Teraz jest Wt, 23 kwi 2024, 23:58



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 387 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 22, 23, 24, 25, 26
The Celestial War 
Autor Wiadomość
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
Nietoperz spokojnie ciął, rąbał dźgał i co tam jeszcze można robić ze sztyletami, stopniowo zbliżając się do celu. Wreszcie olał to wszystko i wyciągnął swoją maszynową dubeltówkę, by przyspieszyć trochę dzieło masakracji i masakry.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


So, 2 sty 2016, 12:18
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1641
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
Uwielbiam, kiedy Dizel kończy tak, że w sumie nie wiadomo, co napisać.

Cytuj:
— rzekł Art z rosyjskim akcentem.
Nie wiadomo skąd wytrzasnął miniguna i zanosząc się opętańczym śmiechem (przerywanym co jakiś czas okrzykiem "jattatatattatata") strzelał w stronę zastępów Tenebris. Wreszcie, ranny, krzyknął:


MEDIC!

Cytuj:
Po chwili podbiegła do niego Api.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


So, 2 sty 2016, 12:46
Zgłoś post
WWW
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Kretes, nazywany teraz Bad Kretem, zaznajomiony z akcją, zaczął narzekać i protestować. Zbulwersowany pragnął wyperswadować u swoich znajomych, możliwość życia.
- Wiem, ze to trudne Kretesie, ale... nie mamy innego wyjścia. Ich... jest coraz więcej. - powiedział Fenrise z zakłopotaniem. Wilk współczuł kretowi, który nie tak dawno temu stał się superbohaterem.
Jego słowa skomentowało kolejne głośne ziewnięcie, dobiegające z okolic Zmierzchu Świtu.
- Czyżby następny znak od Alphy? - zaciekawił się Nexon. Kosmita spojrzał w stronę milczącej dłuższą chwilę Jasmine, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
- Może tak, może nie! Kogo to obchodzi! - wciąż bulwersował się Bad Kret.
- Kretesie, stop. - odezwał się w tym momencie Reksio.
- Co stop, nie stop. To, że czary mary Koguta i tego siwego zdziadziałego wilka, lekko zmieniły twój warczący głos, to wcale nie oznacza, że masz w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia! Moja Molly... moja mała Molly, zabita z premedytacją przez jakąś wielką małpę... Czy Ty masz w ogóle świadomość tego, co oni chcą z nami zrobić?
- Tak, mam. Jestem z tym pogodzony. Zauważ Kretesie... Świat w którym się znajdujemy, już nie jest dla nas. Wszystko jest inne, wypłukane z miłości, przyjaźni. Jedni chcą zniszczyć drugich. Czy to do nas podobne? Nie!
Nasze ukochane... nasi przyjaciele, Koguty i wszyscy inni. Przez cały czas darzyliśmy ich najlepszym z możliwych uczuć. A teraz? Teraz ich nie ma. Ich nieobecność wypala w nas jakąś większą cząstkę siebie. Cząstkę, bez której nie możemy normalnie funkcjonować. Powiem więcej... Sam jesteś świadom sytuacji, jaka ma obecnie miejsce w Niebie. Przegrywamy, jesteśmy skazańcami, udającymi się właśnie na wyrok. Jeśli czegoś nie zmienimy, zginiemy. Wszyscy.
- Ale... Reksiu...
- Jeśli zginiemy wszyscy, nikt nie pomści Kari i Molly. Nikt nie pomści Kogutów. Nikt nie pomści naszych przyjaciół i ukochanych. Nikt, powtarzam... nikt, nie przywróci ich ponownie do życia. Będą cichym wspomnieniem, błąkającym się po odmętach ciemności Lazariusa. Z czasem staną się zwykłą anegdotą, a później - nikt nie będzie o nich pamiętać. Znikną w kosmicznym pyle. Przepraszam Kretesie, ale ja jestem gotowy.
- Jeśli tak podchodzisz do sprawy... No dobra, raz Kretu śmierć... heheh. Jestem z Tobą! To ostatnia misja w naszej karierze. Weźmiemy się w garść i damy radę, prawda?
Sytuacja jaka miała miejsce na polu walki, wszystkich poruszyła. Bez wyjątku. Nawet wysłannicy ciemności zaczęli przecierać oczy z sączący się zeń łez. Była to jednak miła odznaka tego, że coś... może się jeszcze zmienić.
Po raz trzeci rozbrzmiało boskie chrapnięcie.
- To było piękne, Reksiu i Kretesie. Jestem teraz już pewna, że przepowiednia mówi właśnie o was. To wy, w połączeniu z Fenrise, macie zapalić światło dnia w ciemności.
- Czyli ja też jestem w to wplątany? - zdziwił się wilczek.
- Fen, zastanów się chwilę i pomyśl. Kto pokochał Riley?
- No właśnie, zwłaszcza, że przed całą akcją była typową blondynką? - wtrącił Art.
- Naprawdę uważasz że to przypadek? Wierz mi, chłopie... że na tym świecie, albo jak kto woli... w tym multiwersum, nie ma żadnych przypadków. To ty jesteś trzecim wybrańcem, który za sprawą przeznaczenia, zmiecie w proch nieczystość... Za pomocą miłości. Przykro mi, zero sentymentów. Riley tej nocy musi zginąć.
- Zabiła Lily. Skazała się sama na śmierć. Tego nawet nie da się kwestionować... Wszak wiem również, że Ril jest pod kontrolą Lazariusa... Ale czy... naprawdę musi tak cierpieć?
- Omega włada zbyt potężną magią. Nie przetniemy jego marionetkowych lin. Sposób jest tylko jeden.
- Dobrze więc. Zrobię to. - stwierdził ze spuszczoną głową.
Jasmine spojrzała w stronę Emmelie. Na jej twarzy malowała się chęć zadania jakiegoś oczywistego pytania.
- Emmelie, będziesz w stanie toz... zr..rrr
Jasmine nie dokończyła swojej kwestii. Momentalnie upadła na ziemię, a po jej ciele przeszedł widoczny strumień energii elektrycznej. Kilka chwil później, twarz dziewczyny zetknęła się z obłokowym gruntem.
W oddali dało się dostrzec wyraźnie zdenerwowaną Starlight. Wymarła Władczyni kroczyła w szybkim tempie w naszym kierunku z wyciągniętą przed siebie ręką, mogącą świadczyć o jakimś niedawno rzuconym zaklęciu.
- JAK ŚMIECIE NIE WALCZYĆ?! CO Z WAMI NIE TAK?! LAZUROWE NIEBO KAŻE NAM KRZYCZEĆ! ZASTĘPY CIEMNOŚCI, POWSTAŃCIE, WALCZCIE ZA NOWE, LEPSZE JUTRO. - próbowała zmobilizować swoje oddziały. Niestety - bez skutku.
Totalna bezradność wzbudziła w niej jeszcze większą złość.
- NIE NIE NIE... TAK... nie można. Mnie się nie odmawia. Słyszycie? MNIE SIĘ NIE ODMAWIA. ZA CHWILĘ WSZYSCY SKOŃCZYCIE MARTWI. - nie przebierała w słowach.
Starlight kolejny raz wyciągnęła przed siebie rękę, a po momencie zmaterializowała w niej swój miecz. Nie trzeba było być geniuszem, by wywnioskować to, że nie było to żadnym zwiastunem szczęścia.
W tej sytuacji Emmelie postanowiła podjąć jakieś działania. Rzuciła na kilka sekund upewniające się spojrzenie w stronę Bad Kreta i Iron Doga, po czym wprawiła w ruch swoją nową różdżkę. Wokół dwójki bohaterów - dzielnego psa Reksia i równie dzielnego, choć bardziej zrzędliwego komandora kreta Kretesa, zmaterializowały się nagle praktycznie wszystkie piękne zjawiska pogodowe. Poprzeplatane z zorzą polarną kolory tęczy, znacznie rozjaśniły szare i ponure od zastępów ciemności Niebo. Paleta siedmiu kolorów z czasem wykrystalizowała się w dwa gigantyczne strumienie energii - jeden ciemnoniebieski i drugi żółto-czerwony. Oba metafizyczne kolory wkrótce później przeszyły ciało Fenrise'a, lekko przestraszonego całą nieziemską scenerią sytuacji.
Wilczek otrzymawszy niespotykanie silny ładunek energii, zaczął chwiać się na nogach. Nie minęła chwila, a wywrócił się. Rozpierająca go od środka siła, uniemożliwiała mu kontrolę nad własnym ciałem.
Sytuację zamierzała więc wykorzystać Starlight. Nie było to zbyt pozytywne zdarzenie... przynajmniej z naszej perspektywy. Wycieńczona zaklęciem Emmelie i dysząca od emocji i zmęczenia cała reszta, nie nadawała się za bardzo do chwycenia za miecze, topory, luki i magiczne runy.
- Misiu... pysiu... a może nawet rysiu? Powiem otwarcie... Nigdy nie było nam pisane być razem. Nigdy. Już w pierwszym momencie, gdy Cię spotkałam, pomyślałam sobie " ale musi być z niego nieudacznik ". Mogłabym mieć takich tysiące... a może nawet miliony? Kto wie...
Ach... Ja wiem!
- Fen... ona nie... - próbowała wydusić coś z siebie Api.
- Ona tak... Ona tak! Ona mówi w pełni świadomie! w pełni świadomie mówi, w pełni świadomie żyje i pełni świadomie... zaraz zakończy najbardziej oklepane lovestory w historii wszechświata! Haa!
Po wypowiedzianych słowach, Riley upewniła się w uchwycie miecza i wykonała nim solidny zamach. Wyglądała w ten sposób bardzo komicznie, gdyż miecz, którym się posługiwała, był właściwie dwa razy większy od niej.
Zmierzał on w stronę lekko... nieobecnego Fenrise. On powoli, niczym mrówka na torach, starał się całym swoim umysłem i wszelkimi możliwymi wewnętrznymi środkami, jakimi dysponował, wysilić się jeszcze choć jeden raz, wykrzesać w sobie tą energię i uratować swoje życie.
Udało mu się to. Wilk powstał i chwycił kierujący się w jego stronę miecz. Ścisnął oręż swoją potężną łapą, a po chwili ją rozniósł.
Upadające na ziemię kawałki złotego miecza przeraziły zdezorientowaną Starlight. Zdziwiły również Czarnoksiężnika, który w tym momencie pomyślał sobie "it's super effective".
Fenrise przyparł Riley do ściany. Jego oczy zabłysły na żółto-czerwono i ciemnoniebiesko.
- Miałaś rację kochana. Ta lovestory była bardzo, ale to bardzo oklepana. Bardzo jej daleko do słynnych opowieściach o Tristanie i Izoldzie, czy Romeo i Julii. Ta miłość... nie przezwycięży śmierci. - powiedział pewny siebie.
- Fenrise! nie rób tego! Błagam! - próbowała się bronić Riley. Jej oczy kolejny razy przybrały blask tej osoby, którą zdążył pokochać. Fenrise nie wyczuwał już w nich kontroli Lazariusa.
- Przykro mi, to jedyne wyjście. Spotkamy się... w Niebie... za jakiś czas. A wtedy... żadne lazurowe niebo nie będzie kazało Ci krzyczeć.
Wilczek ostatni raz przechylił bezwładną głowę Riley i ucałował ją namiętnie w usta. Anemicznie lekko poruszające się wargi dziewczyny, świadczyły o jej świadomości tego, co wkrótce się stanie.
- Przyrzekam Ci... Kiedy będzie już po wszystkim, zyskamy jeszcze jedną szansę. A wtedy nasze uczucie... pokona wszystkie bariery wieczności.
Riley patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy, pokiwała lekko głową, dając znak zaakceptowania jego propozycji. Wilczek momentalnie uśmiechnął się na twarzy. Potem kolejny raz przechylił głowę swojej ukochanej i tym razem wgryzł się jej w szyję.
Po dokonanej zbrodni, podparł bezwładne ciało ukochanej o mur, oddając jej należyty szacunek.

Fenrise w zasadzie sam nie dowierzał w to, co właśnie się stało. Nie mógł pojąć tego, że właśnie zgasił świeczkę życia swojej ukochanej. Zaczął krzyczeć, co z czasem przerodziło się w wycie. Rzucił się w stronę utrzymujących się przy życiu wysłanników Tenebris i rozszarpał ich wszystkich w pojedynkę.

Ciało Starlight w czasie tych czynności, zaczęło przekształcać się w zbiór małych, świetlistych elementów, które z czasem zaczęły przypominać gwiazdy. Po kilkunastu minutach wzbiły się one w górę i usunęły całą ciemność, rozpowszechnioną w arcyrzeczywistości dobra za sprawą Tenebris. Gra świateł największe zgromadzenie miała zaś w okolicach bramy Nieba.



Pn, 4 sty 2016, 00:17
Zgłoś post
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1641
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: The Celestial War
Nananana, nie kojarzę połowy postaci na plakacie Celestial War, rymcymcym...

JATATATATATATATATATATATATATA(...)TATATATATA.

Cytuj:
Art nie przejmował się tym, że wszyscy giną.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Pn, 4 sty 2016, 13:09
Zgłoś post
WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Dobra... armia Tenebris rozbita, Niebo przywrócone do stanu nieskażonego, wszyscy szczęśliwi, w zasadzie wygraliśmy... tak? Tak!?
Narrator napisał(a):
Oczywiście nie "tak". Czarny podszedł od boku do Arta i pomógł mu poradzić sobie z zaciętym spustem w minigunie, po czym spojrzał w kierunku bram Nieba.

Musimy tam iść. Chyba. Albo i nie... w każdym razie tam na 99,9% nie ma Lazariusa, więc na chwilę obecną tak będzie najrozsądniej.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Pn, 4 sty 2016, 15:27
Zgłoś post
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
W pokoju Aideena, o ile tak można teraz określić tę lokalizację, panowały mieszane nastroje. Czwórka bohaterów, znacznie wyróżniająca się ambicjami, temperamentem i podejściem do życia, znajdowała się w pomieszczeniu z martwym aniołem. Lucjan i Miaul spoglądali na siebie wzajemnie, wyczekując momentu, gdy ktoś zabierze głos. Liczyli na to, że osoba, która się odezwie, będzie miała coś mądrego do powiedzenia - wyjaśni co dalej robić, albo chociaż zaproponuje sposób działania, który będzie można wcielić w życie. Podobna sytuacja miała miejsce w relacji Pana Potwora i Profesora Haywooda. Niemrawe spojrzenia, pojedyncze zrywy słowne, kończące się jakże odkrywczym "hmmm", bądź... "zastanawiające".
- No dobra, ale powiedziałeś że to enochiański, tak?
- Zaiste, Malcolmie. Rozpoznaję ten język. Wszak...
- no?
- Nigdy nie zwykłem do rozmawiania z aniołami, tak więc zaiste - nie potrzebowałem go nigdy. Szukacie kogoś, kto przetłumaczy to, co ta... zagubiona dusza wyryła sobie na rękach... Ale błądzicie. Nie przetłumaczę niczego na enochiański. Niestety - nie pomogę.
- Szkoda, że nie ma już wśród nas Lily... - wymamrotał Lucjan.

Tymczasem przed bramą Niebios:

Nieliczna grupa osób, utrzymujących się jeszcze przy życiu, zebrała się przed bramą Niebios, której okolice nagromadziły największą ilość różnorakich iluminacji.
W pewnym momencie z szeregu wystąpiła Api. Dziewczyna chcąc udowodnić swoją odwagę, wkroczyła w najbardziej oświetloną obecnie część Nieba. Kroczyła powoli, a jednolite, ostre światło, które stawało się z sekundy na sekundę coraz bardziej wyraziste i rażące po oczach, było świetnym wyznacznikiem opowieści z kategorii tych, które za kilkadziesiąt lat można będzie opowiadać wnuczkom przy kominku.
- Api, to Ty? - usłyszała w tym momencie całkiem znajomy głos. - Tak... To Ty, zbliż się proszę.
Dziewczyna kierowana ciepłymi słowami osoby, którą kojarzyła, postępowała zgodnie z jej poleceniami. Kierowana werbalnym przekazem, kroczyła w coraz to jaśniejsze terytoria nieznanej strefy.
- Dobrze więc. Zanim otworzysz oczy, powiem Ci, że jest niesamowicie jasno. Powrót do normalności i próba ponownego spostrzeżenia świata w pięciu zmysłach, będzie dla Ciebie sporym szokiem. Nie lękaj się jednak... Nie stanie Ci się nic złego. - zapewniał głos.
Api otworzyła więc oczy. Nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie w jej życiu. Jasność, którą emanowało otoczenie, zdawała się być tak ostra, że ze zwykłych gałek ocznych, mogłaby robić przynajmniej jakąś jajecznicę z cebulką.
Ale kura z jakiegoś powodu miała się nie lękać. Zgłaszając się na ochotniczkę do nieobliczalnej w skutkach próby odwagi, wiedziała, że musi być gotowa na wszystko.
Światło po jakimś momencie, stało się bardziej przystępne dla oka. Z czasem kura wśród niej, zaczęła dostrzegać pewną sylwetkę, która najpewniej należeć mogła do osoby przemawiającej.
Kiedy stała się ona już na tyle wyraźna, by najgorsza w życiu wersja gry zgaduj zgadula stała się błahostką, Api zdecydowała się wykrzyczeć jej rozwiązanie.

