Teraz jest Pt, 29 mar 2024, 00:54



Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 10 ] 
Reksio i Tajemnicza Mapa 
Autor Wiadomość
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Reksio i Tajemnicza Mapa
Rozdział 1: O co chodzi?
Zapewne się zastanawiacie, cóż to za oryginalny tytuł opowiadania (kogo ja chcę oszukać...)? Toż to arcydzieło napisane przez słynnego autora, a nawet Autora. Więc, to było tak: kolejny nudny, pozbawiony przygód majowy dzień na Podwórku. W telewizji, radiu, gazetach i Internecie ciągle tylko o wyborach... Niektóre ptaki śpiewają i latają, a inne, nieco większe, siedzą w starych warsztatach i zajmują się jakimiś niebezpiecznymi sztukami tajemnymi. Albo... wymyślają jakieś wynalazki. Tymi istotami były dwa koguty, Kogut Wynalazca i Korneliusz, bliźniacy, optymistyczni i tryskający radością wcale niemłodzi osobnicy. Obecnie pracowali nad swoim ostatnim pomysłem, konkretniej nad Potężną Mapą WszystkiegoTM. Co miała ona robić? Tego nikt jeszcze nie wiedział (projektować wynalazek, który, teoretycznie, może rozwalić świat i nie wiedzieć, co ma konkretnie robić... genialne...). Skąd wpadli na taką nazwę? Cóż, miała ona wyglądem przypominać mapę i być potężna. A wyraz "wszystkiego" tak apicko brzmi, że aż żal go nie używać. Ważne jest to, że postanowili poprosić o pomoc Reksia i Kretesa. Obecnie ta czwórka rozmawiała przy Budzie, mieszkaniu Dzielnego Psa. Mocno ona błyszczała, ponieważ niedawno została pomalowana właśnie przez pana Rysia spod trójki.
- Słuchajcie, jest pewna sprawa, ko-ko. Planujemy Potężną Mapę WszystkiegoTM i wychodzi na to, ko-ko, że potrzebne nam będą trzy szlachetne, ko-ko, kamienie - wtajemniczył dwójkę dzielnych przyjaciół były Kurator. Miał dosyć ciężką chrypę.
- I nie, nie zgadniecie, ko-koledzy, są to: rubin, szmaragd i szafir. To jak pomożecie? - zacytował pewnego znanego człowieka brat ptaka.
- Hau hau hau, hau hau hau hau, Hautesie (No nie wiem, co myślisz o tym, Kretesie)? - zapytał się przyjaciela Reksio.
- Oczywiście, że nie. Niby po co mamy narażać swoje, cenne, miłe, wygodne życia? Co ten wasz wynalazek ma niby robić? Walczyć z GMO, obalić rząd czy też zawierać wszystkie odcinki Mody na Sukces? Jeśli to ostatnie, to może jednak się pokuszę... - głośno rozmyślał nasz Komandor.
- Prawdopodobnie będzie umiał to i, ko-ko, jeszcze więcej! - odpowiedział z niebywałą radością Kogut.
- Dobra, wchodzę w to! Raz krecia śmierć! - zdecydował się Kretes. I tyle? To ma być ten niesamowity wstęp? Toż to się nie trzyma, nielogiczne jest...
C.D.N.
______________
Ilość znaków: (pomijając napis "rozdział 1" i "CDN") 2355


So, 17 maja 2014, 16:35
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: Reksio i Tajemnicza Mapa
Cytuj:
Ilość znaków: (pomijając napis "rozdział 1" i "CDN") 2355

*2293
Rozdział 2: Teleport wersja 2.01
Jak więc widać, nasi bohaterowie postanowili pomóc kogutom w wybudowaniu Potężnej Mapy WszystkiegoTM. Musieli skądś zdobyć trzy szlachetne kamienie, jakimi są: szmaragd, szafir i rubin (ależ to oryginalne). Obecnie nadal trwa rozmowa organizacyjna.
- Dobra, ale skąd weźmiemy te kamulce, co? - zadał naprawdę ciekawe i trudne pytanie Kretes (jakby nie wiedział, co to jest kopalnia...).
- Ano, ko-ko, udało nam się namierzyć położenie dosyć dużych, nieodkrytych złóż tych ko-kamieni - oznajmił Kogut Wynalazca.
- Jak? - zapytał się zaciekawiony Komandor.
- Dzięki... Google Earth. Bo, jak powiedział mądry filozof, ko-ko, in google non est, ergo non est. A w tym przypadku były, więc, ko-ko istnieją - wygłosił prawdę Korneliusz. Kret i Dzielny Pies byli pod wrażeniem. Nie spodziewali się takich mądrościowych idei w konkursowym opowiadaniu.
- Dobra... To gdzie one są? - zadał pytanie Kretes.
- Złoże szafiru znajduje się w samym środku Australii, ko-ko. Złoże rubinu znajduje się w Chinach, blisko miasta Kanton. Złoże szmaragdu zaś na Antarktydzie - odrzekł Kogut. Teraz pytania typu "Zaraz... Skoro znaleźli to w Google, to czemu ich nikt nie wykopał, co?" straciły sens (a przynajmniej próbuję sobie to wmówić...). Na Antarktydzie mamy zakaz wydobywania surowców, Chiny i tak są bogate, więc najzwyczajniej w świecie nie szukają żadnych nowych złóż, zostawiając je na czarną godzinę. Za to Australia... cóż, po prostu nikomu się nie chce kopać na pustyni, tym bardziej, że skarby mogą się okazać dosyć... mizerne.
- Hau, hau hau hau hau hau hau (Dobra, ale jak mamy się tam dostać)? - padło kolejne pytanie, tym razem wstąpiło na świat z ust Reksia. Wynalazca się zastanowił.
- Hmmm... Powinniśmy coś wybudować, ko-ko. Poczekajcie chwilkę, idę coś zaprojektował, ko-ko! - postanowił Kogut i zamknął się w swojej pracowni. Kretes machnął ręką i udał się do swojej Nory. Włączył telewizor. Akurat trafił na maraton przemówień pana premiera. Postać z telewizora kłamliwie pokazywała wskaźniki i komentowała to "Panie, panie, panie, jest przecież bardzo dobrze, wszystkie wskaźniki nam rosną. Zwłaszcza długi zagraniczne!". Komandor przycisnął przycisk na pilocie oznaczony cyferką "6". Na innym programie akurat trwała transmisja meczu piłki nożnej. Nasz leniwy i marudny przyjaciel, jak na Polaka przystało (przynajmniej według stereotypów), w głębi serca uwielbiał ten sport. W młodości często go uprawiał, zawsze stał na bramce i zazwyczaj dzięki temu jego drużyna wygrywała. Bohater rozsiadł się wygodnie na fotelu i zaczął dokładnie obserwować postacie z telewizora.
***
Tymczasem Korneliusz pomagał swojemu bratu. Jego pomysłowe koncepcje dosyć mocno pomagały i pchały całe projektowanie bardzo szybko do przodu. Reksio ten czas wykorzystał albo też zmarnował, zależy od punktu widzenia, na drzemkę. Spał przez osiem godziny. Obudził go krzyk Koguta:
- Chodźcie, ko-ko! Mam już cały schemat, ko-ko! Chodźcie tutaj, ko-koledzy! - wołał głośno wszystkich Wynalazca. Tak głośno, że nawet Kretes go usłyszał. Po dwóch minutach, cała czwórka stała przed projektem nakreślonym na kartce A3. Szopa od ostatniej przygody zmieniła się, wypełniona była starymi klamotami i zdjęciami przedstawiające stare wynalazki mieszkańców.
- Dobra, to co musimy znaleźć? - zadał ważne pytanie Komandor. Plan sugerował, że głównym elementem będzie beczka. Do tego przedmiotu doczepione zostaną odkurzacz, pralka i kółka. Dzięki niesamowitym umiejętnościom starego polara i wsysacza czasu w beczce mogło powstać pole, które niekontrolowanie przenosi w inne miejsce, ale w ten sam czas. Jak więc zmusić teleport do posłuszeństwa? Otóż do środka beczki zostaną włożone przyciski, liczniki i inne takie. W ten sposób nasi bohaterowie będą mogli podróżować tam, gdzie chcą.
***
W między czasie, w mrocznej twierdzy, gdzieś pośród wyschniętego lasu, toczyła się rozmowa. Bladożółty pies przyglądał się za strachem niekończącemu się mrokowi. Obok niego stało pięć potężnie zbudowanych rycerzy. Na ich herbie narysowany był zielono-czerwony wąż otaczający szarobury zamek.
- Dobra, mów, jak idzie tym kogucikom praca...? - gniewny głos rozbrzmiał.
- Pa-panie... mój ge-ge-ge... - jąkał się sługa, jakby był rok 1918, a ta twierdza znajdowała się gdzieś w Austro-Węgrzech.
- Ge-ge-ge! Będzie mi tu gęgał, jak jakiś żołnierz z armii cesarsko-królewskiej! Mów konkretnie i normalnie!
- Szukająrubinuiszafiruiszmaragduwróżnychmiejscachświata!!!!! - szybko poinformał swojego pana pies.
- Normalnie... nie szybko... Ale źle jest dla nich. Pojedziesz tam dzięki Mrocznemu Przenoszaszącemu Ciała Inatorowi! Oby tylko nie było jakiś efektów ubocznych, bo wyjdziesz jeszcze jako półmucha, albo jakiś żywy karabin... Jeszcze go nie testowaliśmy, ty będziesz pierwszy, drogi Marcinie. Wyrażamy ci zgodę.
Tak więc pełny obaw Marcin wszedł do środka urządzenia. Kształtem przypominało lodówkę. Samym umysłem mógł wybrać miejsce, do którego chce się udać. Dzięki swoim możliwościom szpiegowania i rozmawiania na odległość, które otrzymał od swojego mistrza, mógł dowiedzieć się, gdzie nasi bohaterowie chcą się udać. Pogrążył się więc w zadumie. Ujrzał światła, a potem drzwi. W każdym pomieszczeniu ujrzałby całą przeszłość i teraźniejszość danego skrawka wszechświata.
***
Ujrzał rozstającą się grupkę sześciu znajomych: Reksia, Kari-Matę, Kretesa, Koguta, Korneliuszka i Molly.
- Tylko nie spóźni się Kretesiku! W środę mamy dzień prania, pamiętaj. Ja będę u znajomej, więc będziesz musiał sam wszystko wyprać - czule pożegnała swojego żona ta ostatnia.
- Dobra, oj dobra - skomentował kret, po czym dodał szeptem: - Przyjdę w czwartek.
- Słyszałam! Pamiętaj o tej siekierze, co mi senator pożyczył! - odrzekła, tym razem złośliwie, kretonka.
- Jaki... senator...? O czym ty... a zresztą. Kogucie, jeśli to coś nas upiecze na rosół, to zginiesz marnie! - zwrócił się do wynalazcy, a nawet Wynalazcy, Komandor.
- Taka alternatywa nie istnieje, Kre-kretesie! Pamiętajcie, po zdobyciu ka-każdego kamienia, przyjdźcie do mnie!
- Najpierw wybierzecie się do złóż szafiru, na środek Australii. 135 stopień wschodni, 25 stopień południowy. Powodzenia. Będzie tam trochę gorąco, ale poradzicie sobie. Misszka tam kangur Staszek, mój znajomy. Był moim szpiegiem, gdy byłem jeszcze Ku-kuratorem. Zaproście go na kawę, uwielbia ją - poradził Kornelek.
- Do widzenia, Reksiu. Wracaj szybko - odrzekła smutno ukochana.
- Kocha? Wróci! - odpowiedział za przyjaciela Kretes.
Wtedy Dzielny Pies i odważny Komandor otworzyli beczkę i wskoczyli do jej środka. Ustawili odpowiednie liczby i nacisnęli czerwony guziczek. Ich oczom ukazał się bezład wypełniony niebiesko-fioletowym tłem. Po chwili całe urządzenie zniknęło...
Te same liczby wpisał tajemniczy pies.
C.D.N.
______________________________
Ilość znaków: 6684
Łączna ilość znaków: 2293+6684=8977


N, 18 maja 2014, 12:20
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: Reksio i Tajemnicza Mapa
Rozdział 3: W poszukiwaniu szafiru
Kretes mrugnął. Gdy otworzył oczy, ujrzał australijską pustynię w samym środku Związku Australijskiego, który znajdował się na kontynencie australijskim. Gorące powietrze napełniło płuca przyjaciół. Wszędzie piasek, trochę kaktusów...
- Dobra, Reksiu. Jesteśmy pośrodku Australii, w obcym, anglojęzycznym kraju. O matku... ale jak mamy odnaleźć te szafiry? Mamy przekopać całą Australię na darmo?
- Hau hau hau hau (Może poszukamy kolegi Kornelka)? - zapytał Reksio.
Komandor przytaknął. Ale kolejne pytanie zaczęło nurtować kreta.
- Ale, ale. Zostawimy tutaj teleport? Przydałaby się mu jakaś wersja mobilna...
***
Po kilku godzinach długiego marszu (pełnego złudzeń) spragnieni, głodni, zmęczeni Reksio i Kretes (w końcu musieli ciągnąć za sobą pralkę, odkurzacz i beczkę) zauważyli budynek. Wyglądał jak typowy domek: spiczasty, czerwony dach; żółte ściany; trzy okna oraz szary kominek. Jedyna różnica była taka, że spora część domu była w ziemi. Komandor się uśmiechnął. Nagle poczuł, że chce trochę... potrenować. Zostawił Teleport 2.01 Reksiowi i pobiegł w stronę mieszkania. Zapukał trzy razy.
- Już idę, idę! Chwilę! Znaczy się... I'm coming, I'm coming! One moment! Ups... - usłyszał głos, a później znany nam wszystkim dźwięk. Słyszymy go wtedy, gdy przypadkiem spadnie nam jakieś słabej jakości szkło. Prawdopodobnie stąd ten odgłos pochodził.
- Może panu pomóc, panu Staszku? - zaproponował Kretes. Gdy wypowiedział to zdanie, niebiesko-zielone drzwi stanęły otworem... i tym razem nie na łapie Komandora. W drzwiach stał brązowy kangur w średnim wieku.
- Skąd znasz moje imię?! Zna je tylko wielki Kurator, imperator nad imperatorami, wspaniały polityk, ukochany przez kury i znienawidzony przez krety potężny... Korneliusz I Olbrzymi - widać było, że ten osobnik miał jakąś manię Wensza Kornelka i powinien udać się do najbliższego domu bez klamek. - Czemu wielki się ze mną nie kontaktuje? Zakładam, że jesteście posłańcami, czyż nie?
- Tak, tak oczy...wiś...cie... Masz może trochę wo...dy...? - spytał Komandor, który przypomniał sobie o suchości w gardle. Nie mógł już stać. Usiadł. Spodobało mu się to, że mówi się do niego w liczbie mnogiej.
- Ależ tak! Mam może nawet więcej niż trochę wo...dy... - naśladował biednego kreta kangur. Widocznie cierpienie obcych ludzi, i nie ukrywał, sprawiało mu to przyjemność. Jak to lubił, tylko jego kamienne serce wiedziało. Gdyby nie to, zapewne nie mieszkał na środku pustyni. Poszedł po kubek zimnego napoju życia. Komandor wypił go jednym łykiem. Wszystko dobrze by się skończyło, gdyby nie dwie sprawy. Pierwsza: był głodny. Druga: właśnie przyszedł do niego niesamowicie wściekły i zmęczony Reksio. Patrzył gniewnie na biednego Kretesa.
- Emm... Możemy wejść? Zjeść trochę ciasteczek?
- Jasne... Posłańcy Kuratora zawsze są mile witani - orzekł gospodarz, po czym dodał szeptem: - Nawet jeśli są kretami... Trochę mi tu śmierdzi... - przeszukał kieszenie, wyjął żywą rybę, po czym zwrócił się do podróżników: - A nie, to jednak tylko mój karp Stefan. Jest wyjątkowy, potrafi oddychać tlenem bez wody. Wejdźcie, wejdźcie, zapraszam do środka. Aha, i zostawcie tą pralkę na dworze.
***
Dom Staszka nie był taki duży, na jaki wyglądał. Przedpokój połączony był z pokojem gościnnym. Z kształtu przypominał sześciokąt. Ściany ktoś kiedyś pomalował w psychodeliczne rysunki. Każdy zauważyłby również, że w tym gospodarstwie domowym używano nieziemskiej technologii. A konkretniej kretońskiej czy też... jak twierdziła propaganda kuratorska... kurańskiej. Pralka, lodówka, telewizor, komputer, książka... wszystko z odległej galaktyki. Dalszą część budynku dzielnie chroniły potężne, jednocentymetrowe, drewniane drzwi zamknięte na klucz. Właściciel posiadłości przyniósł czekoladowe ciastka o smaku truskawkowym.
- Należałem kiedyś do Ruchu Oporu, z Kuratorem walczyłem - opowiadał historię swojego życia stylem Yody. - Ale poznałem go bliżej i uznałem, że to fajny gość. Strajkowałem wtedy na placu przed jego siedzibą. Milicja mnie aresztowała. Po dwóch dniach stanąłem przed sądem. I Kurator mnie własnoręcznie uniewinnił. Był w tej rozprawie jednocześnie obrońcą, sędzią i, o ironio!, proKuratorem. Spotkałem się z nim jeszcze kilka razy. Zostałem mianowany szpie... ambasadorem Kuratorium na Ziemi. Przez dobre parę lat systematycznie don... informowałem Korneliusza o rozwoju spraw na tej planecie. Dowiedziałem się, że kangury żyją najczęściej w tych terenach, więc tu założyłem swoją tajną siedzibę. Tak tajną, że być może to wszystko, co widzicie to fatamorgana? Jak myślicie?
- Mam nadzieję, że nie. Aha, Kuratorium się rozpadło - zaskoczył Staszka Komandor.
- CO?! Rozumiem, państwa powstają i upadają... To dlatego od roku nie dostawałem żadnych misji...
"To kret! Zapewne to oni stoją za rozpadkiem tego wspaniałego państwa! Pewno zabili Kornelka i podmienili go na jego plastikowego klona z plastiku o imieniu Eklenrok! On to rozwiązał Kuratorium, a krety objęły władze... Pewno przeszukali archiwum i mnie znaleźli!" - układał teorię spiskowe kangur. W jego umyśle narodził się mroczny i zły plan. Sposób na wskrzeszenie Kuratorium.
***
Kwadrans po tej rozmowie, Staszek przyniósł słabo słodzoną, czarną herbatę. Reksio i Kretes wypili ją. Naraz świat zaczął wirować. Bohaterowie zemdleli.
Ocknęli się w ciemnoniebieskim pomieszczeniu. Czuli się tak, jak kiedyś, w Średniowieczu. I mieli trochę racji: bowiem byli zakuci w kajdany, ale tym razem nie z drewna, a z ciężkiego, nieruchomego metalu. Reksio miał zatkaną buzię, a Kretes nie nosił gogli - zabrano mu je. Naprzeciw nich stał znany im kangur, który wyglądał na dumnego i szczęśliwego.
- Fuahahhahahaha! Hue hue hue hue! HAHAHHAHAHAHAHHAA! AHAHHAAHAHAHAHAH! HEEEEE! - demonicznie rechotał. - Dobra, starczy. Krecie, mów, kiedy zastąpiłeś Kuratora jego klonem z plastiku?!
- Eemmm. Ja tam słyszałem o klonach z metalu i papieru... Ale z plastiku? - zapytał zdezorientowany Komandor.
- Z plastiku - odrzekł Staszek.
- Słyszałem, że z plastiku... - nie skończył Kretes.
- Skoro już słyszałeś o klonach z plastiku, to w czym problem? - przerwał mu kangur.
Niewolnik zamyślił się. Widocznie ten cały "znajomy Kornelka" to opętany teoriami spiskowymi dziad i drań.
- Ale prawdziwy Kornelek rozwiązał Kuratorium i to dobrowolnie... no, prawie dobrowolnie.
- Jak śmiesz wypowiadać to imię?! - spoliczkował kreta kangur. - Myślisz, że uwierzę, że Korneliusz... - rozbrzmiał dźwięk telefonu. - Przepraszam na moment.
Zła istota otworzyła drzwi i weszła do pokoju gościnnego. Teraz bohaterowie przynajmniej wiedzieli, co znajduje się za tymi tajemniczymi drzwiami.
C.D.N.
__________________
Ilość znaków: 6570
Łączna ilość znaków: 2293+6684+6570=15 547
Jako, że przekroczyłem liczbę 10.000 znaków, nie będę już liczył dalszej ilości.


Pn, 19 maja 2014, 06:18
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: Reksio i Tajemnicza Mapa
Rozdział 4: Pod Australią.
Staszek odebrał swój niebieski telefon.
- Halo? O, witaj! Rozumiem - rozmawiał z kimś kangur. - Dobrze się mają. A kiedy? Dobrze, przyjadę? Co? Hahahahaha! Zabawny jesteś!
Po kilku minutach wrócił do naszych uwięzionych przyjaciół. Podszedł do jednego z kątów. Okazało się, że stoi tam jakieś urządzenie, najprawdopodobniej komputer. Wcisnął jeden przycisk na klawiaturze. Reksio i Kretes zostali uwolnieni w mgnieniu oka. Dzielny Pies wyjął z ust różową chustę.
- Dobra, panie, panie "kolego Kornelka"! Dziadzie jeden, jak możesz mnie, niewinnego krecika więzić?! Czy ja ci coś zrobiłeś?! Spiskowcu jeden, ty, ty, ty! - kret naprawdę należał do fochniętej części wszechświata. Zresztą, nie pierwszy raz.
- Spokojnie, spokojnie - chociaż próbował uspokoić Komandora kangur, sam był wystraszony, zdziwiony i przerażony. - Korneliusz do mnie zadzwonił. Jednak nie zastąpiliście go jego plastikowym klonem z plastiku. Przepraszam. Z serca wybaczam i czekam na wybaczenie - szczerze przeprosił Staszek. Ostatni raz prosił kogoś o przebaczenie jego złych, niegrzecznych, nieładnych, pełnych nienawiści i nazizmu, i złych czynów w środę, 2.07.1975 roku. Działo się to w czasie gwiaździstej nocy, kiedy księżyc w pełni był. Obudził się około godziny 100. Siedział na ławeczce pokolorowanej w barwy Kuratorium. Przypomniał sobie, że usnął na niej parę godzin temu. Czuł się dziwnie. Próbował się uspokoić. Uświadomił sobie, jaki dźwięk go obudził. Pochodził ze śmietnika. Połączony był z drapaniem i wydawaniem ptasich odgłosów. Potem... tak jakby ktoś przekopywał się pod ziemią. "To nie może się dziać naprawdę. To nie horror, to opowiadanie na forum Reksia!" - próbował się pocieszyć kangur. Nagle coś wyszło z kopca, który powstał koło ławeczki. Podszedł do niego kretopingwin, największy zbrodniarz wojenny wszechczasów. Okazało się, że miał dowody na to, że obraził on Kuratora strajkując przed jego siedzibą. Szczęście mu wtedy dopisało, uszedł wolno. Kretopingwin mógł jednak sprawić, że zostanie on zamknięty. Staszek głosił nienawistne, narodowo-socjalistyczne poglądy. Każdy porządny, a nawet nieporządny, władca ukarałby go. Pingwin nie lubił go, ponieważ kiedyś, gdy chodzili do szkoły, kangur pobił go. Staszek był zmuszony do kapitulacji, przeprosin. Jak się okazało, w sumie wiele nie dały, bo dwa lata później milicja zatrzymała go, gdy strajkował. Wtedy właśnie został prokuratorem, ale polityczno-ideologicznym, nie sądowym.
Kretes się zastanowił. Uznał, że, mimo wszystko, ten dziwny osobnik może im pomóc znaleźć te szafiry. Im prędzej znajdą szafiry - tym prędzej obejrzy sobie wszystkie odcinki Mody na Sukces.
- Emm... Wybaczamy. To jak? Wiesz, gdzie są te złoża szafiru?
- Mniej więcej wiem. Musimy zejść pod ziemię. Chodźcie, tam mam zejście do podziemi - wskazał inny kąt tego pomieszczenia. W międzyczasie kangur otworzył brązową, średniej wielkości szafę niebieskim kluczem. Z jednej półki wyjął przedmiot, który przez kilka godzin sąsiadował z zabytkowym kubkiem (z Korneliuszem na... emm... okładce[?]) i drogą, różową miseczkę. Owe naczynie do picia dostał od swojego kolegi, Szczepana Przedawcy. Ten niedźwiedź polarny pracował (a nawet dalej pracuje) w dosyć małym sklepiku na Kretonie/Kuranie (zależy, jakiej jesteś orientacji politycznej). Zaś miseczkę kupił w Sydney, wiecie, blisko miejsca, gdzie wybudowany jest pomnik Lavosa (pełni rolę jakiejś opery). Wracając, Staszek podał ten tajemniczy przedmiot Kretesowi. Okazało się, że to jego dobre, stare, nowogwinejskie gogle. Teraz wszyscy mogli już zejść do podziemi. W kącie umiejscowiony był właz. Reksio do niego poszedł i odkręcił kurek.
**************
- Ło kurde, przetelepor... przeniosło mnie to coś na jakąś pustynię. Toż to pewnie ta Australia! - zauroczył się Marcin, nieznany nam jeszcze do końca pies. - Dobra, mistrz kazał mi ich szpiegować... ALE GDZIE ONI SĄ?!
Pytanie to byłoby jak najbardziej na miejscu. Bowiem, oprócz piasku i nieba, nic pies nie widział. Jednakże, sługa mrocznych mocy potrafił szpiegować ich na, ograniczoną wprawdzie, odległość. Wyczuł więc, że ci, których ma kontrolować, są bardzo blisko jego. Są w odległości 100 metrów. Rozejrzał się. Nikogo nadal nie widział. Wniosek: albo weszli w posiadanie rosyjskiej technologii, która może dać im niewidzialność, albo są pod ziemią. Pierwszą alternatywę niemal natychmiast odrzucił. Niby przed czym mieli się kryć? Przed nim? Nie wyczuwał strachu, więc na pewno się nie ukrywali. Ciekawe, że udało im się przekopać przez ten cały piasek. Pod nim zapewne jest zimniej. Jego mistrz uczył go, że on nie wyczuwa ciepła, ponieważ to może tylko utrudnić mu wiele misji. Równie dobrze czuł się w lesie równikowym i na Syberii. Jednak oni, to znaczy ich cele, odczuwają je i bardzo im to przeszkadza. Marcin zawsze uważał ich za wybrednych, nie chcieli by było zbyt gorąco, nie chcieli by było zbyt zimno... Trudno im dogodzić. Wracając, są pod ziemią. I kierują się na południowy zachód. Pies przerwał przemyślenia i zaczął im wtórować.
**************
Po dwóch godzinach zwykłego chodu, kangur zatrzymał się.
- To tutaj. Uluru, formacja skalna w centralnej Australii, na kresie stanu Północnego Terytorium. Wiele lat uważane było za największy monolit, ale obydwa domyślenia były nieprawidłowe: zarówno, że to największy monolit, zarówno, że to monolit. Jest świętym miejscem dla Aborygenów. Znajdziecie tutaj wiele malowideł przedstawiających Wensza, legendarnego węża, który ma wszystko zjeść na końcu czasu.
Bohaterowie wyszli na powierzchnię. Rzeczywiście, było tutaj wiele rysunków. Postać na tych malunkach dłużyła się w nieskończoność. Koło niej narysowane zostało wyobrażenie świata. Wonsz przygotowywał się, by go zjeść.
- Zbadałem większość tej góry, zostały mi tylko do przebadania ostatnie korytarze. Prawdopodobnie w nich są te złoża szafiru, których tak poszukujecie. Być może są to kamienie święte dla ludów pierwotnych. Uważajcie więc, weźcie tylko tyle, ile wam potrzeba.
- Zachłanność nie popłaca... jak zwykle... Ech... - wygłosił starą prawdę dzielny Komandor. Czuł się dziwnie... Tak jakby ktoś go szpiegował.
Po kilku godzinach marszu, bohaterowie nieumyślnie wpadli na starożytną ślizgawkę. Wiecie, taką, jaka występuje w tych wszystkich filmach przygodowych.
- Ło matku! - krzyknął Kretes, który ostatni raz był na placu zabaw w 1993.
Po tej krótkiej zabawie, cała trójka wylądowała na piasku. Okazało się, że to nie koniec aluzji do filmów przygodowych. Bowiem skądś pojawił się ogromny głaz, który zaczął się turlać w stronę kangura, psa i kreta. Poruszał się ruchem przyśpieszonym. Przerażeni bohaterowie rozpoczęli bieg. Nie zdawali sobie sprawy, że wchodząc do Uluru rozpoczęli walkę na śmierć i życie. Omijali wspaniałe rysunki przedstawiające żartownisiów, czarnoksieżników, autorów, ciszów, Wensza i jakichś pijaków. Nagle Komandor stanął na lekko podwyższonym kafelku, bowiem podłoga była zrobiona z takich czerwonych, prostokątnych kamieni. Ze ścian zaczęły wylatywać zatrute strzały. Wszyscy wszystkie ominęli, w tym kret. Śmierć głównego bohatera w takim momencie była niemożliwa, do czasu ostatecznej bitwy wszyscy szanujący się herosi mieli, mają i będą mieć włączonego God Mode. Strzały przestały zagrażać naszym przyjaciołom, ale kamulec nadal się toczył w ich stronę. Ściany zaczęły się zblizać do siebie. Głaz, szczęśliwie do Kretesa, Reksia i Staszka, zaklinował się, a także nic już się do niczego nie zbliżało. Trójka wspaniałych odetchnęła z ulgą.
- Ło matku, nie wiedziałem, że jesteśmy w jakiejś świątyni Krezteków czy innych dziadów - zdziwił się Komandor.
- Hau. Hau hau hau hau, hau? (Dziwne. Co o tym myślisz, Staszku?) - zapytał Dzielny Pies.
- Fakt, to dziwne - odparł kangur pozbawiony tytułu albo przynajmniej jakiejś fajnej rangi. Pochwalił się za to znajomością języka hałhałskiego. - Nigdy nie widziałem w Australii czegoś takiego.
- To teraz widzisz. Dobra, to teraz gdzie idziemy? - pytanie Kretesa było jak najbardziej na miejscu. Bowiem trafili na rozgałęzienie. Była ścieżka prawa i lewa.
- Hau... Hau hau? (Hmm... Może prawa?) - zaproponował Reksio.
- Spokojnie, na pewno się nie zgubimy. To niemożliwe - głosił swoje idee polityczne Staszek.
**************
Jednakże wszystko się możliwe i nasi bohaterowie się zgubili. Szybko jednak odnaleźli właściwą drogę. Wrócili do tego samego rozgałęzienia, co byli po historii z toczącym się kamieniem, po pięciu godzinach marszu.
- Ło matku. Wróciliśmy się! - złapał się za głowę Komandor. - Wiem, bo przez przypadek zgubiłem jabłko. Proszę, tutaj jest - podniósł owoc z podłogi i pokazał dowód Staszkowi i Reksiowi.
- Hmm.. czyli jednak lewa droga jest prawidłowa... jeśli jakaś jest prawidłowa - pesymistycznie spojrzał na sprawę kangur.
C.D.N.
____________
Ze względu, źe zmieniono w hańbiący, nielegalny, aspołeczny, niewiarygodny sposób liczbę znaków idę się powiesić strajkuję:
Spoiler:

Heee heee heee
Dobra, przeszło mi. Jeszcze muszę napisać 84 453 znaki.


Wt, 20 maja 2014, 15:49
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: Reksio i Tajemnicza Mapa
To pierwsze opo, w którym scena, w której ktoś z kimś pije i nie używa do tego wódki xD.
Rozdział 5: Świątynia Wody
Kretopingwin - największy zbrodniarz wojenny wszechczasów - właśnie rozmawiał z tajemniczym czarnym charakterem, głównym złym w tym opie, miejscowym administratorem strony www pod adresem http://www.zuo.pl. Był to kret, z tym, że zamiast futra posiadał biało-czarne pióra. Jego skrzydła kończyły się pazurami. Nie mógł chwalić się swoim wzrokiem, właściwie był ślepy jak kret. Słuch nie miał najgorszy, definitywnie lepszy od pingwinów i kretów. Jego największym atutem był węch. Zmysł dotyku i smaku - takie sobie. Jedynie Slender pobijał go w rankingach najpopularniejszych stworów z miejskich legend. Zmierzając do tej sali mijał wiele cennych gatunków roślin, które liczyły już sobie kilka setek tysięcy lat. Głównie miał okazję widzieć Złowca Pospolitego, żywą istotę, której kropla soku mogła dać nieśmiertelność. Quid pro quo - za wszystko trzeba zapłacić, nie? W tym wypadku wolnością i wyglądem zewnętrznym. Dlatego też niewiele osób skojarzystało z tej alternatywy. Niewielki kwiat, jego płatki wyróżniały się swoim naturalnym kolorem fioletowym. Układały się prawie tak samo, jak płatki u tulipana. Istnieje jednak sporo zauważalnych różnic. Złowiec posiada niesamowicie ostre kolce. Jakby tego było mało, nie pachniał zbyt dobrze. Wróćmy jednak. Pingwin właśnie czekał na reakcję od mroku. Oczekiwał już dwie długie godziny. Nie robił jednak tego zbyt pilnie. Jego powieki bowiem zatkały jego oczy po dwudziestu minutach "pilnowania".
- Czyli, że zgadzasz się na koalicję rządową, to znaczy się, sojusz złych? - rozbrzmiał nagle straszliwy, gniewny głos. Kret nagle się przebudził.
- Oczywiście, nioch, nioch, nioch - potwierdził zbrodniarz wojenny. - Gdy zbierają się mroczni, to mnie nie może zabraknąć. A co z innymi?
- Przyjdą w swoim czasie. Na razie jeden z moich sług śledzi postępy Reksia i Kretesa.
- Kogo? - kret nie wiedział, o kogo chodzi.
- Tacy dwaj... zresztą dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Hue, hue, hue, heee, hihihihi, hue, hue, hue, hue, hue, hue, hahahahahahha, hue! - zły zaczął się chorobliwie, demonicznie i diabelnie śmiać.
- Aha... A kiedy poznam twoją tożsamość?
- Kiedyś na pewno. Powiedz mi, skąd dowiedziałeś się, że poszukuję pomocników? - ciekawosko zadał pytanie ktoś, kto stał s tym wielkim mroku. Czym ten mrok? Nie wiem.
- Zaraz, zaraz... - zbrodniarz podszedł do swojej brązowej, łamiącej prawa fizyki torby. Wyjął z niej żółty, rozkładany stolik, dwa czerwone krzesła, dwa kieliszki i sok pomarańczowy marki Krymbark S.A. Nalał z kartonu napój do szklanek.
- Oho, widzę, że to będzie niezwykła współpraca, panie kretopingwinie! - z niekończącego się mroku wyłonił się cień ręki. Złapał on cień naczynia i uniósł go. Szklanka zaczęła lewitować, aż doszła do mroku. Do uszu zbrodniarza wojennego trafiły odgłosy picia. Po kilku minutach ten sam cień odstawił szklankę na swoje miejsce.
- To jak... Od czego zaczynamy? - przeszedł do sedna pingwin.
********
Po kolejnych godzinach marszu, nasi przyjaciele znaleźli nietypowe miejsce. Nie spodziewali się znaleźć czegoś takiego po środku starej formacji skalnej. Właśnie przebywali... gdzieś. Gdzie konkretniej? Otóż, można by to nazwać świątynią grecką. Każdy dostrzegłby widodzny tu wyraźnie styl. Stało tutaj mnóstwo wyobrażeń takich bożków jak Zeus czy Pan Pan. Ale najwięcej pomników poświęconych było Posejdonowi, bogowi mórz i wód, znanym też pod imieniem "Neptun". Budynek najprawdopodobniej został mu kiedyś poświęcony.
- Ło matku, najpierw pułapki z Ameryki, a teraz czuje się jakbym był w Grecji - marudził Kretes i to całkiem słusznie. - A ja jestem w Australii. Skandal.
- Toż to niesamowite odkrycie naukowe! - ucieszył się Staszek. - Wreszcie się dowiedziałem, czemu na już starych, greckich mapach występowała Terra Australis Incognita.
- Hau hau hau? Hau. (Grecy tutaj przypłynęli? Wątpię.) - zwątpił Dzielny Pies.
- Cóż... Aborygeni skądś się wzięli... zresztą, odrzućmy tą teorię spiskowo-naukową. Po zastanowienie dostrzegam w niej luki - porzucił pomysł kangur.
Trójka ruszyła dalej. Mijała wspaniałe ołtarze. Na niektórych z nich zostały resztki ofiar, składane nieistniejącym nigdy wymysłom, te, których posążki pewnego dnia cały świat wyrzucił. Piękna niegdyś podłoga, w owych dniach cała w kurzu była.
*******
Tymczasem Kogut postanowił zapisać się do jakiejś partii. Uznał, że ma ładne oczy i niezwykle piękną dykcję, co może mu pomóc wygrać wybory i wspiąć się na sam szczyt. Długo rozmyślał, którą wybrać. Na pewno nie mógł dołączyć do Kradziejów Obywatelskich albo do Polskiego Stronnictwa Kradziejskiego. "To złodzieje i oszuści, nic nie robią, tylko, ko-ko, niemiecką policję tu wpuszczają" - podsumował fakty Wynalazca. Był przeciwny paleniu kotów, komunizmowi i mniejszym partiom. Został tylko Kongres Nowej Kretwicy i Prawo i Tradycja. Ostatecznie wybrał tą drugą, mają większe poparcie i dobrze prawią. Wstał ze swojego krzesła i poszedł poszukać brata. Korneliusz akurat wychodził z kurnika.
- Ko-korneliuszku! - przywitał go brat.
- Witaj, bracie - również powitał swojego brata Kornelek.
- Możesz poczekać na Podwórku, ko-ko, zanim Reksio i Kretes nie wrócą? Jak wrócą to, ko-ko, weź szmaragdy wrzuć do mojej szopy i podaj im namiary na złoże rubinu, ko-ko.
- Mogę i zrobię to chętnie. I tak nie mam nic lepszego do roboty, ko-ko.
Wynalazca się ucieszył. Napisał emaila, w którym wyraził chęć wstąpienia do klubu parlamentarnego. Po minucie oczekiwania pełnego łez, zwątpień i wybuchów radości, wreszcie przyszła odpowiedź. Z drżeniem skrzydeł, Kogut nacisnął na nią. Okazało się, że go przyjęli i że będzie płacił składki wynoszące tysiąc złotych miesięcznie. Teraz musiał tylko się stawić w miejscowej siedzibie partii, która znajdowała się w pobliskim mieście.
******
Kari Mata była bardzo smutna odkąd Reksio wyjechał. Miała zaplanowaną wycieczkę, do Indii, swoich rodzimych stron. Pragnęła zobaczyć, jak zmieniło się Szangri-la przez te całe 100 lat. Ciekawiło ją, czy Kan-Guru nadal żyje i czy, jeśli odpowiedź na poprzednie pytanie to "tak", ma się dobrze. Ale ten nieoczekiwany pomysł kogutów wszystko popsuł. Nie mogła w tej chwili odciągać Dzielnego Psa, nie mogła. Kogut mógł coś niezwykłego, przydatnego, pomocnego i niesamowicie dobrego wynaleźć. Lamentowała sobie cichutko na swoim łóżku w budzie należącej do jej męża.
Molly również tęskniła za swoim żonem, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Nawet przed sobą. Kiedy usłyszała o tym wyjeździe, ucieszyła się. Myślała sobie, że będzie mogła sobie pooglądać swoje ulubione opery mydlane liczące 590 583 068 498 694 869 948 949 684 968 498 869 586 948 694 869 589 684 odcinków. Teraz zaś piekła ciasto. Było... cicho... zbyt cicho. I pusto. Nie sądziła, że tak jej będzie brakować Kretesa. Ostatni raz opuścił ją gdy poszedł tam jakieś reżimy w podziemiach obalać. Postanowiła pójść przed telewizor i trochę popłakać. Potem pójdzie sobie na zakupy do sklepu z obuwiem. "Tak, tak, to dobry pomysł" - podsumowała kretonka.
******
Wreszcie wielka trójka dotarła do małej rzeczki. Nad wodą postawiono most, który prowadził do kawałka podłogi i kilku posągów Posejdona. Przedstawiały one wysokiego psa trzymającego w ręku trójząb. Ubrany był w chiton.
- Że co?! Przeszliśmy taki kawał drogi na darmo?! - wkurzył się Kretes. - Ot, by sobie zobaczyć jakieś kamienie?! Ja narażałem na to swoje życie?!
- Ciszej... - uciszył towarzysza kangur. - Przejdźmy tym mostem... Między tymi statuami są jakieś tabliczki, może uda mi się odczytać jakieś wskazówki...
Staszek miał rację - na tabliczce był napis w języku starogreckim. I brzmiał on:
"Ten, kto Neptuna serce czci,
Tego nie złapią komuniści,
Otrzyma niezwykły dar i innym go darz,
Tak mówi tego lokalu gospodarz."
- Co to niby ma znaczyć?! Skąd znajomość starogreckiego w Australii?! Toż to takie nielogiczne i zagmatwane jest... - oburzył się Komandor.
- Cóż... Kolorem komunistów i ogólnie socjalistów jest czerwień... A czerwień kojarzy się z ogniem. Co nie może złapać ogień i jest związane z czcią Neptuna?
- Hau, hau. (Woda, oczywiście.) - rozwiązał zagadkę Reksio.
- Czyli... mam powiedzieć, na przykład, "o wielki Neptunie" i będę mógł stać się wodą? - nagle jeden z pomników zaczął błyskać, a Kretes wraz z nim. Po chwili cały świecił. Poczuł, że może pochodzić sobie po cieczach. I rzeczywiście, chodzenie po wodzie nie było dla niego wyzwaniem. Nawet skakał... i nadal jego stopy nie wchodziły poniżej poziomu wody.
- Hmmm... to można jakoś wyjaśnić... Powiedzmy... wysoki poziom zasoleee... AAAAAA! - kangur spróbował powtórzyć wyczyn Komandora, ale nie udało mu się. Widocznie jego naukowe wyjaśnienie nie rozwiązało sprawy.
- Hue, hue, hue - ucieszył się z poniżenia towarzysza kret. - Aż poczułem się jak ten... no... pierwszy papież. Nie ważne.
Staszek z gniewną miną wyszedł ze słodkiej wody i znów spróbował rozsądnie wytłumaczyć to zjawisko.
- Hmmm... Zapewne to jakaś nieznana nam technologia zasilana, być może, jakoś szafirami? Przecież w grach komputerowych i kreskówkach ciągle złe charaktery szukają szlachetnych kamieni, by móc nimi zasilić swoje urządzenia. Czemu niby nie ma być tak w opowiadaniu?
Dzielny Pies i Kangur-Bez-Tytułu powtórzyli to, co zrobił Komandor. Tym razem się udało - wszyscy trzej stali na płynącej rzece. Udali się w tą samą stronę, co zmierzały hektolitry tego życiodajnego płynu. Wreszcie dotarli do wielkiej sali. Weszli na brudną podłogę i stracili swój dar. Pomieszczenie składało się z dwóch części: prawej i lewej przedzielonych rzeką. Na każdej stronie innokolorowe kafelki układały jakiś znak. Po prawej - kroplę, po lewej - kangura. Nad tym pokojem znosił się taki wiadukt. Reksio szybko pobiegł zobaczyć, co się w nim znajduje. Okazało się, że nad każdym symbolem znajdowała się prostokątna dziura. Wokół niej postawiono cztery pomniki bożka wody. Za plecami każdego z nich znajdował się czerwony guzik.
- Reksiu, znalazłeś coś? My tu stoimy koło tego koali czy innego dziobaka. Nie znam się na zwierzętach australijskich - przyznał się szczerze Kretes i chwała mu za to. Dzielny Pies spojrzał w dół. Zobaczył swojego przyjaciela i tego gościa, który kilka godzin temu go więził. Obserwowali oni podobiznę kangura. Bohater nacisnął jeden z przycisków. Potem kolejne. Wywołało to dziwną kombinację wstrząsów, gier świateł i innych takich bajerów. "Można było narobić tutaj sporo kolorowych pocztówek" - uznał w myślach Kretes. Ostatecznie mroczny dym zasłaniający cały świat opuścił tą lokację. Teraz wspaniała dwójka stała przed znakiem... kropli wody.
- Ale jak to?! Zamieniły się miejscami? - zapytał zaskoczony Staszek.
- Widocznie tak - zachował zdrowy rozsądek Komandor. - Pewno to jakieś efekty 3D, wygląd zależy od tego jak bije na to coś światło. Te pomniki jakoś emitują światło i oświetlają to coś pod jakimś innym kątem... Teraz pewno pod tym znakiem jest zejście do złóż szafiru.
I się okazało to prawdą. Bohaterowie nazbierali cały wór tego szlachetnego kamienia i zawrócili. Po kilku godzinach ponownych wrażeń, rozstali się z kolegą Staszkiem i wrócili do siebie.
******
Korneliusz siedział przed szopą. Rozwiązywał krzyżówki. Właśnie rozmyślał nad ptakiem na "k", pięć liter.
- Kogucie, wróciliśmy! - nagle usłyszał głos swojego kolegi, Komandora.
- Masz rację, Kre-kretesie! "Kogut" - pasuje! - szybko wpisał wyraz zadowolony obywatel. Jedno z jego dwóch marzeń się spełniło - rozwiązał krzyżówkę. Zaś jego drugim marzeniem był po prostu ślub.
- Eeee... co pasuje? - zapytał zdezorientowany kret. - A gdzie ten drugi rosół?
- Ja nie wiem, gdzieś poszedł - poinformował Kornelek. - I jak? Udało się?
- Tak, ale następnym razem informuj swoich znajomych o gościach! Masz tu te swoje szmaragdy! - rzucił worek pełny szlachetnych kamieni w stronę szopy. - Gdzie teraz mamy się udać i po co? Nie, ja się na to nie zgadzam. Za dużo poświęcam temu wymysłowi!
- Teraz udacie się do chińskiego miasta Kanton. Mniej więcej dwudziesty trzeci stopień północny, sto trzynasty stopień wschodni. Nie mam tam żadnych znajomości, ko-ko, więc będziecie musieli poradzić sobie sami, ko-ko.
- Ech... Przynajmniej sobie pozwiedzamy, co, Reksiu? Dobra... - Komandor wpisał odpowiednie cyfry. Dwójka przyjaciół znów wyruszyła w świat.
C.D.N.
__________________
Ilość znaków trzech pierwszych rozdziałów - 15 547
Ilość znaków poprzedniego rozdziału - 8 713
Ilość znaków tego rozdziału - 12 158
Łączna ilość znaków - 36 418
Do napisania - 63 582
PS: Liczę znaki dzięki stronie www http://ile.liter.pl/


Cz, 22 maja 2014, 20:37
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: //.
Rozdział 6: Statek do Chin
Stało się jednak coś niespodziewanego. Jak to bywa w takich historiach, mamy tutaj nierozgarniętego głównego bohatera, który ma za zadanie wpisać jakieś cyfry. I co się dzieje? Otóż źle je wpisuje. Właśnie to się stało. Na szczęście, nasi bohaterowie nie wylądowali na środku oceanu ani też w rosyjskim obozie pracy. Trafili do portu w Filipinach, a wręcz na sam statek. I to nie byle jaki, bo miał on popłynąć prosto do Kantonu. Był to zwykły żaglowiec turystyczny, napędzany naturalną energią mięśni wioślarzy. Bocianie gniazdo znajdowało się na wysokości dwóch metrów nad poziomem morza. Pomieszczenie kapitana było trochę wyżej niż reszta statku. Spiżarnia pełna jabłek i gruszek znajdowała się pod pokładem. W podobnym miejscu znajdowała się jedyna kajuta i pomieszczenie wioślarzy.
- Co?! - nasi bohaterowie usłyszeli głos i postanowili wyjść z beczki. - Na Morze Południowo-chińskim grasują jakieś dziwne stwory, a wy nie macie ochrony?!
Dosyć... kościsty, brązowo-niebieski pies zadawał pytania typowemu wilkowi morskiemu z fajką, niebiesko-białym ubraniem i brązowym futrem. Widocznie ten drugi pełnił tu rolę kapitana. Mówili oni po polsku, bo ten pierwszy przewodził wycieczkę z właśnie tego kraju Europy Środkowej.
- Cóż... zaraz... kim jesteście?! - zapytał przerażony dowódca Reksia i Kretesa.
- Cóż... my jesteśmy... - odpowiadał już Komandor, ale mu przerwano.
- Umiecie podróżować między wymiarami i władacie wymiarami kieszonkowymi?! Umiecie też przywoływać wielki młynek do lodu?! - zachwycił się wilk. - Toż to wspaniały zbieg okoliczności! Fakt, w każdy wtorek przychodzi do mnie ktoś od was, ale wy wyglądacie na szczególnie wysokich rangą! Jestem kapitan Wilitan i właśnie wypływamy do Kantonu! Pomożecie nam?
- Emmm... - kretowi nie spodobał się za bardzo ten pomysł. - A co, jeśli się zgodzimy?
- Wtedy za darmo z nami popłyniecie. A jedyne, co będziecie musieli zrobić to znaleźć nam rezerwowych wioślarzy. Mamy przecież XXI wiek, po co komu coś lepszego w statku od ośmiu silnych mężczyzn?
- W sumie... zgadzamy się! - zaakceptował umowę Komandor.
- Tak... będziecie musieli dobierać kogoś z pasażerów. Niestety, nasz statek rezerwowy nie przypłynął. Na wodzie pojawiły się ostatnio jakieś dziwne stworzenia, które ciągle chcą coś odzyskać. Mówią "oddaj szafiry... oddaj szafiry... oddaj!". Gdybyśmy tylko wiedzieli, o jakie szafiry chodzi... Oddałbym je, byleby odczepiły się od mojego statku! - marudził kapitan.
- Hau, hau hau hau hau hau hau hau hau hau hau... hau? (Kretesie, czy te szafiry z Australii mają jakiś wpływ na te... stwory?) - zadał swojemu koledze oczywiste pytanie Dzielny Pies.
- Nie, niemożliwe... Przecież z nieba nie pospadały fioletowe kamienie, które zmutowały jakoś te biedne istoty, nie? - odrzekł szeptem Kretes. I miał zapewne rację, gdyż wszystko dzieje się przypadkowo. Przynajmniej niektórzy tak twierdzą.
- O co chodzi twojemu towarzyszowi, o wielki władco wymiarów kieszonkowych? - ciekawość korciła wyraźnie dowódcę tego rejsu. Widocznie powoli zaczynał zakładać jakąś religię.
- O nic... To jak, wypływamy?
*******
- Morze jest spokojne! - krzyknął majtek z bocianiego gniazda.
- Przygotowania... gotowe! - wtórował mu jego kolega.
- Do roboty! - rozkazał kapitan.
- Wiosłować! - poinformował wioślarzy ich zwierzchnik, Staszek Puszek.
I statek Św. Wiesiek odpłynął. Pierwsze pół godziny przebiegło normalnie. Trochę pirackich piosenek, zabaw, kalamburów... Kretes wygrał wszystkie projekty rekreacyjne i otrzymał medal z buraka, który natychmiast zjadł. Reksio również dobrze sobie radził, szczególnie w kalamburach. Zajął drugie, ostatnie miejsce. Skakanie na skakańce wygrał pewien starszy hipopotam. Zaś w grze w klasy zmasakrował wszystkich królik o imieniu Paweł.
*******
Niestety, wioślarze jakimś cudem dowiedzieli się o istnieniu zagrożenia. Słynęli zaś ze swojego okropnego lenistwa, znanej i częstej choroby u młodych zwierząt.
- Słuchajcie, będziemy udawać, że coś się nam stało - ustalał najsprytniejszy z nich, Lucjan Lucjanowski.
- W jakiej kolejności to robić będziemy?
- Będziemy ciągnąć słomki. Kto wyciągnie najdłuższą, ten w czasie ataku uda, że jest ranny. I tak po kolei. Traficie do kajuty odpoczynku i będziecie jeść słodki i pyszny kleik!
Pomysł wydał się pracownikom dobry. Zaczęli więc chwalić tego, kto go wymyślił.
- Nieźle to wykombinowałeś, Lucjan!
- Gratulacje!
- Brawo!
- Dziękuję, dziękuję - odezwał się Lucjanowski. - A teraz... ciągnijmy słomki!
*****
Kogut właśnie stał przed siedzibą Prawa i Tradycji. Potężna partia miała dosyć skromną twierdzę. Zwykły, szarawy budynek z kilkoma oknami i jedną parą drzwi. Teraz będzie spędzał tutaj dużo czasu, jeśli otrzyma jakiś urząd, oczywiście. Wziął głęboki oddech i zastanowił się, skąd mu przyszedł taki pomysł do głowy. Jeszcze nigdy prawdziwie nie pracował. Kiedyś wraz z tatusiem zaorali pole, ale tą część gospodarstwa szybko sprzedali. I dobrze zrobili. Ziemniaki teraz tylko strajki głodowe robią, a pszenice zastępują kukurydzą i produktami pszenicopodobnymi... Za to jajka na razie nie protestują, są smaczne i do tego wszyscy je jedzą. Wprawdzie to całe GMO i chów klatkowy próbują zmasakrować takich biednych sprzedawców, takich jak Kogut Wynalazca, ale nie wychodziło im to na razie najlepiej. Ciągle są coraz bliżej swojego celu, jakim jest szybki i nieludzki sposób na dużą gotówkę. Wracając, nasz dzielny ptak postanowił wejść do budynku. Stąpał powoli po niebieskiej podłodze. Zatrzymały go dopiero schody, po których musiał wejść. Zrobił to z niebywałą ignorancją zagrożenia, jakie mu groziło. Gdy znów jego nogi dotknęły dłuższego płaskiego podłoża, ujrzał setki drzwi. On jednak wiedział, że są tutaj te jedyne, do których musi wejść. Omijał te niepotrzebne mu do życia. Wreszcie ujrzał numer "8" na zwykłych, brązowych drzwiach. Przełknął ślinę i zapukał. Odpowiedział mu głos:
- Proszę!
Nasz bohater nacisnął klamkę i wrota stanęły otworem. Modlił się, by to nie była brama do piekieł.
- O, pan to chyba Kogut Wynalazca. Ja jestem Aleksander Nowicki - przedstawił się elegancko ubrany brązowy pies. - Mam nadzieję na owocną współpracę, pełną apickich i epickich chwil. Więc tak, niech pan usiądzie.
Ptak posłuchał nowego znajomego i wykonał swoje zadanie. Odwzajemnił uśmiech. Teraz już był spokojny i patrzył optymistycznie na świat. I dobrze się działo, gdyż takie podejście do życia przedłuża je i czynie je szczęśliwszym.
*****
Około godziny 12:00 czasu polskiego, statek zatrzymał się i zaczął się dziwacznie i niepokojąco trząść. Wszyscy pasażerowie usłyszeli krzyk bólu z pomieszczenia wioślarzy. Komandor i Dzielny Pies pobiegli zobaczyć, co się stało. A oto zobaczyli dwie wściekłe meduzy. Od ich oczu błyskała nienawiść i żal do świata. Popatrzyły na Kretesa i przybliżyły się do niego. W kącie leżał jeden z leniwych wioślarzy, który udawał rannego. Pozostali się bali i nie mogli uwierzyć, że nie wyciągnęli innej słomki. Kret zaczął uciekać od tych krwiożerczych bestii, które, nie oszukujmy się, powołał do życia przez zbezczeszczenie pogańskiej świątyni w Australii. Teraz jego własne zło powróciło do niego, ponieważ zło jest niedobre i nie zna zasady "nie odpłacaj złem za zło". Komandor zaczął wspinać się po schodach. Po kilku minutach pokonał te dziesięć kilkucentymetrowych stopni. Kret spojrzał na dół. Meduzy wyskoczyły, ale wylądowały trochę za daleko. Trafiły bowiem do oceanu.
- Dobrze się spisałeś, władco wymiarów kieszonkowych! - szybko pojawił się kapitan Wilitan. - Niestety, jeden z wioślarzy wyglądy na rannego. Dobrze, że pasażerowie zgodzili się na to, by byli awaryjnymi wioślarzami. Pamiętajcie, nigdy bezmyślnie nie potakujcie. Ja tą sztuczkę wykorzystałem już miliony razy! Wystarczy o czymś tam mówić, a słuchający kiwa głową, nie? To ja potem mówię mu, czy zastąpi wioślarza, a ten kiwa głową! Hahahaha! - pochwalił się swoim szatańskim planem dowódca tego okrętu. - A teraz idźcie kogoś wybrać.
Reksia i Kretes weszli więc do kabiny pasażerów. Obserwowali zachowanie wszystkich tymczasowych mieszkańców tego pomieszczenia. Wreszcie ich wzrok zatrzymał się na psiej piękności, która z niepokojem patrzyła w okno.
- Proszę pani. Co powie pani na mały trening? - zapytał uprzejmie kret.
- Chcesz by młoda dama wiosłowała?! - zdziwiła się kobieta.
- Tak. Jestem za równouprawnieniem - pochwalił się swoją tolerancją komandor.
- TO PODŁE! POTWÓR! NIENAWIDZĘ CIĘ! - krzyczała w niebogłosy biedna istotka, ale nikt nie przybył jej pomóc.
- Ciszej... DO WYMIARU KIESZONKOWEGO! - Kretes użył magicznej mocy swojej niekończącej się kieszeni i wessał do jej środka suczkę. Nie mogła stawić oporu władcy wymiarów kieszonkowych... czyli każdemu bohaterowi gry przygodowej i fabularnej. Bohaterowie dostarczyli... ekhem... towar i wykonali swoją powinność.
*****
Psia piękność jednak dosyć dobrze sobie poradziła. Niektórzy dziwili się, jak to możliwe, że może wiosłować niemalże równo z potężnie zbudowanymi leniami. Po prostu nie znali obsługi tej załogi.
Po dwóch godzinach potwory znów zaatakowały. Teraz jednak były liczniejsze i potężniejsze. Z głębin morza wyłonił się potężny, groźny gad. Brązowy humanoidalny jaszczur posiadający czerwone ślepia i trzymający noże poplamione krwią w dłoniach. Wskoczył na pokład i powoli zmierzył w kierunku wioślarzy. Nim dotarł, rozległ się dźwięk bólu kolejnego pracowitego inaczej (jesteśmy choć raz poprawni politycznie, hurra!). Ostatecznie jednak stwór naprawdę wszedł do pomieszczenia. Po chwili dołączyli do przerażonego towarzystwa dwójka kolegów, którzy bardziej się zdziwili niż przestraszyli.
- Reksiu, mieliśmy ich bronić! Te stwory się mnie boją, hue, hue. Naprawdę nie wiem, jak mnie zmusiłeś na tego smażonego węgorza.
- Hau hau hah hah hau! (Ale to ty to zaproponowałeś!) - sprzeciwił się Dzielny Pies.
- Ja? Skąd... - nagle Komandor wszystko sobie przypomniał. Bolesne wspomnienia ukuły go bardzo mocno. - Nie, wcale nie mam sklerozy...
Gdy bohaterowie się rozejrzeli, gniewnych istot już nie było. Jakby wyparowały. Może naprawdę bały się kreta? A może przez rozmowę ominęli apicką i epicką walkę? Tak czy siak, teraz musieli znów wybrać jakiegoś zastępcę. Tym razem wybór znów padł na kobietę. Wszak mamy erę emancypacji i innych takich bzdur, nieprawdaż? Ta też nazywała naszego tolerancyjnego, nowoczesnego i biednego krecika "potworem". Jednakże ostatecznie wymiar kieszonkowy i tamtejsze manipulacje zmusiły ją do pracy. O dziwo statek płynął nawet szybciej niż wcześniej. Konkretniej wybrano Marię Laurę
******
I po kolejnej godzinie znów potwory zaatakowały. I podobnie jak wcześniejsze, zniknęły bez śladu. Wszak nie ma tutaj mowy o jakiejś przemocy fizycznej, nie? Na zastępstwo został wybrany starszy pan, ten, który wygrał skakanie na skakance. Skończyły się bowiem im przedstawicielki płci pięknej.
- Ze wszystkich ludzi, którzy wybrali się na tą wycieczkę, wybraliście biednego, schorowanego staruszka? Czy nie macie już serca, droga młodzieży? - próbował ruszyć sumienia naszych bohaterów, ale bezskutecznie. Kretes nie miał litości.
- Panie, panie, panie! Pan tam trochę porusza tym wiosłem, a to wcale nie takie trudne! Dwie ładne panie będą panu towarzyszyć! Tempo tych leni - o dziwo kret poznał tożsamość pracowników tego statku - i pięknych pań to nic dla takiego wysportowanego mężczyzny, jak pan.
- Brzmi pan jak jakiś sprzedawca albo polityk. Em... wolałbym otrzymać taki komentarz od kobiety... Zaraz... Panie?! A ładne? - zaciekawił się sprawą hipopotam.
- Bardzo ładne, cudne można by rzec! - trochę przesadzał bohater.
- No to idę! Przypomniały mi się czasy, jak kiedyś grałem w pewnej grze rpg i miałem się patrzyć na salę pełną dziewczyn... - wspomnienia wróciły do starszej osoby. Wstał i dobrowolnie poszedł wiosłować.
******
I wtedy zaatakowało coś, czego boją się wszyscy, którzy widzieli kiedyś wodę. Wielki i potężny władca oceanów, zwany w niektórych kulturach Słodziusuem, Kraken. Wielka kałamarnica, od której straszniejszy jest tylko Lewiatan. Jego czerwone ślepia błyszczały od nienawiści. Jego usta ciągle wypowiadały te słowa: "Oddawać szafiry... oddawać szafiry... oddawać szafiry...". Jego potężne macki mogły bez problemów zgnieść dorosłego, potężnie zbudowanego lwa. Jeśli Kraken naprawdę kogoś chciałby zabić, to tacy biedni kret i pies nie mieli by szans nawet na obronę. Jednak ten stwór po prostu napluł na Reksia i wrócił do swojego podwodnego mieszkania.
- Słuchajcie, żyjemy! Nie może się zdarzyć coś gorszego od pojawienia się Krakena, nie? - optymistycznie spojrzał na sprawę kapitan. - Przecież Lewiatan by nie zawracał sobie głowy jakimś małym statkiem... A Kraken na was nie napluł, nie?
- W sumie to tak... - odrzekł niepewnie Kretes.
- No to klops... - sposępniał nam Wilitan. - Ech, no to musimy skądś zdobyć Wodę Życia, ponieważ tylko ta niesamowita substancja może unieszkodliwić potężną ślinę tego stwora. Jeśli jej nie zdobędziemy, to w ciągu dwudziestu czterech godzin zwariujecie.
Reksio spojrzał z niepokojem na komandora, który szybko pobiegł wybrać kolejnego zastępcę. Tym razem wybrał przewodnika, który wcale nie czuł się zmęczony ciągłym noszeniem tych wszystkich map. Przez tak inteligentny i mądry dobór drużyny, statek nie płynął już prosto. Trafili wprawdzie na ląd, ale nigdy czegoś takiego kapitan nie widział. Pływał on zaś już od ponad siedemdziesięciu lat.
- Dziwne... nigdy nie widziałem zielonego piasku...
- To nie jest piasek, kapitanie! - odkrył jego pomocnik. - To wygląda jak jakieś korzenie! Ile tam jest drzew!
- Czyżbyśmy odkryli nowy ląd? - zdziwił się Wilitan. - Jak to możliwe, że on nigdy został odkryty?
- Kapitanie... ten ląd się od nas oddala! - przeraził się pomagier.
- Podpłyńcie do niego! - rozkazał dowódca. Niektórzy z obecnych tu teraz ludzi żałowało tej decyzji, inni zaś chcieli być tam już wiecznie.
C.D.N.
________________
Ilość znaków poprzednich rozdziałów - 36 418
Ilość znaków tego rozdziału - 13 780
Łączna ilość znaków - 50 198
Do napisania - 49 802


Śr, 28 maja 2014, 18:37
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: DZIKI WONSZ DZIKI WCIONSZ WENSZY WCIONSZ!
Rozdział 7: Tajemnicza Wyspa
Reksio czuł się coraz gorzej. Wydawało się mu, że widzi wielkiego węża, mierzącego na oko siedem mil. Chciał na nim trochę pojeździć, ale porzucił ten pomysł. Nie mógł swobodnie zebrać myśli. Słyszał głosy, które nie powinny istnieć. Widział wpierw fantastyczne owoce i warzywa. Po kilku minutach zmieniły się one jednak w psychodeliczne znaczki. Czuł zapachy, których nigdy nie znał. Nie powinno się tak dziać. Powoli odchodził od zmysłów. Jego własne myśli dzieliły się na kilka obozy... Nadeszła schizofrenia. Słyszał głosy w swojej głowie. Widział latającego gofra posypanego cukrem pudrem. Jeśli szybko nie napije się tej całej Wody Życia, to chyba z szaleństwa skoczy do wody. "Nie chcę robić takiej samobójczej próby, bo to by było chyba samobójstwo..." - rozmyślał Dzielny Pies. Położył się na niezbyt wygodnym łóżku i usnął.
*****
Komandor rozejrzał się. Nigdy nie widział większego dzikiego lasu! Pełno drzew, krzaków, a gruntu nie widać! Wyglądało to tak, jakby cała wyspa zbudowana była z korzeni tych drzew. I nie wyglądała na specjalnie groźną. Kretes postanowił więc zejść z pokładu i położyć pierwszy krok na tym dziwnym lądzie. Podłoże obniżyło się trochę pod ciężarem jego nóg, ale nadal mógł swobodnie chodzić, a nawet biegać. Zaczął zwiedzać ten niezbadany świat. Po kilku minutach dołączył do niego biedny Reksio, który powoli za nim podążał. Na żadnej roślinie nie widać było kwiatów czy owoców... Tak jakby mogły tutaj żyć wiecznie i nie musiały przedłużać historii swojego gatunku... Wreszcie nasi bohaterowie dotarli do polanki, jeśli można tak to nazwać. Drzewa rosły tu rzadziej. Pośrodku polanki był jeden spory zbiornik wodny. Komandor podszedł do niego - była to woda słodka. Kret spróbował. Smak miała jakiś podejrzanie dziwny - tak jakby miała jakieś dodatkowe minerały.
- No nie wierzę! - nagle usłyszeli głos za sobą. Był to kapitan i reszta jego załogi. Brakowało tylko tych czterech leniwych wioślarzy, a jednym z nich był ten cały Lucjan Lucjanowski. - Czyli mity mają racje! Woda Życia naprawdę istnieje! Władca wymiarów kieszonkowych jest uratowany! Wystarczy teraz, że napijesz się niej. Powiedzmy, pół litra wystarczy.
Reksio posłuchał Wilitana i wypił wodę. Od razu poczuł się lepiej.
- Jakie mity? Co pan gada? - zdziwił się Komandor.
- Mity, które opisywały Krakena i jego dziwne zachowanie często informowały o nieziemskiej wyspie położonej blisko gniazda tego stworzenia. Podobno tylko dzięki tej wyspie miliony zwierząt przeżyło spotkanie z drugim po Lewiatanie władcy wód.
- I to jest ta wyspa? A dlaczego te zwierzęta tu nie zaczęły żyć? Pewno te drzewa wydają owoce, a Woda Życia pewno jest zdrowsza od takiej typowej z Biedronki... Uważam tak, ponieważ nazwa jest dosyć... sugestywna... - zastanawiał się głośno kret.
- Tutaj nie ma owoców. Drzewa rosną tutaj od wielu lat. Dzięki Wodzie Życia są nieśmiertelne. Dziwię się, że nie ma tutaj żadnych dzikich zwierząt...
To zdziwienia nie było jednak na miejscu. Bowiem po kilku minutach w zbiorniku pojawiła się martwe rybki. Do niej podbiegły głodne... surykatki. Dzikie surykatki, co warto dodać. Pojawiły się nagle, znikąd. Nie bały się bohaterów. To było dziwne. Miały one tutaj darmowe jedzenie, przez co strach i instynkt przetrwania przestał być potrzebny tym zwierzętom... Stały się praktycznie nieczułe na całe środowisko, jedyne co ich interesowały to ta ryba... Dzięki Wodzie Życia mogły żyć o wiele dłużej niż normalni przedstawiciele tego gatunku. Tutaj nie było drapieżników, gdyby byli to dawno te stworzonka przestałyby żyć. A tak... było ich setki tysięcy, więcej niż ludzi w Dzień Zwycięstwa w Moskwie. Więcej niż odcinków Mody na Sukces. To dopiero można nazwać odkryciem. Nie stworzyli żadnej cywilizacji, bo taka potrzebna nie wystąpiła. Stali się jedynym gatunkiem zwierząt i nikt nie mógł im zagrozić.
- Dziwne... Czemu tu żyją TYLKO surykatki, a nie na przykład też hipopotamy albo lwy? I dlaczego te stworzenia wchodzą z powrotem na drzewa?!
Akurat to pytanie było na miejscu. Był to niecodzienny widok. Wszystkie stworzonka wróciły na gałęzie. Po kilku minutach na korzeniach nie znajdował się już żaden przedstawiciel tego gatunku. Zdziwieni pasażerowie popatrzyli na załogę, a załoga popatrzyła na Reksia i Kretesa.
******
Kapitan postanowił, że tymczasowi mieszkańcy tej wyspy nie będą wyróżniać się z tłumu. Tak więc rozkazał wszystkim wspiąć się na drzewa. Nie wychodził to za bardzo Kretesowi, ale z pomocą Reksia i jemu się udało. A jak on usiadł na gałęzi to stało się wiadomym, że każdy to potrafi. Usnęli. Jednak po kilku godzinach obudził ich dziwny zapach...
- Co tak brzydko pachnie?! Fuuu... - pierwszy przebudził się Wilitan.
- Hau hau, hau hau, hau? (Jak myślisz, co to, Kretesie?) - zapytał się przyjaciela Dzielny Pies.
- Uważam, że to może być siarkowodór. To pachnie jak zgniłe jajka - ogłosił swoją teorię Komandor. Tymczasem w jeziorku znów pojawiła się martwa ryba. Tym razem jednak zwierzątka po nią nie zeszły, chociaż już nie spały.
Nie był to jednak siarkowodór, ale mocno żrący kwas. Miał on tylko jeden cel - zjeść jakąś pechową żywą istotę, która stąpała po korzeniach drzew. Tajemnicza wyspy więc była mięsożerna. Prawdopodobnie te kwasy wpływały jakoś na wodę - surykatki przeżyły dzięki temu, że miały darmowe jedzenie. Wszystko stawało się jasne - dzięki spaniu na drzewach zwierzęta uniknęły śmierci, zaś słodkie zbiorniki wodne dostarczały im pożywienia. Istoty wodne zbliżały się do wyspy, która zapewne kusiła je jakimś planktonem. W pewnym momencie woda stawała się słodka i żniwiarz o imieniu Śmierć kończył swoje kolejne żniwa. Kretes znów spojrzał na jeziorko - po rybie zostały tylko resztki. Więc te substancję były nawet w wodzie!
- To żadna Woda Życia, to Woda Śmierci! - krzyknął przerażony kret. - Musimy jutro opuścić to przeklęte miejsce!
- Ale Reksio poczuł się lepiej... A mity nie wspominały o sposobie żywienia się roślin! Nic nie rozumiem... - zdziwił się kapitan.
******
Za tydzień będą wybory, a Kogut miał jedynkę w okręgu wielkopolskim. To był jego osobisty sukces. Wreszcie coś osiągnął - miał prawie pewne miejsce w sejmie. Pełen dumy wrócił na Podwórko. Powitał go jego kochany brat.
- Witaj, bra-acie! Reksio i Kre-kretes znaleźli już szafiry, teraz szukają rubinów.
- Doskonale, Korneliuszku, ko-ko! - ucieszyła nowina Wynalazcę. Teraz do pełni szczęścia brakowało mu pysznej, czarnej czekoladki.
Poszedł do szopy i obejrzał szlachetne kamienie. Niczym nie zaskakiwały. Świeciły trochę mocniej niż powinny, tyle. Zajrzał do projektu. Potrzebował tylko trzech sztuk szafirów. Wybrał najładniejsze, pozostałe wrzucił z powrotem do worka. Ostatecznie zostały one sprzedane. Po kilku wstrząsających i nieprawdopodobnych historiach, powróciły one do świątyni w Australii. Przypadki nie istnieją - mogłoby się wydawać, że te kamienie potrafiły kontrolować zwierzęta. Po tym jak ktoś odstawił je na ich miejsce, dziwne stwory znów zapadły w sen, tym razem taki, który nigdy się nie skończy.
******
Niektórzy członkowie załogi jednak nie chcieli opuszczać wyspy. Spowodowane to było tym, że nie obudzili się w środku nocy i uznali opowiadanie Reksia, Kretesa i Wilitana za bujdy. Chcieli zostać w tym nowym, dziwnym świecie. Nie musieli tutaj się bronić ani pracować - mięso surykatek jest bardzo zdrowe i łatwo je spożywać, a woda z oczek wodnych wystarczałaby im. Dzielny Pies i Komandor próbowali ich nakłonić do zmiany zdania. Te dziwne substancje zapewne występowały również na gałęziach, ale w mniejszych ilościach. Dłuższe przebywanie tutaj mogłoby spowodować różnorakie choroby.
- Mącicie nam tylko w głowach! Tu jest dobrze, wreszcie możemy jakoś żyć! - upierali się. Było ich łącznie czterech, pozostali uwierzyli swojemu dowódcy.
- Nikt nie powiedział, że słodka woda się nie skończy albo, że surykatki nie zaczną się bronić! - przekonywał ich kret.
- To my też się obronimy! A wodę się skądś skombinuje! - wioślarze stawiali coraz bezsensowne argumenty.
Komandor załamał się. Wskazał gestem swojemu koledze, że pora już wracać na statek, gdzie czekał Wilitan.
- Ło matku, nigdy nie widziałem tak uprzedzonych zwierząt! - rzekł do swojego psiego przyjaciela Kretes. - Po prostu nie wierzę. Chodź, Reksiu, odpływamy. Nie ma sensu nadal tu przebywać z ignorantami.
- Hau hau hau hau hau hau. (Ale odwagi nie można im odmówić.) - próbował ich usprawiedliwić Dzielny Pies.
- Odwagi? Raczej głupoty.
Wrócili na statek. Poinformowali Wilitana, że ma niezwykle nierozsądną załogę i nijak nie da się ich przekonać do współpracy. Kapitan uznał, że "ranni" wioślarze muszą za nich wiosłować.
- Do Kantonu już niedaleko. Nie chcę już zmuszać pasażerów do roboty. Jak byście się czuli, gdybyście zapłacili za jakąś wycieczkę i musielibyście ciągnąć samochód? - dowódca naraz poczuł się źle. Sumienie zaczęło go gryźć. Jak widać, nawet najgorszy osobnik może czuć wyrzuty sumienia.
******
Statek powoli odpłynął. Na brzegu wyspy pojawiła się postać. To największy zbrodniarz wojenny w historii wszechświata - kretopingwin, stwórca tej mięsożernej wyspy. Z gniewem i zrezygnowaniem zaciska swoje pazury w pięść. Wraca po zielonym podłożu do lasu. Po chwili jednak porzuca ten pomysł, teleportuje się do swojego mrocznego sojusznika, do jego tajemnej fortecy. Reksio i Kretes uniknęli zasadzki, ale jeszcze się ich pozbędą. Są zbyt niebezpieczni, mogą im jeszcze pokrzyżować plany. Nie podzielał poglądu swojego kolegi - oni nie pomogą swoją głupotą, tylko zaszkodzą. Są inteligentni, a to nijak nie pomaga im w ich złym planie zawładnięcia nad światem... Mistrz ich nie docenia, tylko on, kretopingwin, może ich powstrzymać. Stanowią zagrożenie...
Wyspa nie była już mu potrzebna. Drzewa natychmiast wyschły, a surykatki wpadły do morza. Szczęśliwy Kraken zjadł pozostałości tego dziwnego, nienormalnego miejsca. Razem z nieuważnymi wioślarzami. Kara wszystkich musi spotkać, nawet głupich.
******
Wreszcie nasi bohaterowie dopłynęli do Kantonu. Miasto miało rozmiary typowe dla Chin - mniej więcej trzy razy większe od Moskwy, porównanie z Warszawą mija się z celem. Pełno wieżowców i plakatów przedstawiających symbole jedynej słusznej w tym kraju partii. Reksio i Kretes pożegnali się z kapitanem Wilitanem i resztą jego leniwej załogi. Wyciągnęli swoją machinę i postawili ją na stałym lądzie. Staruszek laską uderzył ich w stopy, przewodnik wymusił opłatę, a dziewczyny w pewien nieładny i niemoralny sposób zabrały im portfel. W taki oto pechowy sposób Dzielny Pies i Komandor zostali bez grosza i z bolącymi stopami. Narzekali w duchu na swoje nieszczęście. Pragnęli, by choć raz w tej przygodzie spotkały ich coś miłego. I ich marzenia się spełniły.
- Zostaw ten worek! - usłyszeli głos należący do miejscowego policjanta. Tak, tutaj też wszyscy mówią po polsku. Ta panda goniła małpę, która obrabowała właśnie jakiś sklep. Podrzuciła swój łup kretowi, jemu zaś całkiem przypadkowo wpadł w wymiar kieszonkowy. Przedstawiciel władzy nic nie zauważył i dalej gonił złodzieja.
- Hau, hau hau? (Kretesie, co to?) - zapytał przyjaciela Reksio.
- Hmm... Jakieś kamulce! - zasmucił się Komandor. Przez chwilę myślał, że to może być coś wartościowego, na przykład: makaron. - Wyglądają jak tamte szafiry, ale te są czerwone...
- Hau hau hau! (To przecież rubiny!) - ucieszył się Dzielny Pies.
- Naprawdę?! To znaczy, że możemy uniknąć setek tysięcy przygód i kilkunastu chwil, w której mogę stracić życie?! Wystarczyło sobie poczekać aż jakiś złodziej przebiegnie sobie od tak i odda nam... ekhem... swoje klejnoty?! - nie mógł w to uwierzyć Kretes. Przynajmniej raz szczęście im dopisało. Pobiegł szybko do beczki i wszedł do niej. Ustawił wszystko tak, jak trzeba i znaleźli się u siebie w domu.
*****
- O, wróciliście! - przywitał naszych bohaterów Korneliusz. - Co tak długo?
- Podałeś nam złe współrzędne! Mogliśmy trafić do koreańskiego obozu pracy! Teraz się doigrałeś! - Kretes przypomniał sobie, że był wkurzony na "Rosoły".
- Mogliście przecież zawsze znów użyć portalu ... - zdziwił się kogut.
- W sumie tak... Reksiu, czemu my tego nie zrobiliśmy?
- Hau, hau hau hau hau hau! (Myślałem, że trzeba ograniczyć zużycie baterii!) - wyjaśnił sprawę Dzielny Pies.
I wtedy z szopy wyszedł Kogut Wynalazca. Ucieszył się na widok swoich przyjaciół. Grzecznie ich powitał.
- Pokarzcie te rubiny, ko-ko!
Kretes rzucił worek pełen szlachetnych kamieni opróżniając tym samym swój wymiar kieszonkowy. Kieszeń Reksia była pełna - włożył do niej kilka listków z drzew z Wyspy Kretopingwina.
- Ładne, ko-ko. Teraz musicie wyruszyć na Antarktydę, ko-ko, najzimniejszy ląd na Ziemi. Przygotowałem dla was ciepłe swetry, które kupiłem w listopadzie w Biedronce, ko-ko - Wynalazca podał ubrania z izolatorów ciepła dzielnym bohaterom. Teraz mogli wyruszać na najmniej ciepły kontynent na świecie. - Ustawcie osiemdziesiąt pięć stopni południowych i sześćdziesiąt pięć stopni wschodnich. Będziecie blisko dawnej radzieckiej stacji. Powodzenia, ko-ko...
Bohaterowie wyruszyli w kolejną podróż. Byli już blisko zbudowania Potężnej Mapy WszystkiegoTM.
C.D.N.
_____________
Ilość znaków poprzednich rozdziałów - 50 198
Ilość znaków tego rozdziału - 13 018
Łączna ilość znaków - 63 216
Do napisania - 36 784


Pt, 30 maja 2014, 15:01
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: Dziki wonsz
Rozdział 8: Na Antarktydzie
Wkurzony i zniecierpliwiony kretopingwin właśnie rozmawiał ze swoim sojusznikiem, który nie był zbyt zadowolony.
- Moje źródła w postaci Marcina donoszą, że Reksio i Kretes trafili na mięsożerną wyspę. Słyszałem tylko o jednym twórcy takich niegościnnych miejsc. Jak myślisz, kto to?! - głos nie ukrywał, że właśnie ustnie napomina swojego kolegę.
- Nie wiem - skłamał zbrodniarz wojenny. Nagle poczuł się, że jest gorąco. Spojrzał na podłogę. Stworzenie stało na palącym się ogniu. Natychmiast odskoczył i wziął w pazury dzban zimnej wody, który przypadkowo stał na pobliskim stoliku.
- Głupcze! - zganił sługusa główny czarny charakter. - Sami nie zdobędziemy szafirów, szmaragdów i rubinów! Oni już mają większość roboty za sobą! Kiedy już przestaną być nam potrzebni, ukradniemy je od nich i pozbędziemy się ich. Raz na zawsze - głos brzmiał tak, jakby Dzielny Pies i Komandor kiedyś pokrzyżowali mu już plany. Teraz już zapewne każdy obeznany z Przygodami Reksia wie, kim jest ten niebezpieczny i tajemniczy osobnik. Oryginalne, nieprawdaż? Zawsze możesz mieć jeszcze cichą nadzieję, że to tylko taki żarcik.
- Do... dobrze. Czyli, że mam się nie angażować dopóki nie znajdą szmaragdów? - posmutniał kretopingwin.
- Hmmm... - zamyślił się zły. - Możesz powysyłać zaproszenia do największych złoczyńców. Niech przyjadą obejrzeć moje zwycięstwo!
Pingwin zabrał się do powierzonej mu pracy. Wziął parę kolorowych pocztówek i notes z zapisanymi adresami czarnych charakterów. Po kilku minutach zapytał:
- Do mrocznego doktora Heinza Chmursztyca też wysłać?
- Toż to największe i najgroźniejsze zło wcielone naszych czasów! Aptekarz i złoczyńca w jednym! Wysyłaj natychmiast! - odpowiedział bezmyślnie czarny charakter.
- A mogę e-mailem? - zaproponował nowsze rozwiązanie zbrodniarz wojenny.
- Hmmm... Ciekawe pytanie... Możesz, możesz. Będzie szybciej i... nowocześniej - wyraził zgodę książę ciemności. - W sumie to jedyny złoczyńca, który chce z nami rozmawiać... Jesteśmy obecnie trochę żenujący, ale to się zmieni! Wkrótce będę imperatorem tego świata, ty będziesz królem, a Marcin księciem! Chmursztyc zostanie drugim królem! To wspaniały pomysł, hue, hue, hue! - wkręcił się w planowanie.
*****
Żenująca beczka z doczepionym odkurzaczem wylądowała pośrodku lodowego pustkowia. Tak naprawdę to znajdowała się obecnie przy radzieckiej stacji Sowietskaja. Stara budowla pokolorowana została na kolor czerwony. Na jej dachu ustawiono anteny. Jedynym wejściem do stacji były potężne, stalowe drzwi. Reksio i Kretes postanowili jednak nie wchodzić do tego tajemniczego budynku. Mieli za zadania znaleźć i wydobyć szmaragdy... Na swoją korzyść, nikt nie zgłosił tego naruszenia traktatu. Obecnie na Antarktydzie była dość ładna pogoda: żadnych chmur, Słońce świeciło, temperatura w granicach minus czterdziestu punktów... Koło dwójki kolegów chodziły wesołe pingwiny, których nie obchodziło to, że mogły w tej chwili zatrzymać Dzielnego Psa i Komandora, i w jakimś stopniu powstrzymać złowrogi plan mistrza Marcina. Często możemy zmieniać losy wszechświata, ale czy byliście kiedyś w podobnej sytuacji? Mam nadzieję, że nie, ponieważ wasza ignorancja sprowadziłaby na świat zagładę.
Teraz Reksio i Kretes musieli wybrać, w jaki kierunek pójdą. Zostawili swój Teleport 2.01 na środku pustyni lodowej. Uznali, że nikt im go nie okradnie i że nie ma powodu zajmować miejsca w kieszeni. Mieli już tam sporo przydatnych rzeczy, których, na szczęście, nie musieli targać w plecakach. Jednakże wtedy z małego wymiaru kreta wypadła kromka chleba posmarowana masłem.
- Ło matku, Reksiu, spadła mi kromka z masłem! - zauważył poszkodowany Komandor. - O! Guma owocowa, chcesz Reksiu?
Dzielny Pies zjadł rozciągliwy materiał (dziękujemy Wikipedii za to ciekawe wyrażenie) i mógł mówić po polsku.
- Dzięki. Jak to możliwe, że ona spadła stroną posmarowaną masłem?! Przecież posmarowałeś ją tym ultranowoczesnym masłem, które miało temu zapodzieć! - zdziwił się pies.
- Cóż... Widocznie po raz kolejny technologia przegrała z odwiecznymi prawami fizyki! - niegrzecznie wymądrzał się kret.
- Serio? - zapytał lekko zniesmaczony przyjaciel.
- Kiedyś studiowałem fizykę, ale tylko przez dwa dni... Przynajmniej dostałem tytuł profesora-amatora! - wyjaśnił źródło swojej wiedzy Kretes.
- Amatora?
- Tak. Nie wiadomo czemu przyznali mi taki tytuł i wykopali mnie z Uniwersytetu Wyspy Skarbów. Długa historia...
Komandor podniósł kanapkę i wrzucił ją z powrotem do kieszeni. Teraz, gdy nacieszyli się niezwykłym zjawiskiem fizycznym, mogli kontynuować swoją misję. Do łatwych zadań to wyzwanie nie należało. Krajobraz nie zachwycał. Wszędzie to samo - śnieg i lód. Niekiedy zdarzały się pagórki - to było jedyne urozmaicenie terenu, jakie dostrzegli. Kretesowi nie podobało się to. Po kilku godzinach marszu, dostrzegli jaskinię wydrążoną w zamarzniętej górze. Jak wiadomo, w takich grotach zawsze musi znajdować się coś cennego. Przypadki nie istnieją - stało się jasne, że tam kryje się cel podróży - złoża szmaragdów (jakby ktoś nie pamiętał). Reksio wskazał swojemu przyjacielowi to miejsce ruchem ręki. Pobiegli w kierunku południowo-zachodnim, bo tam znajdowała się pieczara. Weszli do jej ciemnego środka. Po pewnym czasie sufit zaczął się obniżać. Wreszcie herosi zostali zmuszeni do czołgania się. Kret zaklinował się kilka razy, ale z pomocą wiernego kolegi wydostawał się. Ściany pokryte ostrym lodem i białym śniegiem, ciemność absolutna... Skóra piekła ich. Ból rozchodził się po całym ciele. Żaden nieprzygotowany do tego osobnik nie przeżyłby tego. Na szczęście, oni byli przygotowani. Przeżyli już tyle przygód, stali się władcami wymiarów kieszonkowych i czasu. Uciekli od mięsożernej wyspy, pokonali złego czarnoksiężnika, mają dla kogo żyć. Więc to proste zadanie nie stawiło im wiele trudności. Przecisnęli się przez wąskie korytarze i trafili do olbrzymiej sali. Została przepołowiona na pół długim pasem piasku. Przy jednej ze ścian płynął wodospad pełny tej skały osadowej. Tak, to możliwe. Przynajmniej w opowiadaniu na Konkurs Literacki 2014.
- Reksiu, widzisz to?
- Oczywiście! Nie wiedziałem, że to możliwe - Dzielny Pies naprawdę się zdziwił.
- Pewno tam znajdują się szmaragdy - mądrze pomyślał Kretes.
- Tak sobie pomyślałem... Jak wrócimy na górę? - myślał przyjaciel kreta.
Jakby na odpowiedź, jedna ze ścian zaczęła się ruszać. Przechyliła się. Zmieniła się w schody. Na ich szczycie powstał otwór. Koło tej dziury przypadkowo stał Teleport wersja 2.01.
- Wrócimy tymi schodami - wyjaśnił towarzyszowi podróży Komandor.
- Dobry pomysł, Kretesie. To teraz wchodzimy pod wodospad.
I tak zrobili. Znaleźli się w jeszcze większej sali, w której nie było nic prócz schodów prowadzących na zewnątrz. Bohaterowie postanowili opuścić jaskinię. Zdziwiło ich to co, zobaczyli. Nie znajdowali się już na Antarktydzie, tylko na jakiejś wysepce oddalonej od zamarzniętego lądu. Było to dziwne, ponieważ przeszli pod ziemią jedynie kilkanaście metrów. Na wyspie panował upalny klimat, więc Reksio i Kretes ściągnęli swoje ubrania i zostawili je przy wejściu do podziemi. Nowo odkryty ląd tym razem nie był niebezpiecznym lasem stworzonym przez jakiegoś zbrodniarza wojennego. Starożytna cywilizacja wybudowała tutaj świątyni ku czci wiatru. Budowla ta miała kształt prostopadłościanu, można ją nazwać wieżą. Nie mając innego wyjścia, Reksio i Kretes weszli do tego antycznego budynku. O dziwo, nie rozsypywał się. Pomijając kilka dziur i kamieni, oczywiście. Nie bądźmy wybredni. Ściany zostały pokryte wyobrażeniami bóstw. Wielkie węże walczyły z piorunami. Teraz bohaterowie znowu musieli wspiąć się po schodach. Minęli pięć pięter pełnych skarbów, obrazów i zaginionych medalionów. Wreszcie trafili na sam szczyt Wieży Nieba. Leżał tam śpiący prehistoryczny potwór - ptak o imieniu Ziz. Był wężem powietrznym, nie miał skrzydeł, ale mógł latać. Jego olbrzymie, zielone ciało chroniło cenne szmaragdy, które chroniły równowagi atmosfery. Przez ostatnie lata wielu podróżników trafiało tutaj i zabierało ze sobą... ekhem... pamiątki. Spowodowało to dziurę ozonową. Na widok tej bestii, Komandor krzyknął. Nie obudziło to tego stwora. Spał wiecznym snem. Reksio powoli, na paluszkach zbliżył się do skarbu. Wyciągnął worek i szybko włożył kamienie do jego środka. Potwór nie zareagował. Bohaterowie szybko wrócili się. Ziemia zaczęła się trząść. Warstwa ozonowa naraz zniknęła. Świątynia zaczęła się walić, a wyspa zanurzać, tak samo, jak kiedyś Atlantyda. Ziz zaś nadal spał. Zignorował wszystko i razem ze swoim domem trafił pod wodę. Reksio i Kretes zaś wrócili na czas na Antarktydę i weszli do środka swojego teleportu. W mgnieniu oka maszyna zniknęła...
*****
Beczka powróciła wreszcie na dobre na Podwórko. Kogut Wynalazca razem z Korneliuszem z niecierpliwością czekali na tą chwilę. Marzyli o niej odkąd postanowili wybudować Potężną Mapę WszystkiegoTM.
- Ko-koledzy, wróciliście! - radował się pierwszy ptak.
- Wróciliśmy, wróciliśmy! - wyszedł z machiny Kretes i wypowiedział te słowa. - Mamy te szmaragdy! - kolejny, trzeci i ostatni worek pełen szlachetnych kamieni trafił do szopy w biednej Polsce. Można byłoby nimi zapełnić dziurę budżetową.
- Doskonałe, ko-ko! - ocenił na oko zielone kamienie Wynalazca.
- To co teraz mamy zrobić? - mądrze zapytał kret.
- Teraz musimy zbudować Potężną Mapę WszystkiegoTM, ko-ko. Przygotowałem wam listę rzeczy, jakie musicie mieć, by zbudować to urządzenie, ko-ko! - podał niebieską, samoprzylepną kartkę papieru Reksiowi i Kretesowi. Do zbudowania tej maszyny potrzebny były cztery przedmioty: lina, stojak, kartka oraz kuchenka gazowa. Kartkę powinno się postawić na stojaku. Następnie trzeba połączyć urządzenie służące do podtrzymywania w pozycji pionowej czegoś z kuchenką gazową liną. Do środka kuchenki trzeba włożyć kołowrotek z chomikiem oraz szafiry, szmaragdy i rubiny.
*****
- Mistrzu, mistrzu, mistrzu! - krzyczał Marcin, który właśnie powrócił z Antarktydy. Szpiegował tam Reksia i Kretesa. - Znaleźli już szmaragdy, Potężna Mapa WszystkiegoTM jest prawie gotowa.
- Doskonale, perfekcyjnie, idealnie! - sługa usłyszał odpowiedź. Koło niego stał największy zbrodniarz wojenny, który bawił się swoją złotą lokomotywą. Był on takim dużym dzieckiem. - Kretopingwin, wyruszamy komuś coś ukraść! Chociaż... Jak tak o tym pomyślałem... Poczekajmy jeszcze pół godziny, niech wybudują tą całą machinę, ukradniemy ją! Przynajmniej nie będziemy musieli jej budować...
- W sumie to nie taki zły pomysł... - optymistycznie spojrzał na sprawę zbrodniarz wojenny. - Ty, Który Tak Potwornie Mącisz.
- Hę? - prawdziwie zdziwił się zły. - Ale ja wcale nie mącę...
- Serio?! Wydawało mi się, że... - kret naprawdę zaskoczył się. Jego źródła donosiły, że znają już tożsamość jego tajemniczego sojusznika. Widocznie się myliły. Pierwszy raz im się to zdarzyło. Postanowił więc spytać mistrza zła. - A zresztą... To kim jesteś?
- Jestem Staszek, mąż pewnej kobiety ze średniowiecza, której ci wandale ukradli narzędzia domowe! Dzięki pomocy pewnego czarnoksiężnika zyskałem niesamowitą moc. Od tamtej chwili pragnę zawładnąć całym światem i prawie mi się to udało. Prawie. Zostałem uwięziony w tym zamku, ale dzięki Potężnej Mapie WszystkiegoTM uda mi się odzyskać ciało i wolność. Wtedy dzięki połączonej mocy szafirów, rubinów i szmaragdów wezwę Trójkę Zniszczenia pod wodzą Lewiatana! Oni oddadzą mi całą swoją moc i bez problemu uczynię świat posłusznym! - wkręcił się w planowanie Staszek.
- Hmmm... To chyba najbardziej chaotyczny i pełny bezsensownej nadziei złowrogi plam, jaki kiedykolwiek widziałem... Wchodzę w to! - kretopingwin jeszcze bardziej wkręcał się w mrok. Potem żałował tej decyzji.
- Ja chyba nie mam wyjścia... - nie mylił się Marcin.
- Dobrze! Nie będziemy czekać na innych szwarccharakterów, nasza rozmowa trwała pół godziny, więc ruszamy!
Cień otworzył portal, który prowadził na Podwórko. Sam nie mógł opuścić swojego więzienia, więc na misję poszli dwaj przedstawiciele zła: zbrodniarz wojenny i niewolnik.
*****
- Halo? Jest tu ktoś? - pewien niemiecki szczur chodził po korytarzach twierdzy, która znajdowała się gdzieś pośrodku wyschniętego lasu. Nosił on biały kitel, czarne spodnie i niebieską bluzkę. Trochę się garbił.
- Kto śmie mnie, Staszka Potężnego, wybudzać ze snu?! - odezwał się w odpowiedzi groźny głos.
- Emm... to ja, Chmursztyc - przedstawił się. - Wysłaliście do mnie e-maila, więc użyłem Teleport-Inatora. Zdążyłem, mój nemezis, Stefan Pan Ser, jeszcze nie przybył do mnie.
- A, Heinz! Miło cię widzieć... - nagle poczuł nieprzyjemny zapach. - Kiedy ostatni raz myłeś stopy?
- Wczoraj, a dlaczego pytasz? - zaciekawił się Niemiec.
- Czuję zapach... sera... - wyjaśnił sprawę Staszek.
I zły się nie mylił - Agent S przeniósł się do mrocznej fortecy razem ze złym doktorem. Teraz zaczęła się walka, której szczegółów nie poznacie. Ważne, że wygrał ją i złoczyńca trafił do więzienia. Widocznie miał ze sobą jakiś pilot zdalnego sterowania do Teleport-Inatora.
- Hmmm... Powinniśmy się najpierw pozbyć tej całej Organizacji z Bardzo Fajnym Skrótem... - planował już podbój świata złoczyńca.
C.D.N.
_____________
Ilość znaków poprzednich rozdziałów - 63 216
Ilość znaków tego rozdziału - 13 083
Łączna ilość znaków - 76 299
Do napisania - 23 701


N, 1 cze 2014, 14:37
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: WONSZ
Rozdział 9: Zło przybywa na Podwórko
Zło przybyło na Podwórko w postaci dwóch nietypowych osobników: niewolnika Marcina oraz zbrodniarza wojennego kretopingwina. Obserwowali oni poczynania RAeksia, Kretesa, Koguta Wynalazcy i Korneliusza. Potężna Mapa prawie została wybudowana.
- Hmmm... A, właśnie. Ciebie stworzył Staszek, tak? - rozpoczął rozmowę pingwin.
- W sumie to tak. Kiedyś takich jak ja było więcej - wspominał pies. - Setki, tysiące, setki tysięcy, miliony... Sporo. Prawie rządziliśmy światem. Wtedy przybył taki jeden z drugim i jakimś cudem nasze imperium upadło. Zostałem tylko ja, nawet mój mistrz został uwięziony w swojej fortecy. Z czasem jego moc powróciła, armia liczy obecnie kilka tysięcy osób zdolnych do walki. Wszystkie są bezwzględnie posłuszne i kilka razy potężniejsze od zwykłych wojowników. Podobno tylko armia rosyjska jest potężniejsza. Nadal ukrywamy się w cieniu, ale wkrótce opanujemy ten świat.
- Aha... ciekawe... - skomentował kret. - Można powiedzieć, że prędzej czy później wygracie... Chyba. Nie znam się za bardzo na strategii, stawiam na brutalną siłę i bezsensowną przemoc - wyznał.
- A jak ty powstałeś? Słyszałem, że zdobyłeś niesamowitą sławę i nieśmiertelność.
- Cóż... Nikt tego nie wie, jestem istotą zagadką. Wiem, że jestem hybrydą kreta i pingwina. Prawdopodobnie przedstawiciele tych ras byli moimi rodzicami. Udało mi się okiełznać moc Krakena i stworzyć mięsożerną wyspę, na której mogłem szkolić nabytych niewolników i przetrzymywać więźniów. Wygrałem sporo wojen jako zbrodniarz, przez co zostałem zbrodniarzem wojennym. Niektórzy uważają mnie za najlepszego w tej dyscyplinie. Naprawdę nie wiem, skąd mam nieśmiertelność. Urodziłem się z nią. Tyle. Może nie mam najbardziej epickiego życiorysu, ale wiem, że jestem kimś wyjątkowym. Chociaż... - załamał się kret. - Stosuję poniekąd przemoc by ukryć swoje marne słabości... Tak w ogóle... Mam na imię Janek. Takie trochę stare, ale, jak mówi przysłowie, jare.
Złoczyńcy podali sobie ręce.
- Em... Bardzo miło mi. O, popatrz! Skończyli budować Potężną Mapę WszystkiegoTM! - oznajmił nowemu przyjacielowi szczęśliwy Marcin.
*****
I rzeczywiście, wynalazek został wybudowany. Nie wyróżniał się jakoś szczególnie wyglądem. Nadeszła jednak godzina prawdy. To właśnie teraz bohaterowie mieli się dowiedzieć, co może robić ich machina.
- Więc, ko-koledzy - zaczął przemówienie Kogut Wynalazca - wybudowaliśmy Potężną Mapę WszystkiegoTM, ko-ko. Ciekawi mnie, co potrafi to cudeńko.
- Obym mógł na tym obejrzeć Modę na Sukces, bo inaczej... nie ręczę za siebie! - groził Kretes.
- Ja mam nadzieję, że będzie to przełomowy moment w historii wynalazków - liczył Korneliusz. Odkąd wpadł na pomysł skonstruowania urządzenia, marzył o tym.
Cała szósta przyjaciół stała koło Budy. Wszyscy chcieli, by było już po wszystkim, by mogli już wspominać ten dzień jako jeden z najlepszych momentów swojego krótkiego i pełnego żenujących i smutnych momentów życia. Tak się jednak nie miało stać.
Na scenę polityczną wkroczyło mroczne zło. Ręce w kieszeniach, granatowe dresy, czarne okulary i lizaki w ustach sugerowały, że te dwa podejrzane typy służą właśnie Ciemnej Stronie Mocy.
- Dobra. Co tu się wyprawia? - zaczął ktoś, kto wyglądał jak połączenie kreta i pingwina. - Ma pan zezwolenie na stawianie niewspomnianych w ustawie numer 667 rzedmiotów w swoim... ekhem... ogródku?!
- Mam, ko-ko - Wynalazca podał papierek dziwnemu osobnikowi.
- Teraz już nie masz - kretopingwin podarł przedmiot, a resztki wrzucił do kieszeni. - Wie pan, że za takie coś grozi od dwóch dni do dwóch lat pozbawienia wolności?!
- Wiem, ko-ko. Immunitet będę miał niedługo, ko-ko. Na polityce dorabiam.
- Eeee... Serio?! - rzekł i dodał szeptem do swojego psiego kolegi: - Kurczę, Marcin, mogliśmy wymyślić coś lepszego...
- Mogliśmy, mogliśmy... - przyznał rację niewolnik. - Ale nie wymyliśmy.
- Halo, my tutaj nadal jesteśmy! - krzyknął zdenerwowany kret.
- Wiemy, wiemy... Dobra, dosyć tego dobrego. Oddawać Potężną Mapę WszystkiegoTM albo gińcie! - grzecznie i kulturalnie poinformował zbrodniarz wojenny.
- Emmm... Skąd wiecie, że to Potężna Mapa WszystkiegoTM, ko-ko? I dlaczego gdy wymawiam nazwę mojego wynalazku zawsze muszę dopowiedzieć ten śmieszny skrót "TM"? - zadawał pytania Wynalazca.
Sytuacja robiła się nieciekawa. Janek wyciągnął urządzenia, których nie ma prawa użyć, gdyż nie zgadzamy się na jakąkolwiek przemoc fizyczną. Zawsze mogą posłużyć do zastraszania, nieprawdaż? I w tym wypadku pełniły taką rolę. Pistolety i karabiny naładowane zostały wodą przez Marcina.
- Ło matku, co wy wyprawiacie?! - oburzył się Komandor. - Za kogo się uważacie?!
- Hmmm... - zamyślił się kretopingwin. - W sumie to uważamy się za kogoś nadzwyczajnego. Nie chorujemy na niską samoocenę.
- Za to na wysoką - dodał jego kolega.
- Aha... - skomentował Kretes. - Dobrze, uważałem was przed chwilą za dziwolągów, ale teraz...
- Nieładnie tak mówić! - oburzył się Marcin. - Mam tu karabin! Nie pyskuj, chłopcze!
- Spokojnie! - próbowała zaprowadzić spokój i harmonię Molly. - Wyjaśnijmy całe to nieporozumienie. Panowie są tu z...?
- Z Centralnego Centrum Celujących Poganiaczy. W skrócie: CCCP. Zajmujemy się pilnowaniem ustaw i innych takich bzdur - skłamał Janek.
- I panowie chcą...? - dalej kontynuowała próbę kretonka.
- Chcemy skonfiskować ten obiekt, ponieważ nie możecie go posiadać - wyjaśnił Marcin.
- Aha.... A panowie tu już mogą?
- My? Nasz szef może, bo, wie pani, immunitety i inne te sprawy... Zresztą, kolega posłem - wskazał na Koguta Wynalazcę, który w między czasie zaczął zjadać kanapkę z serem.
- Rozumiem. Oddamy wam ten przedmiot, nie, Kretesiku?
- Eeee... Nie... - nagle zaczęła boleć go pięta. Spojrzał w dół. Obcas jego żony znajdowała się w centrum stanu zapalnego. - Tak, tak, oczywiście... - po wymówieniu tych słów dodał szeptem: - Terror we własnej wsi...
- Doskonale! My to zabierzemy! - złoczyńcy szybko otworzyli portal i wskoczyli tam razem z machiną.
- Emmm... Czyli, że narażałem trzykrotnie życie na nic?! - do kreta docierało to, co przed chwilą się wydarzyło. Jego mózg powoli łączył otrzymane dźwięki z obrazem i próbował zinterpretować dane sytuację. Powolutku, ale jednak.
- Tak, Kretesie... Niestety... - odezwał się wreszcie długo milczący Reksio. Efekt gumy do żucia nadal się utrzymywał.
- Nie, Molly, przypomnij mi, kiedy ci się oświadczyłem i dlaczego nie zawołałaś egzorcysty - poprosił Komandor.
- Byłam wtedy taka młoda i tolerancyjna...
- I przez tą twoją tolerancję to teraz muszę się popłakać! Ło matku, ło matku, ło matku! Toż to takiego żenujące... No to klops, po prostu klops!
Kret naprawdę usiadł na piasku i się załamał. Żadna łza nie spłynęła mu jednak po policzku. Nie mógł się zmusić do płaczu. Kogut postanowił włączyć telewizję i pooglądać reklamy. Jakieś podejrzane typy polecały magnesy i tłumaczyły, że są naturalne... Wynalazca zastanowił się, czy nie powinien zjeść swojego starego elektromagnesu. Po kilkuminutowych rozważaniach uznał, że lepiej tego nie robić. Teraz tak mówią, a jutro powiedzą, że przez to epidemia wybuchła... Jak zwykle... Korneliusz zaś położył się i zaczął coś bazgrać na piasku. Kari poszła myć naczynia, a Molly zaczęła prać ubrania.
******
Znaleźli się w sali tronowej. Staszek już czekał. Wziął w swoje cieniste łapska papier i odłączył go od reszty urządzenia. Mapa była już naładowana - teraz mogła spełnić jego trzy życzenia.
- Wreszcie! Dzięki niej, moc do mnie wraca! Czas na pierwsze życzenie! Jakie macie pomysły? Mówcie śmiało, nie ma złych pomysłów!
Koło Janka i Marcina stało trzech żołnierzy. Podnieśli równocześnie rękę. Chcieli się zapytać, czy też mogą coś zaproponować.
- Ech... możecie... - odpowiedział mistrz zła zanim tamci zadali pytanie.
- To może stworzymy sobie Behemota i coś zniszczymy?
- Błąd, zły pomysł! - mroczny użył swojej mocy i wysłał jednego z nich na środek Sahary. - Dalej, myśleć! Plan światowej dominacji powinien być prosty i najpierw zakładać usunięcie wszystkich przeszkód... Zaraz... Jaka jest nasza jedyna przeszkoda?
- Niemoc? - domyślał się pies.
- Obecny ustrój polityczny? - zgadywał pingwin.
- To też... Ale chodziło mi o Reksia i Kretesa. Przecież sam chciałeś ich najpierw zniszczyć, kretopingwinie - zdziwił się Staszek.
- Cóż... W obecnych czasach poglądy zmienia się jak rękawiczki - wyjaśnił Janek. Rzeczywiście zmiana orientacji politycznej zdarzała mi się często, średnio raz na tydzień. Jeszcze kilka lat temu popierał totalitaryzmy, teraz pragnął anarchii... Jeśli będzie autorytetem w społeczeństwie.
- Aha... Dobra, więc życzę sobie, by Reksio i Kretes z Podwórka, które znajduje się w III Rzeczpospolitej zniknęli teraz!
Takie było pierwsze życzenie. Mapa zaczęła błyszczeć. Komandor i Dzielny Pies naraz zniknęli z obecnego czasu. Tak jak większość przedmiotów spełniających życzenia, Mapa należała do grupy przedmiotów złośliwych. Umiała znaleźć najdrobniejszego kruczka, najdrobniejsze przejęzyczenie i najmniejszą pomyłkę. Przeniosła więc naszych bohaterów dziesięć lat w przyszłość do lasu blisko zamku Staszka.
Teraz jednak mistrz zła nie zdawał sobie z tego sprawy. Był pewny, że pozbył się swoich naiwnych wrogów. Otworzył Piccolo i nalał wywar do kieliszków przyjaciół. Już nikt nie mógł ich powstrzymać. Dzięki nowoczesnej technologii i ciemnym mocom byli niepokonani. Do tego mieli dwa życzenia, blokowały ich tylko zasady, które zawsze muszą się pojawić.
- Gratulacje, panowie! Czuję, że to będzie niezwykle dobra współpraca!
- Ty to wszystko wymyśliłeś! Ja, Janek Korneliusz Retopingwin bym na to nie wpadł! Zmusić najbardziej niebezpieczne istoty z tej planety do nieświadomej pomocy! Jak ty to zrobiłeś?
- Wystarczyło bym wysłał raz paczkę do tych dwóch kogutów. Wiecie, koledzy, dałem tam wywar, który miał ich zachęcić do zbudowania Potężnej Mapy Wszystkiego. Hahahah, znów ominąłem to "TM" i nadal bawi mnie to, jakbym miał cztery lata. Wracając, wysłałem im ten prezent. I zadziałało! Teraz możemy świętować! Kto odpala fajerwerki?!
******
- Reksiu?! Gdzie jesteś?! - wołał zmartwiony Kretes. Nagle znalazł się w jakimś lesie. Nie miał pojęcia, jak to się stało.
- Kretesie!
- Reksiu!
Przyjaciele znaleźli siebie nawzajem. Panowała już ciemna noc. Byli zmuszeni ją przenocować koło jakiegoś drzewa.
******
- Mwahahahahahahaha! - śmiał się Staszek. Jego demoniczny rechot stawał się coraz bardziej potworny. - Teraz nie jesteś mi już potrzebny, Marcinie!
- Dobrze. Zaraz... Czemu?! - do niewolnika dotarł sens tych słów.
- Ponieważ Potężna Mapa Wszystkiego potrzebuje jakiejś ofiary by móc spełnić moje trzy życzenia. Cóż, przykro mi. I popatrz, oszukałem system i nie ma tego śmiesznego skrótu "TM", jestem cziterem! Wracając... Z kretopingwinem przegrałem w pokera, a moja armia jest zbyt głupia by się nadawać na ofiary... Jeszcze raz mówię, że mi przykro - wyjaśnił mistrz zła. Jak widzicie, hazard to zło, przez niego ktoś może oddać życie za głupotę.
- Nie mogłeś wyłowić złotej rybki?! To nie wymaga ofiary... - próbował uratować się pies.
- Być może, ale już jest za późno. Mapa spełniła jedno moje życzenie przez co jestem z nią związany. Kiedyś już ją miałem w posiadaniu, to ja ją wymyśliłem. Dzięki temu znam zasadę jej działania - chwalił się przedstawiciel złej strony.
- I koniecznie musiałeś dać taki bezsensowny warunek? - tym razem odezwał się Janek.
- Uznałem, że tak będzie bardziej źle i podle. Chociaż... poniekąd mogę go jeszcze zmienić... Wypowiadając drugie życzenie, ale wtedy zostanie mi tylko jedno...
- Nie możesz życzyć sobie nieskończoności życzeń? - dopytywał się zbrodniarz wojenny.
- Nie... To nigdy nie działa. Zawsze mają jakieś zabezpieczenie. W tym wypadku też je wykupiłem... Żeby móc nieograniczenie wypowiadać życzenia trzeba być w Nju Mobile na kartę, ale... nie chcę mi się teraz dam dołączać! - pokazał jak bardzo leniwy jest Staszek. Forteca już nie istniała. Las wrócił do życia, a sam mistrz zła przypominał już wyglądem koguta. Nadal był ogromnym cieniem, ale powoli się zmniejszał i nabierał masy.
- Proszę!
- Nie.
- Ładnie proszę!
- Nie.
Rozmowa zaczęła przypominać litanię.
- Bardzo ładnie proszę!
- Nie.
- Straszliwie ładnie proszę!
- Nie.
- Przepotwornie ładnie proszę!
- Ech... dobra... - złamał się Staszek. - Tak więc, o Potężna Mapo Wszystkiego, życzę sobie, byś zmieniła swoją zasadę - odtąd nikt nie będzie musiał składać ofiary by zdobyć twoją moc i nie zostać zniszczonym, gdyby wypowiedziało się trzecie życzenie bez niej.
Takie było drugie życzenie.
- A teraz... Możemy wreszcie życzyć sobie tego co od dawna chcieliśmy!
- Darmowych kiełbasek? - ucieszył się Janek.
- Emmm... Nie do końca o to mi chodziło... Życzę sobie, by moja zła armia wróciła w pełni do zdrowia i bym znów rządził światem, tym razem z kretopingwinem!
Takie było trzecie życzenie. Świat miał od teraz nowego, nieśmiertelnego dyktatora. Mapa zaś stała się całkowicie i nieodwracalnie bezużyteczna.
C.D.N.
_____________
Ilość znaków poprzednich rozdziałów - 76 299
Ilość znaków tego rozdziału - 12 847
Łączna ilość znaków - 89 146
Do napisania - 10 854


Wt, 3 cze 2014, 19:59
Lord Protektor

Dołączył(a): N, 7 kwi 2013, 13:22
Posty: 2165
Naklejki: 100
Post Re: The end
Zapraszam na kolejny rozdział mojej wizji świata. Tak, ja naprawdę tak widzę świat ^^ I kolejna parodia piosenki - tym razem Makumby. Niestety, ten rozdział pisany trochę na siłę, więc nie będzie się go dobrze czytać.
Rozdział 10 i ostatni: Ostateczna Walka Dobra ze Złem
Kogut włączył kamerkę. Właśnie filmował swój spot. Zastanawiał się, co powinien umieścić w swoim przemówieniu. Rozmyślał nad piosenką, jazdą autostradą, która nie przejeżdżała przez Kalisz, ale ostatecznie odrzucił takie skrajne alternatywy. Postanowił w wielkim skrócie streścić swoje poglądy i mieć nadzieję, że nie powie czegoś głupiego. Czytał kilka razy program partii, gdyż "Każde królestwo, wewnętrznie skłócone, pustoszeje. I żadne miasto ani dom, wewnętrznie skłócony, się nie ostoi", a IV Rzeczpospolita powinna przetrwać jakiś czas.
- Drodzy obywatele, ko-ko. Jeśli mnie wybierzecie, to obiecuję, że nie zrobię czegoś takiego jak obecny rząd, ko-ko. Zapowiadam zmianę, jeśli tylko nie zmarnujecie głosu. Warto głosować, ko-ko.
Wynalazca wyłączył rejestrator obrazów i dźwięków. Załamał się, wyszedł teraz beznadziejnie. Musiał wymyślić coś oryginalnego, ale zarazem coś, co się przyjmie. Co to mogło być? Jeszcze nie wiedział. On się ciągle gorliwie modlił do Boga: "Boże Jedyny, Koguta zachowaj!". Teraz zaś błagał o natchnienie, wenę i o wszystkie inne rodzaje pomysłów. Wtedy przyszło.
Dzisiaj, jak Kuroń, zupę ugotuje. Gdy ktoś będzie głodny to poczęstuje. Będzie rozdawał rosół domowej roboty po całym Poznaniu, Warszawie i Lublinie. Potem pójdzie do szkół znajdujących się na... ekhem... prowincjach i popyta się uczniów, co zmienić w demokratycznej - ale nie wolnej - Polsce. Tak, to był plan. Pomysły ludzi młodych umieści w swoim spocie i wygra wybory. Genialne... Ale czy wypali?
******
Ziz nagle i niespodziewanie przebudził się. Coś sprawdził. Nie było. Gdzie jego skarb, którego pilnował przez tak długi czas? Czemu znajduje się w wodzie? Kto za tym wszystkim stoi? Dlaczego się przebudził? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Wiedział zaś, że czas oddać komuś władzę. Nie był pewien jeszcze komu, ale spodziewał się, gdzie go spotka. Jeśli on już nie śpi, to Lewiatan i Behemot pewnie też nie. Wyruszył. Przeleciał olbrzymie góry i małe wyspy. Trafił do dziwnego lasu. Czuć było tutaj ciemną moc. Pośrodku lasu znajdowała się jeziorko, w którym pływał wąż morski, zaś na ziemi twardo stał ogromny potwór. Ziz stanął w locie. Pośrodku stały trzy istoty: kretopingwin, pies oraz kogut, który wyglądał jak cień. Ten ostatni trzymał w ręku jakiś papier, który błyszczał. Z pobliskiej kuchenki wyleciały szafiry, szmaragdy i rubiny. "A więc to oni je zdobyli... Zdobyli je wszystkie... Przepowiednia się sprawdziła... Ten, kto znajdzie wszystkie szlachetne kamienie, ten dostanie nieograniczoną moc... I ten ktoś chce teraz rządzić, a my musimy być mu posłuszni" - domyślał się ptak.
- Słuchaj, Trójco Pogody! Słuchajcie, trzy nieokiełznane bestie! Ja nazywam się Staszek, a wy dacie mi swoją moc! Wreszcie będę rządził całym światem! Od teraz marchewka znów będzie warzywem, a cynamon znów będzie legalny, mwahahahahaha! Ależ ja zły i nietolerancyjny! Płońcie, gnijcie i gińcie! - oszalał nowy władca świata. - Od tej pory mniejszości będą dla państwa, a nie państwo dla mniejszości! Wiwat anarchia! Wiwat ja! Ahahahhahahahahaha, hue, hue, hue, heeee heeee heeee!
- W sumie Unia jest uważana przez większość obywateli za zło, ale zło konieczne... A jakbyś rządził w odwrotny sposób do zła to tak jakbyś dobrze rządził... - przypomniał mu kretopingwin.
- Serio? To się jeszcze dopracuje... Chyba...
- Raczej tak... - pocieszył go Marcin. - Miejmy nadzieję tylko, że te stwory naprawdę dadzą nam jakąś szczególną moc.
Potwory popatrzyły na siebie ze zdziwieniem. Oddały swoją moc. Behemot dał ją rubinom, Ziz szmaragdom, a Lewiatan szafirom. Zmieniły się one w kule, które natychmiast się połączyły. Weszły w skład ciała Staszka i dały mu nieograniczoną moc. Teraz już rządził światem. Na wieki wieków. Nikt go nie obali. Już nigdy.
*****
Dziesięć lat po tych wydarzeniach.
Bohaterowie nadal znajdowali się w posępnym lesie. Wydawało się im, że ciągle są obserwowani. I faktycznie, byli obserwowani. Pod ziemią znajdowała się tajemna baza. Zasiadała tam rada skarżenia, która monitorowała cały świat. Pilnowała porządku, a teraz uwzięła się na Reksia i Kretesa. Wyglądali na podejrzanych politycznie... Mocno podejrzanych politycznie. To niedobrze, szef może ich ukarać. Próbowali ich jakoś przechytrzyć, zmusić do ujawnienia swoich zamiarów.
Dzielny Pies i Komandor jednak ostatecznie wyszli z lasu i trafili do opuszczonej biblioteki. Ze spalonych regałów pełnych książek nadal unosił się dym. Pośrodku pomieszczenia, które nie miało nawet drzwi, ścian i okien (po prostu znajdowało się na dworze, kilka metrów od terenu leśnego) znajdował się Panel Historii. Mogli tam zobaczyć, co się zdarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu lat...
- Reksiu! Tutaj piszę, że jest rok 2020! Przenieśliśmy się o dziesięć lat w przyszłość? - zdziwił się kret. Nacisnął guzik. Na ekranie powstał hologram. Najpierw zobaczyli wielki napis "Maj, 2012". Pojawili się oni sami. Budowali Potężną Mapę Wszystkiego.
- 10 lat temu, kilka idiotycznych istot zbudowały bramę do piekieł. Uwolniły złe demony i pogrążyły świat w nieopanowanej anarchii i chaosie - zabrzmiał głos komentatora. Hologram pokazał zniszczone budynki. - Wszyscy zaczęli bać się wyobraźni i zdali sobie sprawę, że wszystkie problemy mają właśnie przez nią. Postanowiono zakazać myślenia i posiadania dzieci, ponieważ to one najczęściej uprawiają tą złą sztukę. Zdemoralizowana i sfrustrowana populacja domagała się spalenia wszystkiego i uwolnienia Wensza. Palono wszystko - sejmy, cyrki, konie, szkoły, więzienia, mosty... - wyświetliły się resztki spalonych przedmiotów. - Piękny, zielony teren zmienił się w znane nam wszystkim wielkie śmietnisko. Wtedy znikąd wzięła się burza kontynentów, które pewien prorok zapowiadał na o wiele późniejszy czas. Cały świat podzielił się na malutkie wyspy, a na każdej z nich mieszkały miliony groźnych istot. Wtedy na pomoc ludzkości i kretowości przybył Stach, zwany obecnie Wielkim Dyrektorem Wszechświata.
Końcową scena była dość prosta - wielka, kogucia głowa zakryła cały pokaz slajdów i rzekła trzy słowa: "Wracać do pracy!".
- Ło matku, widocznie znowu trafiliśmy do jakiejś złej przyszłości... - uświadomił niedomyślnych czytelników Kretes. Dziękujcie mu za to. - Z tym, że teraz nie mamy jak wrócić i powstała ona przez nas...
- To co robimy, Kretesie? - efekt gumy do żucia nadal się utrzymywał i będzie się utrzymywał do końca opowiadania.
- Powinniśmy jakoś wrócić do naszych czasów i zniszczyć tą całą Potężną Mapę WszystkiegoTM. Poszukajmy kogutów - zaproponował Komandor.
Bohaterowie rozpoczęli marsz. Znajdowali się na jakimś pustkowiu - żadnych drzew, żadnych ruin, żadnych żywych istot... Szare chmury przykrywały Słońce, ale powietrze nie było wilgotne. Wyglądało to co najmniej zastanawiająco. Tak naprawdę nie wiedzieli, po czym chodzą. Nie był to piasek, nie była to trawa, nie był to po prostu żaden znany im rodzaj podłoża. Nie należał do najbardziej kruchych. Wtem pojawiło się coś dziwnego - robot, który zagrodził Dzielnemu Psu i kretowi drogę.
- Przed chwilą minąłeś pomnik Wielkiego Dyktatora Wszechświata nie oddając mu czci, jeden, jeden - oznajmił im groźnym, złowrogim, sztucznym tonem.
- Emm... Pan wybaczy, nie zauważyliśmy... - wyjaśnił Kretes.
- Czemu mówisz o sobie "my"?! Takie przywileje należą do Wielkiego Dyktatora Wszechświata, jeden, jeden.
- Nawet jak jesteśm.... jestem nas dwóch? - dopytywał się Reksio.
- Jeden, jeden, gdzie ty się znajdowałeś przez ostatnie dziesięć lat?
- W lesie... Ukrywałem się przed wojskiem od 1945...
- Skanowanie odpowiedzi, kłamstwo, nie znaleziono w ciągu ostatnich lat śladów osób kryjących się przed wojskiem. Jestem zmuszony zamknąć was w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Robot złapał psa i kreta i uniósł się w powietrze. Po kilku minutach lotu znaleźli się nad dziwnym zespołem budowlanym. Na czterech krańcach muru znajdowały się wysokie wieże rodem ze średniowiecza. Pośrodku zrobiono zejście do podziemi. Machina zrzuciła naszych herosów prosto na dziurę. Upadek zamortyzował piach. Trafili na sam koniec długiej kolejki smutnych i marnych robotników. Każdy z nich pod nosem przypominał sobie słowa hymnu Wielkiego Państwa Dyktatora, ponieważ w każdej chwili strażnik mógł im o tym przypomnieć. Nagle sufit się otworzył, z klapki wyszedł hologram przedstawiający koguta w średnim wieku. Złośliwie się uśmiechał.
- Drodzy obywatele planety Ziemi, Księżyca i Marsa! - rzekł tak, jakby faktycznie zależało mu na nich. Tak nie było, zdelegalizował dzieci pięć lat temu.
- Reksiu, on powiedział "Marsa"? Czyżby Ziemianie wkroczyli w erę kolonizacji innych planet? - miał wątpliwości Komandor.
- Widocznie tak, skolonizowali też Księżyc - Dzielny Pies potwierdził.
- Często się mnie pytacie: "Hej, Stachu, jak to jest wiedzieć, że masz władzę absolutną nad trzema światami i zaraz podbijesz kolejne?". Otóż odpowiem wam. Mam piękne życie, słodkie jak winogrona posypane cukrem. Mam wszystko czego chciałem i nie wstydzę się tym chwalić. Codziennie stawiacie mi ołtarze i pomniki, bijecie mi pokłony! Mogę sobie jeść, ile chce, a wy za mnie zapłacicie! Kapitalizmu tu brak, nazizmu tu nie znajdziesz! Ja, wielki burżuazji przedstawiciel, a otaczacie mnie wy, wy biedacy, hahahahahah! A teraz, zmieńmy temat. Jak wiecie, niedługo zaczynamy inwazję na Kuran i sąsiednie planety. Ten, kto wybuduje najwięcej statków zasilanych małą ilością energii, ten dostanie kupon na balon. Radujcie się. Wracać do pracy!
Robotnicy na moment uśmiechnęli się, ale szybko przestali to robić. Przypomnieli sobie, że dwa lata temu zdelegalizowano śmiech. Zakazano również sprzedaży słodyczy i lizaków, ale kogo to obchodziło, skoro już i tak wtedy prawie cała ludzkość (co z tego, że to zwierzęta) nie miała pieniędzy. Od dawna wielu myślało nad swoim pomysłem statku kosmicznego. Zawsze istniała alternatywa, że ta idea wyciągnie go z tego więzienia. W prawdzie nie było tu tak źle, jak na przykład na Kolonii Karnej Imienia Kretopingwina na Księżycu, ale warunki na pewno nie sprzyjały życiu. Nie dostawali właściwie żadnej nagrody za pracę, chociaż powinni się nacieszyć tym, że nie dostają większej kary.
*****
Łózko nie należało do najbardziej wygodnych na świecie. Materaca praktycznie nie było, pościel cała w błocie... Reksio i Kretes znajdowali się właśnie w swoim nowym, podziemnym domku. Sami sobie go wydrążyli w skale. Dostali za to nagrodę w postaci jednego łóżka. Musieli na nim spać razem, a nie był wcale taki duży. Roboty kazały im mocno odpocząć, ponieważ jutro mieli wznosić nowy pomnik ku czci Wielkiego Dyktatora całkiem sami i mieli mieć na to jedynie trzydzieści minut. Bohaterowie uznali, że na razie będą im posłuszni. Położyli się spać. Dręczyły ich złe i przerażające koszmary.
*****
Następnego dnia, Reksio i Kretes dostali zezwolenie na wyjście z podziemi. Na ogrodzonym murem placu znajdowało się kilka posępnych i smutnych zwierząt. Niebo nadal przez chmury ciemne zasłonięte było. Jednakże naszych bohaterów zaciekawiły dwie osoby: koguty, które wyglądały niemal identycznie. Jeden z nich nosił podarty niebieski kostium, drugi podarty fartuch. Podbiegli do nich.
- Kogucie, Korneliuszu! Znaleźliśmy was! - przywitał ich Komandor.
- Nie tak głośno, Kre-kretesie - zganił go Kornelek. - I nie mów "my"!
- Dobrze, już dobrze... Znalazłem ciebie!
- Tak lepiej - potwierdził dawny Kurator.
- Co się stało przez ostatnie dziesięć lat? Opowiecie nam może? - dopytywał się kret.
Kogut Wynalazca rozejrzał się, czy przypadkiem jakiś robot nie zaciekawił się ich rozmową. Na szczęście, tak się nie stało.
- Słuchaj, ko-ko. Tego dnia, kiedy zniknęliście, stało się coś dziwnego. Ziemia zaczęła się trząść, woda zalewała całe miasta, ogień trawił lasy, huragany niszczyły wsie. Wszyscy byliśmy pewni, że to wina jakichś ciemnych mocy. Świat zaczął się dzielić, dosłownie i w przenośni. Podzielił się na dwa obozy ideologiczne, a także na bardzo malutkie wyspy otoczone Wszechoceanem. Większość zwierząt wpadła w panikę i w depresję. Wtedy pojawił się ten cały Stachu, ko-ko. Przywiózł ze sobą armię średniowiecznych rycerzy, kretopingwina i tego oszusta, co zabrał nam Fajną Mapkę Niczego tamtego dnia! Razem podbili wszystko co znajduje się na Ziemi i jakimś dziwnym sposobem przysłonili Słońce. Od dziesięciu lat nieprzerwanie jest zasłonięte przez chmury, ko-ko! Do tego ani razu nie spadł deszcz, ani śnieg, ani grad.
- Doprawdy dziwne, Rosole - przyznał rację Kretes. - Ale to była Potężna Mapa...
- Oj, będziesz się czepiał, ko-ko. Wracając... ten cały szaleniec, ko-ko, zaczął wszystko delegalizować! Nie mogę mieć nawet małżeństw, a co dopiero dzieci... Nie mogę jeść, jeziora i rzeki pechowo zostały tak podzielone w czasie Burzy Kontynentów, że wpadły w środek Wszechoceanu i wymieszały się ze słoną wodą.
- To jak wy... to znaczy ty... żyjesz?!
- Emm... Stachu jakimiś dziwnymi, czarnymi mocami przedłuża mi sztucznie życie. Jeden ze mnie ma nawet dwieście lat i trzyma się, jakby miał sto dziewięćdziesiąt! To nie może być przypadek!
- Rozumiem... A co z kolonizacją Marsa i Księ... - chciał dopytać się Komandor.
- Nie czas na to! - machnął ręką Korneliusz. - Musisz wrócić do tamtego dnia i zniszczyć Potężną Mapę WszystkiegoTM, zanim go razem oddam... kurczę, nadal nie mogę się przyzwyczaić do zakazu używania liczby mnogiej...
- Ale jak tam wrócimy? - zadał mądre pytanie Dzielny Pies.
- Zapewne wehikułem czasu. Nie mamy sofy, zdelegalizowano ją osiem lat temu. Wszystkie pozostałe części zakazano posiadać jakieś trzy lata temu. Ale nie martw się, gdzie jesteś?
- W więzieniu...? - odpowiedział niepewnie Kretes.
- Właśnie. W każdym więzieniu znajduje się "człowiek z towarem". On zapewne ma elementy na budowę Wehikułu Czasu. Udało na... mi się kiedyś potajemnie stworzyć Łopaty Czasu, dzięki którym można wykopać lej. Grozi to jednak poważnym zawahaniom czasoprzestrzeni i powinno się tego używać bardzo rzadko - dawny Kurator dał bohaterem po jednej łopacie. Teraz zaczęli wierzyć, że znów mogą naprawić przyszłość.
*****
Poszli więc po towar. Znaleźli dziwnego osobnika, który opierał się o ścianę. Miał w buzi patyczek od lizaka. Należał do gatunku żab.
- Psst... - powitał go bardzo uprzejmie Kretes. - Słyszeliśmy, że sprzedajesz towar...
- Mam wszystko, czego chcecie - odrzekł szeptem. - Kokainę, wędzoną kiełbasę, cynamon... Mam nawet rosyjską wódkę, ale raczej tych rzeczy wam nie sprzedam. Ponoć jesteście dobrzy. Czego chcecie?
- Sofę, odkurzacz, spychacz, beczkę, parasol, sprężyny i śmieszne rurki.
- Ohohoho! Dosyć sporo. Gdybyście przyszli kilka dni wcześniej, to bym poprosił o bardzo ciężką gotówkę. Ale nie dziś.
- Czemu dziś nie chcesz zapłaty? Tani wtorek czy co?
- Nie... Po prostu Wielki i Potężny Dyktator - powiedział tak, ponieważ przeleciał koło nich robot - chce wysłać mnie na Marsa. Wy jesteście jacyś tacy... niedzisiejsi. Pewno przespaliście kolonizację Księżyca i tej czerwonej planetki?
- W sumie... można tak powiedzieć... - potwierdził Reksio.
- Ech... Dobra, opowiem wam to szybko i krótko. Gdy Stachu objął nad nami panowanie, świat był już mocno przeludniony. Burza Kontynentów, która trwa swoją drogą nadal, do tego zmniejszyła do minimum kontakt jednej osoby z całą resztą świata. Szybko jednak ten potwór wymyślił plan, jak powiększyć swoje imperium nie dając czegoś dobrego ludziom w zamian. Stworzył na Księżycu i na Marsie wielką, międzyplanetarną Fabrykę. Nikt nie wie, co się w niej produkuje i nikt nie chce się dowiedzieć. Ważne jest to, że nie sterraformował tych planet, przez co nadal przebywanie tam bez odpowiedniego kostiumu jest niemożliwe, a przeżycie graniczy z cudem. Zresztą, pewno wiecie, co się dzieje, gdy jesteście w próżni bez tlenu, nie? Wracając, postanowił, że niektóre istoty będzie zamieniał w posłuszne mu cyborgi. Żaden z nich nie ma prawa zbuntował się, gdyż są niewolnikami. Nie potrzebują tlenu by oddychać, wody by pić, jedzenia by jeść. Wysyłani są do Fabryki. Czasem wracają, jako te roboty, które pilnują całego świata. Zapewne jakiegoś już poznaliście. Wiedźcie, że była to kiedyś nieposłuszna, pyszałkowata istota, która nie zgadzała się na dyktaturę Staszka. Cóż... mnie też spotka ten los. Prawdopodobnie jako cyborg będę miał jeszcze jakąś świadomość, ale potem... Najgorsze jest to, że do roku 2034 wszystkie istoty z tej planety mają być zamienione w te roboty. Wyobrażacie sobie? Wyglądają przecież jak pralki z wiaderkiem na głowie... Pomalowane na różowo, a w ich rękach lasery... Brzydota. Wracając... dzięki tak potężnej armii Dyktator będzie mógł ogłosić się Imperatorem i wypowiedzieć wojnę wszystkim cywilizacją. Wiem, że chcecie wyruszyć w przeszłość. Nie pytajcie się, skąd. Mam swoje źródła. Wróćcie najpierw do średniowiecza, potem zajrzyjcie do jeszcze dalszej przyszłości. Dobrze?
- Dobrze. To, gdzie te części?
- Macie! - wyciągnął spod ziemi jakiś ciężki worek. Wszystko znajdowało się w nim. Zaczęli budować.
*****
Przenieśli się więc do średniowiecza. Znaleźli się w lesie. Trafili na środek bitwy między dobrem a złem. Potężny cień kazał swoim rycerzom atakować małego chłopca, który miał tylko ubranie i miecz. Pokonywał jednak wszystkie zasadzki ciemności. Nikt nie mógł mu stawić czoła. Sam Staszek wyzwał go na pojedynek. Jego cienista ręka zmieniła się w ostry sztylet, a jego nogi w pistolety. Zaczął zabijać ta istotę. Chłopiec jednak pozostał nietknięty. Pokonał swoim mieczem przeciwnika, przeciął go na pół. W jednej chwili w jego miejsce pojawił się ogromny pałac, a jego żołnierze zniknęli.
- Pokonałem, jak obiecałem. Wiem, że się przebudzi. Mam nadzieję, że wtedy również ktoś go pokona - mówił sam do siebie szczeniak.
- Hej... - przywitał go Komandor. - Mógłbyś tak pożyczyć nam ten miecz?
- Masamune? Po co wam on?
- Cóż... Jesteśmy z przyszłości. Staszek się przebudził i podbił cały wszechświat.
- Cóż... Ten miecz został stworzony, by zniszczyć tą istotę setki lat temu, z woli Masa i Mune. Już wtedy przepowiedziane jego przyjście. Dam wam ten miecz, ale udowodnijcie, że nie jesteście jego sługami, którzy chcą podstępem zabrać ostatnią nadzieję na ratunek wszechświata.
- Ło matku, jak mamy to zrobić?
- To łatwe, jak bułka z masłem! Czymkolwiek jest masło... Wystarczy, że dotknięcie miecza.
Bohaterowie dotknęli. Nic się nie stało.
- Dobrze, udało wam się.
Dziwny osobnik dał Komandorowi "magiczny miecz", który pokonał zło wiele lat temu. Teraz musieli tylko udaremnić plany złego imperatora. Postanowili jednak, że odwiedzą jeszcze rok 5395 naszej ery.
Przyszłość wyglądała jeszcze gorzej. Cały wszechświat służył Staszkowi, a ten nadal żył i nie miał zamiaru umrzeć. Władał wszystkim, a nic nie odważyło się przeciw niemu zbuntować. Zrujnował wszystko, co osiągnęli w przeciągu całego swojego istnienia. Teraz już nie było nikogo, oprócz Staszka i kretopingwina, kto miałby dobrą wolę. Dzieło stworzenia zostało zniszczone. Bohaterowie szybko przelecieli się przez kilka planet. Wyglądały strasznie. Postanowili wrócić do swoich czasów...
*****
Przybyli. Znaleźli się w zamku tego drania, Stacha. Dokładnie w tej sali, w której rozmawiał ze swoimi sojusznikami...
- Aha... Dobra, więc życzę sobie, by Reksio i Kret... Zaraz! Co wy tutaj robicie?! Chcę przenieść się z nimi na Podwórko, teraz!
I przenieśli się tam. Kretopingwin zaczął gonić Komandora. Ten w pośpiechu wbiegł do swojej piwnicy. Zamknął się w pomieszczeniu z gazociągiem. Drzwi długo nie mogły wytrzymać pazurów bestii. Kret gorączkowo próbował wyrwać drzwiczki od skrzynki opisanej czerwonymi, wielkimi literami jako "GAZ". Nie udało mu się to. Janek zniszczył mebel ochronny i wbiegł do pomieszczenia. Szczęśliwie wpadł do skrzyneczki. Komandor zamknął ją szybko i umocnił ją jeszcze taśmą klejącą. Przez jakiś czas zbrodniarz wojenny bił się z ze swoim więzieniem. Potem nastała cisza...
Tymczasem Reksio wyciągnął Masamune i walczył nim z przerażonym cieniem. Nie miał gdzie uciec - za to jego niewolnik tak. Opuścił go! Czyżby na pewno usunął mu dobrą wolę, a może zapomniał to zrobić? Kretopingwin gdzieś zniknął, a ryk strachu tylko upewnił Staszka, że coś się bardzo mocno dzieje. Postanowił się poddać zanim Dzielny Pies go zabije...
- Przepraszam za moje złe czyny! Już więcej nie będę! Szczerzę żałuję i obiecuję poprawę! Błagam, nie zabijaj mnie! - krzyczał w niebogłosy.
- Emm... Dobra - zgodził się Reksio. Wybaczył mu. Nie można do nikogo czuć odrazy, zawsze trzeba wybaczać.
C.D.N.

Epilog
Kogut wraz ze swoim bratem bliźniakiem siedział na sofie pośrodku Warsztatu. Oglądali TVP1 w starym, radzieckim telewizorze. Właśnie skończyły się wybory parlamentarne. Wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Rozpoczął się program "Wieczór wyborczy". Serce Wynalazcy zaczęło bić coraz szybciej.
- Dzień dobry, to jest program "Wieczór wyborczy", najlepszy w Polsce program powyborczy. Jesteśmy na antenie telewizji polskiej, jakby się państwo nie domyślili, że nie jesteśmy w Chinach - mądrze poinformował widzów jakiś dziennikarz. - Właśnie skończyła się cisza wyborcza, którą prowadził pan Ciszu, zwany też Słodkim Osobistym Króliczkiem. Tak więc, ogłaszamy oficjalne wyniki kolejnych wolnych i demokratycznych wyborów we wspaniale rozwijającej się Polsce. Wszyscy mamy nadzieję, że wygrała lewica. Tak więc...
Koło dziennikarza wyświetliła się koperta. Otworzyła się. Wyszła litera P i ustawiła się jako pierwsza. Kogut przełknął ślinę i ledwo siedział. Nie miał wręcz panowania nad ciałem.
- Wybory wygrała partia o nazwie... Prawo i Tradycja? Eeee.... - pies z telewizji naprawdę był zdziwiony. Poprawił sobie krawat. - To są jeszcze nieaktualne wyniki, proszę państwa. Do sprawdzenia jest jeszcze 0,00000000000001% lokali wyborczych, wszystko się może zmienić. Drugą siłą w parlamencie będzie... Kongres Nowej Kretwicy... Do sejmu nie dostałaby się takie partie: Kradzieje Obywatelskie, Polskie Stronnictwo Kradziejskie, Ruch Palący Opony, Socjalistyczna Lewica Wolności... Weszłyby jeszcze takie kluby: Pomocna Polska i Polska Gruszka... Zapraszamy teraz na wywiady z liderami partii...
Wynalazca zemdlał. Nie mógł uwierzyć, że jego partia wygrała. Niemal miał pewność, że został posłem. Teraz będzie zarabiał więcej niż najciężej pracujący chłop i najlepszy adwokat.
*****
17 czerwca 2014.
Minął już drugi rok odkąd kretopingwin jest zamknięty w skrzynce z napisem "Gaz". Reksio i Kretes zaś tylko modlą się i modlą, by nie zdarzyła się żadna awaria. Rozległ się przepotworny ryk zbrodniarza wojennego, który zakłócił ich modły...
KONIEC
_____________
Ilość znaków poprzednich rozdziałów - 89 146
Ilość znaków tego rozdziału + epilogu - 22 329
Łączna ilość znaków - 111 475
Napisane.


N, 8 cze 2014, 06:49
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.   [ Posty: 10 ] 

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL