy tonący chwytają się brzytwy, nie dowierzając w nadchodzący koniec… to gdy miotają się w agonii, starają się zrobić coś, by tylko przeżyć kilka chwil dłużej… wciąż licząc na to, że mogą zmienić swój los.
- Zatem, proszę – przystań na naszą ostatnią prośbę. Niechaj stanie się ona ostatnim posiłkiem przed egzekucją.
- Dobrali się. Nie ma co… - zauważył Infinemundi. – Zamiast się bić, wolą gadać jak banda jakichś jełopów. A zresztą. I tak zje ich wonsz. – wymamrotal. Nikt jednak nie potraktował tego poważnie. Reszta z zaciekawieniem słuchała przebiegu negocjacji.
- Dobrze więc. Levi, Ty i Twoi przyjaciele jesteście tak uroczy, że z chęcią przystanę na każdą propozycję.
- Każdą? Jesteś tego pewna?
- Taak. W końcu i tak jesteście już martwi.
- Świetnie. Proponuje Ci więc walkę.
- Walkę? Brzmi Ciekawie… hmm, wiesz, że nawet o tym nie pomyślałam? A ten miecz, z którym chodzę to tak po prostu, dla mody.
- Bez drwin, Nicolette. Proponuję Ci pojedynek na śmierć i życie. Zwycięzca zgarnia wszystko.
- Meh, i tak by zgarnął… Co mi tam. Co konkretnie masz na myśli?
- Jeśli przegram, zarzekam się, że moi przyjaciele nie będą się bronić. Pozwolą, aby Twoje oddziały ciemności, zakończyły ich żywot.
- CO?! LEVI, ale jak to?! NIE MOŻESZ! – zapanował chaos.
- Zaufajcie mi, wiem co robię. – powiedział chłodno, z ojcowskim tonem.
- Wiesz, że wyczuwam haczyk. Ale to dobrze. W końcu mordowanko będzie przyjemniejsze. Hihihi… A co tam wymyśliłeś gdy jednak zwyciężysz?
- Nie musisz tego wiedzieć, w końcu będziesz już martwa. Ale… odpowiem na twoje pytanie. Twoja armia dołączy do mojej.
- Cóż… tylko ty mogłeś wymyślić tak desperacki układ. Dobrze więc, przystaję na niego. Walka za 5 minut. Muszę przypudrować nosek.

Zastępy Tenebris się na chwilę rozeszły, w celu narady z Arcycesarzową. Podobna rozmowa miała miejsce, po przeciwnej, choć dobrej stronie mocy.
Levi stał przed swoimi podopiecznymi i patrzył na nich z wielką pewnością siebie.
- Wszystko zaplanowałem. Nie martwcie się. Willow zginie tej nocy.
- A co jeśli nie?! Chyba widziałeś co zrobiła ze sztyletem Czarnoksiężnika?! – wciąż nie dowierzała Lily.
- A ktoś mi niedawno mówił, że panna Nicolette ma odpalonego God Mode. Czyżby Niebo zamierzało się nagle wycofać z tej wersji? – nie krył irytacji Lucjan.
- Oboje jesteśmy wysłannikami absolutu. Naszą walkę opiewały prastare pieśni. Zwyciężę Nicolette. Wiem co mówię.
- Levi… tak z ciekawości zapytam. Ty to jesteś skończonym idiotą, czy tylko udajesz? – zabrała w tym momencie głos Api. – Jasne, wygrasz, jesteś wszechpotężny, uratowałeś nas od dwudziestometrowych kreatur, walczyłeś dzielnie wraz ze swoimi Skrzydłami Wolności, kurczak wie w sumie gdzie…. Zwyciężałeś. Okej.
A co w przypadku, gdy odniesiesz swoją pierwszą klęskę? Nie chcę być nieuprzejma, ale skażesz wtedy i nas na śmierć. Pomyślałeś o tym?!
- Api, jesteś innego sortu. – wymamrotał zirytowany całą konwersacją Art. – To odwieczna wojna z chaosem, nieładem i innymi bladymi dziwactwami. Reprezentujemy Niebo, jesteśmy ci dobrzy, jesteśmy super, jesteśmy fajni, pewnie też wygramy, bo zawsze zwyciężają dobrzy. Ale… Czy to naprawdę oznacza, że musimy grać fair? Wcale nie!
- Art ma rację. Jeśli zawiodę, miejcie w odwodzie plan ucieczki. Jest was dużo, na pewno sobie jakoś poradzicie. Zyskacie czas na ucieczkę i jeśli znajdziecie w miarę bezpieczne miejsce, zyskacie również szansę na ponowne uformowanie swoich szyków. Nie możemy walczyć z armią Nicolette, jest nas za mało. Musimy mieć jakiś element zaskoczenia.
- No dobra, niech Ci będzie. – wymamrotała Lily. – W takim razie, co ze zwojem? Czemu nagle posmutniałeś? Urywa się w nieodpowiednim momencie, dobrze rozumiem?
- Nawet za dobrze. Nie wezwiemy Alphy, nie mając jego pełnej wersji.
- Jak mamy ją zdobyć?
- Pogrzebać w Antycznym Mieście? Zmusić średnio żyjącego już Azraela do mówienia? A może nawet napisać swoją wersję i liczyć na to, ze będzie ona zgodna ze słowami Absolutu…. Taak, wersja demo stanie się wersją pełną…. Kogo ja chcę oszukać. Nie mam pojęcia co w tym wypadku zrobić. Pomyślimy nad tym, gdy już rozprawię się z Nicolette. – stwierdził.
- Ktoś jeszcze chce mnie przed czymś przestrzec?


Wt, 29 gru 2015, 22:41
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
Tak. Nigdy nie popijaj korniszonów kakaem. Ciszu kiedyś tak zrobił, współczuję mu.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Wt, 29 gru 2015, 22:51
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
Nie tracąc czasu, Czarny narysował przenośny portal czasoprzestrzenny, który pomoże w ewentualnej ucieczce.
Spoiler:

Następnie ustawił go na "ten sam wymiar, pięć sekund do przodu, dwa metry na północ" i wrzucił do środka fragment zniszczonego sztyletu. Jeśli wszystko poszło jak trzeba, po kilku sekundach sztylet powinien zmaterializować się kawałek dalej, nienaruszony.
Korzystając z pozostałej chwili, narysował też sobie nową zbroję (hełm, napierśnik i dwa naramienniki - wszystko z bardzo lekkiego, a przy tym niezwykle wytrzymałego metalu - mithrilu), a także tarczę i dwa sztylety.
Spoiler:

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Śr, 30 gru 2015, 12:36
Zgłoś post
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Levi i Nicolette stanęli naprzeciwko siebie. Siły mroku i światła patrzyły na siebie złowrogo. Już wkrótce miała się rozpocząć wielka walka, która wyjaśniłaby pozycję we wszechświecie jednych i drugich.
- Gotowa? - zapytał Levi.
Nicolette nie odpowiedziała. Po prostu wykonała mieczami gest, oznaczający swoje przygotowanie do walki. Kapral widząc ruch swojej przeciwniczki, również wyciągnął swoje dwa miecze.
I zaczęło się. Nicolette ruszyła w stronę przeciwnika. W niecałe dwie sekundy znalazła się na odległości odpowiedniej do zadania ciosu. Przywódca Skrzydeł Wolności stał jednak spokojnie, zupełnie nie przejmując się takim, a nie innym przebiegiem wydarzeń. Zachowywał święty... można powiedzieć spokój.
Twarz Willow w reakcji, nabrała grymasu, który wkrótce przerodził się we wściekłość. Wiedziała, że Levi to wymagający przeciwnik, ale nie wyobrażała sobie sytuacji, w której jakikolwiek z jej rywali, nie okazuje jej respektu, albo chociaż bojaźni, strachu przed jej własną potęgą.
- Gotowa? - zapytał z zupełnym spokojem wysłannik Absolutu. Nicolette wyglądała na jeszcze bardziej wytrąconą z równowagi. Kolokwialnie rzecz ujmując, nie ogarniała już zupełnie tego co się działo... Meh... Chyba trochę zbyt kolokwialnie.
Levi korzystając z chwili nieuwagi swojej przeciwniczki, wzbił się błyskawicznie w górę i przeciął mieczem powietrze. Krzyk wojenny, który wykonał, miał zmobilizować go do wytrwałej, zaciętej i ostrej walki, z której chciał wyjść zwycięsko.
Znajdująca się na kłębiastym gruncie Nicolette, wyglądała na zdecydowanie zakłopotaną. Najprawdopodobniej nie przewidziała tego, że jej przeciwnik wniesie się w górę.
Levi postanowił więc ruszyć do ataku. Nie minęła sekunda, a znalazł się za Arcycesarzową. Za pomocą szybkich cięć mieczami, powalił swoją rywalkę na ziemię.
Wytrącił jej z rąk dwa czerwony miecze, a jeden ze swoich błękitnych, przystawił jej do gardła.
- Enochiańska stal... - zasyczała Willow.
- A jakże by inaczej. Wykuta przez samego Dardardiela. Stal, która miała chronić ludzi przed demonami i ciemnością. Paradoksalnie, największy koszmar Tenebris, poza wodą święconą z archaicznego oceanu.
- Więc... wygrałeś. Moi żołnierze dołączą do Twojej armii. Zadowolony? Proszę, zakończ mój żywot czym prędzej. Rozumiem, że przegrałam i jestem z tym pogodzona.
Jestem pogodzona również z tym, że właściwie od początku swojego istnienia, byłam czarną owcą. Byłam kimś, kto nie nadawał się do życia w społeczeństwie. Czasy współcześnie starożytne... Czasy mojej młodości, czasy, w których czułam się wolna, będąc po dobrej stronie mocy. I wtedy stało się to, co całkiem odmieniło moje życie. Jednego dnia usypiałam swoje dzieci do snu, kołysałam je, śpiewałam piosenki.. a następnego, poczułam, że muszę je zamordować z czystą premedytacją.
I wtedy też uznano, że jestem opętana. Co stało się dalej? Życzono mi śmierci w odwiecznych ogniach Tartaru. Nie chciałam tego robić, ale coś, co mną kierowało, nie pozwalało mi na własne decyzje. Byłam nikim, byłam zwykłą marionetką ze śmieci w rękach czegoś większego. Spłonęłam, bo nikt nie mógł tego zrozumieć. Uznano, że zawarłam pakt z ciemnością. Uznano, że zrobiłam to celowo... że umyślnie zamordowałam swoje dzieci.
- Willow, wstań. - powiedział Levi. Nie mógł znieść goryczy i żałości, którą emanowała wręcz Nicolette w swoim przekazie. - Pomogę Ci wrócić do normalności. Widzę w Tobie światło, którego nie widzieli w Tobie najbliżsi.
Widzę, że chcesz się zmienić.
- Naprawdę?
- Tak. Widzą to również inni. - powiedział z przekonaniem.
Kapral obrócił się w stronę swojej armii. Na jego twarzy rysowały się pewność podjętej decyzji i duma z umiejętności wybaczania. Spoglądał na swoich podopiecznych z chęcią przekazania im wszystkim, że nie tylko zwyciężył, ale i zyskał poparcie wśród wielkiej armii.
Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się. I wtedy tez na jego szyi pojawił się żelazny łańcuch.
Nicolette poderwała się z ziemi i szybkim ruchem złapała za ukrywane do tej pory narzędzie.
Wśród drużyny zapanowało nie tylko przerażenie, ale i natychmiastowa chęć podjęcia działania. Nicolette nie zamierzała jednak sobie pozwolić na kolejny punkt słabości. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, przyciągnęła swoją zdobycz do siebie, a chwilę później, przebiła ją jej własnym mieczem.
- Tutaj kończy się Twoja historia, Kapralu Levi, który uwierzył w sumienie ciemności. Twoje skrzydła Wolności okazały się z wosku. Stopiły się na słońcu próby. Bądź potępiony.
Kapral padł na ziemię, zalewając się krwią. Zastępy Tenebris przekroczyły w tym momencie schody Zmierzchu Świtów i ruszyły w naszą stronę.
Nie zamierzaliśmy czekać ani chwili dłużej.

Vivilion z małą pomocą Api, spowodowali niemałe... zatrzęsienie się obłokowego gruntu, które okazało się na tyle silne, by uśmiercić osoby, podtrzymujące magiczną barierę.
Art wypuścił z kolei swojego ptaka, Roka, którego skrzydła, za sprawą Emmelie i Lucjana, zablokowały strzały wysłanników ciemności.
Rok zabrał ze sobą większość drużyny i przefrunął z nią do najmniej obleganej części nieba.
Na szczycie pozostali jedynie Lucjan i Emmelie, którzy wkrótce, jak się później okazało, zdołali zablokować Zmierzch Świtu, za pomocą własnej, magicznej pułapki.
Po fakcie, znaleźli się na dole.

- A niech mnie, Emmelie. To naprawdę Ty! - rzekł Silverblade.
- Kopę lat... kochany? Chyba... mogę tak rzec.
- Zostawmy to co było między nami. Minęło tyle czasu, że każda miłość, nawet najbardziej wielka, mogłaby się zakończyć.
- Tak chyba.. będzie najlepiej.
- Genesiss byłby bardzo szczęśliwy z tak wybitnej uczennicy.
- Co Genesiss, co Genesiss? A ja? Przecież gdyby nie ja, to ona by sobie nie poradziła! - bronił swoich honorów Lucjan.
- Z pewnością... - stwierdził Silver.
- Masz rację Lucjanie. - zaczęła Emmelie. - Gdyby nie Ty, pułapka, która uwięziła w środku Nicolette, trwałaby na tyle długo, że spokojnie wymyślilibyśmy jak pogadać z Alphą. Noo i oczywiście, nie wzmocniłaby osób znajdujących się w środku.
Nie wiem jakim trzeba być idiotą, by do pułapek używać czarnej magii!!!
- Pułapka się zniszczy, oni wrócą silniejsi... ale nie niezniszczalni. Na pewno sobie jakoś poradzimy.
- Taa... na pewno.. - wymamrotał Infinemundi. - Ten Levi... jakiś niby wysłannik absolutu. I co? Stał się nagle pocieszny, wyrozumiały i dał się przebić kobiecie mieczem? Pantoflarz solony... Wonsz lubi wszystko co słone i solone tududu tududu. Wonsz go zje. - stwierdził, będąc w pełni przekonanym swoich racji.

Nie było jednak czasu na rozpamiętywanie decyzji Levi'ego. Nadciągało bowiem kolejne zagrożenie. Zostaliśmy zauważeni przez odziały Riley, które prezentowały się w jeszcze większej ilości, niż te, należące do Arcycesarzowej.
Mało tego, nikt nie mógł znaleźć Laylii. Pojawiło się podejrzenie, że uciekła do pokoju, w którym znajdował się Aideen. Anioł poeta... który z aniołem tak w zasadzie już średnio miał cokolwiek wspólnego...


Tymczasem przed bramą Edenu:
- Moi mili, panie i panowie, mam do was wielką prośbę. - Lazarius wciąż stał przed bramą do Edenu na czele swojej armii. Zaczął jednak mówić z większą gracją, elegancją, czy nawet elokwencją. - Weźcie się... pozabijajcie. - zaproponował. - Wiem... że bardzo, ale to bardzo... - spojrzał głębiej w stronę swoich rozmówców - tego pragniecie. Nie chcecie żyć i wszystko, czego pragniecie, to śmierć. Dobrze rozumiem? - chciał się upewnić. - Taaak... dobrze rozumiem. Zacznijcie więc.

Nie minęła chwila, a zastępy broniące do tej pory Edenu, zaczęły się wzajemnie mordować. Lazarius patrzył spokojnie na śmierć tak wielu niebiańskich spartan, którzy zdecydowali się bronić ostatniego bastionu dobra. Nie minęło 5 minut, a prawie wszyscy obrońcy, leżeli już martwi na ziemi. Wśród nich dało się dostrzec kardynałów.
- Ach... To Ty... - Lazarius zaczął rozmowę z ostatnim ocalałym. - Wiem, ze bardzo chcesz się zabić.
- Tak panie.
- Świetnie. Ale wiesz co? Najpierw otworzysz bramy Edenu.
- Tak panie. - powiedział posłusznie, po czym wykonał polecony rozkaz.
- Dziękuję zatem. Wiesz co teraz zrobić?
- Tak panie. Teraz czas na śmierć. - anioł chwycił swój miecz i skierował go w stronę swojego brzucha.
- Nie nie nie. Aż tak to nie... Nie bądźmy brutalni. - zaproponował Lazarius. Chwilę później pstryknął palcami, zamieniając miecz w uruchomiony miotacz ognia.
- Mhm... Od razu lepiej. Widzisz to narzędzie?
- Tak panie.
- Spal wszystkie ciała, a następnie spróbuj zjeść miotacz ognia. Zapewniam Cię, że będzie... dużo śmieszniej.
- Tak... panie.


Cz, 31 gru 2015, 01:08
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
Nietoperz dobył sztyletów i przygotował portal.

Jakiś plan? Uciekamy w chorobę, walczymy czy szukamy Layli? Osobiście radziłbym jednak uciekać.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Cz, 31 gru 2015, 03:40
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1640
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
Dokładnie, spadamy.

Cytuj:
Rzekł Art, uginając się od hełmów nieprzyjaciół, które próbował utrzymać. Zebrał je, żeby udowodnić, ilu zabił.
Przywołał Roka.


Ale dalej sądzę, że powinniśmy spróbować z krasnalem atomowym.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Cz, 31 gru 2015, 12:47
Zgłoś post
WWW
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Layla zniknęła. Posłaliśmy za nią Malcolma, Haywooda i Koguta Wynalazcę.
Zastępy Tenebris na czele z Riley były coraz bliżej. Nie minęło zbyt dużo czasu, a rozpoczęła się otwarta walka na śmierć i życie. Nie było czasu na ucieczkę. Niebo praktycznie całkiem oblegane przez wysłanników ciemności, nie było już tym przyjaznym miejscem, do którego jeszcze nie tak dawno, docierały modlitwy z tak wielu wymiarów i rzeczywistości.
Nie trzeba być kimś zbyt inteligentnym, by powiedzieć, ze walka nie była wyrównana. Kilkaset wojowników, od których emanowała ciemność, naprzeciwko nielicznej trzydziestce ostatnich spartan. Taak... To nie mogło się zbyt dobrze skończyć.
Lilyness dała nam do własnej dyspozycji zaczarowane ołówki - do tej pory najpotężniejsze pierwsze narzędzia. A teraz? Czym stały się one wobec trzech przeogromnych młotów armii ciemności...
Walczyliśmy dzielnie, ale nie przynosiło to nie wiadomo jak wielkich skutków. Nie pomagały ataki dystansowe, nie pomagały również te, których efekty działały na większym obszarze. Ich było zbyt wielu...
Już w zasadzie na samym początku odpadł Infinemundi. Piramidogłowy w zasadzie nawet nie próbował walczyć. Widząc ogrom armii Tenebris, po prostu przecierał oczy, chcąc wyjść z tego, co zwykł nazywać codzienną fazą. Najlepszy przyjaciel Pana, został staranowany przez olbrzymów z krainy odwiecznej ciemności.
Riley dorwała Trickstera, a przed zamienieniem go w kupę pyłu, zapytała czy tę właśnie śmierć przepowiedział mu Sir Benet Elvas. Posłaniec Leviathana wyglądał na równie zaskoczonego. Nie podejrzewał, że osoba, do której przyzwyczaił się podczas pobytu w Niebie, mogłaby nagle przejść na stronę zła. Zginął w zupełnym zdezorientowaniu.
Śmierć Trickstera zauważył Potworny Hubert. Nie trzeba więc nawet za bardzo tłumaczyć, ze stał się on kolejnym celem Riley.
- Ril, zastanów się... Definitywnie chcesz to zrobić? - zapytał w charakterystyczny dla siebie sposób.
Egzekutor nie odpowiedziała. Bez ani chwili zawahania, przebiła kreta swoim mieczem.
- Zaznaczyć. - powiedziała chłodnym tonem.