- Lily! To naprawdę Ty? Ale... Jak to możliwe? Przecież...
- Przecież? Córka Gwiazd miała rozjaśnić płonące Niebo. Przepowiednia i te sprawy. Wygląda na to, że wszyscy wymarli już są martwi, a prochy gwiezdnego pyłu, wzbiły się w niebieskie sklepienie. Cóż.. W ten właśnie sposób się narodziłam, a przynajmniej tak mówiły o mnie podania.
- Azrael i "te sprawy?"
- Mhm... Tatuś zamknął w krypcie grzech, a następnie poczynił dobro, wydając na świat swoją córkę, która miała zmazać wszelkie uchybienia od moralnych norm...
Tak, mniejsza. O tym innym razem. Myślę, że pora już wracać.

Minęło niespełna 20 minut, a cała grupa znajdowała się już w okolicach pokoju Aideena. Pierwsza część, najbardziej związanych z przepowiednią, interpretacją języka aniołów i innymi tego typu, znajdowała się w środku. Druga zaś stała na warcie i zapewniała ochronę pozostałym. Przed nielicznie zgromadzonymi, stało jedno, ale bardzo skomplikowane zadanie - rozmowa z Gwiazdami.
Zgodnie z szybkimi ustaleniami, udało się potwierdzić związek Prastarego Zwoju, z tym, co znajdowało się na ciele Aideena.
Lily była skupiona na swoim zadaniu jak najbardziej było to możliwe. Dwoiła się i troiła, w celu rozwiązanie całej sprawy. Myślała bardziej intensywnie niż sam profesor Haywood, pokusa poznania prawdy okazała się silniejsza od wszystkich dotąd wcielonych w życie pokus Lucjana, a jej siła woli i determinacja, mogła się równać staraniom samego Pana Potwora.
- Eureka! - wykrzyczała w końcu. - Już wiem jak porozmawiać z Alphą!
Wszyscy wewnątrz zgromadzeni, przyjęli radosną nowinę z wielką aprobatą. Zaczęło się od wiwatów, przeszło przez skandowanie, a z czasem przerodziło się to w bardziej ekstremalną wersję tego ostatniego, charakterystyczną dla wieców wyborczych niejakiego polityka, który za czasów dzieciństwa, przeszedł do historii kradnąc księżyc.
Wiele wskazywało na to, że radości nie będzie końca... Sielankowa aura, choć rzeczywiście długo się utrzymywała, musiała się szybko skończyć. Dlaczego? Przecież na wolności wciąż byli Lazarius i Nicolette.

W tym samym czasie:

Talia i Silver stali w tym momencie przed drzwiami do pokoju. Paladyni rozmawiali o nowym wypłukanym z uczuć świecie, a także wspominali zbyt wcześnie zakończone życia Celestine, Gabriela i innych braci i sióstr.
- Żałuję, że Cellie już z nami nie ma. Była dla mnie jak siostra... siostra, której zawsze potrzebowałam.
- Los jak widać chciał inaczej. Może i Alpha zaplanował jej obecność w rozmowie z gwiazdami, ale równie dobrze mógł zmienić zdanie... Dlaczegóż niby nie ? W końcu to On jest absolutem... a my? Czymże są marni wojownicy wobec wieczności?
- Taaak... Ojcze. Znowu popł...
Dziewczyna nagle przerwała swoją wypowiedź. Momentalnie zmrużyła oczy i przetarła je z niedowierzania. Chwilę później nerwowo chwyciła za łuk.
Córka Silvera dostrzegła na horyzoncie Arcycesarzową Willow Nicolette, kroczącą w naszym kierunku, wraz ze swoją wielką armią. Jej ogrom, był chyba najłagodniejszym określeniem, jakie można było sobie wyobrazić. Armia nie przypominała już tego zlepku, który kroczył za Willow na początku. Teraz była odzwierciedleniem hordy, która z każdym swoim krokiem, powiększała własne ambicje o pustoszeniu, plądrowaniu i unicestwianiu.
- Nicolette! Radziłabym się zatrzymać! Poddaj się, a oszczędzimy Twoje życie.
- O nie. To koniec honorowych pojedynków. Źle na nich wychodzę. - zaśmiała się pod nosem. - Przyszłam tu po należne mi wynagrodzenie... Przyszłam wyrżnąć wszystkie pionki Levi'ego, zgodnie z zaplanowaną umową. To chyba uwarunkowane moralnie, mam rację?
- Jeśli zrobisz choć jeden krok do przodu, nie zawaham się strzelić.
- Tak? Naprawdę? - zakpiła ze swojej rozmówczyni Nicolette. Arcycesarzowa, jak się można było spodziewać, zamierzała złamać zakaz nieformalnie ustanowiony przez Talię. Wysunęła stopę do przodu, zgodnie z "tajnikami" wykonywania kroku, ale nie dotknęła nią dalszego gruntu. Trzymała ją w powietrzu, kilka centymetrów nad tym, co odpowiadało tutaj ziemi.
- Zrobić krok czy nie zrobić... Oto jest pytanie... Hihihi.
- Możesz spróbować, ale wtedy skończysz martwa. - zapewniła Talia, naciągając cięciwę łuku.
- Przykro mi kochana, chyba jednak tego chciał los...
Nicolette po wypowiedzianych słowach, zdecydowała się postawić stopę w miejscu, w którym teoretycznie nie mogła tego zrobić. Nie poprzestała jednak na tym. Powoli, będąc jednocześnie bardzo pewną siebie, zaczęła kroczyć w stronę Silvera i Talii. Dziewczyna nie czekała więc ani chwili dłużej. Napiąwszy wcześniej cięciwę łuku, zdecydowała się na spełnienie swojej obietnicy. Szybko zlokalizowała swój cel, lekko przymrużyła oczy i wprawiła strzałę złotego łuku w ruch. Niekwestionowane umiejętności strzeleckie dziewczyny, miały wkrótce sprawić, że znajdujący się właśnie w powietrzu grot, niebawem przebije na wylot Arcycesarzową.
Strzała powoli, jakby nawet w zwolnionym tempie, zmierzała w stronę Willow. Ta jednak bez żadnego zawahania, wciąż kroczyła w zamierzonym kierunku. Ciężko było stwierdzić, czy była świadoma zagrożenia, czy może bardziej świadoma swojej obecnej potęgi.
Wyjaśniło się to jednak już chwilę później, gdy opóźnione tempo wróciło już do normalności, a grot strzały zatrzymał się w dłoni Nicolette.
- Jak... to możliwe?
- Wystarczy odrobina... REFLEKSU.
Nicolette w rewanżu za oddany strzał, sama postanowiła dać się ponieść wyobraźni. Wykonała szybki ruch ręką, akcentując jego finalizacje na obrocie nadgarstka. Sztylet, którym rzuciła w stronę Talii, zmierzał w stronę swojego celu szybciej niż wcześniej strzała ze Złotego Łuku. Dziewczyna nie miała nawet szans by zareagować. Narzędzie zakończyło swój lot, wbijając się w głowę dziewczyny.
Talia momentalnie pobladła, opuściła bezwładnie swój luk przed siebie, a chwilę później osunęła się na ziemię.
- Head Shot, kochana. - rzekła Nicolette przyglądając się w oddali efektowi swojego ataku.
Sillverblade poinformował w międzyczasie wszystkich wewnątrz zgromadzonych o nadciągającym zagrożeniu. Kiedy zaś przeszedł ponownie przez próg pokoju i ujrzał ciało Talii, zdecydował się iść jako pierwszy w szeregu, by dopaść Nicolette i pomścić śmierć swojej córki.
Zastępy Tenebris celowały w jego stronę z broni dystansowych, co również wkrótce kontynuowała Arcycesarzowa. Wszak, żaden z naboi, grotów strzał, czy sztyletów, nie był w stanie przebić bariery, jaką mędrzec wytworzył, kręcąc równocześnie swoimi mieczami.
- Nicolette, ja... Silverblade, oświadczam Ci, że tej nocy... skończysz martwa.


Równie dużo działo się przed wejściem do Edenu.
Cała zgromadzona armia Archipelagu Kreacji, na czele z Cesarzem Fictionem, jego czempionkami, aspektami kreacji, a nawet z osobistym egzorcystą i kanclerzem, stała przed Omegą.
Będący wśród niej lis w czerwonej szacie drapał się delikatnie jedną ręką po głowie, a w jego myślach toczyła się zażarta dyskusja na temat tego co powiedzieć.
- A więc to Ty... jesteś ten Lazarius.
- Owszem.
- To ty zniszczyłeś moje multiwersum...
- Tak? Naprawdę? - zdziwił się Omega. - W takim razie świetnie mi to słyszeć.
- Odpokutujesz za swoje winy. Ty i ten czerwony kot, którzy maczaliście palce w tym wszystkim!
- Czerwony kot? - zdziwił się ponownie.
- Panie Lazarius, który jak oboje nie tak dawno temu ustaliliśmy, jesteś paskudny, niereformowalny i ogólnie rzecz ujmując - niemądry. Racz nie słuchać wszystkich słów tego osobnika. Jest studentem.
- Mhm... A dlaczego? Zwykłem słuchać mądrych i wykształconych osobników, którzy często byli mi doradcami.
- Doradcami?! Zatem mógłbym Ci coś doradzić?
- Chętnie.
- Radziłbym więc uciekać stąd w podskokach, przeprosić wszystkich za wszystko i złożyć hołd Cesarzowi Fictionowi. W przeciwnym razie skończysz marnie.
- Rada jak rada... W sumie nawet słuszna, ale raczej rzecz ujmując delikatnie... mało praktyczna. Igła kompasu ów polecenia, nie powinna kierować się w stronę odbiorców, ino w stronę nadawców.
- Jak pan śmie! Jest pan niekwestionowanie niereformowalny i niegrzeczny! proszę natychmiast wykrakać te słowa, które stały się obelgą dla mojego pana! - oburzył się Onevatho.
- Kra... kra... kraa. Gratuluję, Onevatho - bo zapewne takie jest Twoje imię. Zmusiłeś właśnie pierwotne bóstwo rządzące od zarania dziejów wszechświatem... do... krakania. Jestem pod wrażeniem Twych zdolności dyplomatycznych.
- Dość! - odezwał się wówczas milczący dotąd Cesarz. - Lazariusie, to koniec. Poddaj się, a nie rozpłatam Twoich członków na setki miliardów części. Jeśli ulegniesz, zamknę Cię w więzieniu, spełniającym obecnie wyższe standardy niż ta marna Pierwsza Krypta.
Powiem więcej - jeśli zgodzisz się na to w przeciągu 10 sekund, zapewnię Ci codzienne darmowe dostawy budyniu.
- Budyniu... hmm.. Dlaczegóż akurat budyniu?
- BO BUDYŃ JEST DOBRY I SMACZNY TY SHERETYCZONY PATOLU! - nie wytrzymał ksiądz Ramsey.
- Podoba mi się to określenie, aczkolwiek uważam że jest zbyt brutalne i nie odpowiednie do miejsca, w którym się znajdujemy. Księżulku, właśnie obraziłeś boga w Niebie...
- TY WREDNY NIEZDYPLISCY... nwm mm nmwn.. wmm - zmienił nagle ton swojej wypowiedzi Ramsey. Łatwo się domyślić za czyją sprawą.
- Ubolewam księżulku nad tym, że nie jesteś kotem. Przynajmniej byś mruczał. A mruczenie relaksuje, niektórym zdarzało się mówić iż wyostrza koncentracje, poprawia nastrój...
- Zatem, jaka jest Twoja decyzja, Lazariusie? - spytał Fiction.
- Hmm...
- Za 3 sekundy nie będzie budyniu.
- Hmm...
- 2...1...
- Niech będzie. Zgadzam się.
- Prawidłowa decyzja. Budyń z Archipelagu Kreacji jest wyborny. Dałbyś wiarę, że jest on również jedną z cząstek elementarnych tego świata? A zresztą... Maven, Rose - przygotujcie łańcuchy. - Trzeba skończyć to marne sho...
- Zgadzam się, ale na to, byś Ty, Cesarzu, wraz ze swoją armią marnych kmieci, powybijał się wzajemnie. To... rozkaz. - rzekł Lazarius. Jego oczy zajaśniały ostrą krwawoczerwoną barwą.
- Nic z tego kochany. - stwierdził Fiction.
- Jak śmiesz. Żadna żywa istota nie może odmówić moim rozkazom... chyba że jest...
- Bogiem? Ach... tak... Bo Ty troszkę nie w temacie... Pamiętasz kiedy wysłałeś swojego Zielonego Lisa, by stoczył ze mną bój na śmierć i życie?
- Który zakończył się Twoją śmiercią... Pamiętam. - rzekł lekko poddenerwowany.
- Nooo... Świetnie. Więc jakby to powiedzieć... Nie zginąłem, a wręcz przeciwnie. Ożyłem na nowo, stałem się silniejszy.
- Neville mówił, że Cię wykończył... a przynajmniej tak mu się wydawało! Bo przecież zniknąłeś w oparach jaskrawego światła!
- Cóż... Wezwał mnie Twój bliski przyjaciel... Jak mu tam... było... Ach tak - Alpha. Jak na leniwca, całkiem inteligentny osobnik, wszak leniwy fakt faktem.
- To niemożliwe. Musiałeś zginąć, inaczej nie otworzyłaby się pierwsza krypta. Śmierć Cesarza była jedną z ważniejszych pieczęci.
- Ucieczka również... Choć pewnie o tym nie wiedziałeś. Zamykając cię w pace zarania dziejów, nikt nie raczył Ci powiedzieć jak wiele jest pieczęci. A było ich... znacznie więcej niż 666. Alpha podczas planu tworzenia swojego świata, poróżnił możliwość z niemożliwością. Rzeczy które tworzył, ich ogrom... często były nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników. Jak myślisz... Dlaczego?
Otóż odpowiem Ci, dlatego, żeby potomni mieli okazję by się wykazać. By mogli oni udowodnić, że posiadają własną silę woli, która w przenośni i w praktyce, pozwalałaby przenosić góry... a także udowodnić to, że nie są oni stworzeni na totalny kształt i podobieństwo, nie są tak leniwi, ale więcej - są bardziej zdeterminowani, by łamać granice. W jego świecie wszystko jest możliwe, tylko aby to osiągnąć - potrzeba wytrwałości.
- Mhm... Fascynujące. Mój świat był lepszy. Nie było w nim cierpienia. Tyle w tym temacie. Jakich mocy konkretnie użyczył Ci Alpha? Tak z czystej ciekawości... W końcu jestem już bez szans, a Ty i tak wygrasz.
- Oddał mi większą część swojej energii, bym w razie upadku Nieba, przeniósł wszystko do Archipelagu Kreacji. Tam miałaby rozegrać się ostateczna bitwa dobra ze złem.
- Sprytnie.
- Zgaduję, że już nie skusisz się na dobrowolne zakucie w łańcuchy?
- Nic z tych rzeczy.

Lazarius odwrócił się napięcie i stanął za swoimi zastępami ciemności. Chwilę później dał im znak do ataku.

Wkrótce rozpoczęła się walka. Lazarius i Fiction stali naprzeciwko siebie. Obaj panowie, choć dzieliła ich duża odległość, patrzyli sobie złowrogo w oczy, gdy ich wielkie armie toczyły ze sobą bój na śmierć i życie. Obaj przywódcy zebrali najpotężniejszych wojowników w swoich wymiarach, tak więc walka była zdecydowanie godną podziwu, ze względu na walczących, na efektywność i nawet efektowność zadawanych ciosów. Żadna z armii nie potrafiła zdobyć większej przewagi nad swoimi przeciwnikami. Zastępy ciemności ginęły ramię w ramię, razem z archaniołami i innymi stojącymi po stronie Fictiona. Brnęli łeb w łeb, stwarzając pozory bardzo wyrównanej walki.

Po kilku godzinach morderczych pojedynków, nastał koniec bitwy. Zwyciężyła armia Fictiona, choć zwycięstwo, które odniosła, było pyrrusowe. Przy życiu pozostali tylko sam Cesarz, Rose i dwójka archaniołów. Wszyscy pozostali leżeli martwi przed bramą prowadzącą do Edenu.
Lazarius na widok rozgromienia swojej armii, jedynie się uśmiechnął. Tkwiąc w tym nastawieniu, szedł w stronę zwycięzców, bijąc im brawo.
- Klask klask klask... Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. Rozbiliście moją armię. Nie wiem co powiedzieć. Mam pogratulować, może złożyć hołd, albo pomodlić się do wielkiego alikorna, który zgładził ciemność?
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła Rose.
- Nie lubię gdy kobiety mi rozkazują. Czuję się wtedy nieswojo.
- Omego, przegrałeś. Mój los jest w Twoich rękach. Jako, że nie zgodziłeś się na proponowane przeze mnie warunki, czeka Cię śmierć.
- O nie... Jestem zgubiony. - powiedział sarkastycznie.
- Cios, który zostanie Ci zadany, to zaklęcie zniszczenia, które polecił mi sam Alpha. Jest na tyle potężne, że wpierw pozbawi Cię wszystkich Twoich mocy, a następnie pozwoli mi patrzeć jak Twoje rozpadające się ciało, zamieniać będzie się w pył, kiedy siły światła będą rozjaśniać całe Tenebris.
- Kurcze, brzmi poważnie. - wymamrotał szyderczo.
- Nie musisz zachowywać powagi. Wcale tego nie wymagam. To w sumie dobrze, że podchodzisz w ten sposób do ostatnich chwil istnienia.
- Ficuś, nie gadaj tyle, tylko ubij tego dziada. On coś kręci... Nie możesz popełnić żadnego błędu.
- Masz rację. Przykro mi Lazariusie, ale tutaj kończy się Twoja historia. Żegnaj. - powiedział chłodnym tonem. Fiction stanął na dwóch kopytach. Momentalnie wśród tych przednich zmaterializowała się jasna kula energii, która z sekundy na sekundę, zwiększała się. Kiedy osiągnęła rozmiar maksymalny, Cesarz wykonał zamach prawym kopytem, i niczym bokser, cisnął swoim prawym sierpowym w stronę uśmiechającego się Lazariusa.
Potężna kula energii, zmierzała powoli w stronę Omegi. Jasna niczym słońce, w praktycznym znaczeniu tego słowa, uwolniona energia, która swoim ogniem mogłaby spalić dusze wszystkich grzeszników w piekle... jak i nawet samo piekło, już wkrótce miała unicestwić Lazariusa.
Ten jednak zupełnie nie przejmował się powagą sytuacji. Wciąż uśmiechnięty, stał i szydził ze swoich przeciwników. Czuł się wyższy, silniejszy, potężniejszy, choć wkrótce miała czekać go śmierć.
Im kula energii była bliżej, tym Omega śmiał się głośniej. Prosta proporcja przeniesiona na grunt praktyczny, miała jednak się wkrótce zakończyć.
Lazarius w pewnym momencie wyciągnął rękę przed siebie. Wyprostował ją, a po chwili wyznaczył na swojej dłoni w białej rękawiczce, wyraźny podział na kciuk i pozostałe palce. W efekcie lecąca w jego stronę kula energii, zatrzymała się w miejscu.
- Więc... Ficuś? bo chyba mogę tak do Ciebie mówić... Wygląda na to, że kolejny raz zlekceważyłeś swojego przeciwnika. Tak dla jasności...
Jedynym, który może tutaj kogokolwiek lekceważyć, jestem ja.
- Rose, Eleo, Santo, stańcie po mojej stronie. - rzekł z powagą. Czempionka i dwójka Archaniołów natychmiast opuścili Cesarza i zgodnie z poleceniem Omegi, stanęli po jego stronie.
- Czyli... przez cały czas udawałeś?
- Zaiste. W sumie sam nie wiem do czego była mi potrzebna ta armia. Chciałem żeby umarli, a jednocześnie tęskniłem za jakąś większą rozróbą. A że dało się to połączyć, zainwestowałem środkami w przedstawienie. Hihihi.
- Zapytam tak z ciekawości... Naprawdę myślałeś, że możesz mnie pokonać, nawet z małą pomocą tego śmiesznego leniwca, który zagarnął mój pierwotny ład?
- Chciałem przywrócić dobro...
- Nie martw się. Ja to zrobię. A Ty Ficuś... musisz się jeszcze sporo nauczyć. Za chwilę poślę w Twoją stronę wykreowany przez Ciebie czar, którego stworzenie pozbawiło Cię większości mocy. Phahah. Jakie to żałosne. Twoje ciało będzie się rozpadać kawałek po kawałku, a Ty mój drogi, będziesz patrzył, jak Twój Archipelag Kreacji... sekunda za sekundą... będzie rujnowany, zmierzając ku niebytowi. Oczywiście - do czasu aż sam znikniesz. Wtedy teoretycznie nie będziesz miał możliwości by oglądać dzieło mojej destrukcji.
- Rób co musisz. Ale przyrzekam Ci, wojna, którą rozpocząłeś... Wcale nie przyniesie tego, czego byś oczekiwał. Dobro zawsze zwycięża...
- I zwycięży... Ale inne.
Tymczasem... pstryyyk... miło było Cię poznać. - rzekł Lazarius, po czym ze zdegustowaniem pstryknął palcem wskazującym w stronę kuli energii. Wprawił ją tym samym w odwrotny ruch, a ta kierując się w stronę Fictiona, należycie wypełniła swoje zadanie.

Lazarius wdał się w rozmowę z Rose i Archaniołami. Rozkazał im być swoimi przyjaciółmi. Wśród ich obecności, wkroczył do Edenu, zdmuchując do środka to, co zostało z Cesarza Fictiona.
- Kurcze... duszno tu. - wymamrotał już w środku. - Nie sądzicie?


Śr, 6 sty 2016, 12:41
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Narrator napisał(a):
Czarny patrzył niecierpliwie na zwój.

Skoro już wiadomo... na co jeszcze czekamy? Nie mamy zbyt wiele czasu. Nicolette stoi u bram, a wkrótce będzie tu też Lazarius. Lily, co mamy robić?
Api, jesteś nam potrzebna... to zły pomysł... aczkolwiek... łącząc twój talent z moim portalem... możemy użyć Ołówków, by narysować nasze sobowtóry, a następnie posłać je portalem na drugi koniec Edenu. To chwilowo odwróci ich uwagę. Nie na długo, ale... na dostatecznie długo.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Śr, 6 sty 2016, 13:28
Zgłoś post
Postrach Siedmiu Mórz
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 lis 2014, 12:26
Posty: 239
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Chwilę później rozpoczęła się regularna walka. Nie było czasu na ucieczkę, ani na wcielenie swojego planu w życie.
Żeby cokolwiek zdziałać, wpierw trzeba się było dalej przedostać. Nie było to proste. Zastępów ciemności było ekstremalnie dużo, a dowodząca nimi Arcycesarzowa Willow Nicolette, z minuty na minutę przywoływała kolejnych to wojowników, którzy siłą honoru i uznania, byli gotowi nawet do poniesienia śmierci za Tenebris.

Lily wzbiła się w powietrze, w celu udania się do Zmierzchu Świtu. Jej przepiękne skrzydła zajaśniały nad wirem walki, kiedy to na dole toczył się bój na śmierć i życie... o podział na zapomnianych na wieczność i tych, którzy zapomniani zostaną dopiero za jakiś czas.
Córka Gwiazd również nie miała zbyt wiele możliwości, aby się przebić przez tłumy armii Tenebris.

Szwadrony Nicolette były bowiem znacznie różnorodniejsze od tych, należących do Starlight. Oprócz zwykłych wojowników z mieczami, toporami, czy dystansowców, posługujących się łukami, kuszami, czy też magią, dało się dostrzec kilkunastometrowych gigantów z wielkimi maczugami i łapami tak potężnymi, mogącymi szukać zastosowania w rozrywaniu bloków mieszkalnych. Latające nad nimi smoki, ziejące lodem, pochodzące najpewniej z okolic Białego Zamku, tworzyły z nimi w zasadzie barierę nie do przejścia.

Było nas coraz mniej, a ich... coraz więcej. Nie mogliśmy się jednak poddać od tak. Toczyła się bitwa, od której miały zależeć losy wszechświata.

Jak się pewnie można domyślić, najbardziej skuteczne okazywały się ataki dystansowe: czy to trzęsienia ziemi, rzucanie kulami ognia, które tworzył Vivilion, Czary destrukcji używane przez Emmelie i Lucjana, albo i nawet umiejętności silniejszych niż zwykle Lilyness i Fenrise'a.

Równie wiele można było powiedzieć o Silverze. Mistrz Paladynów, po złożonej Nicolette przysiędze, postanowił jej za wszelką cenę dotrzymać. Przedzierał się w zasadzie w pojedynkę przez liczne zastępy posłańców Tenebris, kosząc ich wszystkich na swojej drodze. Był wielkim wojownikiem, a pragnienie zemsty, które wypalało go od środka, pozwalało mu robić naprawdę wielkie rzeczy.

Api i Czarnoksiężnik również wiedzieli jak walczyć. Błyskawiczne szarże nietoperza, połączone z atakami Fioletowej Kury, bardzo przypominały w zgraniu sposób walki Bad Kreta i Iron Doga. Dwójka herosów, utrzymująca się wzajemnie przy życiu na polu bitwy. Czego można było chcieć więcej...

Podobnie dobrze radzili sobie Nexon i April... wszak... niestety do czasu. Po tym gdy Nexon opuścił na chwilę formację obronną, w celu wykończenia pozostających przy życiu wrogów, natychmiast doskoczyła do niego szóstka nowych. Kiedy do atakujących dołączył jeden z gigantów, sprawy skomplikowały się do tego stopnia, że interweniować musiały osoby z innych walczących formacji. Jeden zły ruch, stworzył niemałą dezorganizację, a i jednocześnie szansę, której Tenebris nie mogło zmarnować.

Kolosalni wojownicy Nicolette wprawili w ruch swoje żelazne maczugi. Uderzali nimi w ziemię, tworząc niszczycielskie fale dźwiękowe.
Kilka z nich udało się zatrzymać Vivilionowi i Emmelie. Dwójka bohaterów, choć bardzo dobrze się ze sobą zgrywała, nie potrafiła niestety wyeliminować całości ataków.

Jedna z nich zmierzała w stronę osamotnionej na polu walki April. Nexon postanowił natychmiast interweniować, rozumiejąc w pełni powagę sytuacji, jaką niechcący spowodował. Potężne uderzenie toporem, skierował w stronę achillesowego ścięgna olbrzyma. Spowodował tym samym, że wyższy od niego o kilkanaście metrów przeciwnik, momentalnie się zachwiał, stracił równowagę i jak długi runął na ziemię, nadziewając się na falę dźwiękową wywołaną przez innych olbrzymów.

Sytuację zwęszyły jednak inne zastępy ciemności, a wchodzące w ich skład cienie, w dość szybkim tempie spowodowały bezkrólewie na Arenie Galaktycznej Nieskończoności. Cieniste istoty dopadły do Nexona i zakończyły jego żywot, rozrywając go na strzępy

Między walczącymi Fenrise i Emmelie rozpoczęła się krótka rozmowa.
- Fen... nie damy sobie rady... Ich jest zbyt wiele.
- Tysiące przeciwko niecałej.... a co ja się będę wypowiadał. Wszyscy widzimy jak jest. - stwierdził. - Zrobiłbym wszystko, żeby choć trochę osłabić armię Nicolette, ale te... prastare przepowiednie o tym że Tenebris rozleje się na cały wszechświat chyba właśnie biorą górę.
- Wszystko?
- Wszystko. Tylko wy jesteście teraz osobami, na których może mi zależeć. To, że ich zakres momentalnie zmalał, to już inna bajka.
- Dobrze więc. Musisz skierować całą swoją energię w ich stronę. Chyba mniej więcej zrozumiałeś potęgę swojej mocy w momencie rozbicia armii Ril... przepraszam - Starlight.
- Mhmm... Zginę?
- Tak. Ale to niestety jedyne wyjście.
- Skąd ta pewność, że moja śmierć nie pójdzie na marne?
- Genesiss... On, kiedy przybyliśmy do Nieba, przekazał mi wszystkie swoje moce, całą swoją wiedzę, wynikającą z wielu lat badań i różnorakich doświadczeń...
- do rzeczy, Emmelie.
- Powiedział, że jego kres jest bliski. Przeczuwał to... był w końcu jednym z natchnionych. Powiedział, że to w końcu ja mam do wykonania wielką prastarą misję i to ja stanę do rozmowy z gwiazdami. Uczen...nica przerośnie mistrza.
- Świetnie, ale wciąż nie za bardzo rozumiem. Jesteś pewna skuteczności tego zaklęcia?
- Najbardziej... w życiu. Opisano je w pewnym sensie w proroctwie Azraela. "Gwiazdy zaczną umierać, zmierzch zbliży się ku świtowi, a ten, którego mrok wypełni od wewnątrz, zmiażdży mrok zewnętrzny"
- W sumie... I tak nie mamy lepszego wyjścia. Dobrze więc - zrobię to. Załatwię tym dziadom ich własny Ragnarok. - stwierdził z powagą.
Emmelie w pełni podziwu dla swojego przyjaciela, uśmiechnęła się.
- No już, zmykaj... Bo się rozmyślę.
- Fenrise... dziękuję.
- Już...

Fenrise podniósł dwie łapy w górę. Wiedział, że jego historia właśnie się kończy. Jego oczy kolejny raz przybrały barwy Iron Doga i Bad Kreta. Swoim małym spektaklem zadziwił zmierzające ku niemu szwadrony ciemności.

Cieniści wojownicy zatrzymali się w miejscu, nie wiedząc właściwie czego się spodziewać. Wilk opiewany przez mitologię Wikingów, wyglądał naprawdę groźnie.

- Nie lękajcie się... To nie potrwa zbyt długo. - stwierdził Fenrise chłodnym tonem. - Może i umrę, może i zostanę zapomniany na wieczność, ale odchodząc będę wiedział, że wykonałem zamierzone mi przez los zadanie - przysłużyłem się wspólnemu dobru... Tak jak wcześniej dwaj wielcy herosi...

Po tych słowach Fenrise wydał z siebie głośny ryk i uderzył obiema łapami w ziemię. I wtedy też kolejny raz dziwnie zwolniło się tempo.
Pazury, które wbił w niebiański grunt, spowodowały jego niemałe wibracje, które z momentu na moment, nawarstwiały się. Z czasem zaczęły rozsadzać go od środka. Potężne trzęsienie ziemi wywołane przez najodważniejszego w historii wilka, z niszczycielską siłą, tratowało na swojej drodze wszelkich wojowników ciemnej strony mocy.
Fenrise przerodził się w chodzący płomień energii i kroczył powoli w stronę swoich bezradnych przeciwników.

Najbardziej spektakularną częścią przedstawienia, były jego starcia z gigantami i smokami. Olbrzymy pod napływem nieopisanej energii padały na ziemię, przypominając sobie chwile strąceń do Tartaru. Ich ponowny upadek wiązał się ze śmiercią znajdujących się niżej sprzymierzeńców.

Zdezorientowane smoki, próbowały ziać lodem. Pragnęły dosłownie i w przenośni ochłodzić niszczycielskie zapały wilka. Nie wychodziło im to jednak zbyt dobrze. W praktyce wyglądało to tak, że udawało im się wydobyć z paszcz ostatnie zionięcia, by chwilę później podzielić los ptaków, nadziewających się na obracające się łopaty wiatrakowych wirników.
Latające gady pod wpływem fali energii padały na ziemię, krusząc się na setki małych kawałków.

Fenrise nie ustępował. Przedzierał się spokojnie przez oddziały Tenebris, niszcząc je od środka. Żaden ze szwadronów ciemności, nie potrafił go zatrzymać. Kroczył dzielnie naprzeciw ciemności i niczym nowy egzekutor, tym razem dobra - miażdżył na swojej drodze setki przeciwników.
Wystarczyła mu jedynie mała sugestia, najmniejsza iskierka zasianego w podświadomości pomysłu, by czynić śmierć, by zapewnić armii Nicolette kąpiel w płomieniach, rozerwanie na strzępy, albo i nawet inne gorsze sposoby śmierci, wiążące się z dantejskimi scenami.

Płomień Energii po jakimś czasie zlokalizował Arcycesarzową. Nicolette toczyła zacięty bój z Silverbladem. Willow miała świadomość tego, że jej armia została rozbita w drobny mak, a pozostałe przy życiu drobne oddziały, nie mogłyby już być gwarantami na dalszą, bezstresową walkę. Nie liczyło się to jednak dla niej. Nicolette była wielką wojowniczką, znającą dobrze swoje umiejętności.
- Panie Silverblade - wymamrotał głos, dochodzący z płomienia. - Rusz pan swoje cztery litery i weź się pan odsuń. Nooo.. Żwawo... żwawo... Bo to już przechodzi krecie pojęcie.
Silver i Nicolette momentalnie przerwali walkę i ze zdezorientowaniem spojrzeli w stronę tego, co niegdyś było Fenrise'm, a przemawiało teraz głosem Bad Kreta.
- Czym ty jesteś?! - nie dowierzała Nicolette.
- Jam jest dzielny Kret, Kretes... Komandor Kret Kretes, to dzielny pies Reksio, Hau wrau wrau, a ten tutaj, to eee wilk, któremu użyczyliśmy moc... albo i nawet opętaliśmy... bez możliwości powrotu.. Wyższa filozofia. - stwierdził. - A właśnie... Reksiu, zrób tu coś z tym czarnym z halabardą... Jeszcze przypadkiem mu się dostanie. - zaproponował Bad Kret Iron Dogowi.
Silver chwilę później uniósł się do góry i bezwłasnowolnie zaczął zmieniać miejsce swojej lokalizacji. Zgodnie z siłą woli dzielnego psa Reksia, "przesunął się" kilkadziesiąt metrów do tyłu.
- Heheheh, wybacz mistrzu, ale welcome in wietnam, tutaj nie obowiązuje zasada friendly fire. Heheheh - zaśmiał się Kretes.

Nicolette wyglądała na przerażoną. Przerastała ją sytuacja, w której się właśnie znalazła. Próbowała działać, interweniować, wzywać kolejne armie, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Wywiązała się jednostronna relacja, w której to Fenrise, Iron Dog i Kretes, stojący po jednej stronie mocy, załatwiali wszystkich wysłanników mroku, przywoływanych przez Nicolette. Nie można było tego samego powiedzieć o stronie przeciwnej. Nie dość, że większość oddziałów nawet nie zdążała, by znaleźć się w połowie odległości dzielącej ich od płomienia, to tym bardziej, nawet jeśliby chciała, to nie mogłaby mu nic zrobić.
W podobnej sytuacji była Nicolette. Bezradna Willow nie miała żadnego pomysłu na wyjście z tego problemu.
- A co mi tam... Mogę zginąć. Lazarius... eheheh... Jeśli można tak go nazwać, jest już w Edenie. Niebo zostało zdobyte, a wy nie macie szansy na obronę. Przegraliście walkę. Bardzo mi przykro.
- Póki żyjemy... wciąż mamy szansę. Reksiu... bierz ją! - wykrzyczał Kretes.
Płomień energii rozpędził się i ruszył całą swoją siłą w niepróbującą się nawet bronić Nicolette. Chwilę później nastąpił wybuch, w którym najbardziej słyszalne były odgłosy rozrywania pancerza arcycesarzowej i jej paniczny krzyk.

Po jakimś czasie wszyscy zebrali się przy zwłokach Nicolette. Blada skóra Arcycesarzowej Tenebris wyglądała teraz tak, jakby właśnie skończyła się piec na wolnym ogniu. Pozostające na jej ciele elementy zbroi, powyginane w groteskowych kształtach, przebijały jej bezwładnie egzystujące ze sobą członki.
Silver spoglądał z niesmakiem na swoją przeciwniczkę. Nie tego oczekiwał. Chciał dopaść ją sam, chciał kolejny raz udowodnić światu, że to właśnie on jest najpotężniejszym wojownikiem, z którym nikt, a nawet zupełnie nikt... przenigdy nie może się równać.
- To ona? - wymamrotał Pan Potwór. - Tak... to ona... - odpowiedział sobie chwilę później. - To ona zakończyła żywot mojej słodkiej płomiennowłosej...
- Jest już martwa. Panie potworze, nie mamy czasu na okazywanie żalu. Musimy zająć się innymi sprawami.
- Nie, Alysiu. Mam jeszcze coś do zrobienia. - powiedział chłodnym tonem.
Nie minęło 20 sekund, a chwycił topór należący wcześniej do Nexona i stanął przed Arcycesarzową z oczywistym zamiarem.
- Nie musisz tego robić. - zapewniała go Lily.
- Muszę. Ogień zemsty wypala mnie od wewnątrz. Jeśli tego nie zrobię, nie będę mógł żyć normalnie. To... mi pomoże. Jeśli nie chcecie tego oglądać, proszę... odejdźcie.
Wszyscy patrzyli na Pana Potwora z powagą i zrozumieniem. Nikt nie miał żadnych sprzeciwów, by poćwiartował on toporem to, co zostało z Nicolette.

Brzmi to potwornie... Nie chcę nawet myśleć czym się staliśmy... Na pewno już nie działamy po stronie dobra... Cóż... wojna ma swoje prawa.

Większość obecnych, głównie ich kobieca część, odwróciła wzrok od tego, co wkrótce miało się stać. Silver patrzył na całą sytuację z przymrużonymi oczami, wyrażając swoją irytację. Miaul zaś z uśmiechem na twarzy stał za Panem Potworem, tworząc sztuczny, dopingujący tłum. Lucjan chwycił Lily za rękę i udał się w nią stronę pokoju Aideena.

Pan Potwór, dzierżąc w dłoni topór Nexona, spoglądał na Nicolette z wielką pogardą. Miał przed sobą ciało morderczyni swojej żony i wielu innych przyjaciół, a w jego myślach toczyła się wojna pomysłów na temat tego, co można z nią zrobić.
Odrzucił jednak szybko te najbardziej potworne. Wykonał zamach swoim orężem, a siłę uderzenia skierował w stronę głowy Arcycesarzowej.
I wtedy... stało się coś, czego nawet nie wymyśliłby sam Alfred Hitchcock. Nieruszająca się do tej pory Nicolette, powstała niczym feniks z popiołów, nim topór zdążył zakończyć jej żywot. Bez ani chwili zawahania, chwyciła jeden z mieczy leżących w okolicy i z chorym uśmiechem na twarzy, przebiła nim ciało Pana Potwora.

Wszyscy tkwili w wielkim szoku. Nikt nie rozumiał tego co właśnie się stało. Najbardziej jednak dotyczyło to Pana Potwora, który obciekając krwią, patrzył na swoją przeciwniczkę jeszcze przez kilka chwil, do czasu aż jego wzrok stał się nieobecny, a on sam osunął się na ziemię.

Niezręczną atmosferę postanowiła przerwać Api. Kura Fioletu chwyciła za łuk Talii, wcześniej Aryi i ze snajperską precyzją, trafiła w twarz Nicolette. Willow zachwiała się na nogach, a po chwili straciła już całkiem równowagę i przewróciła się na swój najbardziej krwawiący bok.
Mimo rozrywającego jej ciało bólu, śmiała się potwornie, wyrażając nieopisaną pogardę wobec swoich przeciwników.

W tym momencie nie wytrzymał Haywood. Wyrwał mi z ręki Celexcala i krzycząc jak oszalały, zaczął biec w stronę konającej Nicolette.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - wykrzyczał coś w tym stylu.
Na ostatniej prostej zatrzymał go Silver. Mistrz Zakonu Paladynów spojrzał na niego w wymowny sposób, każąc mu zatrzymać swoje popędy.
Mędrzec chwilę później, z kamienną twarzą, chwycił za swoją halabardę i sam udał się w stronę konającej.
- Requiescat in pace. - powiedział chłodnym tonem i solidnym zamachem odrąbał głowę Nicolette.
Po wykonanej egzekucji, jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę Lily i Lucjana.

Po kilkudziesięciu minutach wszyscy znajdowali się już na samej górze Zmierzchu Świtu. Lokalizacja, górująca nad Niebem, była świetnym punktem obserwacji tego, co działo się podczas wojny. Zniszczone bramy, witraże, piękne krystaliczne pałace, czy rzeźby, wszędzie walające się zwłoki, mrowiska popiołów, setki, a nawet tysiące mieczy, leżących na ziemi, poszukujących desperacko swoich poprzednich właścicieli... Obserwacji widoków, które z pewnością mogły utrwalić się w psychice...

Lily stała przy największym z ołtarzów. W pełni powagi, czytała słowa prastarego zwoju, które zdążył wypowiedzieć już Levi.
- Sarvet Godro esteril. Arius septenebris jigfic. Oria aufindru morfus. Keneborma ovelia espeturanta fi excelus. Aurelius bota nimena para. Volkus... ek hponca. Volkus fi aufindra. Volkus septenebris aurelius. Evirita porta exbestra. Hponca simi euforia.
Eoss kantronobus olia...
Schody prowadzące do Zmierzchu Świtu zaczęły przybierać jasnoniebieskie barwy. Schodek po schodku, część po części. Co jakiś czas dało się usłyszeć bardzo głośne ziewnięcia.

Wszyscy zgromadzeni czuli mistyczną aurę zdarzenia, niezwykłego rytuału, który miał umożliwić śmiertelnikom... i... nie tylko, rozmowę z samym Twórcą Wszechświata... Wielkim Demiurgiem, który był troskliwy, kreatywny, a także wszechmocny, budując przepiękne filary natury i dając potomnym moc podążania za swoimi marzeniami... tylko... po prostu zasnął.

Lily spojrzała w tym momencie na ciało Aideena. Jego rany również przybrały jaskrawy, niebieskawy kolor.
- Euforia sanktu vilnestra. Ek para nimena porta. Dadrosil alias evirita. Ceo ji quabeteres. Hponca esteril godro. Avelon nimera dare. Orius ventra espeturanta! Sindro...

Jasnoniebieskie światło, przyjemne dla oka, wcale nie oślepiające, wypełniło już całe pomieszczenie. Córka Gwiazd bacznie przyglądała się górnej części Zmierzchu Świtu, wyczekując odpowiedniego momentu, mając w zanadrzu jeszcze kilka słów do wypowiedzenia.

- Filia sum stellarum... - Miejsce, na którym skoncentrowana była Lily, stało się w pewnym momencie punktem skupienia, z którego wydobywała się cała paleta niebieskich barw.

- Rogo Ergo Te... - Iluminacje zaczęły formować się w jakiś określony kształt, przypominający... twarz.

- Buzię... Buzię widzę! w tym chmurzu!! - wykrzyczał milczący do tej pory Art. Nikt jednak nie potraktował go poważnie.

- Alpha, Expergiscere!!!! - wykrzyczała Lily.

Wszystkie światła zaczęły migotać nagle na żółto i niebiesko, wszystko, co to tej pory znajdowało się na stołach, wszystkie krzesła i ornamenty czy witraże, przestały przejmować się ograniczającą je grawitacją. Uniosły się w górę i tak tkwiły w miejscu.
Na horyzoncie wśród siedmiu oślepiających błyskawic, zmaterializowała się twarz zaspanego mędrca.


Każdy widział w niej kogoś innego: Lily widziała swojego Ojca, Silver widział pierwszy raz osobę mogącą więcej niż on sam, Lucjan niczym syn marnotrawny, widział tu swojego rodziciela, do którego raczył po wielu latach wrócić, a Haywood mógł dostrzec kogoś, kto stworzył wszystkie odnośniki do jego nieograniczonych zasobów wiedzy.

- A niech mnie... To naprawdę Ty. Podziwiam Cię Alpho, Stwórco, Panie... Ja... nie wiem co powiedzieć. Ja... - Profesor w tym momencie złapał się za serce. Widać zaczęło kręcić mu się w głowie, gdyż wkrótce zaczął się chwiać na nogach. Szybko doskoczył do niego Vivilion, próbując zapobiec przed jego ewentualnym upadnięciem.

Lew płomieni zgodnie z zamierzeniem, chwilę później złapał opadającego na ziemię wilka. Wyglądał na nieprzytomnego.

- Zawał. Zdarza się. Przeżył już wystarczająco wiele. - odezwał się w tym momencie potężny, zaspany głos. Vivilionie, Lwie płomieni, racz położyć tego śmiertelnika w dogodnym miejscu. Kiedy już wszystko się skończy, zapewnię mu należne szczęście w Edenie. - stwierdził.

Viv dostosował się do zaleceń Alphy i chwilę później stanął przy mnie, oczekując dalszego rozwoju sytuacji.

- Ojcze... - odezwała się w tym momencie Lily. - Przepraszam, że Cie budzę... ale jesteśmy w stanie krytycznym... Lazarius... on jest na wolności... Jego armie zdobyły Niebo, a on sam... udał się do Edenu po dusze.
- Czego ode mnie oczekujecie?
- Żebyś kurde stanął do walki i przestał spać! Porządek wszechświata od Ciebie zależy! - oburzył się Miaul.
- Pomoc, udzielona wam przeze mnie była pomocą wystarczającą. Byłem wsparciem mentalnym, dawałem znaki, pomagające uwierzyć wam w swoją potęgę.
- To Ty wysyłałeś Gołompie temu zbokowi Dawidowi!- zauważył Art.
- To ja również pomogłem Aideenowi zrealizować jego marzenie o Rozmowie z Gwiazdami. Bardzo chciał przewodniczyć całemu przedsięwzięciu... I w pewnym sensie przewodniczył.
To ja pomogłem Cesarzowi Fictionowi, kiedy ten miał problemy ze swoim wymiarem.
To ja byłem światłem, które wskazało was, tu licznie zgromadzonych, wszelkim aniołom. To za moim pozwoleniem zostaliście dostrzeżeni.
Alysiu, Vivilionie... Lucjanie i Lilyness... Silverze i April... A także wy... Czarnoksiężniku i Api... oraz... Żeliborze Arcie i Emmelie... To właśnie was wybrałem do bycia natchnionymi.
- Ej a ja? - oburzył się Miaul z powodu niezostania wymienionym.
- W każdej historii muszą być jakiś mędrzec i idiota... Przynajmniej dla kontrastu.
- ...
- Czyli ja i Emmelie jesteśmy sobie przeznaczeni? - zapytał Art z zainteresowaniem.
- To... już zależy od was. Nie potrafiłbym ograniczać najlepszego możliwego uczucia, jakie stworzyłem. Miłość wiąże się z kwestią własnych wyborów, nie przeznaczenia.
- Och... Ale przepowiednie mówią inaczej!
- Wszystkie informacje przekazywane z pokolenia na pokolenie ulegają niechcianym modernizacjom.
- Kim tak właściwie są natchnieni? - zaciekawił się Silver. - Poniekąd znam na to odpowiedź, ale jestem ciekawy Twojego wyjaśnienia... Stwórco.
- Są nimi osoby, które mogą dostąpić zaszczytu rozmowy ze mną. Są to osoby, których przeznaczeniem jest zostanie świętymi, albo i nawet - nowymi Kardynałami.
- To dlaczego pozwoliłeś zginąć Autorowi?! - oburzył się Art. - On chciał zostać świętym!
- Najwidoczniej nie było mu to pisane.
- Alpho... pozwól, że i ja o coś spytam. - zaczął Czarnoksiężnik. - Mam pytanie, które dręczy mnie od jakiegoś czasu. Kto tak właściwie jako pierwszy otworzył Pierwszą Kryptę? Czy naprawdę był to Neville?
- Nie. Zrobili to Jasmine I Matthew.
- Co nimi kierowało?
- Ciemność... strach... przed Mścicielem, zwanym dalej latającym wężem i przed Kapłanką Zapomnienia... Uwolnienie pokusy, nieczystości, zwanej dalej Starlight. Efektem tego było to, co określacie mianem "Grzechu Pierworodnego".
- Czemu akurat Starlight? - spytał Vivilion.
- Noc... Światło Gwiazd rozświetla czarne niebo. Gwiazdy są ostatnią nadzieją na dobro, a topią się w mrocznym oceanie.
- Kim jest Mściciel?
- Crowley, latający wąż, Ojciec Smoków... zabezpieczenie Omegi, na wypadek niepożądanych efektów starcia ze mną. Mściciel sprowadził na wszechświat grzech, kiedy już zasnąłem...
- A nie Nestardiel za sprawą węża?!
- Nestardiel... słyszałem... słyszałem. Najbardziej zdziwaczały anioł, którego kiedykolwiek stworzyłem. Równie nieodpowiedzialny jak dziwny. To za jego sprawą Crowley wparował do Raju, a ten, nie mając pełni wiedzy o tym, kogo wpuścił do środka, oświadczył, że dopuścił się tego niejaki Szatan. To właśnie za sprawą Nestardiela, zyskał on miano głównego kusiciela wszechświatów. Strąceni z nieba zostali razem. Dalszą historię już znasz.
- A nie stało się to wcześniej?
- A kto tutaj jest absolutem, ja czy Twoje inne źródło informacji?
- Wybacz. - powiedział Czarny z należytą pokorą.
- Czyli wychodzi na to, że Nestardiela strącił Leviathan, a nie Ty? - spytała Emmelie. - A on... uważał coś innego.
- Nestardiel zawsze miał tendencje do zapominania. To od niego zrodziło się schorzenie zwane dalej sklerozą. Leviathan strącił Nestardiela z Nieba, w latach kiedy on był głównym władcą.
Sporo czasu minęło, aż Leviathan uporał się z Crowley'em. Nie miał jednak zbyt wiele mocy i musiał zapieczętować jego ciało. Po jakimś czasie stał się szalonym królem, a obaliła go moja najstarsza córka, Heavensiss, wprawiając go w długi spoczynek.
- A kim jest ta Kapłanka?
- Clarisse - Kapłanka Tenebris... To również zaopatrzenie Lazariusa na wypadek godziny W.
- Ojaa, Alpha jest patriotą. - ucieszył się Art.
- Clarisse okryła ciemnością wymiary i nadała im miano Tenebris. Odeszła, czyniąc Nicolette arcycesarzową. Sama zniknęła na tysiące lat...
- A czy Nicolette nie pochodzi z czasów starożytnych?
- Efekty zmian czasu i przestrzeni.
- Clarisse uaktywniła się dopiero niedawno. Chciała zostać nowym bogiem i podobno miała ku temu jakiś plan. Sprawę powierzyłem Leviemu.
- Clarisse jest martwa. - zapewniła April. - Levi... i reszta skrzydeł wolności... też.
- Żadne skrzydła nie wystarczają na nieskończoność. Trzeba się już z tym pogodzić. Odegraliście swoją misję. Jak najbardziej to doceniam.
- Jak Jasmine i Matthew otworzyli pierwszą kryptę?! Czyżby znali jakieś tajne sposoby na obejście schematu 666? - spytała Api
- Nie. Na początku byłem bardziej ufny. Anioły różniło ode mnie to, że ja mogłem robić wszystko, a one... prawie wszystko. Niestety... Za sprawą resztek Lazariusa... zostałem zdradzony. Więcej pieczęci zostało nałożonych dopiero na wieść o grzechu.
- Co tak właściwie znajdowało się w pierwszej krypcie? - spytałam.
- 7 Grzechów głównych.
1. Pycha, której mistrzem był Silence. Wyznaczał się on niezwykłym sprytem, a także potrafił opętywać z tego powodu innych, słabszych duchowo.
2. Chciwość, za którą odpowiadał Dragonfly. Ojciec skąpstwa, ale i również niezwykle charyzmatyczna postać... niestety - negatywnie
3. Pożądliwość, Pokusa... Zwana dalej Starlight, a nawet częściowo... Ewą. Kolor jej włosów nie był przypadkiem. Starlight była ponadto mistrzynią antyiluzji oraz przeczucia. - kolejnych cech typowo kobiecych.
4. Zawiść, zazdrość. Dziedzina Zero – Najbardziej nieopanowany w swoich działaniach. Dążył do zniszczenia pozostałych braci i sióstr, bojąc się że kiedykolwiek któreś z nich, stanie się lepszym od niego. Kochał podporządkowywać sobie poddanych, a i również pragnął być czczony... przez różne kulty.
5. Obżarstwo i Nemesiss... To od niej wzięło się kobiece przekonanie, że wszystkie z nich są... grube. To ona odpowiadała za koszmary senne, zatrucia pokarmowe, a także i za żądzę władzy. Obżarstwo w sensie mentalnym. Ponadto miała bardziej rozwiniętą umiejętność przeczuwania - potrafiła przewidywać przyszłość.
6. Gniew - to w czym najlepsza była Arya. To za jej sprawą kobiece kłótnie trwają w nieskończoność, w przeciwieństwie do tych męskich. To ona kazała nienawidzić i bezwzględnie mordować nawet i bez powodu. Od Aryi pochodzi grzech morderstwa. Część z jej mocy przeniknęła razem ze Starlight po pierwszym otwarciu krypty. To ona kazała Kainowi zabić Abla. Arya poza tym była mistrzynią zręczności.
7. Lenistwo, Gnuśność. - dziedzina Zephyra. Ten, któremu nigdy nie chciało się spędzać chwil z Lazariusem. Zupełnie nielojalny, bardziej anarchiczny niż zły. Nie chciał się podporządkowywać. Zephyr kochał grać w szachy, a także był mistrzem iluzji.
- Nie chcę przerywać miłej lekcji historii, ale Alpho - Mamy wielki problem. Musisz nam pomóc. Musisz powstać i zgładzić Lazariusa, nim będzie za późno. - stwierdził Lucjan
- Za późno na co? A jak myślisz... Księciu... Piekieł? Bo chyba tak mogę do Ciebie mówić... Czy jeśli problem z Lazariusem nie byłby rozwiązany do końca... to czy kładłbym się spać?
- A został?!
- Został. Lazarius jest martwy od wieków. Przed zaraniem dziejów stoczyłem z nim wielki bój, który wygrałem. W Krypcie została uwięziona jedynie jego cała energia, która mogłaby w przyszłości zepsuć świat. To w jaki sposób miałoby wyglądać jej uwolnienie, przekazałem Azraelowi.
- To jakieś żarty?! - nie dowierzał Miaul.

W sumie... nikt nie dowierzał.

- Alpho... przepraszam. - wymamrotała w tym momencie April. Nikt w zasadzie nie rozumiał o co jej chodzi.
- Uważam, że mnie nie potrzebujecie. Na przyszłość radzę mnie nie wzywać w sytuacjach, w których sami jesteście w stanie sobie poradzić. - powiedział chłodnym tonem. Momentalnie nastąpiła kolejna gra iluminacji.. z tym że wsteczna. Wszystkie niebieskie światła, w jednej chwili pogasły, zawieszone w powietrzu przedmioty upadły na ziemię, a sam Alpha... wziął i zniknął.

- I.... to tyle? zdziwił się Miaul.
- Rozmowa z gwiazdami nie przyniesie żadnych skutków... - wymamrotałam. - słowa Nicolette...
- I na co te wszystkie przepowiednie i oczekiwania? Na co tyle przelanej krwi?! Żeby zostać na lodzie?! - bulwersował się Malcolm. Chwilę później podszedł do leżącego na ziemi ciała Aideena i wykopał je ze Zmierzchu Świtu.
Nikt go za to nie winił. Wszyscy tkwili w szoku i totalnym zdezorientowaniu.

- Mmm... - zabrzmiał w tym momencie inny, męski głos. Wszyscy spojrzeli w stronę schodów prowadzących do Zmierzchu Świtu. - Dlaczego to Niebo nie ma żadnej windy?! - I stało się to, o czym nie chcielibyśmy śnić nawet w najgorszych koszmarach. Na górze pojawił się Lazarius, wraz z Rose i dwójką innych Archaniołów.

- Hej Rose, Hej Archaniołowie... To tego... Już was nie potrzebuję. Rozkazuję wam się zabić. Ten kto zabije pozostałą dwójkę, w nagrodę przebija się mieczem... Eheheh, rozkaz, wykonać.
Trójka towarzyszów Lazariusa zeszła na dół w celu wzajemnego powybijania się na śmierć.

- Czemu macie takie smutne miny? Heeej... Przecież to było oczywiste, że przegracie. Ja zawsze wygrywam.
- Przekonajmy się... - wymamrotał chłodnym tonem Silverblade. Mistrz Zakonu Paladynów chwycił za swoją halabardę i ruszył w stronę przeciwnika.
- Ahihihihi... Bardzo chętnie. - stwierdził.
- Silver! Nie! Nie masz szans! - próbowała przemówić mu do rozsądku Emmelie. W dziewczynie odżyły chwile przeszłości, kiedy to Silverblade był jej ukochanym.
- Właśnie, Silver. Nie masz szans. Potwierdzone info. - stwierdził Lazarius.
Silverblade nie zamierzał słuchać żadnych zaleceń. Wykonał równie pewny zamach, jak ten, który pozbawił Nicolette głowy i skierował go w stronę Omegi.

Lazarius się tylko uśmiechnął. Błyskawicznie szybkim ruchem ręki, przebił na wylot pancerz Silvera. W następnej kolejności, równie szybko ją wyjął i zaczął z wielką irytacją oglądać niegdyś białą rękawiczkę, która teraz przybrała krwawoczerwone barwy.
Mistrz Zakonu Paladynów zaczął obficie krwawić.

Upadał już na ziemię, ale w porę zareagował Omega, który z łatwością go podźwignął.
Lazarius spoglądał na swojego przeciwnika i patrzył jak ucieka z niego życie. Po jakimś czasie uśmiechnął się i swoją drugą, wciąż białą rękawiczką, dotknął swojej twarzy.

A wtedy stało się coś, co sprawiło, że wszyscy, bez względu na wiarę, wygląd, pochodzenie, poglądy i cholera... wszystko inne... wyglądali na totalnie... przerażonych. Przysłowiowe opadające szczęki, wielkie, uciekające z oczodołów oczy, czy rozdziawione usta... były niczym wobec tego, co właśnie miało miejsce. Omega zdarł z siebie maskę, a naszym oczom ukazały się długie, zielone włosy... i ten sam złowieszczy uśmiech.



- Szach mat... śmieciu. - rzekł w stronę Silvera. Nie minęła chwila, a równie błyskawicznie, wykonał w stronę konającego, setki dźgnięć sztyletami. Po dokonanej zbrodni, zrzucił jego ciało ze schodów.
- Oto... targowisko, w którym wierny staje się bogiem... Pamiętacie?


So, 16 sty 2016, 17:44
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Cześć, Neville.
Narrator napisał(a):
Czarny myślał intensywnie. Musiał być jakiś słaby punkt... cofnął się delikatnie i przygotował kuszokilof do strzału. Oparłszy broń na swojej tarczy, wycelował w kolano. Trzeba poczekać, aż następna osoba ruszy do walki... prawdopodobnie nic to nie da, ale trzeba mieć nadzieje, że chociaż przetrwa kontrę...

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


So, 16 sty 2016, 18:45
Zgłoś post
Córka Gwiazd
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz, 25 wrz 2014, 18:21
Posty: 181
Naklejki: 0
Post Re: The Celestial War
Śmierć Silvera była dla wszystkich wielkim szokiem. Nikt z tutaj obecnych nie spodziewał się odejścia najpotężniejszego wojownika we wszechświecie, mistrza zakonu, protoplasty wszystkich, różnorodnych sztuk walk.

- To jest takie śmieszne… Tyle się staracie, tak wiele razy pragniecie zmienić świat, a ja… cóż… wciąż jestem przed wami. Niezależnie od ruchu, niezależnie od momentu, to właśnie ja zbijam wszystkie pionki. To ja mam okazję by powiedzieć "szach-mat!". Kimże w takim razie jestem? Zwykłym śmiertelnikiem, aniołem, a może nawet i… samym bogiem? Ach… mniejsza. Rozkazuje wam mnie nie atakować.
- Ojcze… dopomóż… - zaczęłam mówić szeptem, koncentrując się na wypowiadanych przez siebie słowach.
- Och… Właśnie, co tam u Alphy? Jak się trzyma? Nie miał nic przeciwko temu, że bezpardonowo zeżarłem sobie wszystkie dusze z Edenu? Nie miał pretensji za to, że uczyniłem go bezsilnym i… musiał się wycofać?
- Ty wkurzająca zielonowłosa małpo! – wykrzyczał w tym momencie w jego stronę Art.
- Hmm, jakby to określić – zaciekawił się Neville. – Wasz blady kolega zaczyna bluźnić. Hahahah, właśnie. A za bluźnierstwo należy się kara. Hmm… Panie Żeliborze… za obrażenie boże skazuje pana na śmierć… Tylko pytanie w jaki sposób… hmmm. – zaczął się zastanawiać.
Zielony lis, drapiąc się po podbródku, rozejrzał się dookoła. Widział przerażenie i niepokój, które z minuty na minutę coraz bardziej trapiły tu zgromadzonych. Czerpał z ich lęków satysfakcję, a i także siłę do kontynuowania swojego chorego przedstawienia. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na April.
- O, A Ciebie to jeszcze nie widziałem. Kim jesteś? – spytał.
- Nikim ważnym.
- Ohohoh, stawiamy się. Bardzo dobrze… Lubię takie kobiety. Zdeterminowane do życia w swoich ideałach, ograniczone, nie mówiące wszystkiego, o czym myślą…
- Czy ten idiota siebie słyszy? – wymamrotał Lucjan z zażenowaniem.
- Skoro nie chcesz mi powiedzieć, jak masz na imię, wyperswaduję to od Ciebie. – stwierdził. Następnie spojrzał April prosto w oczy.
- Rozkazuję Ci się przedstawić. – rzekł bardzo powoli.
- Mam na imię April, pochodzę z White Hands, jestem z rodu Vanetis, a moim ojcem jest sam Vincent Valosquez Vanetis.
- Och… Puszek Okruszek. Czyli stoimy zdecydowanie po prawej stronie mocy. Nie powiem, że nie doceniam. Wychodzę z założenia, że lewicę powinien pochłonąć wiekuisty ogień.
- Mhm.
- Dobra, jak ma zginąć Art? – spytał, podrzucając przy tym swoim sztyletem.
- …
- No śmiało, odpowiedz mi.
- Nie chcę, żeby umierał.
- Dlaczego? Przecież ludzie na jego forum nawet chcą go zbanować. Na co on komu, w końcu i tak mało co robi, by poprawić postęp swoich przyjaciół.
- …
- Odpowiedz mi!
- Zostaw nas w spokoju… proszę. – powiedziała ze spuszczoną głową.
- Bardzo… schematyczna odpowiedź. Stać Cię na coś więcej.
- Wolę, aby żył. Nie znamy się zbyt dobrze, ale myślę, że dobry z niego chłopak. Nie zasłużył na śmierć.
- Irytujesz mnie dziewczynko… - oburzył się. Kolejny raz spojrzał April prosto w oczy i zaczął mówić:
- Załóżmy, że jednak chcesz, aby Art zginął. Jaka śmierć go czeka?
- Najlepiej jakaś szybka i bezbolesna. Proponuję dźgnięcie sztyletem.
- Skoro tak mówisz… Niech tak się stanie. Dzięki April. – uśmiechnął się.

