Teraz jest Pt, 15 lis 2024, 02:50



Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 
Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe] 
Autor Wiadomość
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1641
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Oto opowiadanie, które miało być na konkurs literacki. Zaznaczam, że nie obchodzą mnie wasze oceny dot. długości tego rozdziału. W OpenOffice zajmował trzy strony.

Rozdział 1.
Wszystko się jakoś zaczyna

Baron Dumonde przewracał w rękach pojemnik odświeżacza powietrza. Czytał znaki na etykietce. No tak... Piszą, że nie może dostać się do oczu. Logiczne. Co tam dalej? "Nie szkodzi warstwie ozonowej". Miło z ich strony. Może jednak ich nie powiesi. Następne? "Nasz odświeżacz «Japoński ogród» roztacza wokół przyjemny zapach, bla bla bla, cośolikwidowaniuzapachuzgniłegojedzenia, bla bla...". No tak. Zawsze tak piszą. A tutaj? 'Po rozpyleniu nie wdychać". Phi. Dumonde zawsze się zastanawiał, dlaczego tak mówią. W końcu odświeżacz po to jest, żeby wdychać. Chyba że chodzi o płyn... Ale nieistotne.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - powiedział Dumonde, jednak to słowo w jego ustach zawsze brzmiało jak "wyjść".
Potężny goryl wprowadził umęczonego kreta. Więzień miał związane ręce i nogi. Goryl popchnął go, przez co upadł na kolana.
- No i co, Hallerte? - odezwał się baron - Powiesz nam teraz wszystko, co o nich wiesz?
Hallerte milczał.
- Jak chcesz. Paul - zwrócił się do goryla - zaprowadź go do lekarza, niech doprowadzi go do stanu używalności, ma na to pół godziny, a potem znów na przesłuchanie.
Goryl skinął głową i wyszedł.

***
- Wstat'! - rosyjski żołnierz wylał na Szpiega z Krainy Deszczowców kubeł wody.
Don Pedro zerwał się na równe nogi. Rozejrzał się wokół – okazało się, że był w więzieniu NKWD. Nie pamiętał, jak został uwięziony, ani dlaczego został uwięziony.
- Pajdietie sejczas k gienerału Dratwowu! - ryknął żołnierz i, łapiąc Don Pedra za kołnierz wyprowadził go z celi.
Strażnik otworzył drzwi i wepchnął szpiega do przestronnego, jasnego gabinetu. Za mahoniowym biurkiem na fotelu obitym czerwoną skórą siedział niedźwiedź, najprawdopodobniej ów Dratwow...
- Witam, panie Don Pedro de Pommidore – uśmiechnął się dość podejrzanie – Nazywam się Dratwow Siergiej Piotrowicz... Oj, przepraszam, przyzwyczaiłem się do naszego sposobu przedstawiania się, Siergiej Dratwow, chciałem powiedzieć.
- Mówi pan płynnie po hiszpańsku – zauważył Don Pedro.
- Ależ tak – Dratwow znów się uśmiechnął – Przebywałem kilka lat na praktyce w Saragossie... Ale nieważne. Nie wiem, czy spodziewa się pan, po co tu pana wezwałem... Och, proszę nie robić takiej miny! Przepraszam, jeśli moi ludzie byli dla pana trochę za ostrzy... Otóż, chciałem, by pan pomógł Nam – znaczy Rosji i jaśnie nam panującemu Prezydentowi Władimirowi Szczurinowi – w pewnej sprawie... Dotyczy pańskiej specjalizacji – szpiegostwa. Jest taki pies... Reksio. Dzielny Pies Reksio. On i jego ar... chciałem powiedzieć: przyjaciele, udaremnili niedawno nasze poszukiwania Wody Życia. Zginął wtedy mój oddany przyjaciel, Dmitrij Owodca... Hm, musi pan po prostu ich śledzić. I depeszować mi. O wszystkim.
- Nie! - zaprotestował szpieg – Nie mam zamiaru więcej szpiegować! Obiecałem tamtemu smokowi, że nie będę... Że się zmienię... I chcę się zmienić! Ale pan mnie tu nagle łapie i...
- Jakie to głębokie – powiedział niedźwiedź – Czy to pana przekona? - Dratwow położył przed sobą plik banknotów – To jako zaliczka. Dostanie pan trzy razy więcej po wykonanej misji.
Don Pedro wpatrywał się oszołomiony w pieniądze. Nie mógł się powstrzymać ani odwrócić od nich wzroku...
- D-dobrze! - krzyknął, łapiąc banknoty w garść, jakby się bał, że mu uciekną – Zgadzam się!
- Wiedziałem, że się dogadamy – uśmiechnął się Rosjanin i uścisnął szpiegowi dłoń – Witaj, agencie X-54!

***

- Pan wzywał, milordzie? - kot w marynarce wszedł do wystrojonego à la międzywojnie gabinetu. Na eleganckim fotelu siedział wytwornie ubrany papuga, z monoklem na oku. Naszyjnik na jego szyi wyraźnie zdradzał przynależność do loży masońskiej. Czytał poranne wydanie Timesa. Co prawda sprzed ośmiu miesięcy, ale nieważne.
- Ta-a-ak – westchnął papuga i, nie odrywając wzroku od gazety, podał służącemu filiżankę – poproś panią Lipton, żeby dolała więcej herbaty.
Kiedy kot wyszedł, Lord Pahpoogha zamknął gazetę i odłożył ją. Na pierwszej stronie widniał tytuł:
The Brave Dog Rex, Commandor Moles the Mole and their friends have just returned from their new journey, a niżej podtytuł: Where's Russian general Dmitry Ovodtza?.
Reksio i Kretes... Salim Pahpoogha nie pierwszy raz spotykał się z tymi nazwiskami. Jako prawnuk brytyjskiego żołnierza, który poległ w Indiach oraz syn Induski i angielskiego szlachcica poszukiwał za młodu Shangri-La... Wtedy to spotkał się ze Zwierzem Hanoi i usłyszał o tych małych draniach... Poza tym głośno o nich było przy sławetnej sprawie zamachu stanu w Socjalistycznej Republice Pokopanego... Mieli szczęście, a może nieszczęście wplątywania się w różne przygody.
Widzicie, Pahpoogha był bogaty, ale prawie wszystko odziedziczył. Teraz jego majątek powoli się kończył. Lord niemalże tonął w długach. Nawet bracia z Loży nie chcieli go wspomóc. Natomiast przy wsparciu takich ludzi... Których los, a może nawet Wielki Budowniczy czy coś (Pahpoogha i tak nie wierzył w te wszystkie równości i braterstwa głoszone przez masonów) pcha w wir przygody, a przygoda równa się najczęściej skarb... A taki skarb przydałby mu się. Oj, bardzo. Trzeba będzie czegoś poszukać.
Pahpoogha obwieścił bumelującej na dole służbie, że wychodzi, i, aha, pani Lipton, herbatka już nieaktualna, ale i tak pani nie zaczęła jej parzyć, jak widzę... Zdjął z wieszaka bury płaszcz i wyszedł ze stylizowanej na bogatą kamienicy w mgliste, deszczowe uliczki Londynu...

***

- Ja, ja, gut! Auf wiedersehen! - niemiecki biznesmen, Herr Hans Roll-Mopps odłożył słuchawkę. Kolejny biznesik się udał, zatarł łapy. Mimo że jako mops nie wyglądał zbyt poważnie, tak naprawdę był niebezpiecznym graczem. I, choć nikt o tym nie wiedział, kontrolował mafię... Hamburską mafię, prima sort. Chociaż z tym miastem nikt czegoś takiego nie kojarzył. A to dlatego, że Roll-Mopps sprytnie i umiejętnie to ukrywał. Jego majątek szacowano na 18 miliardów euro, toteż był najbogatszym Niemcem.
Zastukano do drzwi. Do środka wszedł doberman, trzymający w łapie teczkę.
- Sir, ich bringe Report von Johann Steerling. (Przyniosłem panu raport od Johanna Sterlinga) – powiedział.
- Du legst hier! (Dawaj go tu!) - szczeknął z radości Roll-Mopps.
Doberman położył teczkę na szklanym biurku i wyszedł. Biznesmen wyjął z niej raport, a po przeczytaniu mruknął do siebie „Soso, interessant...”, co tłumaczy się jako „No, no, ciekawe...”.
Steerling, ojciec chrzestny mafii (nad nim był tylko Roll-Mopps) był właściwie Holendrem. Raporty pisał łamanym niemieckim. Jednak biznesmena najbardziej zaintrygował pewien fragment... Trzeba będzie ich sprawdzić, stwierdził. Ale to jutro. Teraz czas na trochę kultury.
Zakomunikował pracownikom, że wychodzi. Zjechał na parter wysokiego wieżowca, kiwnął głową na portiera i ruszył w kierunku teatru Deutsches Schauspielhaus.

***

Nad podwórkiem Reksia leniwie wstawało słońce... Jeden jego promyk wpadł do budy i „na wpół filuternie, na wpół tajemniczo”, jakby napisała Eliza Orzeszkowa, musnął mu czubek nosa.
Jednak to wystarczyło, by dzielny pies się obudził. Spojrzał na zegarek; była jedenasta. Co prawda w wakacje można pospać trochę dłużej, ale prawdziwym powodem było ogólne „odsypianie” straszliwych przeżyć listopada. I żadnych pytań na temat chronologii. Naprawdę.
Reksio wstał i wyszedł na dwór. Lato było w pełni. Pies ogarnął wzrokiem całe podwórko, gdy nagle jego uwagę przykuła skrzynka pocztowa, z której dosłownie wysypywały się listy. Szybko podbiegł do niej – okazało się, że w większości były to durne reklamy. A jednak dało się zauważyć jedną kopertę. List był zaadresowany do niego. Z tyłu nikt nie napisał adresu zwrotnego. Reksio rozerwał kopertę i zaczął czytać.

„Szanowny panie Reksiu!
Wiele o panu słyszałem, o pańskich przygodach. Wiem dobrze, że umie pan rozwiązywać różne zagadki. Dlatego potrzebuję pańskiej pomocy. Jakiś czas temu w okolicach Carcassonne (na południu Francji) podczas... No cóż, wczasów, przypadkiem znalazłem pewną skrzynię... Znajdowała się w niej tylko jedna księga „L'histoire de la Kléria”, czyli „Historia Klerii”. Napisana jest w języku starofrancuskim. Według znawcy, do którego poszedłem, pochodzi z XIII wieku. Udało mi się znaleźć historyka, który przetłumaczył mi ją z języka starofrancuskiego. Opisuje historię na wpół mitycznego państwa, znajdującego się na terenach dzisiejszych regionów Languedoc-Rousillon i Midi-Pyrénées. Naprawdę bardzo ciekawe, ale...
Na ostatniej stronie znajduje się pewna zagadka. Niestety, nie mogę jej panu tutaj napisać. Istnieje ryzyko że ten list trafi w niepowołane ręce. Szczególnie obawiam się mojego zagorzałego wroga, barona Dumonde'a. Dlatego zapraszam pana razem z pańskim przyjacielem, Komandorem Kretem Kretesem, do mnie, do Tuluzy. W kopercie znajdzie pan dwa bilety lotnicze. Tam przedstawię panu zagadkę, mam nadzieję, że uda się panu ją rozwiązać...
Do zobaczenia!
Jean-Jacques Hallerte”

Od ostatniej przygody minęło sporo czasu, pomyślał Reksio. List bardzo go zaintrygował. Pies poleciał do Nory Kretesa. Małżeństwo kretów jadło właśnie śniadanie złożone z tostów z dżdżownicami i herbaty błotnej.
Od razu po wejściu Reksia uderzył straszliwy hałas gdzieś z dołu. Natomiast Kretes i Molly mieli na uszach wełniane nauszniki. Po bliższym przyjrzeniu się pies zauważył, że oczy obojga były podkrążone i mocno ukrwione.
- WITAJ, REKSIU! - wrzasnął Kretes, przekrzykując huk – Forumowicze urządzają jakąś imprezę na dole! Całą noc nie spaliśmy! Ja już nie wytrzymam! Nie wytrzymam!
Reksio wyprowadził Kretesa i Molly na dwór i pokazał im list od Hallerte'a.
Kretes pomyślał chwilę, popatrzył w kierunku Nory, z której wciąż dobiegały hałasy (potem wyleciał z niej z wrzaskiem lewitujący kamień) i rzekł:
- Reksiu! Lecimy do Tuluzy!
- A ja?! - spytała oburzona Molly.



A MOLLY?
JAK ZAREAGUJĄ REKSIO I KRETES, KIEDY DOWIEDZĄ SIĘ, ŻE HALLERTE JEST WIĘZIONY PRZEZ DUMONDE'A?
NA JAKI SPEKTAKL POSZEDŁ HERR ROLL-MOPPS?
CO KNUJE TAK NAPRAWDĘ SZCZURIN?

O tym w następnych rozdziałach.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Ostatnio edytowano Wt, 24 lip 2018, 17:52 przez Z. Art, łącznie edytowano 4 razy



Śr, 2 lip 2014, 18:51
WWW
Forumowy Artysta
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn, 15 lut 2010, 19:53
Posty: 1778
Lokalizacja: Druga strona lustra
Naklejki: 6
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Od czego by tu zacząć...
Kiedyś bardzo lubiłem twoje opowiadania, więc spróbowałem i tego. Dalej idealnie ukazujesz pokazany czytelnikowi świat. Lubię twój prosty w odbiorze styl, który nie pozwala na błędy związane z czasem akcji. Fabularnie, cóż, jak na razie niby jest tego mało, ale sama podstawa opowiadania niezbyt mnie przekonuje. To jednak i tak mój problem, nie każdemu musi pasować ukazana w opowiadaniu historia. Mam jednak nadzieję, że podczas czytania zmienię zdanie, wszak to był dopiero początek. Jest parę błędów stylistycznych, w paru miejscach brakuje przecinków. Uważaj też z wypowiedziami w innych językach, łatwo coś zepsuć, radzę się z tym ograniczać. A, jeszcze coś, tak zupełnie ode mnie. Proszę Cię, to opowiadanie jest zbyt dobre abyś zmarnował je pisząc o tym kto, co i jak na chacie. Wiem, że masz do tego tendencję, ale uwierz, chyba każdy woli czytać opowiadania bez wiedzy o tym co się zaraz stanie. Tak będzie ciekawiej, naprawdę. Proszę.

No, chyba tyle. Co do oceny... na stan obecny jest mocna ósemka, czekam na więcej.

_________________
Tym kolorem oczyszczam forum ze spamu.
:(


Śr, 2 lip 2014, 19:21
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Miałem ocenić, więc...
Miło z twojej strony, że nawiązałeś do mojego opowiadania (na chacie napisałem co innego, ale to inna sprawa :wink: ). Tylko kurcze, już znalazłem jeden fragment sprzeczny z tym, co miałem zamiar napisać w kontynuacji... no trudno, jakoś to obejdę.
Co do fabuły... polityczne walki i układy? Niezbyt to do mnie przemawia. Ale... co nie pasuje jednemu, może podobać się komu innemu. Mimo to poszukiwania jakiejś zaginionej cywilizacji... trochę oklepany temat...Powiedział człowiek piszący opowiadanie o poszukiwaniach Źródła Wiecznej Młodości.
Humor jest całkiem nie najgorszy. Może być ciekawie. Przy lewitującym kamieniu się nawet uśmiechnąłem...
Podsumowując zatem.
Fabuła - 7/10.
Humor - 8/10.
Dialogi - no nie wiem. Coś mi w nich nie pasuje... 6/10.
Orty, inty - 9/10, kilka jest.
Ogółem - 7/10.
Czekam na dalsze rozdziały. A jeszcze raz mi chamsko zepsuj pomysł na kontynuację "Ostatniego rejsu"...

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Śr, 2 lip 2014, 19:59
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
No dobrze...
Opowiadanie jest dobre, a na razie dopiero jest pierwszy rozdział. Przyznam, że zawsze jak czytam twoje opowiadania, dopiero teraz jest to chyba pierwsze opowiadanie, które na samym wstępie mi się spodobało. Ale zobaczymy co będzie dalej.
Układy polityczne, które tam opisałeś spotkały się z moim uznaniem, więc z mojej strony te dwie kreski prostopadle ułożone, popularnie nazywane plusem, wędrują w twoją stronę.
Fabularnie jest dosyć ciekawe i dosyć dobrze. Zauważyłem też, że chyba w opowiadaniu dałeś aluzję do moich ostatnich rysunków (latająca Api), gdyż wspomniałeś o latającym kamieniu. I się bardzo z tego cieszę :wink:.
Humor też jest bardzo dobry, nieraz się zaśmiałem. I jest to kolejny plus w twoją stronę, Art.
Oczywiście też wyłapałem klika błędów interpunkcyjnych i ortograficznych.
Z mojej strony to wszystko, rozdział pierwszy oceniam ogółem na 8/10 i czekam na dalsze rozdziały.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


Śr, 2 lip 2014, 20:52
YIM WWW
Głodomorek
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 4 lut 2005, 20:13
Posty: 2995
Lokalizacja: Szczecin
Naklejki: 1
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Tak, jak Alpi zauważyła - nawiązania kulturowe były bardzo trafione w tym miejscu. Eksponujesz ich cechy, jako przywary, które są miłe do spojrzenia i rozbawienia potencjalnego czytelnika Twojego opowiadania. Niektóre fragmenty, gra słów bardziej właściwie spowodowała u mnie uśmiech na twarzy i rozbawienie. "Szczurin", czy "Pomidore". Ładne odniesienia do realnego świata. :)

_________________
Mahna mahna...

Whovian.

Strzeż się, Izzy Cię obserwuje.


Cz, 25 gru 2014, 18:43
Żaba
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt, 23 kwi 2010, 17:40
Posty: 1641
Lokalizacja: student
Naklejki: 5
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Rozdział 2.
Tuluza

A jakiś tydzień wcześniej starszy kret przechodził sobie spokojnie ulicami Debreczyna1. Podpierając się laską, skręcił w ciemną uliczkę.
I wtedy usłyszał za sobą chrapliwy głos.
– Pál Férency2?
Kret odwrócił się i zobaczył odzianego w przykurzony czarny płaszcz oraz kapelusz z szerokim rondem jegomościa, którego wystający spod nakrycia głowy nos zdradzał przynależność do szczurzej rasy. Nie spodobał się ów szczur Pálowi, jednakże zaryzykował.
– Istotnie, tak brzmi moje nazwisko. O co cho...?
Nie zdążył jednak dokończyć pytania, gdyż w tym właśnie momencie spokojną zwykle uliczką wstrząsnął huk wystrzału. Kula przeszyła brzuch Férency'ego, wyszczerbiła kawałek muru i zatrzymała się w ścianie stojącego najbliżej domu. Krew z rany obryzgała brzuch napastnika. Ten odwrócił się na pięcie i uciekł.
Chwilę później rozległy się wycia syren, wkrótce też w okolicy przystanął samochód z napisem "Rendőrség"3.

***

Pál Férency zmarł sześć dni później w szpitalu. Na wieść o tym Viktor Férency, jedyny syn zmarłego, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.
A przecież zaledwie dwa dni wcześniej, kiedy tata czuł się na siłach, chciał ze mną porozmawiać – pomyślał. I w oczach stanęła mu owa rozmowa... Okazało się, że Pál doskonale wiedział, kto zlecił zamach na niego.
Niemiec, Hans Roll-Mops. Tak, dopiero na łożu śmierci ojciec wyznał synowi, że należał kiedyś do przestępczego półświatka! I był mentorem tego... Roll-Mopsa, jako drugi najważniejszy członek jednej z sycylijskich mafii. Wkrótce jednak Pál nawrócił się na dobrą drogę i stał się policyjnym agentem w kręgach mafijnych. Doprowadził do aresztowania całego gangu, włącznie z Hansem, który utracił majątek (szybko jednak wydostał się dzięki wpływom, usunął wszystkie ślady swojej przestępczej działalności i wyjechał do Hamburga) i który szczerze znienawidził Węgra.
Viktor przestał płakać, wstał z krzesła na szpitalnym korytarzu, zmiął kapelusz w dłoniach i ruszył przed siebie. W umyśle kołatało mu jedno słowo: zemsta! Zemsta za śmierć ojca! Zemsta za cierpienie, jakiego doznał! Zemsta za jego własny ból po stracie!
Zebrał wszystkie oszczędności, znalazł w internecie najtańszy hotel w najpodlejszej dzielnicy Hamburga i wsiadł w pierwszy samolot.

***

Kretes westchnął. Za chwilę samolot miał wylądować na lotnisku Toulouse-Blagnac, osiem kilometrów od centrum Tuluzy, stolicy regiony Midi-Pyrénées, głównego ośrodka przemysłu lotniczego i kosmicznego Francji, założonego przez Rzymian, będącego później stolicą państwa Wizygotów, bla, bla, bla. Komandor znał już ulotkę promocyjną miasta na pamięć. Zresztą, nie obchodziło ich zwiedzanie. Na to nie było czasu. Mieli się spotkać z Hallerte'em, rozwikłać zagadkę Klerii, a potem zapewne znaleźć skarb i inne takie.
Wyjrzał przez okno. Molly... Jakoś udało się ją ułaskawić. Choć nie obyło się bez wrzasków. Kretes roztarł guza na czole. Jego żona jest naprawdę porywcza...
Mesdames et messieurs, notre avion... – tak oto stewardessa zaczęła komunikat o rychłym lądowaniu. Samolot zaczął się obniżać, w końcu przez okno dało się zobaczyć pola i lotnisko. W oddali majaczyła Tuluza. Maszyna osiadła delikatnie na pasie startowym, co wszyscy Polacy w samolocie skomentowali entuzjastycznymi oklaskami. Siedząca równolegle do Reksia i Kretesa para Francuzów w średnim wieku popukała się w czoło.
Formalności po przylocie nie zajęły długo (poza przykrym incydentem, kiedy celnicy odebrali Kretesowi straszliwą broń masowego rażenia, jaką jest nóż do masła. Obyło się bez wyjaśnień). Nasi bohaterowie w dobrych humorach weszli do głównego holu...
...Hallerte'a nie było. Poczekali pół godziny, wyszli na parking. Nikt ich nawet nie zaczepił - nie znali wyglądu Hallerte'a, oczywiście, ale on powinien wiedzieć, jak oni wyglądają...
Reksio spojrzał jeszcze raz na kopertę z listem - na odwrocie był adres. Chwała Bogu! Ulica Charlesa de Gaulle'a 8, mieszkania 15. Zamówili taksówkę.

***

Dzwonek nad drzwiami wesoło zadzwonił, kiedy Pahpoogah wszedł do lombardu na Camden Town. Za ladą stał gruby knur. Pomieszczenie było słabo oświetlone, ale na ścianie dało się zobaczyć frak, który zapewne pamiętał czasy Wielkiego Kryzysu. Gdzie indziej zawieszono tabliczkę "Pamięci Alfreda Stokesa4, żołnierza Wielkiej Wojny, lokaja w domenie lorda Meldrum, wspaniałego artysty rewiowego itp. itp. (1879-1953)".
– Miło mi powitać jaśnie pana, sługa uniżony, do stópek się ścielę, rączki całuję... – mamrotał knur, okropnie się śliniąc.
G'Day, Stokes – odpowiedział w miarę wesoło Pahpoogah zdejmując sporą torbę z ramienia. Wyjął z niej podłużny przedmiot, owinięty w papier. – Na ile byś to wycenił?
Odwinął papier. Z zawiniątka wytoczył się stary, dziewiętnastowieczny karabin. Stokes otworzył oczy ze zdziwienia.
– Brown Bess India Pattern! No proszę... Długość lufy 990 mm, długość całkowita 1403 mm... No, no... Skąd pan go masz?
– ...po przodku. Nieważne. Mów, ile byś mi za niego dał.
– W sumie, nie więcej jak 500 funtów.
– To za mało. Płać osiemset.
– Chcesz mnie pan zrujnować?
W tym momencie Pahpoogah złapał Stokesa za gardło i przycisnął do ściany. Uderzył nim parę razy po czym wycedził przez zęby:
– Wiesz dobrze, że mogę cię zrujnować, ale tego nie robię. Myślisz, że nie mogę w każdej chwili zgłosić władzom, że jesteś przemytnikiem? Tyle, że na razie chcę cię jeszcze utrzymać. Więc nie gadaj głupot, a przekonasz się, że potrafię być wspaniałym przyjacielem.
Salim puścił knura. Ten przez chwilę charczał ciężko, po czym odkaszlnął i zaczął:
- Może i mógłbym... coś z tym zrobić. Ale widzę, że masz pan coś jeszcze w torbie. Pokaż no pan.
Pahpoogah westchnął i wyciągnął z torby drewnianą figurkę tygrysa, pochylającego się nad leżącym Hindusem, na którego twarzy malował się wyraz przerażenia. Stokes oniemiał.
– Czy to...
– Sam sprawdź, Stokes. Zakręć tą malutką korbką przy lewym barku tygrysa.
Knur posłusznie wykonał polecenie. Zarówno drewniany tygrys jak i Hindus zaczęli miarowo kręcić głowami. Rozległo się przytłumione mruczenie wielkiego kota i wrzaski nieszczęśnika, który był przez niego pożerany. A w każdym razie muzyka, która miała to imitować.
– Tygrys Tippoo! Ale... to niemożliwe! Przecież on jest u Wiktorii i Alberta5! Chyba go pan nie ukradłeś?
– Przyjrzyj się, głupcze, zanim zaczniesz paplać – mruknął Pahpoogah – To nie jest Tygrys Tippoo, ale jego wierna kopia z tego samego okresu. Znasz historię oryginału, został stworzony dla Sułtana Tipu, władcy Majsuru. I tamten przedstawia brytyjskiego żołnierza, pożeranego przez tygrysa, a tutaj masz zamiast żołnierza - Hindusa. W dodatku, jak widzisz, ten mój jest przynajmniej dwa razy mniejszy. Wykonano go dla Arthura Wellesleya, który tak zachwycił się prawdziwym Tippoo, że zapragnął mieć podobnego. Wiesz również, że Tygrys Tippoo skrywa... – tu Pahpoogah mocując się chwilę zdjął drewniany grzbiet tygrysa. W środku figury znajdowały się malutkie organy. Salim zakręcił korbą raz jeszcze i niewielki instrument znów zagrał swoją melodię. – Nie pytaj, skąd go mam. Ile mi dasz?
Stokes otrząsnął się.
– Może mnie to zrujnować, ale nieważne! Zapłacę panu nawet... – wyciągnął zza lady gruby plik banknotów – Dwadzieścia tysięcy funtów! A niech stracę. Rozumiem, że jak zwykle nie zamierza pan go wykupić...?
– Nie – uśmiechnął się Pahpoogah – Nie zamierzam. To jest przecież część naszej umowy. Sprzedasz go gdzieś i na pewno się obłowisz.
Knur z radością podziękował i schował karabin oraz Tygrysa. Wziął więc lord Salim 20500 funtów i uszczęśliwiony ruszył w kierunku Soho.

***

Na Otellu w Deutsches Schauspielhaus Roll-Mops czuł się trochę niepewnie. Owszem, w raporcie wyczytał, że Férency już jest kaput. Ale co z innymi? A jeśli jego syn się zemści? Czy może być pewien lojalności Johana Steerlinga? Na jego mopsim pyszczku malował się wyraz smutku, co nie mogło wyglądać zbyt poważnie.
Kto drwi ze straty, złodzieja okrada;
Sam siebie łupi, kto po stracie biada.

Tak, Szekspir ma rację. Ale czy można drwić ze straty trzech milionów euro? Głupi, głupi, głupi! Po co inwestował w akcje pewnej upadającej rosyjskiej spółki? Wtedy wydawało mu się, że się wszystko jeszcze podźwignie; ale nie. Ech, nawet na przedstawieniu nie mógł się skupić.
Był kłębkiem nerwów. Niby kontrolował całą, potężną mafię, ale cóż z tego? A jeśli któregoś dnia to wszystko się sypnie?
Aktorzy grający Otella i Jagona zamilkli, a publiczność popatrzyła z wyrzutem na Roll-Moppsa, kiedy salę wypełniła piosenka "Moskau". To zadzwonił telefon biznesmena. Hans wyszedł, przepraszając wszystkich naokoło.
– Czego chcesz, Steerling – warknął Roll-Mopps, opierając się ciężko o kolumnę w foyer.
– Szefie, jest problem. Pamięta pan tego Férency'ego, który... No. No to jego syn...
– Co z nim?
– Jest w Hamburgu. I chce pana zabić. Halo? Halo...?
Roll-Mopps zastygł z niewyraźnym wyrazem twarzy. A więc jednak! Sumienie go dopadnie! Jezu, ile mu wobec tego zostało dni, jak już go znajdzie?
Trwał tak jakieś trzy minuty, podczas gdy Steerling nieprzerwanie powtarzał "Halo? Szefie? Haloooo?".
A tam! Przecież ma wystarczającą obstawę, prawie nigdzie nie rusza się bez ochroniarzy. Co może się stać? Ha!
– Emm... Już jestem – podniósł słuchawkę do ucha – Coś jeszcze?
– O, nareszcie... znaczy, jest coś. Pisałem panu w raporcie o tych Polakach. Reksio i Kretes.
– Ci, którzy Owodcę...
– Ci sami. Jak pisałem, szpiegujemy ich. I nie tylko my. Ruscy też wysłali swojego "szpiona", hehe. Hiszpana.
– ROSJANIE. – poprawił Roll-Mopps.
– Dobrze więc... Rosjanie. W każdym razie nasz go zauważył... Wczoraj w nocy przyjechał. No nie wygląda normalnie. Blady jakiś taki, zielonkawy... Próbują nawiązać współpracę, z tym że Klaus nie zna hiszpańskiego i jakoś tak to opornie idzie...
– Do rzeczy, Steerling. Co z tymi Polakami?
– Dostali jakiś list. Z Francji chyba, bo dzisiaj wylecieli do Tuluzy.
– Dobra... obserwuj ich. A ja wracam na spektakl.
Kiedy Roll-Mopps po skończonym przedstawieniu wychodził z teatru i ruszał w stronę samochodu ("Trzeba go było zaparkować dwie ulice dalej niestety"), usłyszał za sobą głos:
– Hans Roll-Mopps?

***

Kretes niepewnie nacisnął dzwonek przy drzwiach. Otworzyła jakaś dość tęga niewiasta z głową przewiązaną chustką. W ręku trzymała miotłę.
– Panowie do monsieur Hallerte'a? – spytała.
Reksia zamurowało.
– Rrrak. Rrrąd pani rrrie?
– Wiem, bo wiem. My gospodynie wiemy wszystko6. W każdym razie nie ma go tu. I raczej nieprędko wróci. Zabrali go.
– Boże! – krzyknął Kretes – Żandarmi?
– A gdzie żandarmi – gospodyni machnęła ręką – Ludzie Dumonde'a. Wpadł tu taki goryl, drzwi wywalił, wziął pana Jean-Jacquesa od biurka, jak siedział i wyszedł. Ja nic zrobić nie mogłam, bo pogroził mi taaaakim pistoletem – uniosła obie ręce, jakby chciała pokazać, jak duża była broń. – A że od barona to poznałam, bo na plecach taki znaczek miał, ło. – wymalowała w powietrzu skrzyżowane litery L i D.
– Rrrumonde'a? ale herbatka dobra? – zapytał z niedowierzaniem Reksio.
– Toć mówię. W każdym razie: tu go nie znajdziecie. Może w tym pałacu na wzgórzu, tam Dumonde se mieszka. A ja to zresztą nic nie wiem.
– Bo widzi pani – zaczął Kretes – Pan Hallerte chciał, żebyśmy mu pomogli w rozwiązaniu zagadki Klerii... No, tej mitycznej krainy, znalazł średniowieczną książkę w Carcasonne i...
– Pan Hallerte nigdy nie był w Carcasonne. A o żadnej Klerii nie słyszałam. Do widzenia. – zatrzasnęła drzwi.
Reksio i Kretes spojrzeli na siebie. Czyżby Hallerte ich oszukał?
Wyszli z budynku i ruszyli w stronę centrum Tuluzy. Kretes próbował właśnie oddalić wyjątkowo namolnego kloszarda (który nazywał go Księciuniem i prosił o chociaż dwa "juro"). Reksio zaczął:
– Rrretes... Ren Dumonde. Rrry Hallerte rrrypadkiem nie rrrisal, że to rrrego wróg, którrry rrru próbuje rrrraszkodzić?
– Możliwe... — Spadaj pan! — Bardzo możliwe... Reksiu, jak już sprawdzimy Hallerte'a, to idziemy do tego pałacu... Dumonde musi nam sporo wyjaśnić. — Idź pan! Mówiłem już, że nic panu nie dam! — Oho, telefon.
Kretes wyciągnął z kieszeni7 swojego iDiga. To był Kogut.
– No cześć Kogucie. Co tam... słucham? Jak to? – Komandor posmutniał – No dobrze... Pomyślimy, co robić... Tak, doz zobaczenia. Aha, dobra, to mów. Cooo? Jaki Deszczowiec? Halo? Halo? Przerwało...
Kretes spojrzał na Reksia.
– Problem. Kogut sprawdzał w internecie. Z tego co pisał Hallerte, Kleria jest mityczną krainą... czyli pewnie jakoś tam była znana. A tu guzik. Kleria... to wymysł Hallerte'a. Gość jest w dodatku recydywistą, siedział za przekręty finansowe. I jeszcze jedno. Kogut twierdzi, że na Podwórku pojawił się jakiś Deszczowiec, który nas szpieguje. Że niby próbuje się dobrze ukrywać, ale Kornelek od razu go zauważył.

***

W tym czasie w Turcji pewna kobieta o imieniu Çimen obudziła się z krzykiem. Tej nocy miała sen; a wiedziała, że będzie to sen proroczy.

___

1Debreczyn - drugie pod względem wielkości miasto Węgier.
2czyt. Ferenci.
3czyt. Renderszig, czyli węgierska policja.
4kto wykryje, do czego nawiązałem, dostanie ciastko :mrgreen:
5Chodzi tu o Victoria and Albert Museum w Londynie.
6patrz: Michałowa.
7Ta, mhm, bo Kretes na pewno miał kieszeń.

_________________
– Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie.
– Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!


Mistrz i Małgorzata
<3

Moderuję na pąsowo bo mogę.


Wt, 30 gru 2014, 20:01
WWW
Pod-ziemniak
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 2 kwi 2005, 11:17
Posty: 1849
Lokalizacja: Toruń
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Świetne opowiadanie! Serio! Najbardziej podobał mi się.. ee... ten moment w którym ten gość powiedział do tego gościa takie coś...
Ale nie, nieważne! 10/10!!!

_________________
Wróciłem :P
Wasz DoDo ;)


Wt, 30 gru 2014, 21:46
YIM WWW
Mistrz Administracyjnej Magii
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23
Posty: 1751
Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
Dobra. Niech ci już będzie, oceniam.
Pierwsza uwaga: TYDZIADUJEDENZNOWUMINAWIĄZUJESZDOMOJEGOOPOWIADANIATYMRAZEMJUŻBEZMOJEJZGODYNODZIADJEDEN.
Dobrze. Frustracja wyładowana, przejdźmy dalej.
Rozdział słabszy trochę od poprzedniego. Przyznam, że czytałem go na siłę, choć może to przez moje zmęczenie. No ale czegoś mi tu brakuje, coś nie pasuje... Co konkretnie?
Scena w szpitalu. Wydała mi się jakaś... sztuczna. Zbyt szybko to się dzieje, Viktor podejmuje decyzję niesamowicie szybko, jak na człowieka w rozpaczy, nie myśląc nawet o pogrzebie czy czymkolwiek, natychmiast rusza do Hamburga... no, coś mi tu nie gra.
Dalej jest scena w lombardzie. Po opisie w pierwszym rozdziale wyobraziłem sobie Paphoogę jako osobę dosyć słabo zbudowaną, a mimo to był w stanie bez większych problemów podnieść za kołnierz z pewnością większego od siebie knura... i to bez wyraźnego powodu, bo takiego nie miał...
Rozmowa z gospodynią też była trochę dziwaczna. Ale o to już mniejsza.
Dobra. Przejdę więc do właściwej oceny...
Akcja: za dużo się dzieje. 7/10.
Humor: jakiś. 7/10.
Orty, inty: nie zauważyłem. 10/10.
Błędy logiczne: patrz początek oceny. 6/10.
Ogółem: 7/10.
Tyle.

_________________
Obrazek
Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!
Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
Spoiler:


Wt, 30 gru 2014, 22:08
Poznaniak Nieszczelny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47
Posty: 2434
Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
Post Re: Reksio i Podłość Ludzka [opowiadanie postkonkursowe]
No dobrze, czas na ocenę.
Rozdział nie zachwyca. Zgodzę się z Czarnym, że ta część jest słabsza od poprzedniej. Tak jak na wstępie pierwszego rozdziału opowiadanie mnie zachwyciło, to przy drugim już mniej mi się podoba. Ja radzę Ci, abyś przy trzecim rozdziale znacznie się poprawił. Pisz dłużej, tj. poświęć więcej czasu na napisanie rozdziału, bo śmiem twierdzić, że z tym rozdziałem się kapkę pospieszyłeś, stąd widać w jakim stanie ten rozdział każdy zastał, ba, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że lekko chaotycznym i niespójnym.
Humor. No, mogę uznać, że niektóre sceny są śmieszne, jednakże rzadko w tej części miałem okazję do śmiechu. I też radzę Tobie to poprawić.
Jeśli chodzi o akcję, to ona jest zbyt szybka. Jeszcze jeden wątek się nie skończy, a drugi już pędzi jak bolid w Formule 1. Zwolnij trochę, dodaj jakieś lekkie i (żeby nie powiedzieć nudnawe) takie wątki, w których mało co się dzieję, wszak tak, aby zachować równowagę, to wszystko będzie w porządku i na swoim miejscu.
Jeszcze znalazłem jeden błąd. A tym błędem jest interpunkcja. Takie błędy interpunkcyjne wyłapałem nieraz, np. jak opisywałeś jakiś przedmiot, to zapomniałeś przecinka, aczkolwiek to tylko małe i błahe błędy.
No dobrze, czas na ocenę. Po skumulowaniu dobrych i złych stron Twojego rozdziału, twierdzę, że ocena 7/10 będzie odpowiednia. Przy następnych rozdziałach popraw się trochę, a będą tego jak najlepsze efekty.
Czekam na więcej i pozdrawiam. Kretes102.

_________________
Co ja będę się rozpisywał, zapraszam:
"Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu.
Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście :)


Wt, 30 gru 2014, 22:49
YIM WWW
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Odpowiedz w wątku   [ Posty: 9 ] 

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
No nie wierzę, forum działa dzięki phpBB! © 2000, 2002, 2005, 2007, 2010, 2013, 2019 phpBB Group.
Designed forum urobiony przez STSoftware dla PTF.
Tłumaczenie skryptu od phpBB3.PL