Rozdział 2.TuluzaA jakiś tydzień wcześniej starszy kret przechodził sobie spokojnie ulicami Debreczyna
1. Podpierając się laską, skręcił w ciemną uliczkę.
I wtedy usłyszał za sobą chrapliwy głos.
– Pál Férency
2?
Kret odwrócił się i zobaczył odzianego w przykurzony czarny płaszcz oraz kapelusz z szerokim rondem jegomościa, którego wystający spod nakrycia głowy nos zdradzał przynależność do szczurzej rasy. Nie spodobał się ów szczur Pálowi, jednakże zaryzykował.
– Istotnie, tak brzmi moje nazwisko. O co cho...?
Nie zdążył jednak dokończyć pytania, gdyż w tym właśnie momencie spokojną zwykle uliczką wstrząsnął huk wystrzału. Kula przeszyła brzuch Férency'ego, wyszczerbiła kawałek muru i zatrzymała się w ścianie stojącego najbliżej domu. Krew z rany obryzgała brzuch napastnika. Ten odwrócił się na pięcie i uciekł.
Chwilę później rozległy się wycia syren, wkrótce też w okolicy przystanął samochód z napisem "Rendőrség"
3.
***
Pál Férency zmarł sześć dni później w szpitalu. Na wieść o tym Viktor Férency, jedyny syn zmarłego, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.
A przecież zaledwie dwa dni wcześniej, kiedy tata czuł się na siłach, chciał ze mną porozmawiać – pomyślał. I w oczach stanęła mu owa rozmowa... Okazało się, że Pál doskonale wiedział, kto zlecił zamach na niego.
Niemiec, Hans Roll-Mops. Tak, dopiero na łożu śmierci ojciec wyznał synowi, że należał kiedyś do przestępczego półświatka! I był mentorem tego... Roll-Mopsa, jako drugi najważniejszy członek jednej z sycylijskich mafii. Wkrótce jednak Pál nawrócił się na dobrą drogę i stał się policyjnym agentem w kręgach mafijnych. Doprowadził do aresztowania całego gangu, włącznie z Hansem, który utracił majątek (szybko jednak wydostał się dzięki wpływom, usunął wszystkie ślady swojej przestępczej działalności i wyjechał do Hamburga) i który szczerze znienawidził Węgra.
Viktor przestał płakać, wstał z krzesła na szpitalnym korytarzu, zmiął kapelusz w dłoniach i ruszył przed siebie. W umyśle kołatało mu jedno słowo: zemsta! Zemsta za śmierć ojca! Zemsta za cierpienie, jakiego doznał! Zemsta za jego własny ból po stracie!
Zebrał wszystkie oszczędności, znalazł w internecie najtańszy hotel w najpodlejszej dzielnicy Hamburga i wsiadł w pierwszy samolot.
***
Kretes westchnął. Za chwilę samolot miał wylądować na lotnisku Toulouse-Blagnac, osiem kilometrów od centrum Tuluzy, stolicy regiony Midi-Pyrénées, głównego ośrodka przemysłu lotniczego i kosmicznego Francji, założonego przez Rzymian, będącego później stolicą państwa Wizygotów, bla, bla, bla. Komandor znał już ulotkę promocyjną miasta na pamięć. Zresztą, nie obchodziło ich zwiedzanie. Na to nie było czasu. Mieli się spotkać z Hallerte'em, rozwikłać zagadkę Klerii, a potem zapewne znaleźć skarb i inne takie.
Wyjrzał przez okno. Molly... Jakoś udało się ją ułaskawić. Choć nie obyło się bez wrzasków. Kretes roztarł guza na czole. Jego żona jest naprawdę porywcza...
–
Mesdames et messieurs, notre avion... – tak oto stewardessa zaczęła komunikat o rychłym lądowaniu. Samolot zaczął się obniżać, w końcu przez okno dało się zobaczyć pola i lotnisko. W oddali majaczyła Tuluza. Maszyna osiadła delikatnie na pasie startowym, co wszyscy Polacy w samolocie skomentowali entuzjastycznymi oklaskami. Siedząca równolegle do Reksia i Kretesa para Francuzów w średnim wieku popukała się w czoło.
Formalności po przylocie nie zajęły długo (poza przykrym incydentem, kiedy celnicy odebrali Kretesowi straszliwą broń masowego rażenia, jaką jest nóż do masła. Obyło się bez wyjaśnień). Nasi bohaterowie w dobrych humorach weszli do głównego holu...
...Hallerte'a nie było. Poczekali pół godziny, wyszli na parking. Nikt ich nawet nie zaczepił - nie znali wyglądu Hallerte'a, oczywiście, ale on powinien wiedzieć, jak oni wyglądają...
Reksio spojrzał jeszcze raz na kopertę z listem - na odwrocie był adres. Chwała Bogu! Ulica Charlesa de Gaulle'a 8, mieszkania 15. Zamówili taksówkę.
***
Dzwonek nad drzwiami wesoło zadzwonił, kiedy Pahpoogah wszedł do lombardu na Camden Town. Za ladą stał gruby knur. Pomieszczenie było słabo oświetlone, ale na ścianie dało się zobaczyć frak, który zapewne pamiętał czasy Wielkiego Kryzysu. Gdzie indziej zawieszono tabliczkę "Pamięci Alfreda Stokesa
4, żołnierza Wielkiej Wojny, lokaja w domenie lorda Meldrum, wspaniałego artysty rewiowego itp. itp. (1879-1953)".
– Miło mi powitać jaśnie pana, sługa uniżony, do stópek się ścielę, rączki całuję... – mamrotał knur, okropnie się śliniąc.
–
G'Day, Stokes – odpowiedział w miarę wesoło Pahpoogah zdejmując sporą torbę z ramienia. Wyjął z niej podłużny przedmiot, owinięty w papier. – Na ile byś to wycenił?
Odwinął papier. Z zawiniątka wytoczył się stary, dziewiętnastowieczny karabin. Stokes otworzył oczy ze zdziwienia.
– Brown Bess India Pattern! No proszę... Długość lufy 990 mm, długość całkowita 1403 mm... No, no... Skąd pan go masz?
– ...po przodku. Nieważne. Mów, ile byś mi za niego dał.
– W sumie, nie więcej jak 500 funtów.
– To za mało. Płać osiemset.
– Chcesz mnie pan zrujnować?
W tym momencie Pahpoogah złapał Stokesa za gardło i przycisnął do ściany. Uderzył nim parę razy po czym wycedził przez zęby:
– Wiesz dobrze, że mogę cię zrujnować, ale tego nie robię. Myślisz, że nie mogę w każdej chwili zgłosić władzom, że jesteś przemytnikiem? Tyle, że na razie chcę cię jeszcze utrzymać. Więc nie gadaj głupot, a przekonasz się, że potrafię być wspaniałym przyjacielem.
Salim puścił knura. Ten przez chwilę charczał ciężko, po czym odkaszlnął i zaczął:
- Może i mógłbym... coś z tym zrobić. Ale widzę, że masz pan coś jeszcze w torbie. Pokaż no pan.
Pahpoogah westchnął i wyciągnął z torby drewnianą figurkę tygrysa, pochylającego się nad leżącym Hindusem, na którego twarzy malował się wyraz przerażenia. Stokes oniemiał.
– Czy to...
– Sam sprawdź, Stokes. Zakręć tą malutką korbką przy lewym barku tygrysa.
Knur posłusznie wykonał polecenie. Zarówno drewniany tygrys jak i Hindus zaczęli miarowo kręcić głowami. Rozległo się przytłumione mruczenie wielkiego kota i wrzaski nieszczęśnika, który był przez niego pożerany. A w każdym razie muzyka, która miała to imitować.
– Tygrys Tippoo! Ale... to niemożliwe! Przecież on jest u Wiktorii i Alberta
5! Chyba go pan nie ukradłeś?
– Przyjrzyj się, głupcze, zanim zaczniesz paplać – mruknął Pahpoogah – To nie jest Tygrys Tippoo, ale jego wierna kopia z tego samego okresu. Znasz historię oryginału, został stworzony dla Sułtana Tipu, władcy Majsuru. I tamten przedstawia brytyjskiego żołnierza, pożeranego przez tygrysa, a tutaj masz zamiast żołnierza - Hindusa. W dodatku, jak widzisz, ten mój jest przynajmniej dwa razy mniejszy. Wykonano go dla Arthura Wellesleya, który tak zachwycił się prawdziwym Tippoo, że zapragnął mieć podobnego. Wiesz również, że Tygrys Tippoo skrywa... – tu Pahpoogah mocując się chwilę zdjął drewniany grzbiet tygrysa. W środku figury znajdowały się malutkie organy. Salim zakręcił korbą raz jeszcze i niewielki instrument znów zagrał swoją melodię. – Nie pytaj, skąd go mam. Ile mi dasz?
Stokes otrząsnął się.
– Może mnie to zrujnować, ale nieważne! Zapłacę panu nawet... – wyciągnął zza lady gruby plik banknotów – Dwadzieścia tysięcy funtów! A niech stracę. Rozumiem, że jak zwykle nie zamierza pan go wykupić...?
– Nie – uśmiechnął się Pahpoogah – Nie zamierzam. To jest przecież część naszej umowy. Sprzedasz go gdzieś i na pewno się obłowisz.
Knur z radością podziękował i schował karabin oraz Tygrysa. Wziął więc lord Salim 20500 funtów i uszczęśliwiony ruszył w kierunku Soho.
***
Na
Otellu w Deutsches Schauspielhaus Roll-Mops czuł się trochę niepewnie. Owszem, w raporcie wyczytał, że Férency już jest
kaput. Ale co z innymi? A jeśli jego syn się zemści? Czy może być pewien lojalności Johana Steerlinga? Na jego mopsim pyszczku malował się wyraz smutku, co nie mogło wyglądać zbyt poważnie.
–
Kto drwi ze straty, złodzieja okrada;
Sam siebie łupi, kto po stracie biada.Tak, Szekspir ma rację. Ale czy można drwić ze straty trzech milionów euro? Głupi, głupi, głupi! Po co inwestował w akcje pewnej upadającej rosyjskiej spółki? Wtedy wydawało mu się, że się wszystko jeszcze podźwignie; ale nie. Ech, nawet na przedstawieniu nie mógł się skupić.
Był kłębkiem nerwów. Niby kontrolował całą, potężną mafię, ale cóż z tego? A jeśli któregoś dnia to wszystko się sypnie?
Aktorzy grający Otella i Jagona zamilkli, a publiczność popatrzyła z wyrzutem na Roll-Moppsa, kiedy salę wypełniła piosenka "Moskau". To zadzwonił telefon biznesmena. Hans wyszedł, przepraszając wszystkich naokoło.
– Czego chcesz, Steerling – warknął Roll-Mopps, opierając się ciężko o kolumnę w foyer.
– Szefie, jest problem. Pamięta pan tego Férency'ego, który... No. No to jego syn...
– Co z nim?
– Jest w Hamburgu. I chce pana zabić. Halo? Halo...?
Roll-Mopps zastygł z niewyraźnym wyrazem twarzy. A więc jednak! Sumienie go dopadnie! Jezu, ile mu wobec tego zostało dni, jak już go znajdzie?
Trwał tak jakieś trzy minuty, podczas gdy Steerling nieprzerwanie powtarzał "Halo? Szefie? Haloooo?".
A tam! Przecież ma wystarczającą obstawę, prawie nigdzie nie rusza się bez ochroniarzy. Co może się stać? Ha!
– Emm... Już jestem – podniósł słuchawkę do ucha – Coś jeszcze?
– O, nareszcie... znaczy, jest coś. Pisałem panu w raporcie o tych Polakach. Reksio i Kretes.
– Ci, którzy Owodcę...
– Ci sami. Jak pisałem, szpiegujemy ich. I nie tylko my. Ruscy też wysłali swojego "szpiona", hehe. Hiszpana.
– ROSJANIE. – poprawił Roll-Mopps.
– Dobrze więc... Rosjanie. W każdym razie nasz go zauważył... Wczoraj w nocy przyjechał. No nie wygląda normalnie. Blady jakiś taki, zielonkawy... Próbują nawiązać współpracę, z tym że Klaus nie zna hiszpańskiego i jakoś tak to opornie idzie...
– Do rzeczy, Steerling. Co z tymi Polakami?
– Dostali jakiś list. Z Francji chyba, bo dzisiaj wylecieli do Tuluzy.
– Dobra... obserwuj ich. A ja wracam na spektakl.
Kiedy Roll-Mopps po skończonym przedstawieniu wychodził z teatru i ruszał w stronę samochodu ("Trzeba go było zaparkować dwie ulice dalej niestety"), usłyszał za sobą głos:
– Hans Roll-Mopps?
***
Kretes niepewnie nacisnął dzwonek przy drzwiach. Otworzyła jakaś dość tęga niewiasta z głową przewiązaną chustką. W ręku trzymała miotłę.
– Panowie do
monsieur Hallerte'a? – spytała.
Reksia zamurowało.
– Rrrak. Rrrąd pani rrrie?
– Wiem, bo wiem. My gospodynie wiemy wszystko
6. W każdym razie nie ma go tu. I raczej nieprędko wróci. Zabrali go.
– Boże! – krzyknął Kretes – Żandarmi?
– A gdzie żandarmi – gospodyni machnęła ręką – Ludzie Dumonde'a. Wpadł tu taki goryl, drzwi wywalił, wziął pana Jean-Jacquesa od biurka, jak siedział i wyszedł. Ja nic zrobić nie mogłam, bo pogroził mi taaaakim pistoletem – uniosła obie ręce, jakby chciała pokazać, jak duża była broń. – A że od barona to poznałam, bo na plecach taki znaczek miał, ło. – wymalowała w powietrzu skrzyżowane litery L i D.
– Rrrumonde'a? ale herbatka dobra? – zapytał z niedowierzaniem Reksio.
– Toć mówię. W każdym razie: tu go nie znajdziecie. Może w tym pałacu na wzgórzu, tam Dumonde se mieszka. A ja to zresztą nic nie wiem.
– Bo widzi pani – zaczął Kretes – Pan Hallerte chciał, żebyśmy mu pomogli w rozwiązaniu zagadki Klerii... No, tej mitycznej krainy, znalazł średniowieczną książkę w Carcasonne i...
– Pan Hallerte nigdy nie był w Carcasonne. A o żadnej Klerii nie słyszałam. Do widzenia. – zatrzasnęła drzwi.
Reksio i Kretes spojrzeli na siebie. Czyżby Hallerte ich oszukał?
Wyszli z budynku i ruszyli w stronę centrum Tuluzy. Kretes próbował właśnie oddalić wyjątkowo namolnego kloszarda (który nazywał go Księciuniem i prosił o chociaż dwa "juro"). Reksio zaczął:
– Rrretes... Ren Dumonde. Rrry Hallerte rrrypadkiem nie rrrisal, że to rrrego wróg, którrry rrru próbuje rrrraszkodzić?
– Możliwe... — Spadaj pan! — Bardzo możliwe... Reksiu, jak już sprawdzimy Hallerte'a, to idziemy do tego pałacu... Dumonde musi nam sporo wyjaśnić. — Idź pan! Mówiłem już, że nic panu nie dam! — Oho, telefon.
Kretes wyciągnął z kieszeni
7 swojego iDiga. To był Kogut.
– No cześć Kogucie. Co tam... słucham? Jak to? – Komandor posmutniał – No dobrze... Pomyślimy, co robić... Tak, doz zobaczenia. Aha, dobra, to mów. Cooo? Jaki Deszczowiec? Halo? Halo? Przerwało...
Kretes spojrzał na Reksia.
– Problem. Kogut sprawdzał w internecie. Z tego co pisał Hallerte, Kleria jest mityczną krainą... czyli pewnie jakoś tam była znana. A tu guzik. Kleria... to wymysł Hallerte'a. Gość jest w dodatku recydywistą, siedział za przekręty finansowe. I jeszcze jedno. Kogut twierdzi, że na Podwórku pojawił się jakiś Deszczowiec, który nas szpieguje. Że niby próbuje się dobrze ukrywać, ale Kornelek od razu go zauważył.
***
W tym czasie w Turcji pewna kobieta o imieniu Çimen obudziła się z krzykiem. Tej nocy miała sen; a wiedziała, że będzie to sen proroczy.
___
1Debreczyn - drugie pod względem wielkości miasto Węgier.
2czyt. Ferenci.
3czyt. Renderszig, czyli węgierska policja.
4kto wykryje, do czego nawiązałem, dostanie ciastko
5Chodzi tu o Victoria and Albert Museum w Londynie.
6patrz: Michałowa.
7Ta, mhm, bo Kretes na pewno miał kieszeń.