- To tego… Kto chce zabić Arta? – zapytał zielony lis. Szybko się jednak zorientował, że nikt nie będzie chciał udzielić mu odpowiedzi.
- Hmmm, Api?
- tak?
- Rozkazuje Ci przestać nie atakować, wziąć ode mnie sztylet i szybko zakończyć nim żywot Arta.
- Tak jest. – rzekła z pokorą kura.
Nie minęła chwila, a podeszła do Neville’a i odebrała od niego przyszłe narzędzie zbrodni. Razem z nim, skierowała się w stronę Żelibora.
- Api, naprawdę nie musisz tego robić! Jesteśmy przyjaciółmi! Jesteśmy natchnionymi, możemy zmienić ten świat! Ja… nie chcę umierać!
- Art… nie chcę twojej śmierci, ale w głębi ducha… czuję, że muszę to zrobić.
- Api…
- Nie, Art… Muszę.
- Api…
- Muszę.
- Api!!!
- No co?!
- Ale Ty przecież jesteś ateistką!
- Hahahah! – zaśmiał się w tym momencie Neville. Humor sytuacyjny, jakiego doświadczył, wywołał u niego wielki uśmiech na twarzy. Szczery – nie psychodeliczny, inny od tego, którym chwalił się do tej pory.
Żart, który usłyszał, ujął go tak bardzo, że aż postanowił nieco polepszyć atmosferę panującą na Zmierzchu Świtu.
- Dlaczego się nie śmiejecie?! To było bardzo śmieszne! Rozkazuje wam się śmiać! – krzyknął oburzony.
I stało się. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy… oprócz Arta, który już za kilka sekund miał zakończyć swój żywot.
Rozbawiona Api, wciąż zmierzała w stronę bladego kreta, chichocząc jak oszalała.
- Api… błagam! Ja nie chcę umierać!
- Hihihi.
- Nie chce umierać! Błagam!
- Hihihi.
- Nie chcę umierać! To ja mam wygrać Cyrk!
- Art? – zwrócił się do niego Neville.
- CZEGO?!
- Chcesz zginąć! I dobrze o tym wiesz… - stwierdził. Wydał tym samym kolejny rozkaz. W tym momencie Api zbliżyła się do Arta na odległość kilkudziesięciu centymetrów.
- Hihihi. – powtarzała swoją stałą już sekwencję.
- Api!!! Ja jednak chcę zginąć! Nooo, szybko! Pośpiesz się! – zmienił swoje zdanie Art.
Nie minęła chwila, a Kura Fioletu, zadała swojemu przyjacielowi śmiertelny cios. Art niedługo później opadł na ziemię, zalewając się krwią. Odchodząc z tego świata, zanim trafił do wiecznej nicości – słyszał salwy śmiechów, wydobywające się z ust swoich przyjaciół.
- Ej… Dobra. Nie śmiejcie się już w sumie. To przykre. Wasz kolega umarł. Więcej powagi! Proszę! – stwierdził Neville.
Jak rozkazał, tak wkrótce się stało. Atmosfera ślepej beztroski, zastąpiona została ponurą ciszą.
- Nudy… - stwierdził. – W sumie to możecie już mnie atakować. Pozwalam wam.
Z ust Omegi padł więc kolejny rozkaz.
Wewnętrzna bariera umysłu, blokująca możliwość zaatakowania Neville, w pewnym momencie przestała istnieć. Zielony lis postanowił sprawdzić swoich rywali, którzy w tej sytuacji nie byli nikim więcej od zwykłych doświadczalnych myszy. Nie było więc dziwne, że nikt nie chciał pokusić się na żaden atak.
- No, śmiało!
Wszyscy wciąż stali w miejscu i nikt nie miał planów na jakikolwiek gest odwagi; na żaden bohaterski czyn, który mógłby przynajmniej w teorii uwolnić nas od cierpienia.
- No dobra, jeśli nie… to nie. Nie będę nalegał. – stwierdził. – Zabijanko będzie teraz działać zgodnie z alfa… heheheh alfabetem.
- Niech pomyślę… Kogo my tu mamy. Alpha… Api… April… Aly… Eheheheheh.
Jako, że Alpha znowu was opuścił, a April i Api są troszkę dalej jeśli chodzi o kolejność alfabetyczną, to teraz umiera Alysia. Eheheheh. – zaśmiał się. – Vivilion nic nie mówi i nic nie robi… eheheheh.
Alysia przełknęła ślinę i wystąpiła przed szereg przyjaciół.
- Jeśli sprawi Ci to przyjemność, to proszę bardzo. Możesz zrobić to nawet i teraz!
- Napalone samobójczynie… Hmm, jeszcze mi tego brakowało.
- Powiem jedno, na pewno nie poddam się bez walki. Nie ma już dla mnie znaczenia to, czy będę dźgać Celexcalem powietrze, czy też Ciebie. Niezależnie od tego co się stanie, to ja będę lepsza. Zaszłam tak daleko, bez żadnych boskich pomocy, bez żadnych praw, łamiących na każdym kroku naturę. Założę się, że w bezpośredniej walce nie miałbyś ze mną żadnych szans.
- Pewne siebie napalone samobójczynie… hmmm, brzmi ciekawiej.
Alysia nie wytrzymała. Dziewczyna szarpnęła za Celexcal i zaczęła powoli zmierzać w stronę Neville’a.
- Jedno jest pewne. W tej walce zakończy się czyjaś historia. Nie ma znaczenia to, że jedno z nas jest bogiem i może wszystko. Jedno z nas ma wiarę w swoje możliwości, a drugiemu towarzyszy monotonia, która z minuty na minutę przeradza się w niepewność!
Neville, stań do walki!
- Skoro już nalegasz. – stwierdził chłodnym tonem.
Zielony lis zrobił krok do przodu, a w jego rękach zmaterializowały się dwa duplikaty mieczów Alysii.
- Widzisz kochana… To właśnie jest podstawowa różnica między śmiertelnikiem, a istotą o boskiej naturze. Śmiertelnik gromadzi swoje dobro przez całe życie, trenuje je, dąży tym samym do doskonałości. Bóg natomiast nie musi. Bóg może doskonałość osiągnąć w każdej chwili. Może – w końcu jest bogiem. A wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? Bogowie nigdy nie umierają… za to śmiertelnicy już tak.
- Hahahah. Jeśli tak ma wyglądać boska odwaga, to ja dziękuję bardzo. Jeden ucieka na wieść o drugim… Drugi z kolei jest jeszcze większym tchórzem, bo choć zna swoją moc, to jednak nie chce się zrzec nieśmiertelności. Obawia się porażki. Obawia się zwykłej, niepozornej dziewczyny, która jest już wewnętrznym wrakiem, dla której jest wszystko jedno!!
- Wszystko jedno? Tak? No cóż… skoro tak mówisz… - odparł z satysfakcją. Neville w szybkim tempie przetarł jeden miecz o drugi. Wytworzył tym samym niemałą falę energii, którą skierował w stronę Alysii.

Wtedy też, nie wiadomo jakim sposobem, kolejny raz, dziwnie zwolnił czas.
Fala energii zmierzała bardzo powoli w stronę Alysii. Dziewczyna patrzyła na nią z godnością. Wiedziała z czym się mierzy i miała świadomość tego, że jej koniec jest bliski. Odwaga nie pozwalała jej jednak poddać się bez walki. Była wielką wojowniczką, a jej pewność siebie, pomagała jej zrozumieć że przecież z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie Celexcal i spróbowała zrobić nim jakiegoś rodzaju zasłonę. Wzorowała się na metodzie walki szermierzy, których była przecież mistrzynią. Strategia, którą zastosowała, była skuteczna podczas walk z poprzednimi przeciwnikami, więc miała jakieś, choć może i minimalne, to wciąż jakieś szanse na sukces – na obronienie ciosu.

Siła uderzenia jednak była zbyt ogromna i z dziecięcą łatwością przełamała obronę dziewczyny. Celexcal pod wpływem fali uderzeniowej, rozpadł się na dziesiątki małych kawałków.
Piękna całość, służąca do mordowania nieśmiertelnych, wyrzeźbiona przez samego stwórcę – część po części, wstępowała do nicości, tracąc nadany z momentem powstania kształt.
Moc uderzenia zmiażdżyła rękę byłej już właścicielki miecza, a teraz centralnie znajdowała się przed Białą Lisicą, zwiastując jej nieuchronny koniec.

Wtedy jak spod ziemi wyrosła masywna, owłosiona sylwetka, której najbardziej widoczną częścią, była wielka, czerwona grzywa.
Postać odepchnęła dziewczynę, a moment później – sama przyjęła na siebie kwintesencję uderzenia.
- Prawdziwi bohaterowie umierają… - rzekł Vivilion, wyjąc wręcz przy tym z bólu. – To tak… żebyś miała pewność, że nie tylko Maxwell był gotowy oddać za Ciebie życie. – powiedział, a chwilę później, podobnie jak wcześniej miecz, rozpadł się na mniejsze całości, tworząc przy tym niemały deszcz krwi.
- Och… Tego nie przewidziałem – zaciekawił się Neville. – Ale to dobrze. Przynajmniej doda sytuacji odrobinę dramaturgii. Heheheh. Potęga miłości… czym ona jest wobec planów Boga. Zakładając jednak, że nie kochacie Alysii i jej nie współczujecie – rozkazuję wam nie atakować. – polecił.

Wszyscy, włącznie z Lucjanem i Miaulem, wyglądali na zupełnie wytrąconych z równowagi. Oczy tego pierwszego, jakby odrzucając wszystkie dantejskie widoki, których doświadczyły w piekle, drgały wręcz z szoku, a nieuzależnionym od właściciela ruchem, próbowały wydostać się z oczodołów.

- No i co z tego, że Vivilion umarł. Słaby był. Słabi umierają. Eheheh. – śmiał się. Czyniąc to, patrzył w stronę bezsilnej już Alysii. Dziewczyna, wyniszczona całkiem wewnętrznie, odczuwała również niewyobrażalny ból z zewnątrz. Jej ręka, dzierżąca wcześniej Celexcal, była od teraz zwykłym strumieniem krwi. Ciekła substancja sądziła się z niego coraz bardziej obficie, z sekundy na sekundę. Dziewczyna, mimo białej sierści z chwili na chwile stawała się coraz bledsza.

- Czarnuś? – wymamrotał w tym momencie Neville. – Weź zrób coś ze swoją ślicznotką. Oboje wiemy, że nie chcesz, by cierpiała.
- NIE MOW DO MNIE CZARNUŚ TY ŚMIECIU!
- Bądź grzeczniejszy.
- Przepraszam… mój ŚMIE… Panie.
- Mocny charakter. Nawet bardzo. Szkoda, że to nie Ty zostałeś bogiem, tylko ten… zasmarkany leniwiec. W tym wypadku, walka byłaby o wiele ciekawsza.
- Co mam czynić, panie?
- Zabij Alysię. Jeśli chcesz – możesz pokusić się o bardziej wyszukany sposób śmierci. Oddajmy tą śmiercią cześć biednej Willow, która w końcu przewidziała, że to Ty zakończysz żywot panny Miles.
- Rozumiem…
Czarnoksiężnik podleciał w stronę konającej i szybkim ruchem wbił jej sztylet w szyję. Wzrok Alysii wyrażał podziękę, ale i nadzieję, w to, że jeszcze nic nie jest stracone. Po jakimś czasie, zastygnął w miejscu, a dziewczyna dokonała swojego żywota.

- Coraz mniej nas tutaj. Eheheheh. – zaśmiał się Neville, nie przejmując się zupełnie zbrodniami, których pośrednio się dopuścił.
- Gdybym tylko miał władzę nad swoim ciałem… - zaczął Malcolm. – Zaszlachtowałbym Cię na śmierć swoim mieczem świetlnym… kawałek po kawałku, moment po momencie, patrzyłbym jak twoje wnętrzności są rozrywane przez międzygalaktyczne lasery. Skończysz marnie śmieciu…
- Ahahahah, Agresja! Agresja! Kocham!! – zaśmiał się Omega. – Malcolm, doceniam starania i to, że się odważyłeś powiedzieć coś nowego. Doceniam również to, że tymi słowami spróbowałeś zmienić swój wrodzony charakter. Cynizm i bezuczuciowość i… ich próba zmiany we współczucie i zemstę w dobrych celach. Mhmm…
- Skończysz marnie… - odgrażał się również Lucjan.
- Lucuś, a Ty to się nie wyrywaj. Umrzesz już niedługo!
- I bardzo dobrze!!! – wykrzyczał. – Mam serdecznie dość tego cyrku. – powiedział, nie będąc do końca świadomy tego, że zdanie, które wygłosił, można było zrozumieć dwojako.
- Malcolm, rozkazuję Ci…
- Czego tylko pragniesz mój panie.
- Weź teraz tak uprzejmie zrób ze swoim ciałem to, co chciałeś zrobić ze mną. W ostatnim możliwym momencie, przebijesz się mieczem. Idź na całość, bądź mężczyzną. Podświadomość wyznaczy Ci ostatni moment życia, w którym nastąpi cios ostateczny.
- Z przyjemnością mój panie. – rzekł Miaul z pokorą i zaczął czynić wszystko to, co było strategią w jego planie zemsty. Neville na widok kolejnego wcielanego w życie rozkazu, kolejny raz szeroko się uśmiechnął. Miał satysfakcję z tego, że każdy osobnik, który go obrazi, dostanie za to zasłużoną karę.
Malcolm ciął swoje ciało kawałek po kawałku, krzycząc przy tym niemiłosiernie głośno.
Neville, śmiejąc się jak oszalały, zaczął sobie klaskać, w tej jakże przerażającej sferze dźwiękowej. Chodził dookoła unieruchomionych ofiar i zastanawiał się, kto w następnej kolejności dokona swojego żywota. Po jakimś czasie kazał im wszystkim uklęknąć.
Postawił się w rolę kata, który już niebawem dokona kolejnej, choć tym razem przypadkowej zbrodni.
- Ene… Due… - spojrzał z szaleństwem w oczach na klęczących.
- Rike Fake – zaczął się drapać po podbródku, wyznaczając przy tym kolejność osób, których żywot zależał od miejsca w rymowance.
- Torbe Borbe… - spojrzał w stronę Emmelie i Lucjana.
- Ósme smake… - tutaj zwrócił uwagę na Czarnoksiężnika i Api.
- Eus Deus Kosmateus… - skupił wzrok na mnie i April
- i morele – spojrzał na Malcolma wymierzającego sobie cios mieczem w serce.
- Baks… - i wrócił do mnie.
- Lejdis end dżentelmen… Pragnę z radością ogłosić, że w następnej kolejności umrze Córka Gwiazd…
- Oszczędź Lily… Zabij mnie. Chcę wrócić do Carrie.
- Lucuś, weź przestań. Wkurzasz mnie.
- Przepraszam panie. – odparł z pokorą.
Nie reagowałam na słowa Neville’a. Utrzymywałam tylko kontakt wzrokowy z April i Emmelie.
- Chociaż… w sumie to nie wiem. Obawiam się, że Lilcia powróci kolejny raz… Te prochy Starlight to zaskoczyły nawet i mnie. Mam taką propozycję…
Lily i Lucuś stoczą bój na śmierć i życie. Wszystkie chwyty dozwolone. Eheheheh. Pozostali będą publicznością. Będą wiernie skandować imiona swoich faworytów. Ja zaś zabawię się w Cezara. To ja zadecyduje, czy zwycięzca przeżyje… czy… rozszarpią go lwy. Niebo kontra Piekło! Jejejejej! Ale będzie fajnie! – ekscytował się.
- To tego, zacznijcie się ruszać i stoczcie ze sobą bój na śmierć i zycie! To rozkaz!!!
I stało się. Zgodnie z boskim planem Omegi, już wkrótce miała się rozpocząć walka.
Ja i Lucjan, stanęliśmy naprzeciwko siebie. Niczym dwoje najlepszych strzelców dzikiego zachodu, o południu, czekaliśmy na początek pojedynku.
Książe Piekieł wykonał ruch jednym skrzydłem i przywołał armię kilkudziesięciu szkieletorów. Wszyscy, w zwarciu, utrzymywali formację podyktowaną im przez ich pana.
Pełni mobilizacji, czekali na znak do ataku. Ja z kolei, w związku z tym, że stałam po jasnej stronie mocy, nie mogłam przyzwać żadnego zastępu wojowników dobra. Byłam bowiem ostatnim żyjącym, jeszcze nieupadłym aniołem.
Nie przejmowałam się tym jednak nie wiadomo jak bardzo. Stałam przed szwadronem przeciwników i czekałam na ich ruch.
Neville postanowił wyczarować sobie jakieś wygodne krzesło, należyte miejsce, które będzie wyznaczało w jakimś stopniu jego wyższość nad innymi.
Omega pstryknął palcami, a wtem kilka metrów przed nim, zmaterializowało się średniej wielkości, czerwone krzesło.
Zielony lis postanowił poczynić swoją powinność i na nim usiąść… a ono wtedy się odezwało.
- A niech mnie. Pan upadły… - wymamrotało.
- A dzień dobry… Panie Hellravenous. Byłem przekonany, że pan już nie istnieje.
- A jednak.
- Mhmm… Proszę więc chwalić osobę, wielkiego lorda, i mistrza wszechświata, który na panu siedzi. W przeciwnym razie stanie się pan krzesłem z powyłamywanymi nogami.
- Pańska wola moim rozkazem.
- Świetnie. – wymamrotał. Neville usadowił się wygodnie na czerwonym krześle i wydał rozkaz rozpoczęcia walki… związany równocześnie z rozkazem kibicowania.
- Niechaj walka się rozpocznie! Eheheheh – wykrzyczał.
I faktycznie – walka się rozpoczęła. Armia nieumarłych, zmierzała w moją stronę. A ja… wciąż czekałam. Kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości, moje ręce zabłysnęły jaskrawym światłem, by chwilę później wytworzyć potężne zaklęcie, ściśle związane z magią światła.
Jak się pewnie domyślacie, to właśnie prowizoryczna armia( jeśli tak można ją określić) Lucjana, stała się celem głównego ataku. Wprawiona w ruch energia, wytworzona z błyszczących jeszcze gwiazd, zaczęła zmierzać w stronę mojego przeciwnika.
Zgodnie z zamierzonym planem, wywołała destrukcję w zastępach wroga. Praktycznie… zmiotła ich wszystkich za jednym razem.
Niedługo później, Lucjan znalazł się w przysłowiowym parterze.
Ten kto oczekiwał długiej i wycieńczającej walki, na pewno się zasmucił. Zakończyła się bowiem… wyjątkowo szybko.
Książę Piekieł runął na ziemię jak długi.
- Lily, skończ to.
- Mhmm… Chętniee… - spojrzałam tu w stronę Neville’a.
- Mój panie?
- Tak?
- Chciałabym.. jeśli to nie problem, aby to właśnie pan zakończył żywot Lucjana. On bowiem jest tym, który stoi po złej stronie mocy. To on mógłby rościć sobie ewentualne pretensje o tron wszechświata. On jednocześnie jak Pan, jest upadłym aniołem.
- Masz rację, Lily. To ja zakończę jego żywot. Ale… pod jednym warunkiem. W tym samym momencie, gdy on skona, Ty bez użycia skrzydeł zeskoczysz ze Zmierzchu Świtu.
- Niechaj i tak będzie.
- Widzisz te miecze leżące na ziemi? – tu wskazał zawieszone jeszcze w pionie miecze, trzymane jeszcze przez poległych wojowników
- Mmm.
- Skacząc, zrobisz wszystko, aby nadziać się na jeden z nich. Myślisz, że dasz radę?
- Z pewnością. Jestem w końcu Córką Gwiazd.
- Hellravenousie, miło się siedziało, poleciłbym to każdemu, ale pozwól, że teraz Cię… wykorzystam.
Niee, nie w ten sposób. Po prostu połamię Tobą takiego jednego księcia…
- Z wielką chęcią mój panie.
- Ahahahah. Kocham to. Serio.
- Cóż takiego, mój panie?
- To, że wszyscy robią to, co im każę. To bardzo ułatwia życie… Boskie życie jest… boskie.
- Nie wątpię mój panie.
- Ale też trochę nudne… -wymamrotał.
Neville pochwycił gadające czerwone krzesło i ruszył z nim w stronę leżącego na ziemi Lucjana. Upewnił się przy tym, że wszyscy zgromadzeni krzyczą coś w stylu „bij go”, albo „wykończ go”, a ja... stoję przed swojego rodzaju przepaścią.
Omega wziął krzesło i zamachnął się. Po chwili zaczął w charakterystycznym dla siebie błyskawicznym tempie, uderzać nim o ciało księcia piekieł.
Uderzał tak szybko, że rzeczywistość, która go otaczała, zaczęła się rozjaśniać jaskrawym, niebieskim światłem. Nie widział w tym nic dziwnego. Był świadomy swojej potęgi, choć nie znał jeszcze wszystkich jej właściwości. Nie był w pełni przekonany o tym, z czym co się wiąże.
Gdy Lucjan dokonał swojego żywota, a Hellravenous połamał się na kawałki, Neville spojrzał w stronę przepaści. Mnie już tam nie było.
Zielony lis uznał, że udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, więc zaśmiał się potwornie, a w jego głowie zaczęły pojawiać się kolejne pomysły na wykończenie pozostających przy życiu osób.
- Może teraz pozbędziemy się jakiegoś… hmmmm… innego wybrańca? – zadał sobie głośno pytanie, po czym się obrócił.
Omega stanął jak wryty. To co zobaczył, znacznie przekroczyło jego oczekiwania.
Zobaczył osoby, pozostające przy życiu, które nie dość że nie kibicowały jego poczynaniom, to jeszcze zobaczył mnie, osobę, która potrafiła się sprzeciwić jego misternym rozkazom.
Najbardziej jednak zdziwiła go obecność April i Emmelie. Obie dziewczyny stały na środku szeregu. Pierwsza trzymała w jednej ręce zawieszony na szyi medalion, a druga, medytując, kierowała moc w stronę przedziwnego przedmiotu.
- Mhm, pięknie. A teraz… Skończcie te zabawy, a w następnej kolejności… skończcie ze sobą.
- Nie. – powiedziała Api z uśmiechem na twarzy.
- Jak to?!
- Po prostu. Nie. Mogłeś nas wszystkich wyrżnąć, ale nie przewidziałeś jednej rzeczy…
- Czego takiego?
- Tego, że kobiety bywają… nieobliczalne. – odpowiedział mu Czarny. – Wiem co mówię.
- Nie przewidziałeś również tego… - wtórowała im April. Dziewczyna szarpnęła mocniej swoim medalionem i tym samym zerwała go z szyi.
Po fakcie, cisnęła nim w stronę Neville’a.
Przedmiot w starciu z ziemią, spowodował rozbłysk potężnych w swoim zakresie, czerwonych iluminacji.
Nowopowstałe światła z sekundy na sekundę zaczęły przybierać jakiś kształt, który z czasem przerodził się w wyraźną, całkiem znajomą sylwetkę.
- Hihihihi – zaśmiała się tajemnicza istota. – Panie Nevill, jest pan totalnym frajerem. Powiem panu tyle.
Spoiler:

- Nestardiel!? Czy to możliwe?
- Od momentu, gdy zobaczyłem współczucie osobnika o imieniu Mątek, stwierdziłem, że nie ma rzeczy niemożliwych.
- Jak już mówiła Api, nie wykorzystałeś szansy, więc my wykorzystaliśmy swoją. A wkrótce wykorzystamy Ciebie!
Nestardiel wyjął z kieszeni sześcienny przedmiot i uniósł go w górę.
Naraz cała powierzchnia Zmierzchu Świtu zaczęła się trząść. Wszystkie przedmioty znajdujące się w okolicy, w jednym momencie, niczym pod wpływem rozpraszającego filtru, straciły swoją wyrazistość i z sekundy na sekundę, zniekształcały się coraz bardziej. Przeciętny obserwator całego niecodziennego zdarzenia, z pewnością mógłby pomyśleć sobie "wtf", przecierać oczy ze zdziwienia i drapać się po głowie, z jeszcze większego zdezorientowania. Wszystko działo się bowiem zbyt szybko. Nagły błysk szczęścia, zupełnie nieobliczalnie odmienił nasze szanse na wygranie pojedynku.

Kostka zawisła w powietrzu i zaczęła wsysać do środka całą okolicę. Wszystkie elementy, tworzące kamień węgielny Nieba, wszystkie pozłacane części bram, połyskujące srebrem schody, czy szklane budulce zamków i pałaców, połączone z obłokami chmur, w jednym momencie zaczęły dążyć do jedności. Pochłaniane przez energię mistycznego przedmiotu, znikały ze wszechświata.
- Tego... nie przewidziałem! NIKT BY TEGO NIE PRZEWIDZIAŁ! - krzyczał Omega w totalnym szoku.
- Pozdrowienia od Clarisse. - stwierdził Nest z tonem zwycięzcy.
Po wypowiedzianych przez niego słowach, wszyscy znajdujący się w okolicy, zostali wessani do środka przedmiotu, o wciąż nieznanym pochodzeniu.

***

Ciemność... wszędzie ciemność.

Miejsce, w którym się znaleźliśmy, na pewno nie było miejscem zwyczajnym. Wszędzie panowały mrok i pustka, a dający już się dobrze poznać niebyt - znacznie rościł sobie możliwość istnienia.
- Co wy... Co my.... zrobiliśmy? O co tu w ogóle chodzi? Skąd ten dziad Nest?! Co stało się z Neville'm? - zaczęły padać różne głosy. - I... dlaczego jest tak ciemno?!
- Ajjj, przepraszam. Niechcący oparłem się o kontakt. - stwierdził Nestardiel.
Kilka chwil później, nastała upragniona jasność.
Znajdowaliśmy się w nietypowym pomieszczeniu, które emanowało wręcz jakąś dziwną, niezrozumiałą energią.
Był to mały, pokój, o przysłowiowych czterech ścianach. Miał jedne, potężne, żelazne drzwi, nad którymi widniał równie wielki i wyraźny napis "Deus Ex Machina".
- CZY MOGĘ PROSIĆ O JAKIEŚ WYJAŚNIENIA?! - zapytał rozirytowany Czarny.
W tym momencie w pomieszczeniu zmaterializowała się Czarna dziura. Wyskoczył z niej łysawy kret ubrany w czarny, elegancki garnitur.
- OŻESZ KURDE, TEGO TO NAWET JA SIĘ NIE SPODZIEWAŁEM! - wykrzyczał.
Wszyscy w jednym momencie poznali w nim Doktora.
- Ta sprawa jest zdecydowanie dziwniejsza i grubsza... - nie mogła się nadziwić Api. - To ja miałam wygrać Cyrk, a oni mi wskrzeszają coraz to nowych przeciwników! Ja się nie zga... - tu przerwała.
Za kurą Fioletu zmaterializował się Dawid. Kogut, zwany też przez niektórych gołompiem przyglądał się ze zdziwieniem swojej przyjaciółce.
- W sumie... Na każdego faceta przypada jedna kobieta... Hihihi. - stwierdził rozglądając się po okolicy.
- DOVE?!?! - Jakim prawem?!
- Żebym ja to wiedział... Pewnie Bóg tak chciał.
- Coś w tym jest. - wymamrotał Nestardiel.
- DOMAGAM SIĘ WYJAŚNIEŃ! Co to za spiski, kurde!
- A proszę bardzo, Czarniutki. Sprawa prezentuje się tak...
Zupełnym przypadkiem zniszczyliśmy cały wszechświat. AHAHAHAHAHAH!
- Cooooooo?! Nest dziadu coś ty zrobił!!!
- Nest, nieładnie. - stwierdził Dawid.
- Co to był za dziwny amulet?! Co to były za fale energii? Co to były za kostki?! Skąd Ty się wziąłeś, w końcu umarłeś! Co tu robi Dawid, a co Doktor!
- Gdzie jest krzyż Gdzie jest krzyż... - dopowiadał mu Doktor.
- Tak... zniszczyliśmy cały wszechświat. Pozbyliśmy się zarówno Alphy jak i Omegi. - odezwała się w tym momencie milcząca do tej pory Emmelie. - Zarówno Tatuś Leniwiec jak i złowrogi kuzyn Groota... już nie istnieją.
- Więc co teraz z... jakimkolwiek istnieniem?! Co z Neville?! - wciąż miał setki pytań.
- Może... zaczniemy od początku. April.. mogłabyś?
- Tak, oczywiście. Czarnoksiężniku, pozwól, że opowiem Ci o tym, z czym rzeczywiście mierzyły się Skrzydła Wolności - szwadron najpotężniejszych wojowników w historii, stworzony przez Kaprala Levi'ego.
- Mhmm... Słucham.
- Słuchamy - dołączyła do niego Api.
- Ej, ja też mogę? - zapytał Dawid.
- Jasne.
Levi zebrał armię, by pokonać prawdopodobnie najpotężniejszą czarownicę w historii tego wszechświata. Miała na imię Clarisse. Kiedy jeszcze panował Lazarius, była ona jego prawą ręką. Alpha, pokonawszy Lazariusa, nie przewidział faktu, że zostawi on coś w zanadrzu.
Omega zginął, jego energia została zamknięta w Pierwszej Krypcie, ale potrafił się jednak zabezpieczyć... na wszelki wypadek.
Pozostawił w swoim uniwersum Crowley'a - latającego węża, mściciela i ojca smoków. Za jego sprawą w Edenie nastał grzech i życie doczesne stało się próbą woli. Alpha zabierał do raju tylko tych, którzy radzili sobie w starciu z pokusą, innych strącał do piekieł, a w gorszych przypadkach, sprawiał, że zapomniało o nich wszelkie istnienie w Tenebris.
Duże znaczenie miała tu również pierwsza i jedyna czempinka Omegi - zwana też kapłanką, Clarisse. Ona zniszczyła Raj, za pomocą irracjonalnego lęku.
Za jej sprawą, Matthew i Jasmine otworzyli przed czasem pierwszą kryptę. Wydostała się z niej Starlight, zwana dalej pokusą, antyiluzją. Nieczystość wparowała do Raju, a z żebra Adama, stworzona została Ewa...
Taak - to wasza słodziutka Riley.
Całe przedstawienie było zaaranżowane przez Crowley'a i Clarisse już z góry. Niedziwne więc, że Nestardiel stał się jego ofiarą.
- Noo, niedziwne. Dziena April.
- Skąd Ty tyle wiesz?! - zdziwił się Dawid. - Info od Leviego...? - Hmmm... wyjdziesz za mnie?!
- Info od Leviego... Tak - coś w tym stylu.
Leviathan w pewnym momencie dopadł Crowley'a i uwolnił świat od grzechu. Było jednak za późno na poprawę. Alpha był rozczarowany stworzeniem istot nieidealnych. Dopuścił do nich grzech, ale i również dał im możliwość walki z nim - tak zwane sumienie.
Życie doczesne, jak już wcześniej wspominałam, miało być próbą i wytypowaniem osób, które rzeczywiście zasługują na wstęp do Raju, które przez całe życie dążyły do doskonałości, więc pośmiertnie - mogły się w nim znaleźć.

Clarisse... jednak - z nią było troszkę gorzej. Nikt w zasadzie nie wiedział co się z nią stało. Nieliczne pogłoski twierdziły, że zaszyła się w jakimś wymiarze i stworzyła swoje królestwo pod patronatem Lazariusa. Nazwała je Tenebris, na cześć ciemności. Z początku małe królestwo, niepozorne, nie sprawiało żadnych problemów. Leviathan również przymknął na to oko.

Z czasem jednak, gdy pośrednie zamierzenia Crowley'a zaczęły skutkować, do Tenebris zaczęły napływać coraz to potworniejsze istoty, najbardziej czarni i mroczni grzesznicy, o jakich nawet aniołowie baliby się pomyśleć. Oni na czele z Clarisse ukształtowali królestwo Ciemności. Gdy Kapłanka stwierdziła, że jej dzieło się dokonało, postanowiła wybrać zastępczynię. Leaę Blessar - którą mogliście kojarzyć z imienia Willow Nicolette. Za pomocą najpotężniejszych demonów, zmusiła ją do wykonania najpotworniejszych rzeczy, wymordowania wszystkich swoich dzieci, a z czasem - koronowała ją na samą Arcycesarzową Tenebris.

Clarisse po tym zniknęła i tym razem już nikt nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Niebiańscy szpiedzy w królestwie ciemności donosili, że oszalała, a odchodząc stwierdziła, że musi zostać nowym bogiem.
- I co, udało się jej? - zapytał Doktor.
- Nie do końca, ale była bardzo... ale to bardzo blisko.
W momencie gdy Egzekutor, którym był jeszcze Neville, niszczył dane wymiary, zmieniał czasoprzestrzeń...
- Ej no, nie umniejszajmy w tym również i mojej roli. - wymamrotał Nestardiel.
- Tak.... - dorzuciłam swoje słowa.
- Tak, Nestardiel również się ku temu przyczynił, choć bardziej z głupoty, niż z chęci szerzenia zła.
W każdym razie - bariera w końcu upadła. Pojawił się pewien między-galaktyczny error, zwany też drugim wielkim wybuchem, kolejną supernovą.
- O! Czyli dobrze kminiłem! Bo ja miałem taki sen i tam to w ogóle były wybuchy i emocje! - zauważył Doktor.
- Nie do końca. - wtrąciła się Emmelie.
- Na Ziemi, jego efekty były słyszalne w formie odgłosów z wnętrza ziemi, które porównywano do rozpoczęcia się apokalipsy. Rozbrzmiewały bowiem trąby niebiańskich archaniołów, którzy zwęszyli sprawę... i udali się w swój bój o wieczność.
- Czyli przegrali? Tak? - zaciekawił się Czarny. O Archaniołach słyszałem tylko w Archipelagu Kreacji.
- Przegrali. Polegli wszyscy, jeden po drugim. To właśnie ich wykończyła Clarisse.
- Zaczynam się chyba znowu gubić... - dorzuciła kilka słów od siebie Api.
- Neville za sprawą Clarisse, łamał pierwsze pieczęci, ale były to działania stosunkowo znikome - odpowiednia ilość śmierci na przestrzeni kilku lat, wojny, często i światowe. Najbardziej niebezpiecznie zaczęło się robić, w momencie porwania władców Arcyrzeczywistości...
Kolejna supernova rozjaśniła Drogę Mleczną, więc archaniołowie zdecydowali się na walkę. Migiem udało im się zlokalizować miejsce, w którym znajdowała się Clarisse. Niestety - nie miał kto nimi przewodzić... Bo ktoś przypadkiem porwał Heavensiss.
- Ej... to tak niechcący.
- Niechcący też przez Ciebie zginęła... mhmm... - wypominałam mu.
- Archaniołowie polegli, ale poprzez anielskie radio, informacje o pobycie Clarisse, przedostały się do Nieba. Levi z pomocą Kardynałów i Milczących, zebrali się na Zmierzchu Świtu i zdecydowali się na wyłączenie miejsca, w którym się znajdowała, z wszech-rzeczywistosci. Nałożyli na nią pułapkę, której właściwie... nie dało się złamać.

Niestety - kiedy Neville otworzył ponownie Pierwszą kryptę i stał się nowym bogiem, zabezpieczenia zostały rozsadzone w drobny mak.
- Czyli, że Levi i kardynałowie od początku wiedzieli, że Lazarius to Neville?
- Mhm... Nie powiedzieli jednak o tym, by nie siać paniki.
- Nie siać paniki?! - oburzyła się Api. - No przepraszam bardzo! Ja z pewnością milej bym podchodziła do życia, wiedząc, że pradawny bóg zemsty i zniszczenia, jednak nie wyszedł z pierwszej krypty, ale ktoś przejął jego moce...
- Pretensje do Levi'ego i Kardynałów... hihihi... Och, wait. - pogubił się Nest.
- Mhm... Wspominałaś, że Clarisse chciała zostać nowym bogiem, ale co z kwestią Neville'a? Nie miała nic przeciwko, gdy ten otworzył pierwszą kryptę?
- Ona dążyła do doskonałości. Część mocy Lazariusa, choć większa - nie znaczyła dla niej nic. Chciała osiągnąć większą potęgę od tej, należącej do Alphy i Omegi. Była bardzo, ale to bardzo blisko.
Gdyby jej plan się powiódł, świat skończyłby się przed czasem. Przed serią egzekucji Zielonego Egzekutora.
Jeśli by wygrała, a Neville nie oddał jej żadnego hołdu, zmiażdżyła by go bez żadnych skrupułów. Więc... Tego pamiętnego dnia w Niebie, Levi podzielił drużyny - na tych, którzy osłabią władzę Neville'a i tych, którzy pozbędą się większego problemu, jakim była Clarisse.
- Jak udało się wam ją pokonać?
- Dzięki niezawodności Kaprala Levi'ego. To on przewodził całej misji i to właśnie on odrąbał głowę kapłance Tenebris.
- Niezawodności... taaak.
- Wielu z nas zginęło, ale ostatecznie odnieśliśmy zwycięstwo.

- A co z tym wężem? A co z kostką? A co z Dawidem, Doktorem i z dziwnym naszyjnikiem? I w ogole? Gdzie się znaleźliśmy?
- Crowley? tak? - zaczęłam. - Neville złamał blokujące go pieczęci w momencie, gdy... Twoja paczka, Czarnoksiężniku - najdłużej go nie widziała. Mściciel w podzięce ruszył na Czyściec, chcąc zemścić się na Leviathanie.
- To właśnie historia mojej grupy... - wymamrotała April. - To ja, za pomocą kul archaicznego oceanu, zgładziłam bestię o imieniu 666.
- Wyjdziesz za mnie? - nie mógł się nadziwić Dawid.
- Więc sprawa węża już wyjaśniona. Pozwólcie, że opowiem teraz o naszyjniku... Albo... Hmmm, Nestardielu?

- A, dobra. Skoro już nalegasz. Słuchajcie więc jełopy i jełopowie - sprawa ma się tak. Pamiętacie, gdy wybraliśmy się na pierwszy rejs z tą pochrzanioną papugą która udawała Kolumba, albo odwrotnie?
Noo. Właśnie. Coś było. W momencie errora, gdy nikt nie wiedział o co chodzi - Zephyr zastawił na mnie pułapkę. Stworzył labirynt iluzji, mając nadzieję, że nigdy nie uda mi się z niego wyjść. Nie chciał mnie zabić, bo przecież mu się nie chciało. Był władcą lenistwa, więc wolał korzystać z mocy czarnej magii.
Przeszedłem przez labiryncik i w końcu znalazłem pana Minotaura. Siedział sobie na swojej wersalce i oglądał jakieś show o modelkach.
Ja całkiem zmęczony, psychicznie wyniszczony, a ten mi proponuje herbatkę i grę w szachy. Powiedział, że zwycięzca zgarnia wszystko. No to się zgodziłem. Powiedziałem, że jak wygram, to pozbawię go głowy i zakoszę sobie jego naszyjnik iluzji i w sumie... jego jedno życie.

No i się udało. Wygrałem, zyskałem to co miałem zyskać. Potem też odwiedzili mnie Levi, Nexon i April, czyli Ci, którzy tam w sumie przeżyli walkę z Clarisse. Może był z nimi ktoś tam jeszcze ale nie pamiętam.
April dostała ode mnie Naszyjnik Iluzji, bo całkiem milusio zapytała jak poradziłem sobie z tym leniwym burakiem. Wciąż doceniam i pamiętam. Hihihi.

Naszyjink Iluzji Zephyra, miał w sobie teoretycznie siedem żyć. Pan wymarły był jednak tak postrzelony i leniwy, że czasami się zabijał, bo nie chciało mu się żyć. I tak w sumie... do czasu naszego spotkania - zostawił sobie 2 życia - jedno własne i jedno z naszyjnika.
Po jego śmierci i po tym, gdy założyłem naszyjnik, troszkę go podrasowałem. Sprawiłem, by życia nie przechodziły na nikogo po kopnięciu w kalendarz. Wręczyłem go April, bo ta dała mi do przechowania Kostkę Destrukcji. Miałem stać się jej przewodnikiem i pomyślnie ulokować ją w Niebie...

W czasie gdy oni... udadzą się po was i... no wiecie - pomogą wam z tymi no... innymi władcami. Tak - słyszałem, trochę namieszaliście.
No i w sumie całkiem okej, wyczarowałem sobie portal do Nieba... no ale co no, wpadłem na jedną z pułapek Zephyra i początkowo wpadłem do miejsca, gdzie kręcono jakiś niemiecki film przyrodniczy. No to się zdegustowałem i szukałem dalej. Wtedy też znalazłem się na jakimś wiecu, w którym uczestniczył polityk z wąsem. Wkurzyłem się, bo straszne głupoty mówił i rzuciłem w niego jajem. Potem uznali, że zrobił to jakiś Ukrainiec albo Rosjanin, nie pamiętam już w sumie.

Za trzecim razem... również nie trafiłem do Nieba. Trafiłem za to wiecie gdzie? Eheheheh do pokoju z Freyem, z którego w sumie wychodził Nevillo-zarius.
No to tego, zobaczyłem, ze zamiast jajka mam teraz głowę Zephyra. To zacząłem sobie nią podrzucać. Bo czemu nie.
Ale tutaj nagle trzaaaaask, Talii się pomieszało w głowie, bo razem z tą szaloną blondynką (mam nadzieję już martwą), zniszczyli prastare zaklęcie wymarłych.

No i co no... Troszkę mnie przyszpilili, nie mogłem się ruszać i w sumie umarłem. Ale ten jełop Neville, nie zauważył, że miałem przy sobie kostkę. Eheheheh.
- Czym jest ta kostka?
- Cóż.... - zaczęła April. Kostka była przedmiotem pracy Clarisse. To właśnie ją tworzyła przez tysiące lat. Miała skumulować energie Alpy i Omegi - pochłonąć je obie, zabijając jednocześnie dwóch bogów...
Wtedy też miał nastąpić koniec wszego istnienia... i... w sumie nastąpił. Clarisse za jej pomocą chciała zostać nowym, niewiarygodnie potężnym bogiem.

- Mhmm... Rozumiem. Chyba. - drapał się po hełmie Czarny.
- Także tego, hihiih. - kontynuował Nest. Myszka miała na naszyjniku moje życie... wszak mógł się on uaktywnić w otoczeniu wielkich wybuchów energii. Tak więc... Noo - tutaj dobrze spisała się Emmelie.
Jako że ja byłem w naszyjniku, a kostka była ze mną, naszyjnik w pewnym sensie, decydował za kostkę.
Uczennica pana Genesissa - w sumie żałuję że się lepiej nie poznaliśmy, unikała odpowiedzi i w sumie sprawiała też, że ten dziad Neville, właściwie nie zwracał na nią za bardzo uwagi.

Genesiss chował się przez setki lat na Arenie w pobliżu tego ziomka Fictiona... A tutaj proszę was bardzo - Emmellie również znała się na rzeczy. I to nawet lepiej!
- Hmmm... W sumie ciekawie. - zauważył Dawid
- Tak więc Emmelie i April, udało się uaktywnić kostkę destrukcji.
- Zaczęło się właściwie wtedy, kiedy przeprosiłam Alphę. Nestardiel może nie do końca sprecyzował sedno sprawy...
Kostka pozwala głównie na manipulację losami absolutów. Oprócz możliwości ich zabicia, pozwala również na zmianę ich zachowań.
Omega, po pochłonięciu dusz z Edenu był nadzwyczaj silny. W starciu z Alphą - byłby oczywistym zwycięzcą. Kazałam więc panu Leniwcowi odejść. Nie było to skomplikowane. Szybko was spławił. Hihihi.

- Z czasem shakowaliśmy anielskie radio Lily - wymamrotała Emmelie - I poinformowaliśmy Lucjana i Lily o sytuacji. Dlatego też... zachowywali się dosyć sztucznie, pozwalając na śmierć bliskich.
Śmierć była jednak konieczna, by odwrócić uwagę Omegi.
Kostka z czasem pochłonęła całą energię Alphy, unicestwiła go, a chwilę później zajęła się Omegą.
- Czyli Neville już nie żyje? To już koniec?! Jeeej! - zaciekawił się Doktor. - Ej kiedy koniec cyrku
- Lily... gdzie my tak właściwie jesteśmy? - zapytała Api.
- We wnętrzu owej kostki.
- A po co, a komu to potrzebne? A na co? - zapytał Dawid
- Odpowiedź znajdzie się właśnie za tymi wielkimi drzwiami - tu wskazałam na wyjście z pokoju.
Idea gry Deus Ex Machina... zakłada możliwość zostania... Nowym Bogiem! Osoba, która przejdzie przez wszystkie pokoje, zyska moc Alphy i Omegi i na nowo stworzy swój wszechświat.
- OZESZKUR - zdziwił się Czarny. - Cze... - dodał chwilę później.
- Aaa i info dla ciekawskich - odezwał się chwilę później Nest. - Etapów jest 11, w każdym będziemy musieli zmierzyć się z czymś złym okrutnym i w ogóle bee.
To samo czeka Neville. Heeee. Taaak - dziad jednak żyje, ale nie ma mocy absolutu... Bo siedzi ona sobie w ostatnim pokoju.
Jeśli Neville przejdzie przez wszystkie pokoje, nastąpi etap 12, w którym zmierzymy się właśnie z nim. Dlatego właśnie taka luka. Hihihihi.
Deus Ex Machina to gra, która zawiera wyraźne elementy dwóch zniszczonych bóstw - Alphy i Omegi. Nie będzie więc dziwne, gdy spotkamy się z jakimiś przeciwnikami, których spotkaliśmy już wcześniej. Także szykujcie swoje miecze i topory i ruszamy na Grunwald! Hihihi - zaśmiał się.
- Czyli Dove i Doktor to część planu Alphy? - zaciekawił się Czarny.
- Alpha od dawna widział w Dawidzie swojego proroka - tyle razy mu pomagał, kazał uwierzyć w siebie, więc jest to bardzo możliwe. - stwierdziłam.
- A ja? A ja ?
- Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam... - odparł Nest.
- A, bo ten placek, to tam to jednak było mnie dwóch, jeden uciekł i chyba coś go zabiło w przeszłości, a teraz jestem ten ja, ten właściwy i ten...
- Tak Doktorze, To Ty jesteś tym właściwym. Twoja kopia, którą sam stworzyłeś w plackowym wymiarze, zginęła podczas zmian w historii. Prawdziwy Doktor, po końcu wszechświata, jako jedna z ostatnich żyjących osób - w końcu odnalazł innych utrzymujących się jeszcze przy życiu.
- Jeeej, ale fajnie! - ucieszył się kret.

Nest zbliżył się do bramy, a chwilę później rozległ się dobiegający z niej głos.
- Witamy w programie Deus Ex Machina. Prawdopodobnie udało się wam zniszczyć wszechświat. Bardzo dobrze, cenimy sobie oryginalne zachowania.
Zanim wejdziecie - wybierzcie jedną broń, jeden rodzaj zbroi i jeden rodzaj zasłony. Istnieje opcja wybrania dwóch broni, ale wiąże się ona z opcją braku zasłony.
W środku nie używamy magii.
Granie nie fair, wiąże się ze zniszczeniem kostki i tym samym resztek wszechświata.
Zwycięzca, który przejdzie przez 12 pokoi i pokona wszystkich na swojej drodze, zostanie nowym bogiem!


N, 24 sty 2016, 01:18
Zgłoś post
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: The Celestial War
Cytuj:
Czarny przemilczał luki fabularne, nielogiczności i ogólną bullsheetowatość sytuacji.

No to ja biorę... Jako broń... Mój stary sztylet z domontowanym miotaczem antymaterii i zaawansowanymi systemami maskującymi. Do tego stara zbroja wzmocniona ognioodpornymi materiałami oraz bariera w postaci bańki wytłumiającej energię kinetyczną.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Ostatnio edytowano N, 24 sty 2016, 12:14 przez Czarnoksieznik, łącznie edytowano 2 razy



N, 24 sty 2016, 09:43
Zgłoś post
Bezpieczeństwo Forum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 7 lis 2009, 14:12
Posty: 2168
Lokalizacja: Koło komputera xD
Naklejki: 7
Post Re: The Celestial War
Cóż... Jako broń wybieram sobie niezawodny Szpon... W końcu kiedyś trzeba wrócić do korzeni. Swoją drogą trzeba by nim pomścić Malcolma... Ale czy to nie za mało? Na wszelki wypadek dorysuję mu jeszcze jakiś blaster, co by broń dystansowa.

Zbroja? Niech pomyślę... Jakaś lekka i mocna... Smocza łuskowa? Myślę, że to dobry wybór. Smoki, jako istoty o mocy opartej na żywiołach, mają łuski chroniące przed różnymi elementami (woda i lodem, ogniem, strumieniem powietrza, elektrycznością), ale też ciężkie do przebicia. Tak więc zestaw zbudowany z łusek różnych typów smoków to bardzo dobry pomysł.

Osłona? Peleryna-niewidka śmieszkowa :lol: Idealna by ukryć się przed czyimś wzrokiem. I w dodatku niezużywająca się.
P.S. kilka osób uważa, że to magiczne, ale nie. Wyjaśniam:
Spoiler:

Wszystko jest giętkie i wgl, pelerynka regeneruje się sama, natomiast osoby w jej środku już nie xDD Obraz jest wyświetlany dzięki skomplikowanym wzorom i żyroskopom, akcelerometrom, itp. Odpowiednio skorygowany o przesunięcie spowodowane obecnością w przestrzeni, jest nie do rozpoznania przez paczącego kogoś. Osoba w środku paczy se na wyświetlacz i chodzi. Lekko pancerne włókno pozwala na ochronę sprzętu przed działaniem środowiska zewnętrznego, natomiast ukrytą osobę broni tylko przed ostrzami oraz niską/wysoką temperaturą.

I tak oto mam uzbrojenie złożone z trzech uniwersów, z lekkimi modyfikacjami xDD
Polecam, Kretes102

_________________
Przejrzyj moje okołoreksiowe projekty na GitHubie!
Pozdrawiam wielu nieaktywnych użytkowników, wszystkich wciąż wchodzących oraz Playboiia, bo zawsze się żali, że go nie ma w moim podpisie.
Obrazek III miejsce w konkursie halloweenowym 2011, I miejsce w konkursie rocznicowym 2015
Tym kolorem moderuję.


N, 24 sty 2016, 12:27
Zgłoś post
WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 387 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 22, 23, 24, 25, 26

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL