Teraz jest Pt, 19 kwi 2024, 20:13



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 12 ] 
Reksio i Księżniczka Sześciu Pieczęci 
Autor Wiadomość
Post Reksio i Księżniczka Sześciu Pieczęci
Reksio i Księżniczka Sześciu Pieczęci

Wstęp:
(…)Ostatnia kłódka zaskrzypiała i z wnętrza wyłoniła się krystalcznie czysta energia. Jej barwa niepojęta była dla skromnych oczu istot świata. Jej nieskończony blask mógł na zawsze zrobić świat przyjacielskim.
Jednak nie było dane księżniczce na zawsze uszczęśliwić świat. Energia wyczuła ciemniejący amulet zła na szyi dziewczyny. Był to ten jeden, jedyny pierścień. Ten, który miał moc nad pozostałymi.
Z niebios wystrzelił migoczący pas dokładnie wskazujący to miejsce. Góra na nowo otworzyła się i księżniczka wraz z mocą zostały zamknięte na nowo by uwolnić wszystko od pierścienia, który we wnętrzu góry stopić mógł się.
(...)


Rozdział I Siedzieć bezczynnie w mglisty poranek Kret wam odradza
Nawet przy sprzątaniu na każdym kroku przygoda się zdradza
Nie siedź bezczynnie, może coś naprawisz.
Albo znajdziesz na czymś zwyczajnym tajemniczy klawisz…



Był niezwykle mglisty poranek. Reksio obudził się jak zwykle spokojny w swojej budzie. Słońca niemalże nie było widać spod grubych warstw mgły. „Nie ma co marzyć o dzisiejszej wycieczce“ – pomyślał Reksio. Zaplanował wycieczkę nad rzekę w pobliskim mieście, ale pogoda nie sprzyjała jego planom. Reksio ciepło się ubrał i wyszedł odwiedzić Kretesa. Drzwi otworzyła mu Molly jeszcze w wałkach na włosach i w piżamie. Kretes siedział na bujanym fotelu w grubym, brązowym swetrze. Pies uprzejmie przywitał się z przyjaciółmi.

- Chyba nini z naszej wycieczki – stwierdziła smutno Molly – szkoda…
- Szkoda… - powtórzył marzycielsko Reksio
- Ale trzeba by na coś przeznaczyć ten dzień – oznajmił zawzyczaj leniwy Kretes – Mam już nawet pomysł!
- Tak, Kretesku?
- Przeznaczymy go na porządki!
- Bierzmy się do pracy! – poparł przyjaciela Reksio.

Nieco później wszyscy uwijali się w swoich domach. Reksio wraz z Kari – Matą zamiatali piwnicę budy. Koguty odkurzały w warsztacie, a Kretes i Molly polerowali wszystko co było możliwe w swojej norze.
Gdy wszystko w piwnicy było na swoim miejscu Reksio i Kari – Mata poszli pomagać w warsztacie. Kogut akurat zmagał się z wielką stertą kurzu, która nie chciała opuścić swego miejsca na parapecie.
- Dobrze, że jesteście ko-ko-koledzy. Naprawiłem mój stary odkurzacz. Ten, który moja mama otrzymała od stryjecznego wuja dalekiej kuzynki Kapitana Nemo.
- I co? Dobrze działa – zaciekawiła się Kari-Mata-Hari
- Pewnie! Patrzcie ile ma guzików! – Rzeczywiśćie odkurzacz zawierał wiele różnych kolorowych przycisków I gałeczek podpisanych w niezrozumiałym języku.
- Patrzcie! – dostrzegł coś Reksio – Ten klawisz jest inny niż wszystkie. Jakby montowany na szybko.
- Spróbujemy go wcisnąć, ko-kochani? – Zapytał zdziwiony Kogut.
- Myślę, że nie macie innego wyboru – do warsztatu wkroczył Kretes – Jeśli chcecie się dowiedziać do czego służy musicie go wcisnąć.
- Tak więc: trzy, czte-ry! – I Kogut wcisnął przycisk.


Wt, 24 mar 2009, 21:22
Post 
Rozdział II Księżniczka zginęła, wyprawa się szykuje,
Nie wiadomo gdzie jest, ani jak się czuje.
Bajeczna Droga jest taka daleka,
Tam szara postać we mgle na was od dawna już czeka…


Przycisk po naciśnięciu był ciągle taki sam. Po dłuższej chwili Kretes chciał najzwyczajniej w świecie powiedzieć „No, nie wierzę!“, gdy nagle odkurzacz… Wyrwał się z rąk Koguta! Potoczył się po podłodze po czym z jego wnętrza wysunęły się małe kółeczka i niewielki przyrząd. „Czyżby był to projektor?“ – zadał sobie w myśli pytanie Reksio. Pies miał rację. Coś niespodziewanie zaskrzypiało i przed zdumionymi przyjaciółmi ukazał się mały, holograficzny obrazek. Była to młoda dziewczyna w białej szacie. Jej włosy były koloru brązowego. Po chwili przemówiła:
- Nazywam się Leya. Proszę o pomoc! Moja siostra cztery lata temu wyruszyła na wyprawę w niezwykłe miejsce. Jak dotąd nie wróciła. Pomóżcie mi ją odnaleźć! Jetseście moją jedyną nadzieją. Czekam przy ulicy Bajecznej Drogi 4. W razie problemów zwróćcie się do tego oto Wall-E-R2 – odkurzacz dumnie uniósł projektor w górę – Koniec transmisji. – Leya zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Projektor schował się, a jego miejsce zajęła niewielka lornetka z migającym światełkiem.
- Yyyy… - Skomentował wszystko Kretes – Nic z tego nie rozumiem.
- Może spróbujemy zadać pytanie – podsunęła swój pomysł Kari – Mata.
- Niech Kogut zacznie.
- A dlaczego ja, Kretesie?
- Nie kłóćcie się! – Reksio w porę interweniował – Ja zadam pytanie. – Pies spojrzał w głąb lornetki. Światełko zamigało pare razy.
- Waaaalll-E-R2. - Przedstawił się robot.
- Mam na imię Reksio.
- Reeeksio, pytanie zaaadasz?
- Tak – odpowiedział po namyśle Reksio – Gdzie jest ta ulica Bajecznej Drogi?
- Muury Miastaaaaa… - Odpowiedział tajemniczo Wall-E-R2.
- Ale, Reksiu – zwróciła się do pieska Kari-Mata – Czy my tam naprawdę musimy iść?
- Raczej tak. Skoro siostra tej Leyli jest w potrzebie…
- Leya, Leila nie. – Poprawił Reksia robocik.
- O szesnastej piętnaście wyruszymy. Spotkamy się tutaj. Powiedzcie Molly i Kornelkowi. –postanowił nagle Reksio – Idę się spakować. Pewnie czeka nas długa droga. – po czym odszedł. Wall-E-R2 pojechał za nim.

Reksio siedział przy swojej torbie wraz z robotem. Nie mógł zebrać myśli. Ciągle myślał o wymarzonej wycieczcę. Robocik chyba zauważył zmartwienie Reksia i zaskrzypiał:

- Reksioo zbyt wesołyy jest nie…
- Hehe… - Zaśmiał się pies. – Miałem inne plany co do dzisiejszego dnia. – W tym momencie do budy wszedł Kretes. Powitał Reksia krzywym uśmiechem i usiadł obok niego.
- Nie martw się. Wiesz ile już odpoczywaliśmy. Czas na dalsze przygody.
- Ja się nie martwię, tylko…
- Rozumiem Cię. Pewnie znów musimy uratować świat i przy okazji własną skórę.
- Wiem… - westchnął Reksio. Niespodziewanie zwrócił się do R2 – Opowiedz nam coś więcej. – robot zaskrzypiał i przemówił:
- Księżniczkaaa Kora dniaa pewnego znaleźć pierścień. Ze złota i miał tajemnicze napisyyyy. ale herbatka dobra… Ona kiedyś postanowić, że uwolni świaaaaat od złaa na zaawszee. Uznać, że pierścień jej pomóc musiiiiieć. Leya pożegnałaaa ją i Kora w drogę wyruuuszyć. Nie wiadomo co stać się poteeem. ale herbatka dobra. Gzyk!
- O ile dobrze zrozumiałem – głośno myślał Kretes – ona znalzła pierścień i myślała, że jest on magiczny i pomoże jej uwolnić świat od zła…
- Nie wszystkooo jeszcze powiedziałeeem – oznajmił R2 – Przyjaaaacielski czarodziej Gendalf daać mi to. – W robocie coś szczęknęło i z jego środka wysunęła się stara książka. Na okładce widać było złoty napis: „Dziennik Księżniczki Kory. Hipoteza Gendalfa“


Śr, 25 mar 2009, 19:49
Post 
Rozdział III Robot wykonał zadanie swoje,
Księgę znaleźliście, co pożółkłe miała stronnice.
Albowiem sześć ich było, zamykających skarbnicę
Sześć pieczęci – jak mówią pradawne zwoje.


Reksio wziął księgę w swoje łapki. Przyjżał się bardzo okładce. Nie mógł określić jej koloru. Po prostu była ciemna. Widać było na niej wiele plam. Niektóre z nich były małe inne wręcz ogromne. W rogu okładka była trochę naderwana.
Pies zdmuchnął kurz i popatrzał na złote litery. Były zachowane w doskonałym stanie i zdecydowanie nie pasowały do okładki.
Reksio otworzył książkę na pierwszej stronie. Była tak zniszczona jak okładka, ale dało się odczytać z niej litery zapisane drobnym druczkiem:

„Oto jest dziennik tego co udało mi się odtworzyć z wyprawy Księżniczki Kory, powierniczki Jedynego Pierścienia. Niech to pomoże Twojej wyprawie, podróżniku!

Gendalf“




Reksio już wyciągnął swą białą łapkę, by przewrócić stronę, ale Kretes złapał się za głowę i krzyknął:

- Reksiu, ło matku! Mamy trzydzieści sekund, na stawienie się w warsztacie! Szybko, bo będziemy spóźnieni! – kret wypchnął Reksia z budy i pobiegł w kierunku warsztatu. Reksio jeszcze raz spojrzał na książkę, po czym schował ją szybkim ruchem do kieszeni. Wziął na ręcę niezdarnego robocika, który nie umiał sam wyjechać z budy, gdyż próg był za wysoki. Pies pobiegł do warsztatu.
Zdążył w ostatniej chwili, gdyż Kogut już przestępował próg budynku. Ucieszył się na widok pieska:
- A już myślałem, że się załamałeś Reksiu! Ko-ko! No to gdzie nasz mały odkurza… Przepraszam, Wall-E?
- Baajeczna Droggga, numeeer czwartyy? – Zapytał robot
- Tak, zaprowadź nas tam.
Robocik na swoich malutkich kółeczkach wolno jechał przez miasto. Za nim sześcioro bohaterów, każdy z bagażem na plecach lub w ręku. Każdy mający inne zalety. Każdy pełny wiary, że ta przygoda będzie niepowtarzalna.
Wkrótce robocik dojechał tam, gdzie miała się znajdować Bajeczna Droga. Bohaterowie stali teraz przy murach miasta.
- Reeeeeksio! Niedaleko już. Wall-E prowadzić!
W murze Wall-E wskazał niewielki otwór, przez, który po chwili wszedł. Za nim Reksio, Kretes, Kornelek, Kogut, Kari-Mata i Molly. Było ciemno. Reksio nic nie widział tylko małe światełko z lornetki R2. Wiedział tylko, żę schodzą po jakichś schodach. Po chwili Wall-E przemówił:
- Reeeeksio drzwi otwierać – po czym skierował światełko w stronę misternie wykutej w skale klamki. Reksio nacisnął ją, po czym oczom i goglom wszystkich ukazało się fioletowo-niebieskie niebo z dużą ilością gwiazd. Robocik jechał po stromej szarej drodze, po czym zatrzymał się przed jedynym w okolicy budynkiem. Był to dom zrobiony ze skały ze słomianą strzechą i żelaznym kominkiem. Wall-E polecił Reksiowi nacisnąć na czerwony dzwonek przy furtce. Pies wcisnął. Chwilę potem rozległ się piskliwy dźwięk otwieranych drzwi. Ukazała się w nich postać w szarej szacie i kapturze tegoż koloru, pod którym świeciły dwa jasne punkciki. Były to oczy, które postać zmrużyła na chwilę, by lepiej przyjżeć się wędrowcom. Powoli zciągnęła kaptur mówiąc:
- No nie wierzę! Wall-E-R2, przyprowadziłeś wybrańców. Przyprowadziłeś ich po tylu latach poszukiwań. – twarz była już widoczna.


Wt, 31 mar 2009, 18:25
Post 
Rozdział IV W domu na krańcu świata
Czekają wyjaśnienia.
W wyblakłej książce się przeplata
Droga do olśnienia.

Spod kaptura wyłoniła się postać smukłej kobiety. Reksio miał wrażenie, że gdzieś już ją widział. Po krótkiej chwili uświadomił sobie: „Księżniczka Leya?! Wygląda trochę inaczej niż ta, którą pokazał nam Wall-E“. Reksio miał obsolutną rację. Księżniczka nie miała już tych pięknych brązowych włosów, które widać było na transmisji. Teraz były siwe. Jej niegdyś nieskazitelna twarz teraz pokryta była w niektórych miejscach zmarszczkami. Ręcę wystawały spod szarego płaszcza.
Wolnym krokiem podeszła do mieszkańców podwórka i przemówiła:
- Tak. To ja, Księżniczka Leya. Minęło dwadzieścia lat czekania odkąd wysłałam wiadomość w R2. Oto przybyli bohaterowie, którzy gotowi są uwolnić moją siostrę!
Kari-Mata popatrzyła niepewnie po twarzach przyjaciół. Nigdy nie zostali (no może z wyjątkiem Reksia) bohaterami. Popatrzyła na swoje obrączki i długie zielone spodnie, które miała zwyczaj nosić. Spojrzała w głąb swej duszy szukając odpowiedzi na pytanie – „Czy nadaję się, aby być bohaterką?“
Leya ruchem ręki zaprosiła wszystkich do środka domu. Pokazała wszystkim miejsca na starych dębowych krzesłach ustawionych przy zbutwiałym stoliku. Podeszła do ciemniejącej w oddali szafki, po czym wyjęła z niej sześć talerzy i szklanek. Podała wszystkim niezbyt zachęcające kanapki z dżemem truskawkowym, który od dawna leżał w lodówce i herbatę. Następnie usadowiła się przy stole obok Molly. Mały robocik domagał się porcji oleju, która od dawna się mu należała. Kogut wyjął ze swego plecak pojemnik z olejem, który podał R2.
- Moja siostra… Księżniczka Kora… - zaczęła opowiadać Leya
- Wyruszyła na wyprawę, by uwolnić świat od zła – przerwał jej Kretes, który nie lubił owijania w bawełnę – Miało to miejscę dwadzieścia cztery lata temu. Jak dotąd nie wróciła. – Leya wydawała sie zdziwiona wypowiedzią Kreta, ale po chwili zrozumiała:
- Wall-E ci powiedział. – uśmiechnęła się po czym spojrzała na robota wysmarowanego olejem. Robot zapiszczał wesoło, po czym wrócił do pochłaniania swojego posiłku. Leya chwilę milczała i znów zaczęła mówić – Wyruszyła w miejsce gdzie zamknięta była ogormna moc. Chciała uwolnić ją, by wszyscy, którzy mieszkają na świecie wiedli swoje szczęśliwe życie. Po prostu chciała zgładzić to, co najstarsza pantera świata, Pandera wyciągnęła ze swej puszki.
Cichy jak dotąd Korneliusz przemówił:
- Co możemy zrobić w związku z tym, że nie wróciła? Jak mamy ją odnaleźć?
- O, miejsce to leży daleko stąd. Zbudujemy coś co pomoże wam przedrzeć się przez pustynie i dżungle – Kogut zapiał z uciechy – Ktoś tu ma chyba talent do wynalazków. – uśmiechnęła się Leya – Pomoże nam to, co Reksio trzyma w kieszeni. – Reksio wyciągnął ze swej kieszeni dziennik.


Wt, 31 mar 2009, 18:26
Post 
Rozdział V Po dniu pełnym przygód,
Strona księgi została przeczytana,
Pojawił się portret tej, co od dawna jest już szukana,
W nocy po dniu pełnym przygód,
Z sześciu wybrańców zasnąć nikt nie mógł


Było już bardzo późno. Jako pierwszy dostrzegł to Kretes, który miał w kieszeni zegarek. Duża wskazówka leniwie dochodziła do jedenastki, a mała powoli zmierzała w kierunku dwunastki. „Za pięć dwunasta“ – uświadomił sobie Kretes. W miejscu, gdzie się znajdowali niebo miało taki sam kolor zarówno w dzień jak i w nocy. Kret postanowił położyć się w końcu do łóżka. Leya dała każdemu malutki pokoi przynajmniej na jakiś czas. W każdym z nich znajdowało się łóżko, malutkie okienko, drewniany stoliczek i lampa naftowa.
Kretes długo przewracał się na łóżku i zmieniał pozycję. W końcu nie wytrzymał I postanowił wyjść z pokoju i zobaczyć co robią jego przyjaciele. Najbliżej znajdował się pokój Molly. Kretes cichutko zapukał do brązowych drzwi i gdy tylko usłyszał odpowiedź „Proszę!“ wszedł. Molly siedziała przy stoliczku i mieszała łyżką w żelaznym kociołku. W odpowiedzi na pytanie Kretesa „Co porabiasz?“ odpowiedziała: „Gotowanie mnie odpręża. Szykuję zupę malinową na drogę“. Kretes zaproponował jej przygotowanie też makaronu w sosie cudzym i wyszedł. Zajrzał do pokoju Koguta Wynalazcy. Nie był on w pokoju. Kret przypomniał sobie, że Kogut, Leya i Wall-E przygotowują wynalazek, który miał pomóc im dotrzeć do miejsca, gdzie mogliby zacząć poszukiwania Kory. Kretes uśmiechnął się na myśl o Kogucie usmarowanym smarem i podszedł do drzwi pokoju Kornelka. Kurator w świetle lampki gładził swoje medale. Kretes w milczeniu oddalił się, by nie wyrwać przyjaciela z zadumy. Następne drzwi. Kretes zajrzał przez dziurkę od klucza i ujrzał Kari – Matę ćwiczącą swoje umiejętności Kung-Fu. Kret po cichu oddalił się i zapukał do pokoju Reksia. Nie było odpowiedzi. Zniecierpliwiony Kret otworzył drzwi. Reksio również nie spał. Pochłonięty był w lekturze „Dziennika“.

- Dobry wieczór, Reksiu! – powitał przyjaciela Kret, za bardzo nie wiedząc, co powiedzieć.
- Cześć Kretesie. – odpoweidział cichutko Reksio.
- Czy mogę się przysiąść?
- Pewnie. – zaprosił Kretesa, Reksio – Przeczytaj ze mną. – Reksio otworzył dziennik na pierwszej stronie ze wstępem. Popatrzał na Kretesa i przewrócił kartkę. Kretes zaczął czytać:

Dom szczęśliwy stał na uboczu drogi. Mieszkały tam dwie siostry i ich ojciec. Siostry bardzo się kochały, a ich imiona brzmiały Leya i Kora. Pewnego dnia młodsza od Leyi, Kora obchodziła urodziny. Wybrała się nad rzekę, by móc podziwiać nieskazitelną taflę wody, która mieniła się w słońcu. Nagle w rzece zobaczyła małego chłopca, który wołał o pomoc. Tonął. Kora skoczyła mu na ratunek. Jednak, kiedy już znalazła się pod wodą, chłopca nie było. Widziała tylko migoczący przedmiot na dnie, zagrzebany w piasku i mule rzecznym. Dziewczyna wyłowiła ów przedmiot i wynurzyła się z wody. Okazał się on być złotym pierścieniem. Kora obmyła go ręką z mułu. Na jego powierzchni widać było napisy w niezrozumiałym dla niej języku. Kora zawiesiła znaleziony skarb na łańcuszku, który nosiła na szyi i pobiegła do domu szczęśliwa, by pochwalić się ojcu. Jednak nie było jej dane okazanie swego szczęścia. Ojciec czuł się źle. Kora i Leya długo siedziały i szlochały, gdyż z minuty na minutę było coraz gorzej. Lekarze nie mogli nic zdziałać. Po kilku godzinach bliska dziewczętom osoba odeszła, a Kora całkowicie zapomniała o swym, teraz tak dalekim szczęściu.
Kretes widząc, że Reksio zasnął, cichutko zamknął książkę, położył ją na stoliczku, przykrył przyjaciela kocem i wyszedl z pokoju. Postanowił zobaczyć jeszcze jak idzie Kogutowi jego nowy wynalazek i zaczął schodzić po schodach. Na ścianie wisiało coś, co przykuło jego uwagę. Był to duży obraz oprawiony w ramę z prawdziwego srebra. Widać było na nim dziewczynę, o bladej cerze i ciemnoniebieskich włosach. Jej oczy świeciły, wprawdzie trochę ciemniej niż Leyi, ale wyglądało to równie tajemniczo. Obraz był podpisany: „Księżniczka Kora - zaginiona w tajemniczych okolicznościach“.


Pn, 6 kwi 2009, 20:08
Post 
Rozdział VI Pytania kreta odpowiedź przyniosły,
Z dziennika wpis kolejny tajemnicy już nie stanowi,
Te słowa na zupę wspomnienia naniosły,
Przelotnik wyprawę Księżniczki wznowi.


Kretes stanął jak wryty. Zobaczył portet Księżniczki! Ale, cóż to? Na ego oczach obraz zaczął znikać. Robił się coraz bardziej przezroczysty, aż w końcu całkowicie zniknął. Kretes całkiem zapomniał, że miał iść do Koguta. Zawrócił do swojego pokoju, położył się do łóżka i zastanawiając się nad przygodą pod ciepłą kołdrą zasnął. Obudził go Wall-E-R2, który woził stary budzik po całym domu. Kretes przez chwilę nie wiedział, gdzie jest, ale gdy już oprzytomniał pognał w kierunku schodów. Obrazu nie było. Zbiegł niecierpliwy na dół. Zastał Leyę i Molly nakrywające do stołu. Bez powitania, nie owijając w bawełnę zadał swoje pytanie:
- Dlaczego obraz zniknął? – Leya popatrzała na niego spod swojego kaptura, który miała na twarzy. Jej oczy świciły tajemniczym blaskiem – Powtarzam: Dlaczego obraz pojawił się przed moimi oczami i dlaczego zniknął!?
- Miał za zadanie ukazać to, co nie było napisane w książce. Miał za zadanie ukazać Ci wygląd Kory, byś mógł to sobie wyobrazić. – Leya odwróciła się i położyła miskę z zupą na stole.
- Ale… - chciał jeszcze o coś zapytać Kretes, ale przerwał mu Kogut, który właśnie wszedł do pokoju:
- Kre-Kretesie! Sko-ko-kończyliśmy wczoraj naszą maszynę! Ko-ko! Nazwałem ją prosto – Przelotnik! Ko-ko! Już dzisiaj polecimy na wyprawę! Ko-ko-ko-ko! – Kogut nie mógł ukryć swej radości. Piał i piał nad uchem Kretesa. Do pokoju wszedł Reksio zaczytany w dzienniku.


Kilka dni później Leya odnalazła w domu testament ojca. Wszystko pozostawił swym córkom. Jednak ku ich zdumieniu testament zawierał coś jeszcze. Była to wiadomość do sióstr, w której napisane było, że pochodzą one z królewsiej rodziny. Odtąd obie nazywano księżniczkami. Mijały lata, a Kora wciąż przeżywała śmierć ojca. Postanowiła, że za wszelką cenę nie pozwoli, aby inny ludzie doznali takiej straty jak ona. Chciała zniszczyć całe zło, które oplotło świat. Powiedziała o tym Leyi. Dzień później pożegnała siostrę i wyruszyła na wyprawę w mityczne miejsce, gdzie zamknięta była wszechpotężna energia.

Reksio zamknął książkę, wiedząc, że czas na śniadanie. Usiadł przy swoim talerzu bladobrązowej zupy. Przelewał ją z talerza na łyżkę. Zupa bardzo przypominała mu taflę wód rzeki. Może Kora widziała ją właśnie w takich kolorach?
Widząc, że wszyscy siedzą już przy stole i rozkoszują się smakiem potrawy, Reksio włożył łyżkę do ust. Zupa smakowała wyśmiecie! Jadł ze smakiem, widząc jak Molly uśmiechała się na widok jego zapału.
Kogut wstał od stołu, po czym ogłosił:
- Ko-ko-kochani! Skończyliśmy wczoraj nasz cudowny pojazd! Chodźcie za mną. – Wszyscy pośpiesznie skończyli jeść zupę I pobiegi za Kogutem, którego postać znikała w drzwiach do piwnicy.
Kogut przedstawił wszystkim Przelotnik. Był to metalowy pojazd, wielkości małego pokoju. Na spodzie widać było cztery masywne siniki. Cały Przelotnik był osłonięty szybą. W środku było trochę miejsca i czerwone siedzenia.

- Wyruszamy o dwunastej, ko-ko! Przygotujcie się do drogi.
Dziesięć minut po podanej przez Koguta godzinie wszyscy byli gotowi. Reksio bardzo zpieszył się z lekturą dziennika, by podać przyjaciołom kierunek, w którym mają się udać.


Wychodząc z domu, zostawiła najbliższą sobie osobę, do której miała nadzieję wrócicić.
Kierowana przez niewielką mapę, szła na zachód. Przez pustynie pełne niebezpieczeństw. Szła najpierw przez lekko obrośnięte drzewami równiny. Później wkroczyła na niebezpieczny teren pustyń. Zapasy prowiantu i wody były na wyczerpaniu, gdy minął drugi tydzień wyprawy. Księżniczka jednak, gdy już była o krok od porażki wpadała na cudowny pomysł, który ocalił jej życie. Nie była głupią dziewczyną. Przez wąską rurkę wypijała sok z kaktusów i polowała na małe żyjątka, głownie myszołowy. Jednak pożywienia znajdowała coraz mniej. Panował nad tym wszystkim Pierścien nie mogący uwolnić się z łańcuszka na jej szyi.


Reksio zadrżał czytając te słowa.
Chwilę potem wraz z innymi mieszkańcami podwórka siedział wygodnie w Przelotniku.


Cz, 9 kwi 2009, 18:30
Post 
Rozdział VII Daleko na zachód pustynia się ciągnie,
Przelotnik nie może się już przydać
Pustynny piasek nadzieję wciągnie,
Niebezpieczeństwa oczy w nocy z daleka widać.


Historia się powtórzyła. Tak samo jak Kora kiedyś, bohaterowie pożegnali Leyę wyruszając na wyprawę o wielkim celu. Wszyscy siedzący w Przelotniku mieli w głowie mętlik. Kretes wciąż nie mogł uświadomić sobie, dlaczego obraz tak szybko zniknął. Kogut zastanawiał się, czy innym podoba się Przelotnik (jemu oczywiście się podobał). Kornelek siedział w milczeniu, ale w głebi duszy miał wiele do powiedzenia o tym, co sądzi na temat tej wypawy. Molly sprawdzała słoiki z makaronem w sosie cudzym, zapominając na moment, że zostawiła Leyi w dowód wdzięczności, swoją ulubioną kieszonkową książkę kucharską. Kari-Mata wciąż zastanawiała się, czy jest godna bycia bohaterką. Wall-E zastanawiał się, ile jest smaru w Przelotniku, a Reksio… Reksio studiował kolejną stronę dziennika.


Kora była coraz bliżej celu. Góra, o której czytał jej kiedyś ojciec, była jej celem. To miejsce było tym, do którego od tak dawna dążyła. Od trzech miesięcy wędrowała po krainach, jakie skrywał przed innymi świat. Teraz, w szóstym miesiącu swej wędrówki przechodziła przez gęsty las, pełen niesamowitych motyli i ptaków. Księżniczka cieszyła się widząc te niezykłe stworzenia. Bardzo podobały jej się również niezwykłe kwiaty, o tęczowych kolorach.
Noc postanowiła Kora przespać na niewielkiej polance. Co kilka metrów rosły kwiaty, nad którymi z kolei rozpościerał się bezpieczny dach z koron drzew. Wszystko to pozornie wydawało się bardzo piękne. Pozornie.
Dziewczyna na swym posłaniu nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Nagle, przypomniała sobie, o swym pierścieniu, który nosiła na szyi. W dzieciństwie był na nią za duży, zsuwał się z palca. Może teraz będzie inaczej? Odpięła łańcuszek z szyi, a pierścień porównała ze swym palcem. Pewnie będzie pasował! Włożyła go na palec. Tak! Pasował idealnie! Nagle coś zaczęło sie dziać. Wszystkie drzewa nagle ożyły. Przybrały ostre kontury, a ich miłe gałęzie zmieniły się w przerażające dłonie. Kwiaty przybrały kolor krwi, a ich łodygi zaczęły sunąć ku przerażonej dziewczynie. Świetliki zmieniły się w komary, które zaczęły boleśnie gryźć cerę Ksieżniczki. Wszystko stało się niebezpieczne, przybrało swą sciemną stronę.
Księżniczka cofała się przed krwiożerczymi kwiatami, aż w końcu uderzyła w drzewo, którego konar potrącił jej rękę. Pierścień spadł na ziemię. Księżniczka chwyciła go energicznym ruchem i wybiegła z lasu. Drzewa znów były przyjaznym „dachem“, ale Kora nie zważała na to. Uparła się, że okrąży las. Nie wiedziała, że wszystko to stało się za sprawą pierścienia.


Reksio zamknął dziennik. Patrzał przez moment na krajobraz migający szybko za szybą. Naraz dał się słyszeć głos Koguta:
- Ko-ko-koledzy! Przelotnik się przegrzał lądujemy na go-godzinkę.
Pojazd wylądował spokojnie na piasku. Tak jak było napisane w dzienniku, przemierzali teraz pustynie. Bohaterowie zwartą grupą poszli na przechadzkę, zostawiając R2 przy Przelotniku, gdyż jego kółeczka nie mogły przecież jeździć po tak gęstym piasku! Niestety popełnili błąd. Po powrocie z wycieczki zastali robocika usmarowanego smarem. Na domiar złego na piasku widać było tłustą plamę paliwa.
- Ło matku, ło matku, ło matku! Coż tyś narobił Wall-E?! – biadolił zrozpaczony Kretes.
- Wall-E głodnyyyyy byył… - odpowiedział robocik.
- Ty wylałeś paliwo! Teraz zdobądź nam nowe! – Denerwował się Kogut.
- Przestańcie! – uciszył przyjaciół Reksio – Trzeba było zabrać zapas smaru. Kogucie? Czy mógłbyś zbudować coś, co nie potrzebowałoby takiego paliwa?
- Reksiu, tym razem odmawiam – odrzekł Kogut – To dzieło mego życia! Nie mogę doprowadzić do jego zagłady! – Kogut założył ręce. Niespodziewanie jednak odezwał sie Korneliusz:
- Bracie, wiem coś o tym – mówiąc to, miał na myśli swoje dzieło. Jajo Śmierdzi, które zostało roztrzaskane o wielką kosmiczną patelnię – Zrób to dla dobra wyprawy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może zbudujesz lepszy pojazd?
- Masz rację, Ko-ko-kornelku. Spróbuję coś wyko-ko-kombinować, ale to może potrwać kilka godzin.
Kogut zaciekle pracował rozbierając Przelotnik. Kari-Mata i Molly szykowały wszystkim schronienie w postaci namiotów z patyków. Kornelek siedział smętnie na pobliskim kamieniu i myślał o tym, co powiedział. Reksio i Kretes postanowili zbadać okolicę.
Pustynia nie była do końca pusta. Wszędzie porozrzucane były drobne patyki i kamienie. Co kilkadziesiąt metrów można było zobaczyć kaktus. Pozostała część krajobrazu była tylko piaskiem i wydmami. Kretes, w trakcie marszu rzucał na piasek kamyczki, by móc znaleźć drogę powrotną wśród bezkresnych labiryntów pustyni.
Panował już półmrok, gdy Reksio i Kretes wrócili do obozu. Namioty były już gotowe, a maszyna Koguta składała się na coś niewiarygodnie niekształtnego. Wall-E stał się spowrotem odkurzaczem, by Kogut mógł wykorzystać go do swego projektu. Był mu przecież to winny, prawda?
Noc była długa i zimna. Nikt nie mógł zasnąć. Reksio przewracał się z boku na bok, aż w końcu nie wytrzymał i usiadł na posłaniu. Chwilkę rozglądał się wokół. Cienie kaktusów tworzyły przerażające postacie nachylające się ponad horyzont, który pokryty był piaskiem.
Uwagę psa zwróciły dwa malutkie, czerwone punkty, które migotały daleko. Reksio cichutko dotknął Kretesa łapą i wskazał mu te punkty. Kret już miał coś powiedzieć, gdy pies przyłożył palec do ust. Światełka zbliżały się do nich. Teraz już wszyscy mieszkańcy podwórka siedzieli na posłaniach i wpatrywali się w czerwone punkty. Po kilku minutach ich oczom ukazała się reszta postaci, której oczy świeciły. Był to ogromny skrpion o niebezpiecznie błyszcących szczypcach. Na jego odwłoku złowieszczo połyskiwał jad.


Pt, 10 kwi 2009, 16:54
Post 
Rozdział VIII Wyprawy tajemnica Reksiowi jest już znana,
Kari odwagą się wykazała,
Przy wielkiej górze wiadomość wyjawia magiczna skała,
Nadchodzi ratunek dla Księżniczki, która od lat na to czekała.


Desperacka cisza ogarniała obóz naszych bohaterów. Nikt nie śmiał pisnąć słówka. Tylko skorpion wlepial swoje przerażające ślepia w przestraszoną Kari-Matę. Pot spływał z jej czoła z zawrotną prędkością. Jeden ruch i skorpion pożre ją żywcem!
Minuty mijały, a wróg wciąż patrzał na biedną suczkę. W końcu, po jakimś czasie odwrócił wzrok i ruszył z powrotem tam, skąd przyszedł, gdzie powoli wschodziło już Słońce.
Bohaterowie pospali jeszcze godzinkę, a potem zmęczeni zsunęli się z łóżek. Kogut pracował przy swej machinie, która powoli nabierała kształtów. Pospieszył się, gdyż po piętnastu minutach jego „rowerek“ był gotowy. Krótko wyjaśnił przyjaciołom, na czym polega ów pojazd. Trzy osoby miały pedałować, a reszta w tym czasie mogła spać na niewielkiej platformie. Nikt nie popierał tego pomysłu, ale musieli się zgodzić. Przecież to pewne, że nie chcieli znów spotkać ogromnego potwora.
Wszystko szło dosyć dobrze. Kogut, Reksio i Kari-Mata zawzięcie pedałowali, a Wall-E, który w postaci odkurzacza pełnił funkcję głównego silnika, dodawał im trochę prędkości. W końcu po godzinie żmudnego pedałowania przyszła kolej na drugą zmianę. Rolę „napędu“ pełnili teraz Korneliusz, Kretes i Molly. Znużona Kari-Mata położyła się na niewygodnej macie. Platforma nie była szczytem ich marzeń, ale po takim wysiłku należało odpocząć. Gdy już zasypiała, Reksio szepnął jej do ucha:
- Byłaś dzisiaj bardzo odważna, Kari-Mato. Dobrze poradziłaś sobie z tym skorpionem. – Kari otworzyła oczy i uśmiechnęła się, po czym padła zmęczona na matę.
Reksio również się uśmiechnął. Postanowił przeczytać przynajmniej trochę dziennika, przed poddaniem się zmęczeniu. Otworzył dziennik, tam gdzie ostatnio skończył czytać. Ku jego zdumieniu zostały już tylko dwie strony tekstu.



Okrążenie lasu zajęło Korze pięć dni. Pięć ciężkich dni musiała dziewczyna przeżyć bez odpoczynku w cieniu drzew. Jednak cel jej podróży był już bardzo blisko. Księżniczka postanowiła dojść tam jeszcze w bieżącym miesiącu.
Po kilku dniach jej oczom ukazała się kryształowa góra. Widać ją było z daleka, gdyż odbijała swą powierzcchnią promienie Słońca. Następnego dnia Księżniczka była już u celu. Na skale obok, wyryte koślawym pismem były litery:
„Koro, siostro Leyi! Wiem po co tu przybywasz. Jestem magicznym głazem i wiem, że znajdujesz się tu w dobrej intencji. Aby otworzyć górę, gdzie znajduje się moc, która może Ci pomóc, musisz otworzyć skrzynię. Jest ona zakopana trzy kroki na wschód ode mnie. W środku znajdziesz sześć pieczęci, z pomocą których otworzysz górę. Powodzenia.“
Księżniczka postanowiła posłuchać rady magicznego kamienia. Zaczęła kopać w wyznaczonym miejscu. Po kilku minutach, jej ręka poczuła twarde drewno. Dziewczyna wyciągnęła zbutwiałą skrzynię z piasku. Otworzyła ją. W środku rzeczywiście znajdowały się pieczęcie.
Ostatkiem sił Kora zaniosła je do stóp góry. W krysztale wydrążone było sześć otworów, gdzie Kora po kolei wkładała pieczęcie. W końcu ostatnia kłódka zaskrzypiała i z wnętrza góry wyłoniła się krystalcznie czysta energia. Jej barwa niepojęta była dla skromnych oczu istot świata. Jej nieskończony blask mógł na zawsze zrobić świat przyjacielskim.
Jednak nie było dane księżniczce na zawsze uszczęśliwić świat. Energia wyczuła ciemniejący amulet zła na szyi dziewczyny. Był to ten jeden, jedyny pierścień. Ten, który miał moc nad pozostałymi. Z niebios wystrzelił migoczący pas dokładnie wskazujący to miejsce. Góra otworzyła się i księżniczka wraz z mocą zostały zamknięte na nowo by uwolnić wszystko od pierścienia, który we wnętrzu góry stopić mógł się. Księżniczka od tego czasu zamknięta we wnętrzu góry czeka na ratunek. Czuje głód, ale nie może go zaspokoić. Czuje zmęczenie, ale nie może się położyć. Czuje samotność, ale choćby pragnęła tego całym sercem, nie mogła wrócić do Leyi. Pierścień zaczynał się topić. Powoli, ale jednak. Był niesamowicie gorący, co raniło Korę coraz bardziej z każym dniem, mimo że nie dotykał on jej skóry.
A co stało się z kłódkami? Gdy góra zamykała się, każda pieczęć z ogromną siłą wystrzeliła daleko, daleko, od Kryształowej Góry, gdzie Kora zamrożona we wnętrzu czeka na wybawienie.


Reksio przewrócił stronę. Jego oczom ukazał się niewielki napis:

Mam nadzieję, że pomogłem. To wszystko co mogłem odtworzyć. Myślę, że to przyda się na coś chociaż trochę.

Gendalf


Reksio zamknął dziennik i włożył go delikatnie do kieszeni. Ułożył się wygodnie obok Kari-Maty i zmożył go sen.
Zbudził go Kogut z wiadomością, że przyszedł czas na pierwszą zmianę. Reksio i Kari-Mata wolno wstali, a ich miejsce zajął wyczerpany Kretes, Kornelek i Molly. Kogut usiadł przy pedałach, popatrzał chwilę przed siebie i niepewny zapytał Reksia:
- Ko-ko-kolego? Przed nami jakiś las? Jest coś o tym, w dzienniku?
- Tak… Ale chyba nie przejedziemy… - Odpowiedział Reksio.
- Istotnie, ko-ko! Okrążamy?
- Tak, Kogucie. Okrążymy ten las – odrzekł Reksio świadomy tego, że historia znów się powtórzyła.
Minęło kilka dni nim nasza dzielna szóstka okrążyła las. Podobne one były do siebie jak krople wody. Czasami przyjaciele zatrzymywali się na postój. Reksio zdobywał wtedy prowiant w lesie. Wracał zamyślony do swoich towarzyszy wręczając im znalezione owoce. Czuł się strasznie nieswojo w lesie, gdzie kiedyś Kora założyła pierścień.
Wreszcie las zaczął się przeżedzać. W końcu skończył się na dobre. Bohaterowie znów znaleźli się na pustyni. Ale tym razem była ona inna. Nie wiał tam wiatr, ani nic nie leżało na piasku. Dzielny pies zadrżał, kiedy zobaczył ślady z przed wielu lat. Ślady Księżniczki Kory, których nie rozwiał wiatr.
Pół godziny potem, podążając po śladach bohaterowie zobaczyli to mityczne miejsce, o którym tak niewiele wiedzieli. Była to Kryształowa Góra.
Kogut zatrzymał swój pojazd na piasku i zaczął bezmyślnie patrzeć na szczyt góry. Nie była ona wysoka, ale miała przynajmniej sto metrów wysokości. Kogut nakazał wszystkim odsunąć się od góry o pare kroków i pokazał im skrzydłem dziwną postać w samym środku góry.
- To jest… - Wyjąkał Kretes, ale nie musiał nikomu o tym mówić. Tym kimś była sama Księżńiczka Kora.
Była bardzo podobna do tej, którą Kret zobaczył na obrazie. Jej włosy były tylko trochę ciemniejsze. Jej oczy były zamknięte. Sukienka rozwiana przez wiatr jakby zastygła w czasie. Obok jej szyi widać było złoty pierścień, o którym Reksio wiele już wiedział.
Pierwsza ocknęła się Molly. Zapytała głośno:
- No to co teraz robimy? – wszyscy jeszcze chwilę milczeli po czym Reskio odpowiedział:
- Nie wiem… - stał chwilę w skupieniu. Nagle jednak powiedział – Ale czekajcie! Mam pomysł!
Pies podbiegł do niepozornej skały nieopodal. Za nim pobiegli pozostali bohaterowie. Na jej powierzchni widniały litery:


Wiem po co przybywacie. Jam jest magiczna skała, która wskaże wam kierunek.
Odnaleźć bowiem musicie sześć pieczęci. Sześć pieczeci, które otworzy górę. Sześć pieczęci, które znalazły się w odległych światach.


Reksio zapytał drżącym głosem:
- Cóż mamy robić, skało?

Każdy z was ma inne zalety, które przydadzą się wam w wyprawie. Za górą znajdziecie kamienny podest, który przeniesie was w miejsce, gdzie ukryta jest pieczęć. Ten, który szuka pieczęci może zabrać ze sobą tylko dwie osoby, które zostaną wybrane, by mu pomóc.

Nikt nie zdążył przemówić, gdy na skale pojawił się kolejny napis:


Zręczność i spryt, nieśmiała jest ta osoba.
Czasami jednak zimną krew i odwagę zachowa.
W myślach jej niepewność się czai.
To nikt inny jak Kari-Mata-Hari.



Kari coś zawirowało w głowie. Będzie pierwsza. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, by coś powiedzieć, gdy na skale pojawił się kolejny, ostatni już napis:

Towarzysze: Korneliusz i Kretes.
Powodzenia.



Po kilku chwilach oszołomienia Kari-Mata wraz z Kornelkiem i Kretesem ustawiła się na podeście. Suczka pomachała Reksiowi, po czym wraz z dwoma towarzyszami zniknęła.


N, 12 kwi 2009, 19:07
Post 
Rozdział IX
Pieczęć Pierwsza
Tablica tajemna w odległym świecie,
Obwieszcza nadejście Keren-Meter-Hari,
Kora uśmiech dała Kari jak wiecie,
Irokreci ognia nareszcie doznali.


Bohaterowie w błyszczącej komecie przemierzali wymiar, po wymiarze. W światach, przez które przelatywali z ogromną prędkością, by za horyzontem znaleźć się w jeszcze innym wymiarze, mieszkańcy myśleli, że przed oczami mieli spadającą gwiazdę. Kari-Mata, Kretes i Kornelek, przechodzili przez światy długo. W końcu jednak ich „gwiazda” zaczęła opadać w zawrotnym tempie i wbiła się w ziemię świata, który był miejscem pobytu pierwszej pieczęci. Podróżnicy znaleźli się w ognistym kręgu, którego ogień po kilku chwilach zgasł.
Kari-Mata rozejrzała się wokół. Znajdowali się na niewielkiej, zielonej polance w jakimś lesie. Drzewa były rozmaitych kolorów w niekiedy śmieszne wzorki. Ich liście były zazwyczaj niebieskie lub w niektórych przypadkach żółte, albo pomarańczowe. Pod drzewami rosły malutkie, kolorowe grzybki, krzaczki i zdumiewającej wielkości kwiaty o niesamowitych pączkach. Kretesowi bardzo przypominało to Krainę Bajek, ale z pewnością była to inna kraina. Jak dotąd cichy Korneliusz, zapytał:

- No to co robimy? - zabrzmiał jego demoniczny głos
- Szukamy pieczęci. - odpowiedział Kretes
- A wiesz może, gdzie jej szukać? - zapytał ponownie Kurator. Miał on rację, bowiem nie wiadomo było nic, poza tym co obwieściła im Skała. Rzeczywiście, mogliby dostać mapkę, czy coś w tym stylu. Kari-Mata przygryzła wargi. Jednak po krótkiej chwili zdecydowała się przemówić:
- Rozejrzyjmy się po okolicy. Skoro skała nie mówiła nic konkretnego, pewnie znaczy to, że pieczęć znajduje się blisko.
- A wiesz chociaż, jak ona wygląda? - ponownie swoim sprytem zaimponował Kornelek.
- Nie, ale musimy szukać.
- No to szukajmy. - potwierdził swoją gotowość Kretes.

Kari-Mata wskazała towarzyszom niewielką ścieżkę, którą po kilku momentach zauważyła między krzakami. Wszyscy razem udali się ścieżką w nieznanym kierunku.
Jak dotąd wędrówkę obserwowały tylko kwiaty, drzewa i natura w lesie.
Nagle ścieżka zaczęła się zwężać. Korneliusz miał wrażenie, że są coraz bliżej celu. W końcu ścieżka doprowadziła bohaterów do niezwykłego miejsca. Ziemia była perłowo-biała, ułożona w duże koło. W samym środku rósł wielki kwiat. Był większy niż inne. Jego łodyżka była morskiego koloru, szorstka i mocna. Liście, jak u pokrzywy pokrywały drobne włoski. Na szczycie łodygi widać było kwiat. Różowy, w niebieskie, białe i żółte falbanki, otwarty, zdawał się na coś czekać. Kształtem przypominał te rośliny, które daleko na ojczystej Ziemi, gdzieś w wilgotnych lasach równikowych zatrzaskują się pożerając małe zwierzątka, które odważą się do nich zbliżyć. I to nie wszystko, co opisywało to miejsce. Z nieba ogromny promień tamtejszego słońca wskazywał to miejsce.
Kari-Mata oszołomiona stała przed kwiatem. Czyżby to był... Legendarny Kwiat Światła? Ten, o którym kiedyś w Shan-Gri-La opowiedział jej Kan-Guru, którego spytała o wielką wykutą na ścianie roślinę. Opowiedział jej o tym, że roślina ta była kluczem do świata pewnej prastarej cywilizacji, której dawno temu poszukiwał Doktor Jones. Niestety, kwiat pewnego dnia zniknął.
Suczka po krótkim namyśle poleciła towarzyszom po godzinie iść w jej ślady i sama ruszyła ku kwiatowi.

- Ale chyba nie chcesz czasem... - Kretes urwał, gdy Kari-Mata już znalazła się we wnętrzu rośliny – Ło, matku! Co ja teraz powiem Reksiowi! - kret podbiegł do kwiatu, który po wejściu Kari-Maty, niespodziewanie się zatrzasnął.

Suczka spadała ogromnym tunelem, który znajdował się w środku kwiatu. Czuła tylko strach. Zamknęła oczy. Pomyślała o Reksiu, który zapewne trzyma za nią kciuki, gdzieś pięćset wymiarów dalej. Hmm... On na pewno chciałby, aby Kari była odważna. Otworzyła oczy i zwalczyła strach. Po chwili wylądowała na twardym kamieniu. Obolała wstała z podłoża, na którym się znajdowała. Dostrzegła niewielką latarenkę na skale obok. Podniosła ją. Nie było niczego, czym można by ją zapalić. Nagle zorientowała się, że może spróbować substancją, która kapała ze stalaktytu znajdującego się nad nią. Umieściła kilka kropel substancji w latarni. Brakowało jeszcze tylko ognia. No cóż... Chyba należało iść dalej w mroku. Kari-Mata tak właśnie zrobiła. Szła dalej, przez co najmniej piętnaście minut. Wkrótce jej oczom ukazały się dwa jasne punkciki.

- Oby to nie był kolejny skorpion – pomyślała trzęsąca się ze strachu Kari-Mata-Hari.

Jednak światło, które pochodziło z dwóch odległych punkcików, było jakieś inne. Przepełnione smutkiem i cierpieniem. Coś zaskrzypiało i zabłysło nikłe światełko. Kari zobaczyła twarz starego kreta. Miał długą, siwą brodę. To właśnie jego oczy tak bardzo okazywały smutek i cierpienie. Jego twarz pokrywały zmarszczki. W ręku trzymał latarnię, podobną do tej, którą znalazła Kari-Mata. Na jej widok oczy starca chyba po raz pierwszy od wielu lat, uśmiechnęły się.

- Co cię tu sprowadza, moje dziecko? - przemówił kret.
- Ja jestem Kari-Mata-Hari.
- Keren-Meter-Hari... Czekaliśmy od lat... - Kret zaprowadził zdumioną suczkę do niewielkiej chatki. Za nią widać było pogrążone w ciemności miasteczko. Zaprosił ją do środka. Tam pokazał jej starą, kamienną tablicę – Tutaj widnieje przepowiednia – powiedział stary kret – w naszym języku te znaki oznaczają: „I kiedyś zjawi się w Tunelu Światła dziewczyna. Jej imię brzmieć będzie Keren-Meter-Hari. Jej moc będzie niesamowita. Sprowadzi tu coś, czego od dawna nie zaznaliście. Sprowadzi tu rozkosz ognia”. Moja droga... To ty jesteś pradawną Keren-Meter-Hari. Ty widniejesz na tej tablicy – to mówiąc wskazał jej płaskorzeźbę, przedstawiającą ją samą – Proszę pomóż nam w sprowadzeniu ognia...
- Dobrze – po chwili zdecydowała się Kari – ale najpierw opowiedz mi o co tu chodzi.
- Och, spodziewałem się niewiedzy. Jesteśmy Irokreci. Nasza cywilizacja była kiedyś potężna. Podziemne miasta rozciągały się na całej planecie... Lecz pewnego dnia nadszedł ogromny kataklizm. Przez tunele zaczęła sączyć się woda. Całe życie tu pod ziemią i tam na powierzchni zginęło. Została tylko ta część wioski o nazwie Kretopolis. Bogowie pozbawili nas jednak najcenniejszego daru – ognia. Zostawili tylko tę tablicę. Na powierzchni rozwinęło się życie ze światłem. Tutaj jednak nic nie żyje długo z powodu jego braku. Czerpiemy je tylko z niewinnych świetlików, które zmuszone są nam pomóc.
- A czy macie tu coś... Coś specjalnego, poza tablicą?
- Jeszcze jeden jest ważny przedmiot, który przechowujemy w miasteczku. Zaprowadzę cię tam. - kret zrobił tak jak powiedział. Kari-Mata dostrzegła dużą pieczęć na niewielkim stoliku po środku miasta. Była to na pewno pierwsza pieczęć – Oto jest Keren-Meter-Hari, która przywróci nam ogień – krzyknął na cały głos kret do przechodniów, którzy smutno kroczyli po ulicach miasta z latarenkami.
Kari-Mata skupiła się wewnętrznie. Tłum zebrał się dookoła niej. Dotknęła pieczęci, która rozjarzyła się niesamowitym blaskiem. Sięgnęła po latarenkę, którą trzymała w ręcę. Wylała kilka kropel płynu na pieczeć, która zapłonęła żywym ogniem. Suczka sama nie wiedziała dlaczego to robi. Jednak wiedziała, że jest to jedyny sposób. Umieściła ogień w latarence i uniosła do góry. Tłum wrzasnął z tęsknoty za światłem i ciepłem. Kari podała latarnię staruszkowi i zapytała:

- Czy mogłabym wziąć ze sobą tę pieczęć?
- Naturalnie. Ale, gdy ten ogień zgaśnie? Jak zaprószymy kolejny?
- To proste. Za pomocą tego – Kari wskazała na szyję kreta – ten kryształ ma każdy z was. To dzięki niemu zrobicie ogień. Wystarczy nasączyć go kroplą płynu, który kapie ze stalaktytu nieopodal.
- Ale... Skąd wiedziałaś? - zapytał zdumiony starzec
- Wiara czyni cuda – odpowiedziała z uśmiechem sama zdziwiona swoimi bohaterskimi czynami i mądrością Kari-Mata – a teraz proszę, wybaczcie mi... Muszę wrócić do mojego świata. Mam zadanie do wykonania.
- Będziemy pamiętać o tobie przez wieki Keren-Meter-Hari...
- Żegnajcie, krety. Żegnaj i ty, starcu. Jak brzmi twoje imię?
- Nazywam się Kreteusz. - odpowiedział Kari-Macie, która oddalała się w kierunku Tunelu Światła.

Kretesowi i Korneliuszowi udało się otworzyć drapieżny kwiat. Kornelek uplótł linę z lian zwisających z drzew. Gdy tylko usłyszał nikły w oddali głos suczki, spuścił jej linę. Weszła trzymając pod pachą pieczęć.
- No nie wierzę! Udało się! Kari-Mato, jesteś wielka!
- Jest tylko jeden problem... Jak my teraz wrócimy... - rzekł nagle Korneliusz.
- Mam pomysł – powiedział Kretes – wróćmy najpierw tam, gdzie zostaliśmy przeteleporto...
- Dobry pomysł – pochwaliła kreta Kari-Mata – biegnijmy!
I tak bohaterowie pobiegli. Kretes polecił suczce unieść pieczęć do góry, pokazując swoje zwycięstwo. Miał rację. Ogromne światło otoczyło przyjaciół i już bez dalszych „komet” znaleźli się za kryształową górą, gdzie czekali Reksio, Kogut i Molly. Kari pobiegła prosto do miejsca, gdzie trzeba było umieścić pieczęć. Tak zrobiła. Pierwsza kłódka została otwarta!
Gdzieś w nieskończoności kryształowej góry, Księżniczka Kora otworzyła oczy. Dojrzała sześciu bohaterów, których chciała od dawna zobaczyć. Przez ból i cierpienie oraz mękę nadała swym ustom kształt uśmiechu.
- Patrzcie! - zawołał Reksio – ona się uśmiechnęła!
Kora zauważyła zdumienie na twarzach postaci. Próbowała podnieść rękę, by im pomachać, ale poczuła tylko nieograniczony ból i uśmiech zniknął z jej twarzy. Ponownie zastygła we wnętrzu góry, ale teraz już z nadzieją na ratunek.
Tak oto wątpliwości Kari-Maty zostały rozwiane.


Cz, 16 kwi 2009, 13:30
Post Reksio i Księżniczka Sześciu Pieczęci - Rozdział X
Rozdział X Pieczęć Druga W sercu, gdzie nie urosły kwiaty,
W wymiarze gdzie nie ma już zieleni,
Tam kogut tajemniczy stoi,
Druga pieczęć w ręku mu się mieni...



- Pierwsza kłódka została otwarta – powiedział Reksio – potrzebujemy jeszcze pięciu.
- Więc nie stójmy jak rzeźby, bo ona nie będzie wiecznie czekać – Kretes wskazał na księżniczkę – biegiem do skały!

Istotnie, na skale widać było już kolejny napis. Ciekawi bohaterowie zbliżyli się, by przeczytać wiersz mówiący o drugiej już osobie:

Daleko odeszła ta wielka ambicja,
Gdzieś, gdzie Kuran i kretońska tradycja,
Kogut ten nieśmiały jest i skryty,
Korneliusz z podwórka cieniem okryty.


Kornelek zasmucił się na myśl o swym Jaju Śmierdzi. Rzeczywiście, była to jego największa ambicja. Jego zadumę przerwał jednak Kretes:

- Nie wiedziałem, że jesteś okryty cieniem.
- No cóż... Nie wolno zmieniać poezji... - oznajmił cicho bardzo skryty Kornelek – Ale jeszcze wszystkiego nie przeczytaliśmy – odwrócił się w kierunku skały i przeczytał następujące słowa:

Towarzysze:
Reksio i Molly.



- No to zbieramy się – powiedział Korneliusz i odszedł w kierunku teleportu. Kogut pobiegł za nim i szepnął mu do ucha:
- Powodzenia, bracie ko-ko! Do zobaczenia! – Korneliusz nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo już wraz z Reksiem i Molly stali na podeście, który sprawił, że w jednej chwili zniknęli.
Podobnie jak w przypadku Kari-Maty, bohaterowie lecieli w środku wielkiej komety przemierzając okoliczne światy. Dla Reksia i Molly było to całkiem nowe przeżycie. Kornelek jednak już je znał i nawet nie zaszczycił spojrzeniem pięknych krajobrazów, które miał przed oczami. W końcu jednak kometa bezpiecznie wylądowała w świecie oddalonym od naszego o kilkadziesiąt wymiarów. Kornelek dopiero teraz rozejrzał się. Stali na kamiennym chodniku w ładnym, pogodnym, małym miasteczku. Domy nie były wysokie, zrobione z szarych cegiełek i kamieni. Ich dachy były zazwyczaj czerwone, czasami można było dostrzec i żółte. Na placu, na którym się znaleźli, stał wielki pomnik rycerza na koniu zrobiony z jakiegoś szorstkiego i czarnego metalu. Po ulicach chodzili mieszkańcy miasta. Były to głównie kury i myszy. Nie zauważyły jednak przybycia Kornelka, Reksia i Molly, którzy nerwowo rozglądali się na boki.
- Yyy... - odezwał się zdziwiony Reksio – co proponujesz zrobić, Kornelku?
- Ach, do mnie mówisz – szybko odwrócił się do Reksia kogut, który przyglądał się pomnikowi – Może nawiążemy rozmowę z którymś z mieszkańców?
- Mogę spróbować – uśmiechnęła się Molly i podeszła do kury siedzącej na ławce obok pomnika – Przepraszam, co to za miejsce? Nazywam się Molly i nie jestem z tej okolicy... - zapytała. Kura chwilę patrzyła na kretonkę, po czym powiedziała coś do Molly, jednak Korneliusz i Reksio nie usłyszeli tych słów. Molly po kilkunastu sekundach wróciła do towarzyszy i oznajmiła donośnie – to miasto nazywa się Brukowo.
- A wiesz może coś więcej? – zapytał zniecierpliwiony Kornelek. Jak najszybciej chciał wybrnąć z tej przygody. Chciał znaleźć pieczęć najszybciej jak tylko było to możliwe.
- Nie, ale zapytam kogoś... - odpowiedziała trochę zawstydzona Molly.
- Mam lepszy pomysł – powiedział jednak Reksio – rozdzielmy się. Każdy z nas niech dowie się jak najwięcej i przy okazji poszuka pieczęci.

Kornelek nie był tym zachwycony, ale by uniknąć dalszej dyskusji udał się wąską uliczką do ratusza, gdzie jego zdaniem można było się dużo dowiedzieć. Otworzył drzwi i stanął przed biurkiem recepcjonistki. Była ona niewielką myszą o kręconych blond włosach. Co chwilę odbierała jakiś telefon, a w przerwach pisała coś zawzięcie na arkuszach papieru. Kogut chwilę stał przed jej biurkiem, a widząc, że mysz nie zawraca sobie nim głowy przemówił:

- Chciałbym dowiedzieć się więcej o tym Brukowie.
- Archiwum, szesnaste drzwi na końcu korytarza z lewej strony – odpowiedziała pod nosem kobieta.

Kogut udał się lewym korytarzem. Było to bardzo nieprzyjemne miejsce. Szare ściany polane niechlujnie białą farbą sprawiały wrażenie wielkich potworów, które starały się upatrzeć jakąś zdobycz wśród labiryntów mosiężnych drzwi. W końcu Korneliusz znalazł drzwi prowadzące do archiwum i wszedł do środka. Było to niewielkie pomieszczenie wzdłuż, którego rozciągały się trzy rzędy metalowych regałów. Bohater podszedł do najbliższego regału i sięgnął po wyblakły folder. Na jego grzbiecie widniał napis: „Zawody sportowe 1675”. Tytuł nie był zbyt zachęcający, jak dla kogoś, kto szukał wiadomości o miejscu, w którym się znajdował, toteż Korneliusz zaczął przeglądać inne foldery zostawiając w tyle „Renowację pomnika”,”Pogrzeby i narodziny w rodzinie Wilków”, „Przygodę starca z ulicy Czerwonego Sługi” i inne nieciekawe tytuły w ogóle niezwiązane z tym, czego szukał. W końcu natrafił na folder o nazwie „Historia Brukowa”, który zaciekawił koguta. Otworzył go i zaczął czytać czarne litery pisane na maszynie.
Reksio w tym czasie postanowił po prostu nawiązać rozmowę z mieszkańcem miasteczka. W końcu wybrał, że uda się do małego sklepiku za rogiem ulicy i nawiąże rozmowę ze sklepikarzem. Wszedł do środka. Był to niewielki budyneczek. Za szybami w gablotach widać było ciekawe i różnorodne przedmioty. Wszystkie gabloty były podpisane tak samo - „Różne różności”. Uwagę dzielnego psa zwrócił naszyjnik ze szmaragdem w kształcie serca, który leżał w gablotce niedaleko lady. Jego uwagę jednak zmącił dość wysoki szczurek, który był zapewne sklepikarzem. Podszedł on do Reksia.

- W czym mogę służyć? - zapytał uprzejmie
- Yyy... - zamyślił się Reksio – pochodzę z dalekiego kraju i chciałbym dowiedzieć się coś nie coś o tym miasteczku.
- Witam pana w Brukowie! Tutaj wiele rzeczy jest brukowanych jak sama nazwa wskazuje – szczurek zamyślił się – a co pana najbardziej ciekawi? - w końcu zapytał
- Yyy... - jeszcze raz zamyślił się Reksio. Koniecznie chciał kupić naszyjnik Kari-Macie, ale nie wiedział o co zapytać. W końcu jednak zdecydował się powiedzieć – ja chciałbym wiedzieć... Jaka jest tutejsza waluta.
- Ahhh... - zasępił się nagle sklepikarz – tutaj, w naszym mieście, ani w okolicy nie ma nawet trochę zieleni... Największą wagę mają tutaj kwiaty, które są prawie niedostępne.
- Dziękuję za informację – odpowiedział szybko Reksio i wyszedł z jedną tylko myślą w głowie – ale jaka może być przyczyna tego, że nie ma tutaj zieleni?
Molly postanowiła rozejrzeć się na ulicach miasta. Na początek przyjrzała się pomnikowi. Napis głosił: „Ostatni burmistrz Brukowa z dynastii Naturalnowców”.
- O co tu może chodzić? - zapytała sama siebie kretonka – kim mogą być ci Naturalnowcy? - jej zadumę przerwał jednak donośny okrzyk:
- Wszyscy chodźcie tutaj! - wołał wysoki kogut w garniturze stojący na środku ulicy – zaraz będziecie mogli zobaczyć Lawendę w całej okazałości! - Molly podeszła do jednego z gapiów i zaciekawiona zapytała:
- Przepraszam, kim jest panna Lawenda?
- Pani przyjezdna, tak? - odwrócił się w jej stronę szczurek – Lawenda to nasz księżyc, który niedawno stał się domem wielu z nas. Burmistrz i specjalna organizacja dostosowali Lawendę do naszych potrzeb. Teraz stała się ogromnym hotelem. Chroniona jest specjalnymi laserowymi broniami, które bez naszych naukowców zostałyby odkryte dopiero za czterdzieści pięć lat! - szczurek przerwał swoją przemowę i wrzasnął do Molly na cały głos – oto Lawenda, proszę popatrzeć!
Istotnie księżyc ukazał się oczom wszystkich, którzy z zapartym tchem oczekiwali niesamowitego widoku. Była to ogromna kula na niebie. Jej powierzchnia pokryta była czarnymi z daleka domami i oknami wystającymi z jej powierzchni. Widać było również ogromne laserowe działa, o których wspominał szczurek.

- A teraz prezentacja broni! - wrzasnął kogut w garniturze po czym wskazał na księżyc.
Działo na powierzchni Lawendy nagle drgnęło, po czym wystrzelił z niego ogromny laserowy promień, który trafił niewielki kamień na ulicy. Rozległy się oklaski i wiwaty. Nikt jednak nie zauważył jak wraz z uruchomieniem lasera zwiądł mały kwiat rosnący między płytkami chodnikowymi.

Reksio chodził po całym miasteczku szukając kwiatów. Udało mu się dojrzeć zaledwie dwie niewielkie i niepozorne stokrotki rosnące pod jednym z domów. Zerwał je energicznym ruchem i pobiegł z powrotem do sklepiku, gdzie wymienił się ze zdumionym sprzedawcą za szmaragdowy naszyjnik, który schował do kieszeni. Ruszył w kierunku placu, gdzie miał spotkać się z Molly i Korneliuszem. Czekali już obok pomnika, by wymienić się zebranymi wiadomościami. Molly przemówiła jako pierwsza:

- Wiem, że ich burmistrze mieli jakąś dynastię Naturalnowców. Księżyc w tym świecie nazywa się Lawenda i niedawno został na nim wybudowany ogromny hotel chroniony bardzo nowoczesnymi broniami laserowymi – pochwaliła się zdobytymi informacjami Molly. Następny odezwał się Reksio:
- Tutaj największą wagę mają kwiaty. Nie ma tu w ogóle zieleni, ani natury – powiedział cicho pies. Ostatni odezwał się tajemniczo Korneliusz:
- Kiedy tylko padła dynastia Naturalowców, pojawili się tajemniczy ludzie nazywający siebie naukowcami i objęli władzę w Brukowie. Zaczęli oni budować coraz więcej nowoczesnych rzeczy, aż w końcu zapragnęli zbudować ogromny hotel na Lawendzie.
- Więc może dowiemy się jeszcze czegoś, bo jak dla mnie to trochę mało – oznajmiła rozczarowana Molly
- Myślę, że to wystarczy – odezwał się Reksio, który zaczął bawić się kupionym naszyjnikiem. Widać było przez niego wszystko – domy, pomnik, ławeczki, dróżki... Nagle pies ujrzał też malutki kwiatek przez kamień szlachetny – patrzcie! - zawołał do Korneliusza i Molly.
- No, zwykły kwiat, ale co... - wypowiedź Molly przerwał jednak kogut w garniturze:
- A teraz nasza najlepsza broń! Podziwiajcie jej zdumiewający zasięg!
Wielki laser uderzył w ustawiony przez koguta cel. Ponownie rozległy się wiwaty. Kwiat zwiądł. Kornelek w sekundę wszystko pojął:
- To księżyc sprawia, że kwiaty więdną! To on jest przyczyną! - Korneliusz podbiegł do koguta w garniturze i szybko zapytał – czy można polecieć na Lawendę?
- Oczywiście, że tak, ko-ko! Prom kosmiczny czeka w porcie na tych, którzy chcą zwiedzić hotel! - odpowiedział oburzony niewiedzą Korneliusza kogut. Kornelek nie zważając na reakcję Reksia i Molly pognał w kierunku, który wskazał mu kogut w garniturze. Chwilę potem siedział już wygodnie w wielkim kosmicznym autobusie, który zmierzał ku Lawendzie. Po dziesięciu minutach wysiadł w ogromnym hotelowym hallu. Zapytał recepcjonistę o pokój naukowców, a on po krótkim namyśle odpowiedział:
- Niestety, ale nieupoważnionych nie mogę wpuszczać – Korneliusz nie wytrzymał i powiedział głośno:
- Wiem, dlaczego w Brukowie nie ma roślin! - zdumiony szczurek wskazał mu metalowe drzwi i otworzył żelazną kłódkę. Kornelek zobaczył kilka osób w białych fartuchach krzątających się w dosyć dużym pomieszczeniu, które otoczone było komputerami ze wszystkich stron. Powiedział im prosto z mostu – wiem dlaczego w Brukowie nie rosną rośliny! - zdumiony naukowiec, który zdawał się kierować pracą w pomieszczeniu odpowiedział zdziwiony kogutowi:
- A możesz nam to wyjaśnić? - Kornelek zgodził się i opowiedział naukowcom o tym, że ich księżyc jest przyczyną. Po chwili wynalazca powiedział niedowierzająco – myślę, że powinniśmy sprawdzić pańską hipotezę – polecił innemu naukowcowi, by wprowadził do komputera dane, jakie przedstawił Kornelek.
- Wielkie nieba! To prawda! - wrzasnął uczony, jakby dokonał wielkiego odkrycia
- A więc... To koniec...? - zapytał zmartwiony szef naukowców.
- Chyba tak... - odpowiedział inny
- Ale... To dzieło naszego życia! Nie możemy pozwolić, by to wszystko uległo zagładzie! - protestował wynalazca. Niespodziewanie jednak przemówił Korneliusz:
- Ja... Wiem coś o tym. Też kiedyś zbudowałem potężną broń, Jajo Śmierdzi... Ale musiałem doprowadzić do jej zagłady, by uratować wszechświat. W waszym przypadku jest podobnie.
- Dobrze więc – zasępił się uczony – ewakuujcie hotel... Za piętnaście minut nastąpi wielki wybuch...


Wszyscy mieszkańcy hotelu znaleźli się w kapsułach ratunkowych lub wsiedli w kosmiczny prom. Smutny naukowiec, który wymyślił to wielkie imperium oddalał się coraz bardziej od swego dzieła, które po chwili wybuchło z głośnym trzaskiem. Wszystkie kapsuły i promy wylądowały bezpiecznie w Brukowie. Uwagę mieszkańców i przyjezdnych zwróciło jednak coś innego. Spod płytek chodnikowych zaczęły wyrastać tysiące barwnych kwiatów. Wszystkie były przepiękne i świeże. Takie jakich większość mieszkańców miasteczka nigdy nie widziała. Szczęśliwi zrywali je i wplatali sobie we włosy, wkładali sobie za uszy.
Naukowiec, jedyny smutny wśród tych wiwatów i radości zwrócił się niespodziewanie do Kornelka i zaprosił go do swego gabinetu w ratuszu.

- Znalazłem to kiedyś przed bramą miasta... Myślę, że to będzie odpowiednia nagroda dla ciebie za to, co dla nas zrobiłeś – wyjął z szuflady zakurzony przedmiot. Była to druga pieczęć, której szukał Korneliusz.
- Dziękuję – powiedział zdumiony kogut i uściskał naukowca na pożegnanie.
Chwilkę potem wraz z radosnymi Molly i Reksiem stał pośrodku obrośniętego kwiatami placu miasteczka i uniósł pieczęć do góry. Ani się nie obejrzał i stał już przy kryształowej górze. Włożył kłódkę w odpowiednie dla niej miejsce.
Księżniczka poczuła wstrząs. Mogła już mrugnąć okiem bez większego bólu. Znowu jej coraz szczęśliwsze oczy dojrzały sześć osób stojących przy kryształowej górze, tym razem z tajemniczym kogutem na czele. W jej sercu zaczęło się coś dziać. Nabierało ono coraz szybszego tempa i biło radośnie. Jednak po kilku minutach Korę znów zmorzył głęboki sen.
Szczęśliwy Korneliusz odetchnął z ulgą. Udało mu się dokonać wielkiego czynu. Reksio wyjął z kieszeni naszyjnik i wręczył go zdumionej Kari-Macie, która przytuliła go mocno. Wszyscy chwilę siedzieli pod kryształową górą, po czym ponownie podeszli do magicznej skały, gotowi na następne zadanie.


Pn, 20 kwi 2009, 19:48
Post 
Rozdział XI Pieczęć Trzecia W świecie stworzonym na maszynie do szycia,
Nie ma jeszcze ludzi, większego życia.
Stwórczyni czeka na kreta dzielnego,
Co weźmie pieczęć i innych sprowadzi do niego



Skała stała dłuższą chwilkę w milczeniu. Bohaterowie zaczęli się już trochę niecierpliwić, gdy wreszcie pokazały się litery mówiące o trzecim wybrańcu, który miał odnaleźć pieczęć. Wszyscy pochylili się nad koślawymi literami i odczytali następujący wiersz:

Komandor jest z niego dzielny,
Przyjacielem jest bardzo wiernym,
Na co dzień gogle nosi,
Napastnika o łaskę nie prosi.


Nikt nie miał wątpliwości, że poszukiwaczem trzeciej pieczęci będzie komandor Kretes, który był bardzo dumny z wiersza mówiącego o nim samym. Inni, zaciekawieni bohaterowie popatrzyli znów na skałę, na której powierzchni teraz widniało bardzo znaczące dla wyprawy zdanie:

Towarzysze:
Kogut i Kari-Mata-Hari


Po pożegnaniu się z pozostałymi bohaterami Kretes, Kogut i Kari odwrócili się i zdążali już w kierunku podestu, kiedy po chwili zaaferowana Molly zawołała do nich na cały głos:

- Patrzcie! Tu jeszcze jest coś napisane! - wszyscy momentalni się zatrzymali i pobiegli z powrotem w kierunku skały. Litery układały się w dziwne słowa:

I jeszcze jedno: pozdrówcie ode mnie mojego kuzyna.

Kretes zmarszczył brwi czekając na następną wskazówkę, ale nie było czasu. Kogut pogonił biednego kreta. Po chwili wszyscy weszli na podest, który natychmiast przeteleportował bohaterów do wnętrza spadającej gwiazdy. Lecieli i lecieli nad kolejnymi wymiarami, a Kogut cicho dziwił się:

- Ale jak to może działać? Taki szybki pojazd, a nie ma nawet dobrego napędu! - nie doceniał sił natury i magii, którymi napędzana była kometa.
Po piętnastu minutach żmudnego, podniebnego lotu, kometa wreszcie zaczęła zniżać swój lot. Była coraz niżej i niżej, aż w końcu wydawało się, że dotyka ziemi swą ognistą powłoką. W pewnej chwili gwiazda zniknęła, a bohaterowie znaleźli się w najdziwniejszym z dotąd spotkanych światów. Albowiem była to nicość. Kret, suczka i kogut mogli swobodnie latać w owej dziwnej przestrzeni. Bawili się w najlepsze robiąc fikołki i obracając się w niczym. Jednak ta swoboda nie trwała długo. W miejscu, gdzie wcześniej nie było nic, pojawił się jakby znikąd dziwny dywan koloru truskawek. Bohaterowie spadli na niego, głośno wydając okrzyk bólu. Spadli przecież z bardzo wysoka. Chwilę potem dziwny dywan zaczął przybierać nieziemskie kolory, które zmieniały się z minuty na minutę. W mgnieniu oka z jego wnętrza zaczęły wynurzać się piękne palmy i małe grzybki, urozmaicając go niesamowicie. Zaczęły formować się góry, rzeki, źródła... Wszystko tu miało swój niesamowity urok i zachwycało swym nieziemskim pięknem. Pierwszy skończył rozglądać się Kretes i głośno przemówił:
- My chyba musimy coś tu zrobić... Jesteście pewni, że to właściwy świat? - zaczął narzekać.
- Nie wiem – odpowiedział mu Kogut – ale bardzo mi się tu podoba! - pobiegł na jedną z górek i położył się na aksamitnym kocu, z którego była zrobiona.
- No nie wierzę, pobawicie się później! - wykrzyknął oburzony kret, widząc, że nie tylko Kogut, ale i Kari-Mata zaczyna pokładać się na kocu, a chwilę później znów skakać po mięciutkim dywanie – teraz mamy coś do roboty. Chodźcie za mną, poszukamy czegoś ciekawego – i ruszył w kierunku, z którego rozwinął się truskawkowy dywan. Szli kilka dobrych chwil zatrzymując się co jakiś czas, by obserwować jakże różnorodny i zachwycający krajobraz tego świata. Jednak głuchą ciszę jaka dotąd panowała w tym niezwykłym miejscu przerwał dobiegający z oddali, cichy śpiew:
- Bo wiem, że jestem w nieskończoności... W morzu miłości... - wyśpiewywał piękną melodię kobiecy głos. Kretes przyłożył palec do ust i polecił towarzyszom iść w kierunku, z którego dobiegał śpiew – Tak się zapadam jak w śniegu puchy w jesienne liście... - kontynuowała tajemniczy śpiew dziewczyna. Bohaterowie byli coraz bliżej. Głos był coraz bliższy i coraz wyraźniejszy – I tylko przez sen wyciągam ręce, to mnie nie budzi, nie chcę nic więcej... - teraz przyjaciele nie tylko słyszeli, ale i widzieli dziwną postać, która wyśpiewywała kolejne słowa piosenki - Witkami szepce w ciszy w kolebce... Szepce i śpiewa... Niby skrzypcowa melodia cicha, melodia nowa... - wszyscy dokładnie już widzieli tę postać. Była to wysoka, jasnowłosa mysz siedząca za dużą maszyną do szycia. Była pogrążona po uszy w swej pracy. Kogut w mik wszystko pojął. To ona robiła tę krainę z materiału – której nie słychać, która dojrzewa... - mysz wyśpiewała ostatnie słowa piosenki po czym zamyślona zwróciła głowę w kierunku przyjaciół. Nie była w ogóle zdziwiona. Nic nie mówiła, jakby pytanie nasuwało się samo. W końcu jednak Kretes postanowił powiedzieć chociaż jedno zdanie:
- Jestem kret Kretes, a to moi przyjaciele. Przybywamy w pokoju – Kari-Mata cicho zachichotała słysząc to trochę zbyt poważne zdanie – kim pani jest?
- Jestem stwórczynią tego świata... - odpowiedziała tajemniczo – kupiłam go u pewnego czarownika z niebywałą promocją. Pole z nicości zmieniam w bardzo ciekawą krainę – mówiła – szyję koce, maty, firanki i dywany, którymi pokrywam krainę - powiedziała jeszcze wiele bardzo podobnych do siebie i czasem trochę nudnawych rzeczy. Jednak wtedy, gdy mówiła o tym, że chciałaby, aby w krainie rozlegał się utwór muzyczny, ale jeszcze nie do końca opanowała tę możliwość, Kretes zauważył coś u jej stóp, pod maszyną do szycia. Leżała tam trzecia pieczęć. Kretes zaczął powstrzymywać się od chęci wyrwania pieczęci dziewczynie i szybkiej ucieczki. Postanowił porozmawiać z myszą, aby pokojowo, jak sam to ujął, oddała pieczęć. Powiedział wtedy:
- Dziękujemy za informacje – uśmiechnął się – szukamy pewnej pieczęci, która pewnie kiedyś się tu pojawiła.
- Owszem znalazłam coś takiego – wyjęła pieczęć spod maszyny, pokazując ją kretowi – kiedyś spadła tutaj z nieba, którego zresztą jeszcze nie stworzyłam. Chcecie ją? - to wydawało się Kogutowi zbyt proste. Jego techniczny umysł w mik pojął, że mysz nie odda jej od tak sobie.
- Tak, proszę pani... - oznajmiła cicho Kari-Mata
- A więc dobrze! Oddam ją jeśli wykonacie dla mnie kilka zadań...
- Zamieniamy się w słuch... - zamienił się w słuch Kretes, który bardzo pragnął, jak Kari i Korneliusz odnaleźć swą pieczęć.
- No więc tak... Próbowałam uruchomić źródło w lesie sosnowym nieopodal. Coś jednak blokuje moją wodę i przez to rośliny nie mogą pić. Spróbujcie odkryć co się stało – dziewczyna wróciła ponownie do pracy i nuciła pod nosem swoją piosenkę. Gdy bohaterowie odeszli cicho przemówiła – robię się sławna! Pierwsi podróżnicy odwiedzają mój wymiar! Muszę się bardziej postarać...

Tymczasem Kretes, Kogut i Kari-Mata byli już na skraju lasu. Nie namyślając się długo wkroczyli do jego środka. Kilka minut błądzili wśród wysokich drzew, które co jakiś czas zmieniały kolor. W końcu, przynajmniej według Kari-Maty odnaleźli miejsce, gdzie miało znajdować się źródło. Wszystko wyglądało tak jak powinno... Niewielkie wzniesienie, gdzie zapewne miało wybić źródełko, szwy ciągnące się przez całą górkę... Kretes przyjrzał się uważnie i... Odkrył dlaczego woda nie może przepływać! Okazało się, że blokowało ją nic innego jak niewielka łata w materiale. Ktoś musiał załatać dziurkę, która służyła do odpływu wody. Kretes zamyślił się chwilkę. Postanowił poprosić Koguta o pomoc:
- Kogucie! Pożyczysz mi swój klucz?
- Ależ oczywiście ko-ko-kolego! A co do-do-dokładnie zamierzasz wyko-kombinować? - zapytał troszkę jąkając się Kogut. Lecz Kretes nie zamierzał odpowiedzieć zdumionemu kurakowi i wyjął klucz z jego ręki. Rogiem narzędzia delikatnie przeciął kilka szwów pokrywających łatę. Powoli wyjął ją, a jego rękę natychmiast zalała życiodajna woda.
Po kilku chwilach bohaterowie stali z powrotem obok stwórczyni tego wymiaru. Bardzo ucieszyła się na wieść, że bohaterom się udało, nawet jeśli wcześniej już o tym wiedziała.
- Doskonale, doskonale! Pytanie tylko, kto załatał źródło... Czekajcie – zamknęła oczy i skupiła się wewnętrznie. Już wiedziała co się działo – Tak! Na skraju wietrznej doliny znajduje się wędrowiec i jego towarzysz! Zapytajcie kim są i co tu robią, potem przyprowadźcie ich do mnie.
Przyjaciele już trochę zmęczeni ruszyli na wschód, gdzie znajdowała się dolina. Szli kilkanaście minut, aż w końcu doszli, a ich oczom ukazała się niewielka dolinka zrobiona z niebieskiego koca w kratkę. Na jej dnie rosła spokojnie palma daktylowa i kilka żółtych krzaków w ciapki. Kreta, koguta i suczkę interesowało jednak nie dno, lecz brzeg dolinki. Widać było tam na razie dosyć mało. Rozciągała się równina z wyhaftowanymi żółtymi i niebieskimi kwiatkami, a co jakieś pięć metrów rósł niepozorny filcowy krzaczek. Kari-Mata, która miała najlepszy wzrok z całej trójki dojrzała zieloną postać z koszykiem w ręku. Wskazała ją Kogutowi i Kretesowi.
- No nie wierzę! Czyżby to był... - Kretes nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na wielkim wyhaftowanym tulipanie stał sam... Shreksio! - no nie wierzę! - Kretes przetarł oczy, po czym pobiegł w kierunku psa.
- Na niebieską kość! To przecież kret Kretes! - zaszczekał Shreksio równie zdumiony jak Kretes – Popatrz, Kamieniu! - wyciągnął z koszyka Gadający Kamień, który po chwili przemówił przepraszając, jak to miał w zwyczaju:
- Przepraszam, ale czy to nie kret Kretes?
- Witaj Shreksiu i ty, Gadający Kamieniu! Co porabiacie w tych stronach? - przywitał Shreksia i jego towarzysza Kretes
- Podróżowaliśmy długo, aż w końcu dotarliśmy tutaj – powiedział po namyśle pies – uważam, że jest tu nawet lepiej niż w Krainie Bajek. Ładne krajobrazy, ciekawe tereny... Może tu zamieszkamy! Byłoby to idealne miejsce.
- Wiecie co? Zaprowadzę was do władczyni tej krainy. Ona na pewno pozwoli wam tu zamieszkać – zaproponował Kretes
- Przepraszam, że się wtrącę, ale czy to jest na pewno bezpieczne? - zapytał Gadający Kamień
- Kamień ma rację. Ona przecież może nas skrzyczeć i stąd wyrzucić! - zgodził się ze swym przyjacielem Shreksio – aha, jeszcze chciałem zapytać, gdzie podział się dzielny pies Reksio?
- Ło matku! Jestem pewien, że ona nic wam nie zrobi! My przecież jesteśmy cali po spotkaniu z nią – zaczął zachęcać Shreksia, aby jednak poszli do myszy – a Reksio nie został wysłany na tę wyprawę. Jesteśmy tylko my: Kretes, Kogut i Kari-Mata-Hari.
- Nazywam się Shreksio – przedstawił się grzecznie Kogutowi i Kari-Macie pies – Kretesie, skoro tak nalegasz... Dobrze, pójdę z wami do tej tajemniczej władczyni. A ty, Kamieniu, czy wyruszysz z nami? - zapytał przyjaciela Shreksio
- Przepraszam, ale chyba się zgodzę – powiedział jak zawsze uśmiechnięty Kamień i cała piątka, po kilku chwilach wesołej rozmowy ruszyła w kierunku myszy szyjącej świat. Po dwudziestu minutach wędrówki byli z powrotem w miejscu, gdzie stała wielka maszyna do szycia. Dziewczyna również znajdowała się w tym miejscu, siedziała i szyła ogromną firankę. Popatrzała chwilkę na Shreksia i Kamień, po czym z uśmiechem powitała ich:
- Witajcie Shreksiu i ty, Gadający Kamieniu, który mówi. Jestem władczynią tego wymiaru. Co sprowadza was w te strony?
- Jesteśmy podróżnikami z dalekich stron. Szukamy miejsca, w którym moglibyśmy zamieszkać – przemówił trochę zmieszany Shreksio
- W takim razie to jest odpowiednie miejsce! - ucieszyła się pierwszymi chętnymi do zamieszkania w jej świecie mysz.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale naprawdę możemy tu zostać? - zapytał z niedowierzaniem Kamień
- Oczywiście, że tak! - uśmiechnęła się – świat nie jest jeszcze gotowy, więc przyda mi się kilku pomocników. Uszyję wam dom! - cieszyła się coraz bardziej. Odwróciła na moment wzrok od również szczęśliwych Shreksia i Kamienia i popatrzała na zniecierpliwionego Kretesa, za którym plotkowali w najlepsze Kogut i Kari-Mata. Postanowiła dać im to, po co przybyli – dzielny krecie Kretesie i wy jego towarzysze – zaczęła rozmowę mysz – dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście, a w szczególności za moich nowych pomocników. Myślę, że czas podarować wam to, czego szukacie – sięgnęła po pieczęć, która znajdowała się pod maszyną – to dla was – Kretes nie mógł powstrzymać uśmiechu, pojawiającego się na jego pyszczku. Wziął pieczęć i już miał odchodzić, gdy zatrzymał go Kogut
- Chyba o czymś zapomniałeś ko-ko-kolego! - szepnął kretowi do ucha. Ten podrapał się po głowie, zastanawiając się o co może chodzić. W następnej chwili doznał jednak olśnienia. Podszedł do Gadającego Kamienia, który wygodnie leżał na jedwabnym podłożu. Słyszał głosy Shreksia i myszy, którzy pogrążeni byli w ożywionej rozmowie na temat załatania źródła przez Shreksia, więc wiedział, że nie będą mu przeszkadzać. Powiedział więc:
- Kamieniu, twoja kuzynka, magiczna skała przekazuje ci pozdrowienia – mały kamyk nie mógł uwierzyć własnym uszom, o ile w ogóle je posiadał. Słuchał opowieści o tym, jak jego kuzynka podawała bohaterom wskazówki, bardzo pomocne w niezwykle ważnych wyprawach. Kretes, Kari-Mata i Kogut ruszyli przed siebie, do miejsca, gdzie leżał truskawkowy dywan. Po chwili Kretes uniósł pieczęć w górę i wszyscy troje zniknęli z powierzchni uszytego świata.
Kretes umieścił pieczęć w trzecim otworze od lewej. Pasowała idealnie!
Księżniczka poczuła, że bariera, która uniemożliwiała jej ruch staje się coraz słabsza. Już z mniejszym wysiłkiem mogła poruszyć dowolną częścią ciała. Uniosła więc dłoń i pomachała Kretesowi, który zdziwiony i jednocześnie szczęśliwy stał u podnóża góry. Kora poprawiła swoją pozycję na wygodniejszą, wiedząc, że zaraz znów zaśnie czekając na czwartą kłódkę. Tak też się stało – Kora zasnęła. Jednak tym razem jej nieruchoma twarz przybrała rumiane kolory.
Kret podszedł do skały, którą pogładził swą niezdarną łapką. Oznajmił cicho, że Kamień ma się dobrze i jest szczęśliwy na wieść o kuzynce. Skała chwilę wewnętrznie rozsadzała radość, aż w końcu postanowiła pokazać bohaterom wiersz o czwartej osobie.


Wt, 28 kwi 2009, 13:23
Post 
Rozdział XII
Złudzenia
O późnej porze, przy mitycznym źródle krążą złudzenia,
Budzi się ze snu życie w krainie i psa wspomnienia,
Wskazówkę cenną otrzyma z matczynych ramion,
Drzewo znalazło w sobie wiele złych mocy znamion...


Kora zaczęła się budzić. Księżniczka Sześciu Pieczęci miała doznać wybawienia. Wraz z nią, zaczęło budzić się pustkowie otaczające kryształową górę. Ptaki uwiły gniazdo na spróchniałym drzewie, a krainę ogarnął rześki wiatr, który od dawna już tu nie gościł. Jednak gdzieś tam pod ziemią... Zasiało się ziarno, które daleko stąd wpadło do studzienki kanalizacyjnej. Wędrowało najpierw mrocznymi kanałami, potem krecimi tunelami, na koniec wąskimi otworami i drobnymi korytarzykami dżdżownic. Po wielu latach w miejscach, gdzie nie mogło się zasiać wyczuło coś w ziemi. Do tego miejsca docierało światło. Promienie kryształowej skały zastąpiły wodę, którą miało być karmione nasionko. Teraz tym jedynym pokarmem stała się magiczna energia, która sprawiła, że ziarno stało się niezwykłe.
Dzisiaj, już jako drzewo, wyczuwa, że coś jest inaczej. Na powierzchni budzą się do życia inne stworzenia, a przede wszystkim, budzi się Księżniczka Kora. Do serca drzewnej istoty wkradła się zazdrość, która zaczęła oplatać jej serce. Istota, która była stworzona do życia w zgodzie z naturą, teraz stawała się coraz potężniejszym przedstawicielem zła. Stała się Mroczną Matką. Jej zmysły wyostrzyły się i wiedziała już wszystko o bohaterach, którzy przybyli, by ratować Korę. Nie był jej potrzebny dziennik Gendalfa, by wiedzieć już wszystko o Księżniczce. Jej korzenie zakradły się pod miejsce, gdzie znajdowała się magiczna skała. Złapały ją od dołu utrudniając jej kontakt ze światami, gdzie znajdowały się pieczęcie.
Skała poczuła tę negatywną energię, jednak nie mogła dojść do tego co się stało. Tym razem to Matka wiedziała wszystko, nie skała. Zrozpaczona pokazała przyjaciołom tekst, który zamiast mówić o czwartej osobie, opowiadał o tym, co czuła.

Od dołu, tam gdzie jestem wbita w ziemię,
Jest coś, co nie zasługuje na życie w niebie,
Uniemożliwia kontakt z pieczęciami,
W gruzach legła łączność wraz z chęciami.


- Yyyy... - wyjąkał Kretes – nie sądzicie, że coś jest nie tak?
- Tak, ko-ko-koledzy... - zagdakał Kogut – mnie się to wcale nie podoba, ko-ko.
Nikt nie miał ochoty na dalszą rozmowę, która donikąd by nie prowadziła. Bohaterowie, którzy nie wiedzieli już co począć w tak trudnej sytuacji, udali się w kierunku podnóża kryształowej góry i położyli na piasku. Tak jak już pisałam, natura zaczęła budzić się do życia. Kretes czuł twarde korzonki pod swym brzuchem. Było mu strasznie niewygodnie. Wśród dotychczas pustynnych piasków zaczęły wyrastać młode krzaczki, a kilkadziesiąt metrów od góry wybiło nawet źródło. Najwyraźniej wróciło tu życie... Ale Kora jeszcze nie obudziła się do końca... Więc jeszcze wszystko mogło się zdarzyć.
Zaczęło się zciemniać. Wszyscy mieszkańcy podwórka szybko zasnęli po trzech przeżytych wyprawach. Tylko dzielny pies Reksio nie mógł spać. Nie podobało mu się to całe zamieszanie ze skałą. Myślał wciąż o tym. Lecz jego zadumę przerwało nagle jakieś nikłe światełko obok źródła, które go zaciekawiło. Reksio był prawie pewny, że nie jest to olbrzymi skorpion. Cicho wstał z posłania w postaci mchu i udał się w tym kierunku. Stała tam wysoka suczka. Miała piękne, anielskie i długie włosy. Odwróciła się w kierunku Reksia. Jej oczy dziwnie mu coś przypominały. Przypominały mu jego własne oczy. Czy to mogło być możliwe? Reksio został stworzony w Bielsku-Białej w studiu... Nie miał rodziców, a jednak był pewny tego, co powiedział cichutko:
- Mamo...
- Witaj, synku – odpowiedziała równie cicho – jestem twoją matką, mimo że pochodzisz ze studia. Nasze korzenie to długa i pogmatwana historia, którą nie będę tej nocy cię dręczyć. Jestem złudzeniem.
- Ale... Jak to możliwe? Nie umiem sobie tego uświadomić – zamyślił się pies
- Wiele rzeczy jest możliwych. Zjawiłam się, aby powiedzieć ci coś... Uwolnienie Księżniczki Kory jest niezwykle ważne. Mam nadzieję, że tobie i twoim przyjaciołom uda się sprostać temu zadaniu. Przekażę ci jedną wskazówkę, która wam pomoże, synku: aby zwalczyć ciemność, używaj światła.
- Nie rozumiem – odpowiedział zdumiony Reksio. Jednak jego matka nic już na ten temat nie powiedziała i przytuliła synka, jak zwykła robić to za dawnych czasów, których on nie pamiętał. Szepnęła mu tylko do ucha:
Jestem z ciebie dumna, Reksiu. Tyle dzielnych czynów, tyle przygód...
- Takiego dziecka pragną wszyscy rodzice – po tych słowach zaśpiewała mu starą kołysankę w języku Hałhaskim, która wydawała się Reksiowi dziwnie znajoma. Odzywały się w nim głosy z przeszłości, a jego oczy napełniły się łzami. Wkrótce usnął w bezpiecznych ramionach matki, która położyła synka na wygodnym posłaniu i również wzruszona, odeszła w kierunku gwiazd dziwną, jaśniejącą na sklepieniu nieba gwiezdną ścieżką...
Psa zbudził szum strumyka. Otworzył oczy mając jeszcze w głowie wydarzenia ostatniej nocy. Był piękny słoneczny dzień. Niebo wydawało się niemal bezchmurne, a cała kraina była napełniona świeżym, zarannym powietrzem. Reksio odetchnął głęboko i udał się w kierunku góry. Jego przyjaciele wciąż spali. Pies postanowił więc posiedzieć obok nich i postarać się, przypomnieć sobie o swej młodości.
Po kilkunastu minutach samotnego siedzenia, obudził się Kretes. Pod nosem mamrotał wiele razy „ło matku!”. Spał na niewygodnych korzeniach, nic więc dziwnego, że był cały obolały. Nawiązał kontakt z Reksiem rozpoczynając poranną pogawędkę na temat pogody. Wkrótce przerwała ją pobudka kogutów, a potem rówież Kari-Maty i Molly. Pies postanowił opowiedzieć im o swej wczorajszej przygodzie.
Po wysłuchaniu opowieści Reksia, Kretes zapytał:
- A co ona ci takiego powiedziała?
- Że ciemność można pokonać światłem – odpowiedział zamyślony Reksio.
W tej chwili coś się poruszyło. Nikt z bohaterów tego nie zauważył. Były to korzenie, które sprawiły, że komandor nie był wyspany. Były to jedne z wielu gałęzi Mrocznej Matki, która czekała w podziemiach na psa, kreta, suczkę, kretonkę i koguty, które były jedyną nadzieją Księżniczki Kory i jedynym celem Mrocznej Matki.




Koniec części I
Ciąg dalszy nastąpi


Cz, 30 kwi 2009, 22:01
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 12 ] 

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL