Teraz jest Cz, 28 mar 2024, 11:29



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 423 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 25, 26, 27, 28, 29
Wasze Sny 
Autor Wiadomość
Norman
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 11 sie 2020, 03:51
Posty: 224
Lokalizacja: Gdzie go wiatr tudzież środki komunikacji miejskiej poniosą
Post Re: Wasze Sny
Ja chciałem taki sen (a nawet kilka snów) sprzed jakoś 3-4 nocy opisać. Wybaczcie, jak coś jest beznadziejnie napisane, ale nie chciało mi się tego redagować.


Na początku zaczęło się od strasznego koszmaru. Byłem uwięziony w jakiejś pętli wydarzeń, która potem okazała się czteroczęściową grą. Na każdym etapie musiałem pokonać po kilka strasznych potworów. Żeby to zrobić, musiałem perfekcyjnie wykonywać sekwencje różnych czynności. Inaczej wracałem na start, do pierwszej części. Czasami wokół byli jeszcze jacyś miejscowi, którzy zachowywali się mega dziwnie i ogólnie było to mega schizowe. Było strasznie i czułem ogromny stres. W końcu dotarłem do trzeciej części. Tam te potwory pod koniec dopadały mnie tak, że po prostu nie miałem szans, ale nagle pojawiały się jakieś dzieci z supermocami, które mnie ratowały. Ostatecznie wyszło, że one były w jakiś dziwny sposób powiązane z tymi potworami, w których wnętrzach są uwięzione jakby ich dusze czy coś takiego (bo swoją drogą okazało się, że potwory były maszynami zbudowanymi żeby właśnie zabierać swoim ofiarom te dusze czy cokolwiek) i to też im dało te ich supermoce. No. Zatem te dzieci sobie założyły jakby jakiś taki zakon, który zajmował się tępieniem tych potworów. Zostałem do niego włączony, miała się zacząć czwarta część oparta właśnie na tym, że będę sobie gdzieś tam z nimi łaził i próbował zabić te wszystkie potwory, ale w tym momencie się obudziłem. Wokół zupełnie ciemno, godzina pewnie koło pierwszej/drugiej. Byłem tak przerażony atmosferą tego całego snu, że nie mogłem drgnąć, chociaż obudziłem się w dość niewygodnej pozycji. Zacząłem się aż modlić z tego całego strachu. W końcu zdołałem się przekręcić i zasnąłem ponownie.

Zaczął się drugi sen. Wyglądał tak, że byłem na wyjeździe typu kolonie w Toruniu (choć poza doskonale oddaną aleją Solidarności, zupełnie inaczej zbudowanym). Jednocześnie sen uwzględniał to, że tam studiuję, żyję, a nawet że działam tam w wolontariacie. Właśnie to ostatnie miało znaczenie, bowiem jednym z głównych wątków były przygody z panem Grzegorzem, którego irl znam właśnie z wolontariatu. Tak też było tutaj, ale zamiast być miłym gościem zajmującym się pedagogiką specjalną i resocjalizacją, tutaj był doktorem habilitowanym na uniwersytecie, który miał w ambitnym stopniu na mnie zdrową wyjebkę, perfekcyjnie oddając to, jaką wyjebkę na studentów mają faktycznie pracownicy naukowi mojego wydziału. Z tym że on był w tym śnie akurat jakimś biologiem-botanikiem, czy czymś takim. Zupełnie na boku było gdzies to, że prowadził on akurat cudowną po prostu akcję, w ramach której po mieście były dość losowo porozstawiane klatki z różnymi ptakami, które można było sobie wziąć do domu i w trn sposób zaadoptować te ptaki. Napotkaliśmy ich kilka, ale bliżej przyglądaliśmy się tylko jednej, w której było coś w rodzaju czapli pomniejszonej do rozmiarów pięści wraz z jej pisklakami, które wyglądały jak takie zwykłe kurczaczki, aczkolwiek z jedną ciekawą zmianą - w miejscu skrzydełek miały tylko otwór o ich kształcie, przez który było idealnie widać wnętrze dośc pustej klatki piersiowej, wraz z kręgosłupem, bijącym sercem i tak dalej. Ponoć powodem występowania tego otworu było to, że te ptaszki dopiero się wykluły. Mimo wszystko były dość urocze i fajnie się na nie patrzyło. Mama-ptak w pewnym momencie tak zebrała swoje dzieci razem i otoczyła je wszystkie skrzydłami, chroniąc je przed wzrokiem całkiem licznych gapiów. Swoją drogą, użyłem na początku tego opisu liczby mnogiej - nieprzypadkowo. Większość snu spędziłem razem z moimi przyjaciółmi, Michałem i Anią, z którymi irl spędziłem ostatni weekend (dlatego mnie nie było na dc). Mało tego, przewijał się też mój brat wraz z jego dziewczyną, z którymi też spędziliśmy w weekend trochę czasu. To było ciekawe. Jeździliśmy głównie rowerami (czasem tylko z Michałem, a Anię zostawialiśmy, żeby ogarniała coś w naszym wspólnym pokoju, co też ma pewne odbicie w rzeczywistych wydarzeniach), ale właściwie nie pamiętam po co. Pamiętam tylko, że spóźnialiśmy się cały czas na zajęcia w ramach tych kolonii, którymi było, uwaga, ogląfanie filmu opartego na fabule tej gry z pierwszego snu xD Oglądałem dokładnie to co śniłem we wcześniejszym śnie, tylko już z perspektywy trzeciej osoby i z dodatkowymi scenami w stylu takich flashbacków jak te potwory wabiły i chwytały swoje ofiary (tu też się wyjaśniło, że tylko dzieci przeżywały ten proces i dlatego w tym zakonie z trzeciej części nie było dorosłych). Oglądając to odczuwałem ogromny niepokój i za wszelką cenę chciałem, żeby to się skończyło, więc na kolejne seanse spóźnialiśmy się już celowo - Michał i Ania solidarnie ze mną, mimo że obecność na tych seansach była z jakiegoś powodu wymagana do ukończenia tych kolonii. Potem w ogóle uzyskaliśmy zgodę, żeby siedzieć sobie w pokoju zamiast oglądać, więc z tym było w sumie spoko. Z tym pokojem też było w sumie śmiesznie, bo tam zrobiliśmy sobie taką przeczadową bazę i w ogóle było tam super. To była już końcówka tych kolonii, więc musieliśmy w miarę ogarniać te pokoje, ale my się wycwaniliśmy, bo odkryliśmy taki jakby ukryty strych, gdzie przenieśliśmy wszystkie rzeczy, rozłożyliśmy materace i tam sobie siedzieliśmy, gadaliśmy i oglądaliśmy filmy. Było super przytulnie. No ale gdzieś na koniec (fajnie w ogóle, że takie rzeczy wynikły pod koniec wyjazdu), wyszło, że była jakaś pomyłka w przydziale pokojów i cały nasz korytarz dostał nie takie pokoje jak powinniśmy - co zresztą już wcześniej podejrzewaliśmy, bo byliśmy zakwaterowani zupełnie po drugiej stronie tego budynku niż reszta, a do tego w dużo wyższym standardzie. My bardzo nie chcieliśmy, bo tylko z naszego pokoju dało się wejść na ten strych (no i standard był diametralnie inny), ale panie opiekunki były kategoryczne i bezwzględne. Mimo to, kiedy wreszcie przyszli tacy panowie z hotelu, którzy zajmowali się sprawdzaniem tych pokojów, czy są czyste po wyprowadzce albo po prostu mieli za zadanie nas wyrzucić, to oni okazali się bardzo mili i nie mieli żadnego problemu, żebyśmy zostali. Mówili nawet, że to i tak wina ze strony hotelu, więc możemy zostać, wszystko git, że mamy ładnie posprzątany pokój (bo praktycznie wszystko przenieśliśmy na ten strych, ale o tym ciii) i nie widzą przeszkód, żebyśmy zostali tu. Więc jako jedyni pozostaliśmy sobie w wygodnym pokoiku na tym korytarzu, profit. No ale to nie było jedyne zmartwienie, bo był jeszcze problem pana Grzegorza, o którym wspomniałem na początku. Genezą jego złości w moją stronę było to, że po jakiejś