Z mojego opisu może wynikać, że potrafiliśmy tylko przegrywać. Na całe jednak szczęście, ku nadziei pokrzepieniu serc, odnieśliśmy sporo wygranych pojedynków.
Silverblade kolejny raz udowadniał, że jest tym, kto w bezpośrednich walkach, nie ma sobie równych. Mentor Zakonu Paladynów Światła pozbywał się właściwie w pojedynkę zastępów Tenebris.
Równie wiele można było powiedzieć o Bad Krecie i Iron Dogu. Przyjaciele z podwórka, zupełnym przypadkiem wplątani w wielką wojnę arcyrzeczywistości, radzili sobie równie dobrze. Siły ciemności starały się trzymać od nich z daleka.
Podobnie wielką odwagą wykazywali się Nexon i April. Wysoki kosmita z toporem i niziutka różowowłosa dziewczyna z pisoletami, świetnie się uzupełniali. Ciężka broń w zestawieniu z ostrą artylerią sprawiały, że oddziały Riley bardzo poważnie zastanawiały się przed zaatakowaniem tej dwójki.
Nie żebym umniejszała zasługi pozostałych. Walczyli równie dzielnie. Nie dało się nie wspomnieć o Api, Arcie czy Czarnoksiężniku, którzy z pomocą nowo narysowanych broni, narzędzi, byli bardzo poważnymi pretendentami do nagrody wojownika... tego balu.
Najgorzej jednak było z tymi, którzy nie trzymali się szyków obronnych, albo po prostu zdecydowali się na ucieczkę.

Przekonała się o tym grupa Malcolma, która ruszyła na poszukiwania Laylii. Malcolm Miaul, podobno wielki i potężny imperator dalekich galaktyk, razem z najwybitniejszymi wynalazcami wszech czasów - Profesorem Haywoodem i Kogutem Wynalazcą, zmobilizowani instynktem sporadycznego męstwa, spowodowanego... ciekawe czym, postanowili uratować życie słynnej La-Sheei.
Trio niedoszłych bohaterów natknęło się na Riley. Starlight wycelowała w ich stronę błyskawicą.
Miaul w akcie nagłego przypływu adrenaliny, wybiegł przed szereg i odbił swoim mieczem świetlnym nadchodzący ładunek. Wywołał tym samym niezaplanowaną reakcję łańcuchową, która stopiła około 10 wysłanników ciemności, ale i również swojego sojusznika - Koguta.
Nieszczęsny Los chciał, że atak nie dosięgnął zdezorientowanej Starlight.
Riley chciała się zrekompensować za chybione uderzenie, ale na jej drodze stanęła Lilyness.

Miaul i Haywood wkrótce dopadli komnatę, która była obiektem ich poszukiwań. Wnętrze wyglądało bardzo, ale to bardzo nietypowo. Białe ściany, na których obciekającym kolorem krwi, zapisano przeróżne słowa, tworzyły przerażającą scenerię.
- MALCOLM. ZAKOŃCZ TO. BŁAGAM. - usłyszeli w tym momencie głos pełen rozpaczy. Nie minęła chwila, a im oczom ukazał się anioł poeta, trzymający na kolanach swoją ukochaną. Nie byłoby to w sumie nic dziwnego, gdyby nie kałuża krwi w ich najbliższej okolicy i nadzwyczaj siny kolor skóry Laylii... Futerko Aideena, do tej pory śnieżnobiałe, zabarwione obecnie czerwienią, stawiało go w znacznie gorszym świetle, niż podczas ostatnich spotkań.
- Co Ty zrobiłeś, synu? - nie dowierzał Haywood.
- Ja tego... nie kontroluję. Moje serce... rośnie w nim potężny pasożyt, który każe mi zabijać. Tylko w ten sposób mogę go zaspokoić.
- To w pewnym sensie dziwne. Znamię Kaina powinno zrobić z Ciebie demona, a nie totalnego wariata, który nie panuje nad sobą i nad swoimi bliskimi.
- Kain nie był zwykłym demonem. Był rycerzem piekieł, ojcem grzechu, jednym z tych, który sprowadził na świat ból i cierpienie.
- Tak... Dzięki za wykład z historii Biblii. Na pewno się przyda w podbijaniu kolejnych galaktyk - stwierdził Miaul, obrazując siebie jako wrednego, cynicznego ateistę.
- Zabiłeś niewinną dziewczynę, która chciała byś ją uratował. Uważała Cię za wsparcie. Idąc do Ciebie, przedzierając się przez zastępy Tenebris, nie wiedziała że kroczy do jaskini lwa, w której zakończy swoją egzystencję. Chciała ostatni raz spocząć w ramionach ukochanej osoby i razem z nią czekać na wspólny koniec!
Widziałeś ile ich jest na zewnątrz? Setki... Tysiące... A nas... nas jest coraz mniej!
- Proszę... zabij mnie. Tylko tak mogę odpokutować swój grzech.
- To nie wchodzi w grę synu. - stwierdził Haywood z ojcowskim tonem. - Każdy popełnia błędy, a w Twoim przypadku jest to uwarunkowane poważniejszą chorobą. Gdybyś był moim pacjentem, sugerowałbym terapię uspokajającą.
- Raph... jełopie... W tej sytuacji? Naprawdę? Naprawdę zamierzasz go utrzymywać przy życiu i karmić do końca jego dni... psychotropami?!
- Tylko nie jełopie. To bardzo niegrzeczne określenie. W tym momencie poczułem się urażony. - stwierdził. Haywood usiadł koło szlochającego Aideena. Przytrzymał bezwładną głowę Laylii i spojrzał na niego przyjaźnie. Chwilę później położył rękę na jego ramieniu.
- Widzisz Miaul? On naprawdę nie chciał tego zrobić. Wie, że postąpił źle i szuka pokuty. Nie możemy go zabijać. Jeszcze się nam przyda.
- Przyda tak samo jak Pan, Infinemundi i banda bezużytecznego bydła, które tylko wszystkim szkodzi? Panie Profesor... kogo pan chce oszukać?
- Cóż... Ja w przeciwieństwie do Ciebie, Panie Miaul.. wierzę w... - głuchą ciszę w podczas konwersacji przerwał odgłos zaostrzających się pazurów. Haywood natychmiastowo odwrócił głowę w stronę Aideena. Krwawoczerwone oczy, które miał centralnie przed sobą, sprawiły że odrzucił czym prędzej zdrowy rozsądek i odskoczył od swojego niedoszłego pacjenta.
Nie zdziałał tym za dużo. Aideen, w którym nagle ożywiła się ciemna strona mocy, rzucił się na niego z pazurami. Malcolm w tym wypadku nie miał zamiaru czekać ani chwili dłużej.
Czerwony kot westchnął głęboko i głośno, mrucząc sobie pod nosem coś w stylu "najbardziej idiotyczne błędy amerykańskich slasherów". Malcolm dopadł swojego miecza i przebił nim nieświadomego niczego Aideena. Po fakcie pomógł powstać z ziemi Haywoodowi. Z jego wyrazu twarzy dało się wyczytać chęć wypowiedzenia zdania "a nie mówiłem".
Konający Aideen podziękował Miaulowi za uwolnienie od cierpienia. Zanim wykonał swój ostatni oddech, powiedział, że to on będzie kluczem do rozmowy z gwiazdami.
- Eeee? To teraz to mnie zaskoczył. A profesor to co na to? Czyżby jakaś konkretna diagnoza? - zapytał ironicznie.
- Nie... nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. Nauka czasami zawodzi.
- Taaak... - westchnął ponownie Miaul. - A ten przypadek to rzeczywiście był ciężki. Podejrzewam że nawet najwięksi egzorcyści nie zmagali się w swojej karierze z takimi... osobowościami. Zabijał, uważał że jest w nim demon, jeszcze się ciął...
- Ciął?! - zdziwił się Haywood. Wilk natychmiast odwinął rękaw martwego już anioła poety.
- Mi to wygląda na konkretne wyrazy... A niech mnie... To przecież enochiański!!!

Lily tymczasem zdecydowała się na walkę ze Starlight. Riley przywitała swoją przeciwniczkę opętańczym śmiechem, który wśród setek wojowników Tenebris, walczących w okolicy, zabrzmiał jedynie jak głuche echo.
Córka gwiazd unikała świetlnych ciosów nowej Egzekutor, ale nie robiła tego nie wiadomo jak dobrze. Riley była wciąż pierwsza, wciąż stała o krok przed swoją rywalką.
Lilyness nie była już tą samą wojowniczką, która potrafiła uratować Czarnoksiężnika przed dziesiątkami złowrogich skarpetowych magów. Miała już zdecydowanie inną psychikę. Była słabsza duchowo, a jako jedyna, utrzymująca się jeszcze przy życiu osoba z anielskich przepowiedni, zaczęła tracić wiarę w lepsze jutro.
Riley nie ustępowała swojej przeciwniczki ani na jeden moment. Podjęła sobie jeden cel. Zabić, wypełnić mrokiem prastare słowa proroków, opiewające wielkie wydarzenia, które miały wydarzyć się po ich śmierci.
Niebawem nastał moment, w którym Lily postanowiła uwolnić się od konieczności ciągłych ucieczek. Lisica delikatnie zwolniła swoje tempo, czym wprawiła Starlight w lekkie zdezorientowanie. W śnieżnobiałych łapkach Córki Gwiazd, zajaśniał niebieski strumień energii. Nie minęła sekunda, a całe jej ciało otoczyło się błękitną poświatą. Lilyness zamknęła oczy i wdała się w chwilowy stan medytacji.
Przygotowywała najpewniej jakiś potężny cios, który z łatwością pozwoliłby jej rozprawić się z przeciwniczką.
Moment później Lisica otworzyła oczy. Wydała z siebie niemy krzyk i całą skoncentrowaną w sobie energię, wypuściła w stronę Riley.
Potężny strumień błękitnej energii rozświetlił szare i ponure Niebo i zakończył istnienie setek utrzymujących się przy życiu wysłanników ciemności.
Niestety, nie zrobił zupełnie nic Starlight. Nowa Egzekutor uśmiechnęła się tylko szyderczo. Nie przejmowała się losem poległych kompanów. Nie uważała ich za bliskich, ani za osoby, na których mogło jej choć minimalnie zależeć. Ważniejszym była szydera z poczynań Lilyness, która zmobilizowała się do potężnego ataku, który... nawet nie drasnął tej, na którą centralnie się kierował.
- Ktoś tu... wypadł z formy. Przykro mi Lily, naprawdę nie chcę tego robić. Los jednak pragnie czegoś innego. Alpha musi cierpieć... a tej nocy... ucierpi jak jeszcze nigdy. Nie zaboli go to tak bardzo, jak pierwszy grzech, którego dopuszczono się w Raju.
Czas... umierać. - uśmiechnęła się jeszcze bardziej złowieszczo Riley.
Patrzyła przez moment na dyszącą ze zmęczenia anielską lisicę, a później wykonała szybki gest nadgarstkiem, kierując rozpostarte niczym skrzydła palce, w stronę swojej rywalki.
Lily, zdmuchnięta niczym piórko, pod wpływem atomowego ciosu Starlight, wpadła na zaostrzoną bramę Niebios.
Ostatnia wymarła władczyni, czym prędzej podążyła w jej kierunku. Kiedy już znalazła się w miejscu swojej destynacji, spojrzała na wynik polowania. Córka Gwiazd, niegdyś piękna, nieskazitelna, promieniująca rudym kolorem sierści, była w tym momencie zupełnie inna, jakby nieprzypominająca dawnej siebie. Pomarańcz nabrał miejscami mocniejszych kolorów i stał się czerwienią, która wkrótce rozprysnęła po białych częściach ciała Lily. Dziewczyna była już cała blada, co pewnie było skutkiem wystającego z jej ciała wielkiego, szpiczastego kryształu.
- Żegnaj Lilyness. Twoja gwiazda właśnie zgasła.
Riley odwróciła się, nie mając już ochoty podziwiać swojego dzieła. Zamierzała kolejny raz wplątać się w wir walki.

Lazarius skończył oglądać wypalającego się od środka anioła, którego zmusił do zjedzenia miotacza ognia. Wyglądał troszkę na zdegustowanego. Z jego twarzy dało się wyczytać, że oczekiwał trochę większych fajerwerków. Spokojnym jednak krokiem, wciąż zostawiając z tyłu swoją armię, ruszył w stronę Edenu.



Cz, 31 gru 2015, 23:16
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
Poprzez telepatyczną więź w postaci opisywania przez prowadzącego zdarzeń, o których nie mogli wiedzieć, Czarny wiedział, gdzie powinni się udać.

Osłaniajcie mnie przez moment! Mam pomysł...
Narrator napisał(a):
Złapał swój teleporter, po czym zwiększył jego siłę przyciągania do maksimum, jednocześnie ustawiając kilkunastosekundowe opóźnienie uruchomienia i teleportacje do losowego wymiaru. Następnie cisnął urządzenie w sam środek oddziałów Tenebris, modląc się, by wytrzymało.

Droga wolna. Kierunek: "apartamencik" Aideena!

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Cz, 31 gru 2015, 23:40
Zgłoś post
Nielewacki Lew
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 18 paź 2013, 02:49
Posty: 51
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Przepraszam, za ujęcie relacji w sposób niewystarczający, ale ponownie stało się to, czego żadne z nas... nie chciało.

Lucjan widząc śmierć Lily, zdecydował się odpuścić. Nie chciał już walczyć, wiedział że ogrom walki, z którym miał do czynienia, przerastał nawet jego pojęcie o ogniu wojny. Wiedział, że koniec był tylko kwestią czasu, więc ruszył w stronę Zmierzchu Świtu. Chciał prawdopodobnie złamać nałożoną przez siebie barierę i zemścić się na uwięzionej wewnątrz Nicolette, morderczyni jego ukochanej - Carrie. Zatrzymał go jednak Pan Potwór, tłumacząc, że obecnie wszyscy go potrzebują. W jego mniemaniu, walka, która się toczyła, była jak najbardziej do wygrania. Fałszywy optymizm, którym się kierował, zirytował księcia piekieł. Lucjan oburzył się i powiedział, ze nie ma sobie niczego za złe.
Z czasem jednak obaj panowie usłyszeli odgłosy dobiegające z okolic pokoju Aideena. Niebawem ujrzeli Miaula z Haywoodem, wołających o pomoc. Sytuacja ta spowodowała, że ledwo co wykuty topór wojenny, został na chwilę zakopany. Pan Potwór i Lucjan przedzierając się przez zastępy Tenebris, udali się w stronę zamierzonego miejsca.

Z czasem dołączyli do nich Api i Czarnoksiężnik.

Po śmierci Lilyness, wśród drużyny zapanowały poruszenie i jeszcze większa chęć zemsty. Wszyscy, niezależnie od skutków i ewentualnych konsekwencji, zamierzali z zimną krwią pozbyć się ostatniej z Wymarłych.
Niestety, osoby, które mogłyby się najbardziej ku temu przyczynić, z czasem, ze względu na siłę i umiejętności, były najbardziej "zajęte". Oddziały Egzekutor wciąż rosły i rosły.
Kiedy ja i Alysia znaleźliśmy się na w miarę otwartej przestrzeni, w naszych głowach zrodził się plan, który już wkrótce pragnęliśmy zrealizować. Konkrety? Proszę bardzo.
To miało wyglądać tak: ja powoduje małe trzęsienie ziemi, z czasem przybieram postać płomieni, Riley patrzy na nas w szoku i zdziwieniu, a stojąca za nią Ali wbija jej miecz w plecy.
Plan... jednak nie powiódł. Starlight okazała się mieć oczy... dookoła głowy - w sensie oczywiście przenośnym. Tak wiem, gdyby było inaczej, i tak by was to nie zdziwiło.
Riley jak już wspominałem, wywęszyła spisek, a co więcej - od razu podjęła kontratak. Nie był on jednak zbyt bezpośredni. Zaatakowała nas pośrednio. Uderzyła w najbardziej czuły punkt Alysii - Oliviera.
Kapitan Aqulli, ponury żeglarz, zdobywca nowych światów, skończył rejs swojej egzystencji, rażony piorunem. Los jednak chciał, ze ładunek miał tak ogromną moc, że z życiem pożegnało się kilkoro wojowników Tenebris i... Edward, który podobnie jak wcześniej Trickster, zamienił się w kupkę popiołu. Prochem jesteś, w proch się obrócisz... Taak.
Alysia uznała, że nieudana akcja to jej wina, dwie śmierci przyjaciół, w tym jedna... bardzo ale to bardzo bolesna. Cóż.... A Riley? Nawet nas nie tknęła. Uznała, że przysporzy to nam cierpienia większego od śmierci. Powiem wam, że miała sporo racji.

Jasmine stała w oddali pola walki i cała we łzach, śpiewała coś w rodzaju kołysanki... przynajmniej tyle dało się wywnioskować z towarzyszącej utworowi melodii.
" Gdy dwunastą wybije Omega i nic już nie będzie takie samo,
Potęga męstwa i miłości, wygra z ciemności plamą,
Na deszczu przeleją się łzy, a ja... a ja czuwam... śpij, teraz... śpij"

Po jakimś czasie zareagowała na to April. Dziwiła się, skąd Jasmine zna tą melodię. Swoją dezorientacje argumentowała opowieścią o niejakiej kapłance Clarisse, z którą Skrzydła Wolności na czele z martwym już kapralem Levi'm, walczyły w czasie... "wielkich przemian czasowych". Zrobiła to właściwie w ostatnich momentach swojego życia.
Rozmowę zauważył Nexon, który potwierdził słowa mówiącej przed nim. Dodał również, ze słyszał ją jeszcze w dzieciństwie, jeszcze przed właściwą erą Nadeera - wariata, który pokochał księżyc. Wspomniał o jakimś dziwnie wyglądającym krecie w kapturze, który śpiewał tą samą pieśń. Widziano go właściwie tylko jednej nocy, a później ślad po nim zaginął. Długo zastanawiano się kim on był, zwłaszcza, ze w jego terenach mało kiedy widywano krety.
Swoje trzy grosze, zresztą rozstrzygające, dorzucił w końcu Silver. Mistrz Zakonu Paladynów, powiedział, że o tej pieśni wspominał również Genesiss. Sam nigdy nie wiedział co może ona oznaczać, ale miał jedno solidne i podobno uargumentowane twierdzenie.
Uważał ze " pewnego dnia sprawy potoczą się na tyle źle, że jeden, choć najmniejszy błąd, zaważy na losie całego wszechświata. Wtedy też powstanie dwóch potężnych bohaterów, którzy poświęcą swój los w imię miłości, która wyprze antyiluzję "
Moment po wypowiedzianych przez Silvera słowach, nad Zmierzchem Świtu pojawiło się coś w rodzaju polarnej zorzy, której wzejście otoczone było bardzo głośnym dźwiękiem, przypominającym... dedukując metodą na chybił trafił... hmmm ziewnięcie?
- To zaiste znak od Alphy... - wymamrotała Jasmine.
- Dobra, to kto teraz powie Reksiowi i Kretesowi, że muszą poświęcić swój los ? Będzie ciężko... oj będzie. - nie krył bezradności Nexon.

Lazarius równie spokojnym krokiem, przekraczał właśnie próg Edenu. Ostatni bodziec bezwarunkowy, choć planowany przez setki tysięcy, a może nawet i miliony lat, miał się wkrótce wypełnić. Można tylko wspominać o czasach pierwszego lotu na księżyc, mały krok dla społeczeństwa ziemskiego, stał się wielkim krokiem w przyszłość, terytoria nieznane... w nieskończoność.
Zakres, którego jednak dotyczyła ta historia, miał zaplanowany koniec. I to nie byle jaki koniec. Omega, przekraczając bramy Edenu, przestałby już mieć sobie równych. Wszechświat skończyłby się w ciągu kilku następnych chwil, oddając pole do popisu nowemu, ale i staremu, czemuś co istniało jeszcze przed zaraniem dziejów.
Ale nic z tych rzeczy. Lazarius w pewnym momencie nagle się zatrzymał. Zauważył pewien podstęp.
- Och... To było takie nieobliczalne... - uśmiechnął się z wrażenia.
Chwilę później przed jego oczami pojawiło się kilkaset postaci... z czterema kopytami. Wśród nich dało się dostrzec Stwórcę Archipelagu Kreacji, jego kanclerza, dwie oddane czempionki, księdza Ramsey'a, Aspekty Kreacji, a nawet... pewnego lisa z różdżką, ubranego w czerwoną szatę.
- Cesarz Fiction jak mniemam. Wiele słyszałem - powiedział do niezapowiedzianego gościa.
- Ave. Chodzą słuchy, że to właśnie Ty, łajdaku, śmiesz siać destrukcję w porządku wszechświata.
- No, podobno. Tak w zasadzie pragnę go zniszczyć.
- Zz...niszczyć...?! Panie Lazarius, jest pan niekwestionowanie i niesamowicie paskudny. Uważam, że powinien pan zaprzestać takich działań i wszystkich nas tu licznie zgromadzonych, przeprosić w jak najszybszym tempie. Ja osobiście jestem oburzony, podobnie jak moja przyjaciółka Maven. - stwierdził Onevatho.
- Przyjaciółka? Ahh... - zdziwiła się czempionka
- Zaiste, przyjaciółka. Nie zaprzeczaj, proszę. Nie wypada.


So, 2 sty 2016, 00:18
Zgłoś post
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 387 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 22, 23, 24, 25, 26  Następna strona

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL