Ślicznie wam dziękuję za czytanie i komentarze
Błąd poprawiony, dzięki za zwrócenie uwagi.
Nie wiem, czy następne rozdziały będą się podobały, ale trudno.
Jak mówiłam, to będzie dosyć lekkie.
A tymczasem...
Exp 2
Questy, questy… : Po obradzie; o Radzie, poradzie i obowiązkach płynących z levelowania.– Skoro formalności mamy już za sobą…
Burektor wraz z nowo mianowanym Spielmausterem przemierzali dość szybkim krokiem kolejne, wielkie korytarze Uniwersytetu. Zważając na to, iż do tej pory nikt nie zgłosił się do burektoratu z ofertą: „Wypłacę trzysta sztuk złota za odnalezienie moich okularów” – a za darmo nikomu (wliczając właściciela) nie chciało się ich szukać, Spielmauster ostrożnie utrzymywał odpowiedni dystans.
– …możemy przejść od razu do rzeczy.
Mistrz Gry niemalże rozpłaszczył sobie nos, kiedy zderzył się z nogami Burektora, zatrzymanego nagle, w pół kroku, ni z gruszki a tym bardziej z pietruszki. No tak! Tuż nad jego obolałą mysią głową wisiał niesławny „Dyplom uznania dla najlepszego Burektora szkół magicznych roku 19364”, który to Mateusz – ze zranioną dumą – kupił na rynku miejskim od Lisa Chytrusa z budżetu Uniwersytetu (fundusze na zdatne miotły do dyspozycji dla uczniów nie odnalazły się aż po dzień dzisiejszy i nic nie wskazywało na to, że sytuacja miała się zmienić). A potem – już najwyraźniej z dumą, po godnym leczeniu (ciekawe, czyje to tym razem mogły być pieniądze) – powiesił na ścianie tuż koło drzwi swojego biura.
Spielmauster zaczął się zastanawiać, jak stary jest Burektor i ile potencjalnie cudownych, wspaniałych i fantastycznych lat przebimbał, zmarnował i bezpowrotnie przetracił na tym przeklętym uniwerku, iż będąc wpół ślepym zdołał bez większych wpadek i spotkań trzeciego stopnia z murami, figurami i innymi fontannami dotrzeć w jednym kawałku na miejsce.
W chwili, w której Mateusz przekręcił klucz od wrót swojego gabinetu, biedny Mistrz Gry niemalże sam się przekręcił.
– Jaki bajzel! – moc tych słów była tak wielka, że mogłaby przełamać wszystkie bariery magiczne, które w geście dobrego wychowania mógł wykreślić czarodziej, aby zamknąć swoją niewyparzoną jadaczkę
(1).
Nazwanie tego chlewem byłoby ujmą dla Chrumburaka i jego małego, murowanego domku.
– Tak… – westchnął Mateusz ze stoickim spokojem – przydałoby się kiedyś tu posprzątać.
Spielmauster w geście desperacji i aby upewnić się, że go oczy nie oszukują, a nikt w akcie zemsty nie rzucił na niego Kół ani Wirów, przetarł okulary, rozejrzał się po bokach, przetarł oczy i jeszcze raz przetarł okulary. Nareszcie zrozumiał, dlaczego Burektor bez przerwy coś gubił.
– A myślałem, że nic nie pobije mojego pokoju w akademiku – wydusił z siebie z dziwną mieszanką dumy, nostalgii, podziwu dla artystycznego chaosu i pogardy dla chaosu w ogóle. – Brakuje tylko wielkiej dziury w ścianie.
Ale Burektor Mateusz już go nie słuchał, gdyż będąc wielce skupionym, starał się właśnie przecisnąć między kolejnymi kolumnami ksiąg i papierów. Przez głowę Spielmaustera przemknęła (niesamowita) myśl, że może bycie tak dużym ma jakieś tam (jeszcze bardziej niesamowite) minusy.
– Może pomogę – zaproponował wspaniałomyślnie, a raczej bardziej entuzjastycznie, stawiając krok do środka.
Charakterystyczny odgłos chrupania uświadomił mu, jak wielki popełnił błąd.
– Znalazłeś moje okulary! – ucieszył się Mateusz.
Spielmauster podniósł drżącą łapką zgniecioną oprawkę i to, co jeszcze zostało ze szkieł. Podczas tej ryzykownej akcji ratowniczej stracono bezpowrotnie kolejne kilka odłamków.
Burektor cmoknął (powietrze jednak nie odwzajemniło jego gestu, nie będąc nim najwyraźniej w żaden sposób zainteresowane), po czym wyciągnął swoją różdżkę z tiary – przy okazji odnajdując tam zalany zegarek, duży tęczowy parasol (trochę zużyty) i profesjonalny kij do krykieta firmy „Flaming, jeże i spółka”. Używając magii złożył niedawną zgubę w jedną… No, załóżmy, że w miarę spójną całość.
– Nie chcesz wiedzieć, ile razy już je składałem.
Spielmauster, w istocie nie chciał.
Matuesz odzyskawszy wzrok, niemalże stracił go z powrotem (wraz z życiem).
– JAKI BAJZEL!
Mistrz ze zrozumieniem pokiwał głową.
Burektor podszedł do biurka, dobrze się zamachnął i właśnie tak jeszcze więcej nikomu nie potrzebnych bibelotów wylądowało z hukiem na już nieźle zagraconej podłodze. Spielmauster aż zadrżał.
Zrobiwszy w ten sposób względny porządek, Mateusz z godnością zajął swoje miejsce przy blacie. Kilka kiwnięć magicznym kijaszkiem wystarczyło, by w chmurze dymu pojawił się żółty skrawek papieru.
– Ogłoszenie nieaktualne – mruczał, skrobiąc coś jak kura pazurem, a nie jak pies piórem. – Zapłacę taką samą kwotę trzystu sztuk złota za uprzątniecie mojego ga-bi-ne-tu…
Po równie godnym załatwieniu sprawy odesłał piśmidło z powrotem.
– No – orzekł wyraźnie zadowolony. – Spielmausterze, usiądź proszę.
Zrobiwszy sobie trochę miejsca, Spielmauster usiadł. Przed jego oczami malowniczo malował się nieco już wyblakły brąz biurka. Wstał więc, podłożył pod siedzenie kilka leżących bezwiednie ksiąg, wybrakowanych segregatorów – najwyraźniej nadgryzionych (Co ci jego krewniacy wyrabiają! No głowa mała. Do takiej rodziny to aż wstyd się przyznawać!...) – kilka poważnych wydań Kruka Niecodziennego, kilka mniej poważnych wydań z paniami z dorysowanymi atramentem wąsami i tonę ulotek ze sklepu Ala Chomika (niech giną w męczarniach). Usiadł z powrotem i osiągnąwszy w ten sposób wyraźnie wyższy level, nareszcie dostąpił zaszczytu ujrzenia właściwie przywdzianego nosa Burektora.
– Posłuchaj mnie uważnie – zaczął Mateusz – Bardzo cię lubię…
Spielmauster taktownie postanowił przemilczeć to wyznanie.
– Głównie dlatego że nigdy nie sprawiałeś większych problemów – głos Matuesza tak szybko jak zyskał, tak stracił na dramatyzmie. – Nie podrzucałeś Waldiemu pinezek…
Spielmauster intensywnie pokiwał głową.
– Nie podrzucałeś MI pinezek… – tu również.
– Nie próbowałeś usypiać Serpentusa na egzaminach… – tu także, choć wolał się do tego nie przyznawać, że był wdzięczny komukolwiek, kto podejmował się tego ryzyka. Poza tym, stanowiło to dla niego ogromną frajdę.
– Nie obsmarowywałeś ścian budyniem… – ano.
– Nie zlizywałeś tego budyniu… – po chwili zastanowienia, również przytaknął
(2).
– Nie przyprowadzałeś do szkoły Smokręta… – no ba. Ale ale… Z tego co wiedział – a może i nie wiedział w takim razie – nikt jeszcze nie próbował czegoś takiego, więc skąd nagle taka idea? W każdym bądź razie, ta brzmiała akurat całkiem klawo.
– Nie zamieniałeś innych w żaby…
…
.
..
…
– …Jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Ja też pana bardzo lubię – palnął bezmyślnie Spielmauster, bardziej niż zwykle piskliwym głosikiem.
„No dlaczego, no dlaczego akurat ja!?” – odezwał się wewnętrzny, już nie tak wysoki, ale nadal zdenerwowany głos Mistrza, starającego się właśnie usilnie w tej chwili robić jak najlepszą minę do swojej, tym razem zaskakująco nieudanej Gry. – „Co ja temu światu zrobiłem, w tym czy innym życiu, że urodziłem się myszą… I co to w ogóle za tekst, jaka siła sugeruje mi takie głupoty!?”.
Cokolwiek Spielmauster zrobił, że musiał cierpieć na ciężki los gryzonia w magicznym – lecz nadal okrutnym – świecie i głównego bohatera niezbyt mądrego opowiadania, nie zmieniło to w żaden sposób faktu, że konfesja ta najwyraźniej mocno zbiła Burektora Mateusza z pantałyku. Czymkolwiek ów pantałyk w istocie był.
– C-co?... Tak?... To znaczy… Słucham?... – mocno zmieszany Burektor nawykowo poprawił okulary. Mistrz Gry zauważył wcześniej, że robił to nawet, kiedy ich nie miał.
– Ale… No… Mniejsza…
Spielmausterowi chwilę zajęło, zanim zrozumiał, że to nie wspaniała ziemia chce się dla niego rozstąpić, a to jego cud architektury powoli zaczyna się rozpadać. Najwyraźniej nawet ulotki Ala Chomika były nic nie warte i nie nadawały się choćby na podparcie taboretu.
– Nie… Nie do tego zmierzam – Mateusz nareszcie podjął karkołomną próbę wyjścia z tej krępującej sytuacji. – Jesteś wybitnym magiem… To znaczy… – gorączkowo złapał się za głowę. – Zapomnijmy o tamtym, dobrze? Będzie mi łatwiej i tobie… Może też… Niemniej, raduje mnie twoje przyjęcie do Rady. Musisz jednak wiedzieć, że ten swoisty kryzys, jaki dotknął Krainę Czarów, dotyczy również i nas, w dodatku w jednakowym stopniu. Powiem od razu: nie tak dawno temu nie mielibyśmy cię już do czego przyjmować. Ostatnio opinia o nas, nie ukrywając, nie ma się najlepiej. Zaczynając od pamiętnej sytuacji ze Złym, Siódmym Czarodziejem…
Mateusz musiał na chwilę spauzować. Spielmausterowi aż sierść się zjeżyła na plecach na to wspomnienie. Osobiście był świadkiem, kiedy stara chałupa Chrumburaka zwaliła się magowi na głowę… Biedny, biedny, biedy Chrumburak, przez cały tydzień chodził jak struty, podobnie jak i niemniej biedny Gulguldryk, który bardzo szybko pożałował dobroci serca, jaką była propozycja dachu nad głową na czas remontu. Chodziły słuchy, że do tej pory trzeźwo myślący wykładowca nie wrócił do pełni zmysłów, kiedy w środku nocy chciał skorzystać z kibelka, a obudził się pięćset metrów nad ziemią, bo ktoś omyłkowo zgubił pod jego łóżkiem jakąś zaczarowaną fasolę.
–… Kończąc na fakcie, że w żaden sposób nie możemy zapobiec zbliżającej się tragedii. Nasza, cóż, bierność, doprowadziła do swoistego buntu i chęci bojkotu całej Rady Siedmiu Czarodzie…
Burektor uciął wpół słowa i nagle, zdaje się, niewyobrażalnie został pochłonięty przez walający się bezpańsko po kątach model dziwnego i bliżej nieznanego układu planetarnego. Pomijając zupełnie fakt, że tylko jeden Twaróg wiedział, co to ustrojstwo tam robiło, Mateusz zdawał się głęboko nad czymś zastanawiać.
– …jów… Ale sprawę udało się cicho i bezkonfliktowo zażegnać.
Brzmiał zupełnie nieprzekonująco, ale to, iż oboje mieli swoje za uszami – i oczywiście nie chodziło tutaj ani o tiary, ani tym bardziej o ten paskudny tonik, którym Spielmauster gorączkowo się smarował, by doprowadzić swoje słuchy do należytego porządku – przywróciło Mistrzowi pewności siebie.
– Stąd moja wskazówka: dobrze by było, gdybyś zajął się czymś pożytecznym. Masz łeb na karku, więc wiesz, o czym mówię. Nie starczy nam mocy, jeśli znowu będziemy musieli… Ekhm… Generalnie, nie chcemy znowu wyjść na leni i partaków – podsumował. – Niestety, nie mam bladego pojęcia, czym mógłbyś się zająć, więc będziesz musiał wynaleźć coś sobie sam…
Spielmauster podrapał się po karku.
Jego nowa, czerwona sukienka miała strasznie drażniącą metkę.
– Aaaalbo… – kontynuował Mateusz – przynajmniej udawać, że coś robisz. Jak wszyscy. Barandalf sprawuje władzę nad Bobrorem, a tak naprawdę włóczy się tam i z powrotem. Gdzieś w tonie tych rupieci powinienem mieć nawet jakieś pamiątki od niego z tych jego podróży. Waldi jest już praktycznie na zasłużonej emeryturze, jako, że nikt nie zdaje egzaminów z drugiego roku. A do mnie to już nawet pies z kulawą nogą nie zajrzy
(3).
– To musisz się tutaj bardzo nudzić – zauważył obiektywnie Spielmauster.
– E, nie jest tak źle – westchnął Mateusz. – Rozwiązuję krzyżówki, rozkładam tarota, czasem tego pasjansa, co mi dałeś na urodziny. Da się żyć.
– Skoro tak…
Spielmauster wstał, omal nie rozpłaszczając nosa po raz kolejny: zapomniawszy, na jaką wysokość uprzednio się wspiął.
– Następnym razem… Dam ci coś ciekawszego.
***
Mistrz Gry wyszedł na korytarz z poważnym zamiarem przywrócenia chwały Wielkiej Radzie Siedmiu Czarodziejów.
Przywitało go iście kakofoniczne kumkanie.
Z racji takiej, że dalej nie przypomniał odpowiedniego zaklęcia, a Burektor odnalazł… W jakiś sposób, ale zawsze – okulary, tę część przywracania chwały Spielmauster postanowił zostawić komuś innemu. Niech też się zasłuży. I potraktuje tę rozrywkę jako prezent na nadchodzące wale… Imieniny.
1) Spielmauster będąc w tak głębokim szoku i przerażeniu, w jakim w tamtej chwili niewątpliwie się znajdował, zapewne użyłby jeszcze innych, trafniejszych i zapewne bardziej dosadnych słów. Był jednak dobrym Spielmausterem i wiedział, iż w ten sposób nie wypada się wyrażać w opowiadaniu tyczącym się gry dla najmłodszych.
2) To były dawne, bardzo złe czasy, a poza tym, to wina tego świrniętego dziada w kapeluszach i jego poronionych pomysłów, sam Spielmauster wcale nie chciał tego robić i wyszło to zupełnym, bardzo zresztą niemiłym przypadkiem.
3) Spielmauster nie mylił się zanadto i Burektor naprawdę był już taki stary, iż zapomniał o czasach, kiedy jako młodziak wywijał na miotle – co skończyło się oczywiście tak, jak musiało się skończyć. Być może jednak, po prostu nie chciał pamiętać tego, jak w takim stanie musiał się wspinać przez te wszystkie schody i przeciskać przez tłumy niewychowanej młodzieży.