akcji typu zbiórka zostawiłem zebrane pieniądze w jakimś miejscu, żeby je sobie sam wziął, zamiast dać mu do ręki. On nawet nie miał problemu z bezpieczeństwem tak pozostawionych luzem banknotów, tylko z tym, że nie poinformowałem go o tym, gdzie je zostawiłem, wiec gdyby akurat nie przechodził przez tamto konkretne miejsce, to by te pieniądze mogły tak poleżeć "nawet do czwartku" (nie wiem, jaki aktualnie był dzień tygodnia). No ale tu karuzela śmiechu dopiero się rozkręcała. W międzyczasie jak robiliśmy jakieś rzeczy związane z tymi koloniami, myślałem na tym, co mu odpisać (bo o swoich odczuciach względem mojego postępowania p. Grzegorz dał mi znać smsem). No ale z jakiegoś powodu w okienku tekstowym konwersacji z nim miałem zapisane jakieś w ogóle straszne rzeczy, coś w stylu "spać cię i twoją matkę". Miałem w pamięci, że to było skierowane do kogoś innego, ale z jakiegoś powodu było zapisane akurat u niego. Część z tego skasowałem, ale było coś takiego, że ja jakoś upadłem chyba, nie pamiętam, i akurat przypadkowo nacisnąłem ręką na ekran, wysyłając mu te bluzgi. No masakra. Zacząłem od razu oczywiście od razu pisać przeprosiny, ale jeszcze zanim skończyłem on mi zdążył wysłać jakieś równie elokwentne riposty i nawet wysłał głosówkę, w której coś tam mnie dissował, a w tle było słychać głosy jego synów (w tym śnie podchodzących gdzies tam pod 10 lat), śmiejących się z tego, że ich ojciec używa takich wulgarnych słów. Wreszcie napisałem przeprosiny, ale w momencie, gdy je wysłałem, cała wiadomość nagle zmieniła się na jakiś kolejny bluzg. No załamałem się. Oczywiście natychmiast nadeszła adekwatna riposta (o ile pamiętam, to było "kocham cię pod stół", gdzie "stół" był zastąpiony emotką stołu xD). No to uznałem, że chrzanić to, jadę przeprosić go osobiście i wyjaśnić te smsy. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że będzie na moim wydziale (tu nazywanym z jakiegoś powodu "głównym sercem"; gdzieś bliżej centrum było jeszcze jakieś inne "serce", chyba wydział psychologiczny, ale nie pamiętam jakie konkretnie, "stare serce"?), więc tam pojechaliśmy. I faktycznie, akurat wychodził z niego wraz z o. Michałem, naszym duszpastrzem akademickim, i jeszcze jakimś innym profesorem, którego nie znałem. O. Michał oczywiście jak zwykle natychmiast wyszedł przed szereg, żeby mi uścisnąć dłoń, po czym zrobił to z uprzejmości też ten nieznany mi profesor. Ja natomisst skierowałem się zaraz do p. Grzegorza (a właściwie tutaj dr hab. Grzegorza) i wyjaśniłem całą sytuację tym, że popsuł mi się telefon i odwalał dziwne rzeczy, przy okazji jeszcze przepraszając za akcję z pieniędzmi. P. Grzegorz miał bardzo dobry humor i od razu powiedział, że nie ma sprawy, nawet słowem się nie zająkując o tym, jakimi słowami mnie wcześniej traktował. Jakiś czas później, już w tym ośrodku, wysłał mi jeszcze wiadomość, że zauważył w nagraniu (publicznym i ogólnodostępnym) z tej zbiórki drobną wspominkę z mojej strony na temat tych pieniędzy (konkretnie w momencie 0:17), zatem niepotrzebnie na mnie naskoczył i wszystko jest już gites. Nawet pomimo tego, że był to sen, zrobił mi porządnego mindfucka tą pełną akceptacją mojej wspomiki na temat lokacji dużej sumy pieniędzy w publicznym filmku. Tak czy inaczej, wszystko się pozytywnie rozwiązało (choć nadal czułem lekki niepokój tym swoim koszmarem, z którego w tym śnie zrobili film), więc sen zakończył się spokojnym siedzeniem na naszym strychu i przekąskową wyżerką.

Gdy obudziłem się po tym śnie, było jakoś przed siódmą, więc uznałem, że zdrzemnę się jeszcze trochę (zresztą patrząc na to z obecnej perspektywy, nie byłem jeszcze nawet w 1/10 tak przytomny, jak mi się wtedy wydawało). I tu zaczął się kolejny sen, pierwszy z serii dwóch skupionych wokół wspólnych bohaterów. Ciekawe było tu między innymi to, że byłem czymś jakby fuzją Michała i mnie. Miałem jego wygląd i świadomość bycia nim, ale jednocześnie moją historię i umiejętności (i moje wyniki z matury, ale o tym później). Backstory prezentowało się tak, że byłem chyba jakoś rok po skończeniu liceum, ale nie poszedłem na studia albo byłem z w którymś momencie nich usunięty. Ciężko powiedzieć. No a w międzyczasie odnaleźli się moi rodzice, bo ogólnie to albo byłem sierotą, albo żyłem w jakiejś rodzinie zastępczej. No i oni stwierdzili, że chcą mnie tak jakby odzyskać, a co gorsza z jakiegoś poeodu mogli to zrobić. Szkopuł jednak w tym, że byli rozwiedzeni, a matka nawet weszła w kolejne małżeństwo. Jej wcześniej przyznano dwójkę innych dzieci z tego małżeństwa (dwa lata młodszą siostrę, którą była Ania i ok. 12-letniego braciszka o jakże wdzięcznym imieniu Goku xD), więc ja zostałem przekazany pod opiekę ojcu. Wyglądało to tak, że rodzina matki to była ta taka mega zadbana, ona i jej mąż mieli dobre zawody, jeździli ładnymi samochodami i tak dalej, a ojciec mieszkał w jakiejś ruderze, łapał się byle jakiej pracy i ogólnie ledwo wiązał koniec z końcem. Zresztą, w tym pierwszym z dwóch snów o nim w ogóle się nie pojawiał, tylko cały czas pracował gdzieś z dala od domu, więc musiałem radzić sobie zupełnie sam w tej jego ruderze. Największym problemem była tu szkoła. Już troche mi się miesza, czy na pewno cały wątek z nią związany był tylko i wyłącznie w pierwszym śnie, ale chyba tak. Bo ogólnie mimo tego, że byłem już po maturze, z powodu tego przysposobienia mojej osoby przez moich rodziców i związanej z tym przeprowadzki do zupełnie innego miasta (a może i kraju? Wtedy to by miało choć jakieś pozory sensu...) musiałem wrócić do ostatniej klasy liceum i ponownie ją ukończyć. Problem był w tym, że to była już końcówka semestru, ale ja i tak zostałem włączony do tej klasy, która właśnie kończyła szkołę. Dlatego byłem tam strasznym outsiderem, zwłaszcza że byłem starszy od reszty. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Mialem do zdania cztery przedmioty - polski, WF, botanikę/biologię (nie jestem pewien) i religię (xD). Tę botanikę jakimś sposobem zdałem jakoś wcześniej, z WF-u nie byłem jeszcze na żadnych zajęciach, a z polskiego mieliśmy już jeden sprawdzian (na który ja byłem zupełnie nieprzygotowany, bo to były jakies pierwsze czy drugie zajęcia, na które przyszedłem), gdzie musieliśmy napisać esej na temat popularyzacji, tam czym jest i co o tym sądzimy. Nie było to jakoś super łatwe, bo z powodu tego podpięcia się pod sam koniec nie miałem za bardzo pojęcia jakie są cechy gatunkowe i inne takie tej całej "popularyzacji" (tak jakby to był gatunek), ale byłem w stanie wykombinować coś tak na logikę no i zawsze mogłem nadrobić częścią opiniotwórcza. No to zacząłem coś tam pisać, już miałem w głowie cały szkic tego co chcę tam zawrzeć, po czym nagle poczułem takie mega zmęczenie i apatię, że totalnie mi się nie chce tego robić, że mam to w kuprze i po prostu pierniczę nie robię. Więc skreśliłem wszystko i tylko wypisałem od myślników jakieś cechy, takie jak mi się wydawało, oddałem i wyszedłem. No. I to wszystko miałem w pamięci, że wydarzyło się przed rozpoczęciem fabuły tego snu, dopiero teraz rozpoczęła się główna część akcji xD W zasadzie w tym pierwszym z dwóch snów nie działo się jakoś za dużo, ale chyba jest dość istotny w zrozumieniu czemu drugi wyglądał jak wyglądał. Chociaż mi się też całkiem ciekawie wracało z tej szkoły przez to miasto i spędzało tam czas, bo to był taki lekki squat i w ogóle interesująca okolica. Przy wjeździe do tej posesji mojego snowego ojca była jakiś taki mega klimatyczny i tajemniczy pustostan, taki po prostu niedokończony duży dom, gdzie pierwsze piętro oderwało się od ścian i jakoś tak się zawaliło, że było tylko taką pochyloną płytą. A przy wjeździe stało zawsze dużo samochodów, bo tuż przy jego poczatku dało się zjechać na taką inną posesję, gdzie cały czas byli jacyś ludzie i robili jakieś duże interesy i inwestycje (jak to ludzie). Większość snu opierała się w sumie na tym, że po prostu wychodziłem ze szkoły, zachodziłem do sklepu (gdzie, mimo że dalej byłem przekonany o swoim wegetarianizmie, raz w tygodniu kupowałem sobie kotleta), wracałem do domu, gotowałem sobie obiad i szedłem spać. Raz ojciec w końcu wrócił (chyba bez mleka), ale mi się strasznie nie chciało z nim gadać, bo obawiałem się, że wejdzie temat szkoły, więc poszedłem spać do bagażnika samochodu stojącego na posesji xD Główne problemy obracały się wokół szkoły. Musiałem zdać te trzy przedmioty, polski, religię i WF, z czego na polskim miałem już jedną kiepską ocenę z powodu tego wcześniejszego wypracowania (choć ona chyba nie była wstawiona, bo ten temat przewinął się dopiero potem, ale było dla mnie dość oczywiste, co otrzymam). Pierwsza była chyba lekcja religii. Katechetka coś gadała, a my mieliśmy to notować lub czasem pisać odpowiedzi na zadane pytania. Na tej konkretnej lekcji dyktowała pytania, na które trzeba było odpowiadać prawda lub fałsz. Ja byłem raczej średnio zainteresowany, więc gdy skończyła dyktować, ja byłem dopiero w środku pisania sobie powolutku drugiego pytania.  A tu nagle ona zaczyna sprawdzać zeszyty. Oczywiście od razu sprężyłem ruchy, ale mój zeszyt był dodatkowo tak pomazany jakimiś rysunkami i innymi tego typu, że zanim w ogóle znalazłem jakkolwiek sensowne miejsce, żeby to zmieścić, to ona już była obok. Wyrwała mi zeszyt spod długopisu i zaczęła przeglądać - co gorsza też inne strony. A tam jakieś notatki z innych przemotów (w tym sporo z matematyki, której teoretycznie nie miałem, chyba że to był jakiś stary zeszyt jeszcze z mojego wcześniejszego liceum), mazaje i rysunki. Ta katechetka miała tak, że non-stop się tak ciepło uśmiechała, ale totalnie nie była zadowolona. Coś tam o tym pogadaliśmy, po czym zaczęła oceniać. Wszędzie z nieskrywaną przyktością wpisywała zera, tylko w jakiejś ostatniej notatce wyłuskała tyle, żeby doliczyć mi 7 punktów... po czym na samym końcu wpisała mi jedynkę minus xD No to religię miałem załatwioną, zwłaszcza że ocena za zeszyt była z tego co słyszałem +/- równoważna z końcową. Dalej był polski. Wiedziałem, że porażkę z poprzedniego wypracowania mogę odratować dobrze radząc sobie na tym, więc stwierdziłem, że się zepnę i dam radę. Tematem była ogólnie literatura współczesna, więc byłem spokojny, bo to dość łatwe, szczególnie że polonistka (która w ogóle była tu złotą kobietą, i zresztą chyba naszą wychowawczynią) wystawiła na środek taką grafikę z kilkoma zdjęciami współczesnych książek, więc przykłady miało się przed oczami. Ale ja i tak miałem ambicję przywołać inne książki, żeby jej pokazać, że ja się znać. Właśnie pisałem coś o książkach popularyzujących naukę, co do których twierdziłem, że stanowią jeden z najbardziej popularnych aktualnie gatunków, i wypisywałem autorów tego typu książek związanych z fizyką i astronomią. Zapisałem na pierszym miejscu Billa NeGrassa (który miał być Neilem DeGrassem, ale coś się popsuło), kiedy nagle zaczęła się przerwa. No i na tej przerwie poszedłem coś zjeść, ale ledwo zacząłem jeść, zobaczyłem, że do końca zostało kilka minut. Znowu dopadła mnie ta sama niechęć i po prostu powoli dojadłem, wyszedłem ze szkoły, a następnie wróciłem do domu. Kolejne wypracowanie, które miało mnie uratować, zawalone.
Była też jakaś akcja ze zgubieniem w szkole plecaka, który był w sumie całym takim moim dobytkiem, bo faktycznie nosiłem tam wszystko co miałem, ale mało pamiętam z tej sytuacji. Potem obudziłem się, ale zaraz zasnąłem ponownie i sen się (ku mojej uciesze) wznowił.
Przyjechali matka z mężem i chcieli wymienić się dziećmi (xD). Wtedy w ogóle po raz pierwszy spotkałem siostrę (która wyglądała jak wspomniana w poprzednim śnie Ania) i braciszka. Ostatecznie chyba nic z tego nie wynikło, chociaż kojarzy mi się, że potem jakoś Goku się częściej kręcił w pobliżu posesji ojca i w ogóle go było więcej. Nawet chyba byliśmy raz razem w sklepie. Jakiś czas później przyjechały też polonistka z katechetką i pytały się co ze mną zrobić (ojca oczywiście nie było), w tym polonistka co zrobić z tym pierwszym wypracowaniem. Też nie kojarzę, co z tego wynikło, ale raczej nie wiele. Oczywiście polonistka aż tak mnie nie skreślała, bo mówiła, że może to drugie wypracowanie pójdzie lepiej (ja oczywiście już wiedziałem, ale nic nie mówiłem; co najwyżej bąknąłem coś, że "wątpię"). Z tym pierwszym powiedziałem jej natomiast, że może wstawić mi za nie jeden i je wywalić. Także edgy boi lvl hard. Następnego dnia (chyba) uznałem, że w sumie mam dość problemów z tą szkołą. Zamiast do niej, poszedłem taką dróżką w druga stronę i, uwaga, jeździłem na sankach po błotnistych górach. Takimi najzwyklejszymi sankami, tak. Normalnie dało się nimi jeździć po takich zwykłych drogach gruntowych, które bywały dość strome, a potem nawet po zarośniętych trawą zboczach. Zjeżdżałem sobie więc, robiłem w ogóle jakieś triki, czasami wjeżdżałem w budynki, jak mi się nie udało w porę wykręcić i ich ominąć, no i tak to leciało. Na koniec spałem w jakimś nieużytku, który zauważyłem przy drodze. Bałem się, że ktoś mnie tam znajdzie, bo to akurat było w miarę blisko tego miejsca, gdzie mieszkałem, no i faktycznie była to obawa uzasadniona. Ojciec mnie tam znalazł, ale po krótkiej rozmowie pokiwał tylko ze zrozumieniem głową... i wyszliśmy jeździć na sankach razem xD Jeżdżąc i trochę tak rywalizując na triki (byłem przekonany, o swojej wyższości, bo szło mi to naprawdę nieźle, ale z drugiej strony było "co, że niby jestem za stary, żeby to powtórzyć??") gadaliśmy na jakieś takie głębokie tematy... w tym np. o odwalaniu za dzieciaka. Niestety jedyne co pamiętam, to że przewinął się wątek antykoncepcji, gdzie ja coś wspomniałem, że gdyby się z matką zabezpieczali, to mnie by pewnie nie było, bo ojciec wspomniał, że na początku wszyscy się bali kondomów, ze względu na kościół, który grzmiał na ten temat. Gdzieś jeszcze, ale totalnie nie pamiętam gdzie, przewinął się taki Kamil ode mnie z klasy z liceum, którego strasznie lubiłem. W tym śnie jeździłem jakoś z nim samochodem po okolicy (chyba też zamiast iść do szkoły). Między innymi wjechaliśmy do tego pustostanu koło posesji ojca. Tak, przez drzwi do środka. Przyjechała też matka i coraz bardziej naciskała na wymianę dziećmi. Groziła jakimiś krokami prawnymi (bo ona pracuje i nie ma czasu np. odbierać Gokusia ze szkoły, a ojciec to nierób, więc może się nim zajmować, a poza tym ona ma 36 innych dzieci [sic!] z drugiego małżeństwa, więc ma gorzej). Zarówno ja, jak i rodzeństwo mieliśmy ostro dość, więc postanowiliśmy sami o sobie zadecydować. Uciekliśmy z Anią i Goku (choć potem to on trochę znikał) do tego nieużytku, w którym wcześnien spałem, a który potem nagle stał się kamperem po czym, nie do końca pamiętam jak, zjawili się w nim mój brat (brat irl, który tutaj był tylko kolegą, jako że byłem poniekąd Michałem) wraz takim jego kumplem, no i ruszyliśmy w podróż z dala od tej dziury i jej problemów. Ojciec coś do mnie pisał po drodze, że gdzie jesteśmy, na co ja mu odpowiedziałem [emotka chyba gwizdki] [emotka środkowy palec] [emotka chyba gwizdki]. On odesłał jakąś wiadomość z takim pełnym zrozumieniem, chyba coś żebyśmy pamiętali, żeby coś zjeść po drodze czy jakoś tak. Jechalismy totalnie na oślep (nie dosłownie), kierując się mniej więcej tam, gdzie na drogowskazach albo reklamach były jakieś zabawne nazwy. Czas umilaliśmy sobie obgadując innych kierowców albo gadając o rejestracjach ich samochodów. Prowadził mój brat. W końcu zatrzymaliśmy się przy jakimś supermarkecie i tam ogólnie spędziliśmy dużo czasu, a nawet całą resztę snu. W środku był jakiś dzieciak, który na początku normalnie z nami łaził i gadał, po czym zupełnie znikąd został ogłoszony prorokiem jakiejś buddyjsko- muzułmańskiej religii. Przeżył oświecenie i odtąd siedział otoczony przez grono wyznawców w takim jakby położonym płasko stożku z płachty, stosunkowo krótkim, wyłożonym od wewnątrz srebrną folią. Coś jak taki tunel dla dzieci albo psa, tylko wiiększy i zwężający się u jednego końca. Ogólnie robił jakieś takie dość efektowne "cuda" i próbował nawracać wszystkich dookoła, a w tym szczególnie mnie, bo przedstawiałem się jako katolik. No i tak coś dyskutowaliśmy. Przyznam, że wzbudził we mnie nieco wątpliwości, ale obstawałem przy chrześcijaństwie. Ostatecznie się wkurzył (choć oczywiście nie zmienił swojej godnej i pobożnej miny), więc "za karę" za to jak jestem uparty, dokonał cudu usunięcia z nieba mistycznego wizerunku Matki Bożej wspierającej Ukrainę (ogólnie takie wpisane w okrąg popiersie, a pod nim flaga Ukrainy), który jak się nagle okazało od dłuższego czasu utrzymywał się na niebie. Jak wyszliśmy, to faktycznie go nie było, ale ktoś z moich towarzyszy zwrócił uwagę, że ten wizerunek zniknął już kilka dni temu. Od tego momrntu dzieciak-prorok już raczej nie był traktowany poważnie i wzbudzał mniejsze zainteresowanie, zwłaszcze że zaczął odwalać jakieś serio dziwne rytuały, a potem w ogóle zamknął się w tym tunelu i chyba obraził się na dobre. My w międzyczasie buszowaliśmy po tym sklepie, ogólnie się bawiliśmy i było fajnie. Potem wyszliśmy na zewnątrz na takie tereny zielone, który były zaraz za tym sklepem - jakies takie parki, placyki zabaw i tak dalej. Bylo tam całkiem sporo osób. Ja chciałem się wysikać, ale wszyscy poszli za mną (z Anią włącznie) i w sumie były w ogóle jakieś dziwne odpały i śmianie się z sikania, no i wszyscy poszli. Jeszcze jakiś random do nas podbijał, ale jego przegoniliśmy. No i tu zacząłem sobie jakoś tak powoli zdawać sobie sprawę, że to sen. Wszystko zaczęło się rozmywać i zachodzić taką mgłą. To trwało dosyć długo, ale caly czas stopniowo postępowało. Bardzo nie chciałem zapomnieć przeżytych przygód, więc zacząłem wydrapywać na jakimś zwalonym drzewie to wszystko, a przynajmniej końcówkę snu. Wszyscy mnie poganiali, bo chyba jakoś mieliśmy jechać dalej czy coś. W momencie gdy napisałem słowo "koniec" i wstałem od tego pnia, sen faktycznie się skończył. Byłem znowu w swoim szarym, zwyczajnym pokoiku. I tu już się nie dało zjeżdżać po ziemi na sankach.

_________________
Mój avatar narysował MRX, za co jestem mu bardzo wdzięczny :love:


So, 16 lip 2022, 15:01
WWW
Norman
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 18 paź 2019, 15:13
Posty: 217
Post Re: Wasze Sny
Wczoraj śniło mi się że był mech w stylu Gundam Barbatosa i walczył z czarnymi pasożyto-potworami i ten mech miał wielki miecz o zaoogrąglonym ostrzu. I rozwalał ich na kawałki że aż spłyneła ich niebieska krew i w tle leciała rockowa muzyka.

Dziś zaś śniło mi się że Toru Furuya odwiedził mój dom.

_________________
Lubie wszytskich na forum


Pt, 5 sie 2022, 20:09
WWW
Się Odezwał

Dołączył(a): N, 1 maja 2022, 13:52
Posty: 4
Post Re: Wasze Sny
Kiedyś jak byłem mały, miałem sen, gdzie w wannie była ogromna bryła lodu i tak babcia przychodzi.


Cz, 6 kwi 2023, 10:17
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 423 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 25, 26, 27, 28, 29

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL