|
|
Teraz jest Pt, 1 lis 2024, 00:57
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 10 ] |
|
Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Autor |
Wiadomość |
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Rozdział 1 Wspomnienia 01.11.2014 Nadszedł dzień 1 listopada. Dzień Wszystkich Świętych. Dzień, w którym każdy szanujący się katolik odwiedza groby swoich krewnych (choć Święto Zmarłych jest dopiero drugiego). Dzień bardzo smutny dla zwykłych śmiertelników, ale za to bardzo szczęśliwy dla sprzedawców zniczy, wkładów do zniczy, świec, kwiatów, zapałek, zapalniczek i zapalarek. Dzień w wielu miastach jedyny w roku, w którym przez cmentarz nie można się przecisnąć, by... eee... oddać cześć zmarłym (nie, wcale nie chciałem powiedzieć nic o nekromancji i czarnych mszach!). Dzień, w który jak na złość zawsze jest niesamowicie zimno (nawet jak na późną jesień) i prawie zawsze pada ulewny deszcz... _________________ Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Avatar by Autor8. Czy uda się odeprzeć inwazję? Jaki będzie wynik wyprawy w poszukiwaniu najpotężniejszej broni znanej ludzkości? I czy możliwy jest romans kury z nietoperzem? Tego i wiele więcej dowiesz się Tutaj. Heee heee heee. Daliście się nabrać! To jeszcze nie koniec! Nie inaczej było w pewnej małej miejscowości pod Warszawą. Na malutkim cmentarzu od rana były tłumy. Miejscowi i przejezdni kręcili się między kwaterami w poszukiwaniu miejsc spoczynku swoich krewnych. Było bardzo zimno, kilka razy spadł deszcz. Przenieśmy się do jednego z licznych grobów na cmentarzu. Nie wyróżniał się on wyglądem: prosta, czarna płyta, pokryta dziś zniczami i kwiatami, z wznoszącym się nad nią krzyżem, portretem zmarłego - koguta w czapce kapitana i z fajką w dziobie - oraz tablicą z napisem: "Dakkar Carl Inventor. *1876, +1967." Przed grobem stało sześć osób: biały pies z brązowymi łatami, w wieku około 25 lat, nieco młodsza od niego suczka o jasnobrązowym futrze i ciemnych włosach, niski, grubawy kret w niebieskich goglach i w wieku jakichś 40 lat, krecica w berecie i płaszczu, oraz dwa bliźniaczo do siebie podobne, około pięćdziesięcioletnie koguty: jeden w niebieskim fartuchu, drugi w granatowym płaszczu. Owa szóstka postaci to oczywiście Dzielny Pies Reksio oraz jego towarzysze. Stali zaś na grobie kapitana Nemo. -Na stare la-lata ooosiadł nasz dzia-dziadek tutaj. - mówił Kogut Wynalazca. - Ale poko-ko-kochał mooorze i cza-czasami jeszcze wypłyyywał na ja-ja-jakieś wy-wyprawy. -I z jed-jednej nie wróci-i-ił. - dodał Kornelek. - To tylko-ko-ko symboliczny gr-grób. -Ciekaw jestem, co się z nim stało. - rzekł Reksio. -Pewnie gdzieś wpłynął Nautilusem i już nie mógł wypłynąć. - mruknął Kretes. -Kogucie, mówiłeś kiedyś, że masz jego pamiętnik. -T-t-tak. Zostawił go przed wyruszeniem. Po-po-powiedział, że może już nie wrócić. Miałem t-t-trzy lata, gdy go ostaaaatni raz widziałem. *** 02.11.2014 Kogut od rana nie mógł się skupić. Myślami ciągle wracał do wczorajszej rozmowy i do pamiętnika swojego dziadka. Tak na prawdę nigdy go dokładnie nie przejrzał - informację o jego spotkaniu z uwięzionymi w XIX wieku Reksiem i Kretesem znalazł czystym przypadkiem, gdy przy sprzątaniu kurnika strącił go z półki. A może jest tam informacja o celu jego ostatniej wyprawy i o tym, dlaczego Nemo bał się, ze nie wróci? Wreszcie, po raz dziesiąty za mocno dokręciwszy śrubę w naprawianym właśnie samochodzie, Wynalazca rzucił ze wściekłością swój francuski klucz, wyszedł z warsztatu i poszedł w kierunku kurników. "Jak to działa", "Tajemnice techniki", "Pojazdy lądowe i nielądowe", magiczny album, schematy, schematy, schematy... jest! Stary, oprawiony w skórę, zapisany ręcznie zeszyt, na którego okładce śmiałym, wyraźnym pismem napisane było: "Pamiętnik księcia Dakkara C. Inventora, zwanego kapitanem Nemo." Kogut tworzył książkę i przewrócił kilka kartek. Tu opowiada, jak zbudował Nautilusa, tu opisuje, jak przybył do Szan-grila, tu wspomina swój zakład z Shlafrockiem Holmesem... Kogut szybko przewracał kartki. Wreszcie dotarł do ostatniego wpisu z dnia 06.03.1967: "Wkrótce skończę 91 lat. To wspaniały wiek, ale na każdego kiedyś przyjdzie pora. Niewiele czasu mi pozostało. Medycyna nie daje mi żadnych szans. Ale może... magia?" A więc to tak! Kapitan wyruszył na poszukiwanie jakiegoś magicznego przedmiotu, mającego go uratować przed śmiercią ze starości. Ale o co mogło chodzić? Kogut w zamyśleniu przerzucił kartkę i ujrzał odręczny rysunek bogato zdobionej, solidnej kamiennej fontanny. "Aqua Vitae" - "Woda Życia" - głosił napis biegnący po murku dookoła. Zapewne kapitan miał nadzieję na odnalezienie legendarnej Fontanny Młodości... Kogut czytał o niej w dzieciństwie. Zapewne zginął po drodze... ale co, jeśli żyje? Co, jeśli odnalazł Fontannę, ale z jakichś powodów nie chciał lub nie mógł wrócić? W takim razie trzeba mu wyruszyć na pomoc... -Re-Re-Reksiu! Kre-Kretesie! Ko-Ko-Ko-Ko-Kornelku! - krzyknął Kogut, wybiegając na podwórze. Czy bohaterowie ruszą śladem Nautilusa? Jaki los spotkał kapitana Nemo? I czy to opowiadanie wygra konkurs? Tego dowiecie się z kolejnych rozdziałów.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
N, 18 maja 2014, 17:37 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Poprzedni rozdział miał 4434 znaki. (nie licząc tytułu, końcowych pytań i żartu z podpisem, ale wliczając spacje. Bez nich są 3724 znaki). Ten ma 13179 bez spacji, 15492 ze spacjami. W sumie bez spacji wychodzi 16903 znaki bez spacji, a 19926 ze spacjami. A właśnie, bo nic o tym nie ma w regulaminie, a dla mnie spacja to nie znak... czy spacje też się liczą do ogólnej liczby znaków? Z góry dziękuję za odpowiedź.
Rozdział 2 Początek wielkiej gry
02.11.2014 (c.d.) -Nie uważasz, Kogucie, że to trochę... zbyt optymistyczne? - spytała Molly, gdy już wszyscy zebrali się przed kurnikiem. - To było prawie pół wieku temu, a Kapitan nie zostawił żadnych wskazówek, gdzie jest to cudowne źródło. -Nie. Gdyby wiedział, gdzie to jest, zapisałby to tutaj. - zaprzeczyła Kari Mata. - A skoro nie wiedział, to znaczy, że miał zamiar się dowiedzieć... a gdzie można poznać wszystkie tajemnice świata? -Szan-grila! - krzyknął Reksio. -O nie! - zaprotestował Kretes. - Już raz tam omal nie straciłem życia... i, co gorsza, słuchu! Zresztą, i tak nie mogę jechać z wami. Muszę pilnować domu. Wiecie, jakie nieszczęście mnie spotkało!? Psychiatryk mi otworzyli tuż pod nogami! Jakieś mutanty ze schizofrenią, krety-albinosy w perukach... nawet jakiś nietoperz w pralce! A ten lis, co nimi wszystkimi dowodzi... ten to ma nierówno pod kopułą! Ostatnio wpadli mi do domu, zabrali wszystkie krzesła i popalili, a jak próbowałem zaprotestować, to stwierdzili, że krzesła to zło i mam im być wdzięczny! Kiedy indziej dali mi jakieś wiersze... przez grzeczność nie nazwę tego po imieniu... i kazali mi oceniać to żałosną podróbkę poezji, bo jak tego nie zrobię, to przyjdzie jakiś Węgorz czy Padalec czy coś w tym stylu i zje cały świat! No nienormalni jacyś po prostu! -Spokojnie, Kretesku. Forumowicze to bardzo sympatyczni sąsiedzi, tylko trochę... ekscentryczni... - zaczęła uspokajać męża Molly. -Nie wa-wa-ważne! - Kogut chciał koniecznie rozwiązać zagadkę i nic innego go nie interesowało. - Zajmijmy się budo-do-dową jakiegoś po-pojazdu-u, ddddzięki które-remu dostaniemy się do Sz-szan-Grila! - po tych słowach poszedł do warsztatu.
***
Vladimir Vladimirowic Szczurin siedział w swoim gabinecie. Był to wysoki, łysiejący szczur w wieku około sześćdziesięciu lat. Miał odważną twarz, a jego oczy zdradzały olbrzymią inteligencję. Szczurin piastował bardzo ważną i dostojną funkcję: był carem Wszechrosyji pierwszym sekretarzem ZSRR prezydentem Rosyji. Władał największym państwem świata, na jego rozkazy była olbrzymia armia, kilkaset bomb atomowych i supernowoczesny sprzęt bojowy. Rządził także grupą niebezpiecznych, pożerających dusze istot z piekła (a konkretnie z gazowni) rodem, znanych jako MyPyZyGy. Szczurin wiedział, jak to wykorzystać: miał zamiar podbić cały świat. Jednakże jedna myśl nie dawała mu spokoju: co, jeśli to zawiedzie? Co, jeśli stanie się z nim to samo, co siedemdziesiąt lat temu spotkało niemieckiego dyktatora Adolfa Kretera? Co, jeśli wobec tak silnego przeciwnika, jakim jest Rosja, wszystkie państwa świata zapomną na chwilę o swoich konfliktach i połączą siły, by powalić tytana? Trzeba temu zapobiec... trzeba uczynić rosyjską armię niezwyciężoną... Szczurin od kilku miesięcy poszukiwał czegoś, co pozwoli mu na to. Poszukiwał Wody Życia... Rozmyślania prezydenta przerwało pukanie do drzwi. -Wejść! - rozkazał. Drzwi otwarły się i do środka i do gabinetu wszedł chudy, lekko zgarbiony wilk w szarym płaszczu i okularach przeciwsłonecznych. W rękach trzymał czarny kapelusz i neseser. -Zdrastwujtie, towariszczu prezidentie! (Witajcie, towarzyszu prezydencie!) -rzekł, salutując. -Ach, to wy, Hpion. Co was do mnie sprowadza? Sasza Hpion, bo tak nazywał się ów wilk, był członkiem rosyjskich sił specjalnych. Jego zadanie polegało przede wszystkim na infiltracji wrogich (głównie amurykańskich) wojsk. Ostatnio jednak otrzymał ściśle tajną przez poufną misję - miał odnaleźć Fontannę Młodości, która wbrew nazwie nie zapewniała wiecznej młodości, lecz nieśmiertelność. Sasza od kilku miesięcy bezskutecznie i z coraz większą wątpliwością w zdrowie psychiczne prezydenta, gdy nagle... nastąpił przełom. Gdy tego ranka S. Hpion, jak co rano, sprawdzał amurykańskie podsłuchy na całym świecie (jako radziecki rosyjski szpieg w NSA miał do nich dostęp), przypadkiem usłyszał (mając na uszach słuchawki od podsłuchu, ale przypadkiem) rozmowę toczącą się gdzieś pod Warszawą (taka tam zabita dechami dziura w Polsce, na pewno nie słyszeliście). Dwa psy, dwa krety i dwa koguty rozmawiały o Aqua Vitae... oczywiście Hpion od razu wszystko nagrał i pierwszym samolotem wrócił do Rosji. Niestety, w pośpiechu nie zdołał nagrać ostatniej części rozmowy. A teraz stał przed samym prezydentem Vladimirem Szczurinem, z dumą prezentując wynik swej misji - nagraną na wyciągnięty z neseseru telefon komórkowy rozmowę o tak przez niego poszukiwanym miejscu. Szczurin obejrzał nagranie, po czym wstał i z wyraźnym zadowoleniem rzekł: -No, Hpion, świetnie się spisalistie. Myślę, że czeka was awans. A teraz wratajtie do Ameriky i shpionujtie (szpiegujcie) dalej. Masz się dowiedzieć, gdzie płyną! -Da! (Tak jest!) - odrzekł i wyszedł, salutując. -No to rozpoczyna się era nieśmiertelnej armii rosyjskiej... - mruknął Szczurin, zacierając ręce, gdy zamknęły się drzwi.
***
03.11.2014 Po ośmiu godzinach pracy Kogut wreszcie skończył projekt. Była to sporych rozmiarów łódź o napędzie odrzutowym. -Re-Re-Reksiu, Kre-Kretesie, zapraszam was do wa-warsztaaaatu. - rzekł Wynalazca wychylając się z szopy. Głównym elementem pojazdu i sterówką zarazem była pralka - wszak logika nakazuje, by zawsze przy budowie z natury lekkich pojazdów, jak łódź, samolot czy statek kosmiczny, wykorzystywać ten najcięższy sprzęt gospodarstwa domowego, czyż nie? - do której doczepione były: spych (jako pokład, a zarazem dodatkowy balast - w końcu sama pralka może się jakoś utrzymać na wodzie, i co wtedy? Nie będzie o czym kręcić Titanica Dwójki!), balia (także jako część pokładu), beczka (nie spełniała żadnej większej funkcji poza ozdobną, i oczywiście byciem zbędnym balastem), lejek (poprzez zamontowanie na dziobie miał zmniejszyć opór wody), chwytak (nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba coś wyłowić z wody... zresztą, dodatkowy balast zawsze się przyda!) oraz silnik od statku kosmicznego (napęd był tylko przykrywką. Tak na prawdę Kogut miał zamiar dodatkowo dociążyć nim łódź, by zwiększyć prawdopodobieństwo jej pójścia na dno i zabicia Reksia i Kretesa... ach, te moje teorie spiskowe...). -Czy to aby na pewno nie zatonie? - spytał Kretes z powątpiewaniem, obejrzawszy plan. - Nie pasuje mi ten silnik od statku kosmicznego... coś mi mówi, że napęd to tylko przykrywka. Tak na prawdę masz zamiar dodatkowo dociążyć nim łódź, by zwiększyć prawdopodobieństwo jej pójścia na dno i zabicia mnie i Reksia! -Ach, te teorie spiskowe Kretesa... - mruknął narrator. -Nie ga-ga-gadaj ggggłupstw, Kretesie. - uciął Kogut. - Je-je-jestem pe-pewien, że ta łódź wy-wy-wytrzyma. Zre-resztą, nie macie praaawa zginąć! W końcu je-je-jesteście głóóównymi bo-bo-bohaterami, a oni za-za-zawsze są nie-nieśmiertelni! -Eee... tak, tak, masz całkowitą rację... - powiedział narrator, chowając szybko za plecami "Grę o Tron" George'a R. R. Martina. -Taaaak więc bie-bie-bierzcie się do pracy bez narzekania. Ja ooooosobi-bi-biście pokieruję sta-stateek.
***
Po paru godzinach pojazd był gotowy. No... prawie. W pośpiechu Reksio i Kretes nie wzięli bowiem pod uwagę jednej, bardzo ważnej rzeczy: jak przetransportować do morza ważącą kilka ton motorówkę, zbudowaną na suchym lądzie z dala od jakichkolwiek zbiorników wodnych? (poza stawem, ale on nie wchodził w grę: bohaterowie wybierali się w rejs do Indii, a nie w podróż w czasie.) -To ccccco? - spytał Kogut. - Ro-ro-ro-rozbieramy i budujemy jeeeeeszcze ra-raz,na Wi-Wi-Wiśle?
***
04.11.2014 Zajęło to cały dzień i dobre kilkanaście litrów benzyny w samochodzie, ale bohaterom w końcu udało się zbudować na Wiśle ciężką, niezbyt stabilną łódź. Na brzegu Kari oraz Molly żegnały się z Reksiem, Kretesem, Kogutem i Kornelkiem, którzy już niedługo mieli wypłynąć nią na otwarty ocean. -Nie chcę, żebyś znowu wyjeżdżał. - szepnęła Kari Mata swemu ukochanemu. - Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak cierpię, gdy ty wyruszasz w świat, a ja czekam, nie wiedząc, czy wrócisz! -Wiem co czujesz. - odrzekł Dzielny Pies. - Myślałem o tym... i może... może znajdzie się na łodzi miejsce dla ciebie i Molly? -Chcesz, żebym... och! - Kari nie kryła zdumienia. - Chcesz, żebym popłynęła z wami? -Tak. -Ja... nawet nie wiesz,jak mi to ulży... Jeżeli zginiemy, to razem... -Tak, kochanie. -Oczywiście, że wyruszę z wami! -I ja też! - dodała Molly, która słyszała całą rozmowę. -Ale... jjjjjjak to-to? - spytał Kogut. - Nie. To-to zbyt nie-nie-niebezpieczna wyprawa dl-dla ko-ko-ko-kobiet. Obie zo-zo-zo-zostajecie. -Ależ Kogucie! - przerwała mu Kari Mata. - Ja przez wiele lat pływałam na okręcie podwodnym z twoim dziadkiem, a Molly dowodziła Ruchem Oporu! Wiemy, jak radzić sobie z niebezpieczeństwem lepiej, niż niejeden mężczyzna. Wyruszamy z wami! Tak więc łódź z sześcioma bohaterami... przepraszam, z czterema bohaterami i dwiema bohaterkami na pokładzie bez dalszych zbędnych kłótni wyruszyła. -Ku-ku-ku-kurs na Sz-sz-sz-sz-szan-grila! - krzyknął Kogut, nie świadomy, że właśnie dostarcza wrogowi tak przez niego pożądaną informację...
***
Hpion ściągnął z uszu słuchawki. Nareszcie wie, gdzie skierować swoje pierwsze kroki! -Szan-grila... to ta stara świątynia w Indiach... - mruknął do siebie. - A więc to tam jest Fontanna Młodości? Dziwne, że przez tyle lat nikt jej nie odnalazł... no nic. Trzeba o tym powiadomić centralę! Z tymi słowy Sasza wyjął z nesesera walkie-talkie i je uruchomił. W tym momencie włączył się alarm. -Szlag! Na śmierć zapomniałem... przecież NSA inwigiluje cały świat... w ich siedzibie jest pełno wszelkich podsłuchów! - mruknął, po czym spojrzał na korytarz, z którego dobiegał już dźwięk biegnących strażników. Biedny szpieg westchnął, odwrócił się, po czym wyskoczył przez okno, otwierając w powietrzu ukryty pod ubraniem spadochron. Stąd blisko było już na lotnisko, gdzie będzie mógł wrócić do Rosji. W USA już raczej nie ma czego szukać.
***
JAK TO "DALIŚCIE SIĘ ZDEKONSPIROWAĆ"!? - wrzasnął Szczurin, gdy S. Hpion zakończył składanie raportu z feralnej misji. - POTRZEBUJĘ LUDZI W NSA! BEZ TEGO ROSJA TRACI DOSTĘP DO NAJLEPSZEGO ŹRÓDŁA INFORMACJI W CAŁEJ AMERYCE! - Vladimir nie starał się kryć oburzenia. - ŚWIĘTEJ PAMIĘCI TOWARISZCZ STALIN W TYM MOMENCIE WYSŁAŁBY WAS DO ŁAGRÓW! -A-a-a-ale... w-w-w-wiem, g-g-g-gdzie j-j-j-jest F-f-f-fontanna M-m-m-młodości... - wyjąkał szpieg, kuląc się ze strachu za krzesłem. - N-n-n-niech p-p-p-pan n-n-n-nie k-k-k-krzyczy... -Wiecie, gdzie to jest? - spytał Szczurin. Jego głos natychmiast się zmienił: zamiast wściekłości brzmiało w nim teraz zaciekawienie i radość. - Od tego trzeba było zacząć! Trzeba to opić! - prezydent wstał, podszedł do szafki stojącej pod ścianą naprzeciwko drzwi i wyciągnął z niej dwa kieliszki i butelkę rosyjskiej Vodki 370%. -No, to mówcie. - rzekł Vladimir bez zająknięcia po trzeciej kolejce. (należy pamiętać, że w RPG "Ludzki Żywot" postaci rasy Rosjanin mają +100% do odporności na mróz i +200% do odporności na alkohol.) - Co to za miejsce? -Szan-grila. - odrzekł Hpion, który po trzech kieliszkach całkowicie odzyskał odwagę. - Taka stara świątynia w Indiach. -Doskonale. - Szczurin nie krył zadowolenia. - A teraz szykujcie narzędzia. Jeszcze jeden taki błąd, a skończycie w łagrze! Macie szczęście, że was lubię i że coś jednak wywęszyliście. No. A teraz idźcie, bo się rozmyślę. I poproście tu generała Owodcę! Sasza czym prędzej wyszedł. Po chwili w drzwiach stanął niski (na oko pół metra wzrostu) orzeł w olbrzymiej (na oko metr średnicy) czapce i mundurze wojskowym. -Wzywaliście mnie, towariszczu prezidentie? -Tak. - odrzekł Szczurin, podając Dymitrowi (tak bowiem nazywał się generał) Rosyjską Vodke 370% w kieliszku (oczywiście tym samym, z którego wcześniej pił Hpion, po co brudzić następny?) - Udało nam się zlokalizować Fontannę Młodości. Znajduje się ona w Szan-grila, w Indiach... rozumiecie? -Na razie tak. - odrzekł D. Owodca, nieufnie patrząc na podany mu napitek. -Ale nie jesteśmy jedynymi, którzy jej szukają. Amerykańsko-polskie shpiony, wrogowie wspaniałego Narodu Rosyjskiego, dzisiaj wyruszyli w jej poszukiwanie. Nasza flota musi dotrzeć do Szan-grila przed nimi! -Da! (Tak jest!) - odrzekł Dymitr, zasalutował (a raczej próbował zasalutować, bo jego krótkie skrzydełko nie sięgało do ronda olbrzymiej czapki), wypił podany mu kieliszek i wyszedł. Zaledwie zamknęły się za nim drzwi, Vladimir chwycił butelkę i duszkiem wypił wszystko, co w niej zostało. Musiał się odstresować. -Rozpoczyna się wielka gra... - mruknął.
***
Dymitr Owodca stanął na pokładzie okrętu flagowego. -Wypływać. Kurs na Indie. - rzucił krótko, po czym ruszył do kajuty kapitana, by odpocząć po męczącym locie z Moskwy do jednego z morskich garnizonów. Po chwili rosyjska flota wojenna wypłynęła z portu i skierowała się na południe. -Rozpoczyna się wielka gra... - mruknął Dymitr.
***
Tymczasem inny wielki dowódca floty przebywał w swej tajnej kryjówce, na niewielkiej, skalistej wysepce, gdzieś na Oceanie Niespokojnym... Kapitan O'Gryzek spoglądał przez okno swojego gabinetu. Właściwie zarówno określenie "okno" jak i "gabinet" było dość szumne - w praktyce była to po prostu niewielka jaskinia, do której wstawiono drewniane drzwi, biurko, kilka krzeseł i szafę. Okno zaś było wybitą w cienkiej w tym miejscu ścianie dziurą, wychodzącą na zdecydowanie większą i częściowo zalaną jaskinię, z której długim tunelem można było wypłynąć na pełne morze. W jaskini owej stała duma kapitana - okręt HMS "Niepogryziony". Po pokładzie okrętu, posadce jaskini i porozstawianych tu i ówdzie rusztowaniach i mostach kręciło się wielu piratów. Tutaj właśnie, w systemie jaskiń pod tą niepozorną, bezimienną wysepką, piraci urządzili sobie kryjówkę. Z zamyślenia O'Gryzka wyrwało pukanie do drzwi. -Proszę! - krzyknął. Do gabinetu wszedł Janusz - pierwszy oficer bosman na "Niepogryzionym", wysoki, dobrze zbudowany szczur w zielonej kamizelce i chuście tegoż koloru na głowie. -Kapitanie! - zameldował. - Nasi wywiadowcy donoszą, że Rosjanie wypłynęli dziś w morze flotą wojenną, bez żadnej zapowiedzi, i kierują się w stronę Indii. Z informacji szpiegów wynika, że znaleźli Wodę Życia i płyną po nią! -Ach, Woda Życia! - rzekł kapitan. - Wiadomo, kto nimi dowodzi? -Dymitr Owodca. -Co!? Ten zdrajca... ten drań... ten... ten... - O'Gryzek miał wyraźne kłopoty ze znalezieniem określenia dostatecznie obraźliwego, by wyrazić, co sądzi o Owodcy, i jednocześnie dostatecznie przyzwoitego, by można je było tutaj zapisać. - To przez niego straciłem nogę i zostałem schwytany przez naszych wrogów!Musimy ich powstrzymać! -A więc kiedy wyruszamy? -NATYCHMIAST! -Tak jest! - rzucił szybko Janusz i czym prędzej wyszedł; jeszcze nigdy nie widział kapitana tak wzburzonego. O'Gryzek powoli się uspokoił i ponownie podszedł do okna, przyglądając się przygotowaniom. -Rozpoczyna się wielka gra... - mruknął.
***
Tymczasem Kretanic (bo tak nasi bohaterowie na poczekaniu nazwali swój okręt) minął deltę Wisły i wypłynął na pełne morze. Kretes słuchał kieszonkowego radia, które wziął ze sobą. Gdy nagle... -Przerywamy nasz program, by nadać ważny komunikat! Rosyjska flota wojenna dziś nagle a niespodziewanie wypłynęła z portu i skierowała się w stronę Indii. Czyżby miało to oznaczać początek III Wojny Światowej? Po tym krótkim komunikacie z radia znów popłynęła muzyka. -Płyną do... Indii? - spytał Kretes. - Przecież i my się tam kierujemy! Zbieg okoliczności? -Sądzisz, że Rosjanie także płyną do Szan-grila, by otrzymać wskazówki o położeniu Wody Życia? - spytał Reksio. -W takim razie trzeba ich powstrzymać! - zakrzyknął komandor. -Ro-ro-ro-rozpoczyna się wwwwwielka gra... - mruknął Kogut.
Gdzie znajduje się Woda Życia? Kto wygra wielką grę? Czy III Wojną Światowa wybuchnie? Tego dowiecie się z kolejnych rozdziałów.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Śr, 21 maja 2014, 16:53 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Długość rozdziału: 10573 bez spacji, 12419 ze spacjami. Długość całości: 27476 bez spacji, 32345 ze spacjami.
Rozdział 3 Szan-grila
18.11.2014 Generał Owodca stał na pokładzie statku flagowego "Mest' tsarya Vladymira" (Zemsta Cara Vladimira) i przez lunetę przepatrywał morze przed płynącą flotą. Już od dwóch tygodni stale płynęli na południe. Dotąd nic i nikt nie stanął im na przeszkodzie... czy to nie dziwne? Nagle na horyzoncie dostrzegł kilka malutkich, szybko się zbliżających punktów. -Jakaś flota się zbliża! - usłyszał w tym samym momencie krzyk z bocianiego gniazda. - Na czele płynie okręt pod banderą ze szczurzą czaszką! -Przygotować się do walki. - rzucił krótko Dymitr.
***
Kapitan O'Gryzek siedział w swojej kajucie na pokładzie "Niepogryzionego". Już wkrótce prawdopodobnie zaatakują Rosjan u wybrzeży Indii. Nagle do kajuty wbiegł majtek. -Panie kap... - nagle marynarz zorientował się, że popełnił poważny błąd, cofnął się, zamknął drzwi, zapukał i znowu wszedł. - Panie kapitanie! Rosyjska flota wojenna na horyzoncie! Na czele płynie "Zemsta"! -Zemsta? To ich najpotężniejszy statek. Trudno będzie ich pokonać. Tym niemniej przygotujcie się do ataku.
***
Już wkrótce dwie wrogie floty - piracka i Rosyjska - zaczęły się do siebie powoli zbliżać, wytaczając armaty i szykując broń. Jako pierwszy ostrzał wroga rozpoczął "Niepogryziony". Otworzył ogień z lewej burty do "Mest'y", druzgocząc maszt radiowy i uszkadzając jedno z dział. Na pomoc rosyjskiemu flagowcowi natychmiast ruszył pancernik "Voyna" (Wojna), zachodząc od prawej burty statek O'Gryzka. Drogę zagrodził mu jednak "Wstręt" - lekki niszczyciel piratów. Piracki okręt zręcznie omijał salwy swego potężnego, lecz powolnego przeciwnika, samemu gęsto się ostrzeliwując. Tymczasem na obu skrzydłach rozgorzały pojedynki - na lewym rosyjski lotniskowiec "Mat' " (Matka) wraz z eskortującym go lekkim krążownikiem "Geroy" (Bohater) toczył walkę z piracką kanonierką "Szczurza Perła", zaś na prawym korweta "Patriot" (Patriota) ostrzeliwała się z fregatą "Mord". Dalsze okręty zatonęły w zgiełku i ruchu i nie można było dostrzec ich ani z pokładu "Niepogryzionego", ani "Mest'y". O'Gryzek przyglądał się bitwie ze swej kajuty. Widział wyraźną przewagę w uzbrojeniu wroga. Na rosyjskich okrętach było jednak znacznie mniej ludzi, niż na statkach piratów. Należało jak najszybciej przystąpić do abordażu. Okazja nadarzyła się, gdy nagły podmuch wiatru mocno przybliżył "Niepogryzionego" do flagowca Rosjan, tak, że statki niemal zetknęły się burtami. Kapitan nie czekał na lepszy moment. -Do abordażu! - wrzasnął. Piraci natychmiast zaczęli przeskakiwać na pokład "Mest'y" i przerzucać przez burtę trapy, deski i liny. -Na pohybel ruskim świniom! - wrzeszczeli. - Bij Bolszewika! Do boju! Rosyjscy marynarze odpowiedzieli ostrą salwą z karabinów w kierunku atakujących. Paru piratów spadło do morza, ale reszta tym ostrzej zaczęła wdzierać się na pokład flagowego okrętu, zmuszając Rosjan do cofania się. O'Gryzek osobiście prowadził szturm. Sam usiekł wielu wrogów, a kilku wypchnął ramionami za burtę. Nagle wśród tłumu mignęła mu twarz Dymitra Owodcy. -To on... - syknął, po czym ruszył na rosyjskiego generała. Ten, widząc szarżującego prosto na niego jednonogiego pirata, natychmiast rzucił się do ucieczki. Dosłownie w ostatniej chwili wpadł do swojej kajuty i zamknął ją od środka - w przeciwnym razie zginąłby niechybnie rozpłatany szablą kapitana. O'Gryzek tymczasem zorientował się, że odłączył się od swoich i ze wszystkich stron otoczony jest przez wroga. I zapewne drogo by przypłacił ten moment szału, gdyby nie załoga "Wstrętu", który, posławszy wreszcie na dno "Voyne", zaatakował "Mest'e" od drugiej burty, zmuszając wroga do walki na dwa fronty. Wykorzystując chwilę zamieszania w szeregach wroga kapitan, bijąc szablą na wszystkie strony, dobrnął jakoś do swoich. Tymczasem generał D. Owodca, jak przystało na odważnego i doświadczonego żołnierza, zasiadł na krześle, wyciągnął krótkofalówkę i połączył się ze swoim pierwszym oficerem, przyglądając się bitwie przez okno kajuty wychodzące na pokład. -Wania, nie ma rady. Zmusili nas do ostateczności: wypuśćcie Gazowy Legion! Wania, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, biegiem rzucił się do sterówki. Wpadłszy do środka, stanął za sterem, podniósł szklaną osłonę nad guzikiem podpisanym "Gazowy Legion" i z ociąganiem go wcisnął. Natychmiast otworzyły się ukryte w pokładzie statku włazy i z ukrytego pod nim pomieszczenia wyszło dziesięciu... dwudziestu... trzydziestu... czterdziestu dwóch zmutowanych Mrocznych Panów Z Gazowni. Każdy z nich miał na piersiach wypisane litery "Mk" i rzymską cyfrę od 1 do 42. W powietrzu rozniósł się zapach palonego gazu ziemnego i kilku z nich, wykorzystując swoje kończyny jako silniki odrzutowe, wzbiło się w powietrze, skąd rozpoczęli ostrzał pociskami energetycznymi. Reszta rozpoczęła walkę wręcz z piratami. Szczury dzielnie się broniły, lecz nie miały szans w walce z tak silnym przeciwnikiem. Wielu z nich padło, reszta została otoczona na środku pokładu. -Łuczywa! - krzyknął nagle jeden z nich w stronę tych pozostałych na "Niepogryzionym". - Dajcie tu łuczywa! Już po chwili większość Mrocznych Panów stanęła w płomieniach. Niestety, nie na wszystkich to zadziałało. Jeden z nich, oznaczony numerem "Mk XXIII" wydawał się być odporny na ogień. Chociaż spośród pozostałych wielu spłonęło, to sporo z nich, ugasiwszy się poprzez zanurkowanie w oceanie, ponownie ruszyło do walki. Jednak łuczywa dały piratom to, czego najbardziej w tym momencie potrzebowali: możliwość ucieczki. -Odwrót! - zakrzyknął O'Gryzek, po czym piraci rzucili się w kierunku "Niepogryzionego". Tam, osłaniani przez działa statku, nie musieli już obawiać się Panów Z Gazowni. Tymczasem mutanty, nie zaspokoiwszy jak widać żądzy zniszczenia, ale nie mogąc jej wyładować na ukrytych na statku piratach, zaatakowały słabsze i gorzej uzbrojone statki, nie patrząc nawet na ich bandery. Już po kilku minutach z obu flot pozostały tylko nadpalone szczątki statków i nieliczni ocalali, płynący co prędzej do swoich statków flagowych, tylko dzięki swemu potężnemu uzbrojeniu ocalałych z pogromu. O'Gryzek spoglądał z przerażeniem po pobojowisku. -Moja flota... moja piękna flota... zniszczona... KRWI! - O'Gryzek obrócił się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała "Mest' ", tylko po to, by ujrzeć wrogi okręt szybko odpływający w kierunku południowo-zachodnim. - Tchórze! - ryknął kapitan. - Uciekają z podkulonymi ogonami... za nimi!
***
-Jeste-ste-steśmy nnnna mie-miejscu! - zagdakał Kogut, wstrzymując 'Kretanica". Od wczoraj płynęli Gangesem. Trzeba przyznać, że statek rozwijał naprawdę olbrzymią prędkość: w ciągu dwóch tygodni przepłynęli Bałtyk od ujścia Wisły aż po Cieśniny Duńskie, opłynęli całą Europę, przez Cieśninę Giblar... Gibrar... tą, której nazwy nie potrafi wypowiedzieć żaden normalny człowiek wpłynęli na Morze Śródziemne, skąd przez Kanał Sueski i Morze Czerwone wypłynęli na Ocean Indyjski. Stamtąd pożeglowali na Zachód aż do wybrzeży Indii, które opłynęli dookoła i wpłynęli na Ganges dnia 17. 11. Roku Pańskiego 2014. A teraz, po całym dniu uciążliwej żeglugi, dopłynęli wreszcie do Szan-grila - tajemniczej krainy w samym sercu Indii, gdzie ponoć można otrzymać odpowiedź na każde pytanie... takie jakby starożytne Google, ale trzeba się pofatygować i samemu tam pójść, nie wystarczy wpisać pytania w wyszukiwarkę. Wracając do rzeczy, nasi bohaterowie opuścili statek i udali się do bram Szan-grila. A były to bramy wspaniałe, kamienne, pięknie zdobione... co? Mam przestać lać wodę i wracać do rzeczy? Ech, no dobra, niech wam będzie... Reksio podszedł do bramy. Przez sto lat nic a nic się nie zmieniła, jakby czas nie miał nad nią żadnej władzy. Rozejrzał się. Gdzieś tu czaiło się Zwierze Hanoi - strażnik wrót Szan-grila. Powinno ono za chwilę wyłonić się z gąszczu - tak przynajmniej było przy ostatniej jego tutaj wizycie. -Zwierzu Hanoi... - zawołał cicho Kretes. -Tak? - zza drzew wyłoniła się słoniowa głowa w szkarłatnym turbanie. - Poczekajcie chwilę! Nie mogę teraz. Biorę prysznic. ("HAHAHAHAHA! Skoro mi zabraniacie lać wody, to robi to za mnie ktoś inny!" - pomyślał twórca opowiadania.) - po tych słowach głowa ponownie zniknęła w gąszczu. Tak więc nasi bohaterowie czekali chwilę, potem drugą, a nawet trzecią. Wreszcie drzewa rozsunęły się i wyszedł zza nich strażnik bramy w całej swojej okazałości. -No, Hanoju - rzekł Kretes ze śmiechem. - W ogóle się przez te sto lat nie postarzałeś! -Przejdźmy do rzeczy. - Hanoi nie miał jak widać nastroju na dluższe pogawędki ze starymi znajomymi. - Mam otworzyć bramę, tak? Dobrze, ale najpierw musicie rozwiązać zagadkę na pięterku... -Wiemy, wiemy - przerwał mu Kretes, wchodząc po schodach na piętro. -Ale... -Spokojnie, Hanoi! Nie musisz tłumaczyć. Już tu raz przecież byliśmy... -Ale zagadka się zmieniła! -Co? - Kretes zatrzymał się w pół kroku. - To poszukiwacz przygód przybywa do starożytnej wersji Google, żeby mu podpowiedziano, gdzie czegoś szukać, a tu mu zagadki zmieniają? Skandal! -To ja może wyjaśnię, o co chodzi...
***
Uporawszy się z nową zagadką w drzwiach, nasi bohaterowie wkroczyli do Szan-grila. -Wwwwwy przo-przodem. - powiedział Kogut do Reksia i Kretesa. -Ale dlaczego my? - spytał głupio komandor. -Bo wwwwwwwwy znaaaaacie te-teren. - odrzekł Korneliusz. -No dalej, Kretesku! Chyba się nie boisz? - spytała Molly. -Owszem, boję się, że ogłuchnę po wejściu. Ale dobrze, niech tak będzie. Najwyżej wy mi będziecie płacić za laryngologa! - po tych słowach kret niepewnie ruszył za Dzielnym Psem. Tak jak się spodziewał, wewnątrz powitał go śpiew Hipisów. Jakimś cudem udało mu się zachować słuch, ale mimo wszystko pośpiesznie przeszedł obok śpiewaków i skierował do wejścia do świątyni. Nagle przed nim mistycznie pojawił się Kan-Guru - guru tamtejszej śpiewającej społeczności. -Witajcie, przybysze z daleka. Jestem Kan, Guru tutejszej społeczności. Pragniecie wejść do świątyni i zobaczyć Wielkich Mędrców. Niestety, skorzystaliście już raz z tej łaski i nie możecie ponownie wejść do środka. -CO!? - reakcja Kretesa była równie przewidywalna, co niestosowna dla świętego męża mającego się spotkać z Wielkimi Mędrcami. - JAK TO NIE MOŻEMY!? CZEGOŚ NAM BRAKUJE!? -Twoje emocje, krecie, uniemożliwiają ci ponowne spotkanie z Mędrcami. Blask ich świetności mógłby cię spalić na miejscu. Niestety, nie mogę was po raz drugi wpuścić do środa. -I ccccco te-teraz? - spytał Kogut. -A to - warknął Kretes z poirytowaniem - że skoro my jesteśmy niegodnymi poganami i chcą nas spalić na stosie blaskiem świetności, to jaśnie szanowny pan Rosół będzie musiał wejść do środka i porozmawiać z Mędrcami. -Ale ja-ja-jak to? Mmmmy? -Tak, wy. My za dobrze znamy teren. Już raz nas próbowali ogłuszyć, zamęczyć i doprowadzić na skraj załamania psychicznego i w obawie o nasze zdrowie nie chcą nas znowu wpuścić! Teraz wasza kolej, żeby się pomęczyć! -Ech... nnnno do-dobrze... - mruknął Kogut i ze zrezygnowaniem powlókł się do Kana-Guru po dalsze wskazówki.
***
Po kilku godzinach wreszcie bramy Szan-grila ponownie się otwarły i wyszły przez nie dwa koguty. Wynalazca trzymał pod pachą okrągłe zawiniątko. -I co? - spytał Kretes. -I nnnic. Da-da-dali nam po-po-po-poprostu ten pa-pakunek i po-po-powiedzieli, żżże wska-ka-każe nam drogę do Źró-Źródła. -A co jest w środku? - zadał rzeczowe pytanie Reksio. -Nnnnie za-zaglądaliśmy. - Kogut odwinął płótno, ukazując... -Kamienna czaszka? - spytał z niedowierzaniem Kretes. Co to ma... - nagle kret zamarł, wpatrując się w oczy czaszki. -Kretesie? -Kkkkkretesie, cccco sie sta-stalo? -Litwo... ojczyzno moja... tańce, hulanka, swawola... w Tyńcu, w gospodzie "Pod lutym turem"... To lubię, rzekłem, to lubię... -Co on bredzi!? - nie wytrzymała Molly. -Ta czaszka go opętała... - powiedziała Kari, szybko nakrywając czaszkę z powrotem. - Słyszałam kiedyś o takim przypadku. Osoba opętana zdobyła część wiedzy ducha, który ją opętał, ale straciła umiejętność logicznego myślenia, a nawet nie był w stanie normalnie się porozumiewać, mógł jedynie cytować słowa innych, które kiedyś usłyszał. Jednak duch kontrolował jedynie umysł - ciało było samodzielne, a bez umysłu duch musiał korzystać z pomocy innych, porozumiewając się z nimi wierszami... -Czy taki stan długo się utrzymał? -Dopóki opętany nie zrobił tego, czego żądał od niego duch. -W takim razie - Reksio wstał i ruszył w kierunku łodzi, po raz pierwszy od początku wyprawy naprawdę zdeterminowany, by ratować przyjaciela. - musimy odnaleźć Źródło Młodości, bo tego chce ten duch.
Czy uda się uratować Kretesa? Gdzie znajduje się Woda Życia? I czy po "wizycie" rosyjskiej armii coś zostanie z Szan-grila? Tego dowiecie się z kolejnych rozdziałów.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Pn, 26 maja 2014, 20:05 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Długość rozdziału: 11191 bez spacji, 13146 ze spacjami. W sumie wychodzi 38667 bez spacji, 45491 ze spacjami.
Rozdział 4 Na tropie Fontanny
19.11.2014 -GDZIE TO JEST!? - spytał grzecznie Dymitr Owodca. -Tego, czego szukacie, nie ma w Szan-grila. - odrzekł Kan-Guru spokojnie, jakby nie widział skierowanych w jego stronę karabinów rosyjskiej piechoty morskiej. - Źródło Wiecznego Życia jest ukryte przed oczyma śmiertelnych. -ZADAŁEM PYTANIE: GDZIE - TO - JEST!? - powtórzył generał. -To zdradzić mogą ci tylko Wielcy Mędrcy. Nie mogę ciebie niestety do nich dopuścić. Nie jesteś godzien ujrzenia ich. -JA NIE JESTEM GODZIEN!? WIESZ, DO KOGO PRZEMAWIASZ, TY GŁUPCZE!? JESTEM GENERAŁ DYMITR IWANOWIC OWODCA Z ROSYJSKIEJ ARMII! NA CAŁYM ŚWIECIE TRUDNO O KOGOŚ GODNIEJSZEGO! -Twoje emocje... musisz nauczyć się je kontrolować. -JA CI ZARAZ DAM... - Dymitr w końcu stracił cierpliwość. Wyszarpnął z kabury pistolet i strzelił do Guru z bliskiej odległości. Efekt był zgoła nieoczekiwany: kula tuż przed twarzą kangura nagle straciła prędkość i kompletnie niegroźna spadła mu na kolana. W tym samym momencie jakaś potężna siła uniosła Owodcę i jego żołnierzy i odrzuciła w kierunku bramy Szan-grila, która natychmiast się zamknęły, gdy tylko przez nie przelecieli. -Prezydent będzie wściekły, gdy wrócimy z niczym... - mruknął jeden z żołnierzy, wstając.
***
-HPIOOOOOOOOOON!!! Sasza usłyszał donośny krzyk i wiedział już, że za kilka minut czeka go długa podróż do łagru. Albo krótka na plac egzekucyjny. Zależy od humoru prezydenta. Wstał od swojego biurka, przeszedł korytarzem i wszedł do gabinetu Szczurina. -Wzywaliście mnie, towariszczu prezidentie? -JA WAM ZARAZ DAM TOWARISZCZA PREZIDENTA! TY... TY DRANIU! JAKIE INFORMACJE MI PRZYNIEŚLIŚCIE!? PRZEZ WAS STRACIŁEM HONOR I CAŁĄ FLOTĘ WOJENNĄ! -Ale... o czym wy mówicie, towariszczu... -A O TYM, ŻE W TYM CAŁYM SZAN-GRILA NIE MA ŻADNEJ FONTANNY MŁODOŚCI! -Ale to chyba dobrze... ci szpiedzy też jej w takim razie nie zdobyli... -ALE OTRZYMALI TAM PODPOWIEDŹ, JAK DO NIEJ DOTRZEĆ! A MY NIE WIEMY NIC! DOSYĆ TEGO: JEDZIECIE DO ŁAGRU! -Ale... towariszczu... kto będzie dla was szpiegował? - spytał niepewnie wilk. -JUŻ JA SOBIE ZNAJDĘ NOWEGO SZPIEGA! A TERAZ WYPAD! - uciął "rozmowę" Vladimir. -Tak jest! - odrzekł szybko Hpion, zasalutował i czym prędzej wyszedł. Szczurin tymczasem podniósł z biurka telefon i wykręcił numer do prezesa KGB. -Zgarnijcie Saszę Hpiona. Ma trafić do łagru. Zbyt wiele razy się na nim zawiodłem.
***
Tymczasem gdzieś na Oceanie Indyjskim doskonale nam już znana łódź i jego sześcioosobowa załoga bez celu i bez żadnych pomysłów, gdzie jest to, czego szukają, płynęła przed siebie. Kretes od kilku godzin w kółko powtarzał te same słowa: -Mieniowski... do kraju tego... pięcioro na zachód ruszy... -Czy ktoś go może jakoś choć na chwilę uciszyć!? - nie wytrzymała w końcu Molly. -Nie możemy. Bez jego wskazówek nie znajdziemy Wody Życia. - odrzekł Reksio. "Z nimi też nam nie idzie", dopowiedział w myślach. -Kogucie, może sprawdź jeszcze raz, czy w pamiętniku kapitana nie ma jakichś wskazówek? -Spra-ra-rawdzaaaaałem już ki-ki-kilka ra-razy. Dzia-dziadek w swoim pa-pamiętniku... - w tym momencie Kogut uderzył się skrzydłem w czoło. - Pa-pa-pamiętnik! Nnnno ja-ja-ja-jasne! - Wynalazca najwidoczniej zrozumiał wreszcie wskazówki Kretesa. - Mie-Mieniowki... Ba-Ba-Baury Mieniowskkkkki, sła-sławny pi-pisarz, auuuuuuuutor "pa-pa-pamiętników". -Mieniowski pod ko-ko-koniec życia był gu-gu-gubernatorem Ma-Madagaskkkkaru. - dodał Korneliusz. - "Ddddo kkkkraju te-te-tego pi-pięcioro na zzzzzach-chód ruszy"... Mu-mu-musimy prze-prze-przeszukkkać ws-wschodnie wy-wybrzeża Ma-Madagaskkkaru! -A więc o to chodziło... - mruknął Reksio. - no, w drogę!
***
Szczurin z zadowoleniem opuścił od ucha telefon. Jego nowy szpieg w NSA spisał się świetnie: na ekranie laptopa Vladimira wyświetlony był obraz "Kretanica" płynącego przez ocean, a obok znajdowały się stale się zmieniające współrzędne geograficzne statku. Prezydent Rosji wykręcił numer Dymitra Owodcy. -Dymitr. Zmiana planów. Za chwilę przyślę wam współrzędne statku, którym płyną ci amerykańscy szpiedzy. Musicie ich schwytać i dowiedzieć się, gdzie jest Woda Życia. - z tymi słowy Vladimir przesłał przez internet dane z dostarczonego mu przez wywiad pendrive'a na komputer pokładowy "Mest'y tsarya Vladymira". Owodca spojrzał na ekran komputera. -Nie wiem, czy ich dogonimy. Poruszają się od nas o wiele szybciej... -DYMITR! OD CZEGO MACIE NA POKŁADZIE EKSPERYMENTALNY SILNIK ODRZUTOWY!? PO PROSTU GO URUCHOMCIE! Generał niezbyt się palił do testowania kolejnego eksperymentalnego wynalazku, który łatwo mógł wysadzić jego ostatni okręt w powietrze. Ale rozkaz to rozkaz... -Tak jest.
***
20.11.2014 Nasi bohaterowie przybili wreszcie do wschodniego wybrzeża Madagaskaru, a konkretnie do pewnego nieznanego z nazwy portu. Przystań wyglądała na opuszczoną. Pomost był podziurawiony, a nieliczne budynki zaniedbane. Zaledwie jednak zeszli na brzeg, podszedł do nich wysoki wilk w kapeluszu, okularach i białej koszuli. -Witacie na Madagaskarze! - rzekł do nich. - Cóż was sprowadza w te strony? Od wielu miesięcy nie było tu żadnych turystów. Wszyscy opuścili wioskę, tylko ja zostałem. Na starość człowiek nie lubi się przeprowadzać... jestem Stephen P, miejscowy hotelarz. Czy nie zechcą państwo odpocząć w moim hotelu? -Eee... tak. - odpowiedział Reksio, jednocześnie dyskretnie dając sygnał Kogutowi, by w razie potrzeby uciszył Kretesa. Stephen poprowadził ich przez wioskę do niewielkiego, drewnianego domku, szumnie nazwanego "hotelem". Wystrój był równie skromny, co zewnętrzny wygląd: kilka dwuosobowych pokoi, w każdym stół, dwa krzesła, dwa łóżka, szafa oraz WC. Do tego łazienka z dwoma prysznicami i jadalnia. Stephen wszedł do środka i zapalił światło. Natychmiast wnętrze stało się bardziej przytulne. Szóstka podróżników niepewnie wkroczyła za nim. Uiściwszy niezbędną opłatę, nasi bohaterowie wraz z gospodarzem zasiedli do stołu. -A więc co was tu sprowadza? - spytał hotelarz. -Turystyka. - skłamał Reksio. W tym jednak momencie Kretes jęknął i znów zaczął bredzić. -Turystyka? Bardzo ciekawe. A więc jeździcie po całym świecie i zwiedzacie ciekawe miejsca wraz z kretem opętanym przez ducha, tak? - nasi bohaterowie poderwali się, gotowi do obrony. - Nie bójcie się. W młodości też byłem poszukiwaczem przygód. Pomogę wam. A teraz opowiadajcie: czego szukacie?
***
Cały dzień nasi bohaterowie spędzili w hotelu na rozmowach ze Stephenem P. Hotelarz opowiadał im historie z czasów młodości, oni zaś wspominali swoje dawne przygody. Wreszcie nadszedł wieczór. -Cóż, trzeba ruszać w drogę. - powiedział wreszcie Reksio i wyszedł z hotelu. -STOYAT! (STAĆ!) - usłyszał nagle przed sobą. Przed hotelem stał oddział uzbrojonych rosyjskich żołnierzy.
***
Generał Owodca wyciągnął krótki, ozdobny pałasz, który zwykle nosił przy boku. Z bronią białą w ręku wyglądał jeszcze bardziej komicznie, niż zwykle. -Gdzie to jest? - spytał spokojnie, podchodząc do Koguta. -Nnnnnic im nnnnnnnie mó-mówcie! - odrzekł odważnie Wynalazca. - Je-jestem go-gotoooowy nnnnnnna śmierć. -Słyszałeś. - odpowiedział Reksio. Owodca zastanowił się chwilę. -Niewłaściwy punkt nacisku... - mruknął w końcu. - Dajcie tu dziewczynę! Żołnierze natychmiast chwycili Kari Matę i poprowadzili do generała. -Czy dalej nie macie zamiaru nic mówić? - spytał ponownie wojskowy. Reksio westchnął cicho, zamknął oczy i walczył przez chwilę z samym sobą. -Dobrze. Wygrałeś. - odrzekł w końcu dzielny pies. - Nie wiemy, gdzie jest Woda Życia. Ale prawdopodobnie znajduje się gdzieś na wschodnim wybrzeżu Madagaskaru. -Co dokładnie powiedzieli Wielcy Mędrcy? -Nic. Dali nam tylko tą kamienną czaszkę. - Molly pokazała czaszkę Owodcy, modląc się po cichu, by ta go opętała. Generał obejrzał artefakt z miną znawcy, omijając jednak oczy. Nie po raz pierwszy poszukiwał starożytnych artefaktów dla Szczurina. -Kogo opętała? -Miałeś, chamie, złoty róg, ostał ci się jeno sznur... - zaczął w tym momencie znów bredzić Kretes. Owodca zwrócił uwagę na dziwne ruchy, które wykonywał łapką przy mówieniu. Dymitr poprowadził podróżników do niewielkiego, turystycznego stolika, na którym leżało kilka map, kompas i turystyczna lampka. Posadziwszy Kretesa przy stole, generał dał mu ołówek i podsunął kartkę papieru. -Do kraju tego... pięciu na zachód ruszy... - powtórzył kret, jednocześnie rysując coś na kartce. Gdy skończył, generał odwrócił kartkę. -Tak myślałem. - mruknął, pokazując szkic - a właściwie napis w piśmie obrazkowym - naszym bohaterom. - Jak myślicie, co to za język? -Kretes nie znał żadnych starożytnych języków... - mruknął Reksio - chociaż... umiał czytać hieroglify. -Ach, tak... - generał nie krył zadowolenia. - Iwan! Pozwólcie no tu. - krzyknął do jednego z żołnierzy. Iwan Nikolajowic Teligent, bo tak nazywał się żołnierz, z wykształcenia był archeologiem. Ten wysoki i dobrze zbudowany kogut pół życia spędził na studiowaniu, a w trakcie studiów nauczył się łaciny, starogreckiego, staroegipskiego, sumeryjskiego i kilku innych języków. Zaś drugą połowę... no cóż, za spiskowanie przeciwko carowi prezydentowi został karnie wcielony do armii. Na szczęście na krótko, tylko dożywotnio. W każdym razie jego znajomość języków wiele razy przydawała się Owodcy i jego żołnierzom w czasie podróży. -Przetłumaczcie mi to. - Dymitr podsunął Iwanowi kartkę. Ten przyjrzał się znakom. -"Od pięknego kwiatu idź na lewo aż do wielkiego żółwia." Nie ma to większego sensu... -Piękny kwiat... piękny kwiat, piękny kwiat, piękny kwiat... - zastanowił się głośno Reksio. Nagle jego wzrok zatrzymał się na jednej z leżących na stole map. - Może chodzi o różę wiatrów? Na lewo... czyli na zachód. -Wielki żółw? Hmmm... - Dymitr wyciągnął mapę Madagaskaru i jego okolic. - Tak myślałem! Wyspa Wielkiego Żółwia. - wskazał piórem napis na mapie. - Niewielka, skalista wysepka u zachodnich wybrzeży Madagaskaru, słabo zbadana. Nazwa pochodzi od jej kształtu. To by było idealne miejsce na schowanie Fontanny! -A więc... - rzekł Reksio, zerkając porozumiewawczo na Koguta. - Skoro nie jesteśmy już wam potrzebni, to może już sobie pójdziemy... - w tym momencie pies i Kogut jednocześnie skoczyli do przodu, przewracając stół na Dymitra i Iwana. Stojący dotąd z boku Korneliusz chwycił stojącą na nim lampkę i rzucił między żołnierzy za plecami jeńców. Zgodnie z oczekiwaniami, lampa zadziałała jak granat zapalający. Kari Mata podniosła z ziemi czaszkę i starannie nakryła płótnem. -Pryskamy! - krzyknął Reksio, po czym sześciu bohaterów, wykorzystując zamieszanie, uciekli z rosyjskiego obozu. Dopiero w przystani zorientowali się, że kogoś brakowało... -Gdzie jest Stephen? - spytała Molly. -Nnnnnnie wwiem. Ost-statni raaaaaaz wwwwwidziałem ggo w ho-ho-hotelu... -Tutaj jestem. - rozległ się w tym momencie szept za ich plecami i z ciemności wyszedł Stephen P we własnej osobie. - Schowałem się przed nimi na zapleczu, a potem zakradłem się na ich okręt - wskazał piękny krążownik, zacumowany obok 'Kretanica" - i trochę tam poprzestawiałem. To ich na chwilę zatrzyma. -Św-świetnie. - szepnął Korneliusz. - Ws-wsiadajmy na pokład! Tak więc sześ... ekhem... siedmiu podróżników ponownie wkroczyło na pokład Kretanica i, nie zwracając uwagi na błyski i krzyki od strony rosyjskiego obozu, wypłynęło z przystani i rozpoczęło kolejną podróż - tym razem na Wyspę Wielkiego Żółwia, gdzieś na zachód od Madagaskaru.
***
-Kap... - majtek, widząc minę O'Gryzka, zorientował się, że znowu zapomniał zapukać. Tak więc wyszedł, zamknął drzwi, zapukał i wszedł ponownie. - Kapitanie! W końcu ich namierzyliśmy! -Gdzie są? - spytał O'Gryzek. Od dwóch dni piraci pływali w tę i z powrotem po okolicach Indii, poszukując zbiegłego okrętu. -U wybrzeży Madagaskaru. Nie znaleźli jeszcze raczej Fontanny... -Więc na co jeszcze czekasz!? Całą naprzód! Musimy ich dorwać, zanim ją znajdą! Inaczej nigdy nie uda mi się zemścić! -Tak jest!
***
21.11.2014 -Ech... wzięliśmy czaszkę, zabraliśmy Kretesa, uciekliśmy im i opóźniliśmy pościg, ale jakąś mapę też mogliśmy zabrać... - mruknęła Molly. Przez całą noc płynęli wzdłuż wybrzeża Madagaskaru. Wyspa nie należała do specjalnie olbrzymich (dopiero piąta co do wielkości na świecie), a "Kretanic" był niezwykle szybki, toteż okrążenie jej nie zajęło im zbyt wiele czasu. Problem zaczął się jednak dopiero, gdy odpłynęli od wybrzeża. I tu dopiero przyszło im pożałować, że faktycznie nie gwizdnęli mapy: pomiędzy setkami podobnych do siebie, skalistych wysepek łatwo było zabłądzić, a jeszcze łatwiej rozbić się. Jakim cudem Nautilus przepłynął między tymi skałkami - jeśli w ogóle dopłynął do celu - to na zawsze miało pozostać jedną z największych tajemnic tego wszechświata. -Ch-ch-ch-chyba za-za-zabłądziliśmy... - oznajmił Kogut, ujrzawszy po raz dziesiąty tę samą wysepkę. Albo bardzo do niej podobną. -Znowu? - mruknęła Molly. -Może my coś na to poradzimy! - rozległ się drwiący okrzyk za ich plecami. Odwrócili się i z przerażeniem ujrzeli... krążownik "Mest' Tsarya Vladymira" nadpływający w ich stronę. Przez barierkę na burcie przechylał się generał D. Owodca, salutując im z szyderczym śmiechem i wskazując na skierowane w ich kierunku dwulufowe działo 20 mm. -Choroba... - mruknął Reksio - Jak im namieszałeś!? - spytał Stephena.
Czy nasi bohaterowie uciekną Rosjanom? Czy kapitan O'Gryzek dokona zemsty? I czy przestanę zadawać te pytania, na które odpowiedzi są oczywiste? Na te i inne pytania odpowiedzi znajdziecie w kolejnych rozdziałach.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Cz, 29 maja 2014, 17:35 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
10327 znaków bez spacji, 12071 z nimi. W sumie 48994 znaki bez, 57562 z.
Rozdział 5 Wyspa Wielkiego Żółwia
21.11.2014 (c.d.) -Znów się spotykamy - rzekł generał Owodca do wchodzących na pokład podróżników, po czym odwrócił się do swoich żołnierzy. - Zapamiętajcie dzień dzisiejszy jako dzień, w którym nie uciekła nam grupka amerykańskich szpiegów! -Jakich szpie... - zaczął Reksio, ale przerwał, zerknąwszy na Stephena. Wilk kulił się za jego plecami, jakby nie chciał, by Rosjanie go dojrzeli, zaś na dźwięk słowa "szpieg" skurczył się jeszcze bardziej. -Już wy dobrze wiecie, jakich! - rzucił krótko Dymitr. - Nie mamy teraz czasu na egzekucję, ale już my zadbamy, żebyście nam więcej nie bruździli. Do karceru ich! Kreta zostawić. Jeszcze się nam przyda. W tym momencie do Owodcy podbiegł sierżant Teligent. -Panie generale! Dalej przesmyki między wyspami są zbyt wąskie. "Mest' " nie będzie w stanie między nimi przepłynąć! -No to na co jeszcze czekacie!? Do szalup! Popłyniemy tam w łodziach.
***
Tak więc sześciu podróżników (bez Kretesa) trafiło do umiejscowionego pod pokładem karceru. Była to niewielka cela - nie więcej, niż dwa na cztery metry - z solidnymi, metalowymi ścianami i okratowanymi drzwiami. Jedynym meblem w pomieszczeniu była drewniana ława. W ścianach znajdował się tylko jeden, niewielki, zaspawany bulaj. Zaledwie drzwi się zatrzasnęły, Kogut dał upust swojej złości na podjętą przez nowego towarzysza nieudolną próbę opóźnienia wroga. -Jjjjjak ty iiiiiiiich pró-próbowałeś op-opóźnić!? - krzyknął ptak. - Ja-ja-jakim cu-cudem tttttttak szy-szy-szybko naprawiiiili tą aaaaaawarie!? CCCCO TY PRÓ-PRÓBOWAŁEŚ ZRO-ZRO-ZROBIĆ!? -Emmm... no... - zająknął się Stephen. - poprzecinałem kilka kabelków... nawet nie wiem, od czego, nie znam się na tym... -STEPHEN! KI-KI-KILKA KA-KABELKÓW MO-MO-MO-MOŻNA ZA-ZALUTOWAĆ W KI-KI-KILKA MI-MINUT! TTTTTTTTO ŻA-ŻA-ŻADNE OPPPPÓŹNIENIE! -TRZEBA BYŁO SAMEMU TU PRZYJŚĆ I ZROBIĆ TO LEPIEJ! - nie wytrzymał wilk. -Spokojnie, chłopaki! - przerwała im Kari. - Zamiast się kłócić, zastanówmy się, jak stąd uciec! Tymczasem przez ścianę celi słychać już było odpływających Rosjan. Bohaterowie podeszli do bulaju i ujrzeli płynące szalupy, wypełnione żołnierzami. W pierwszej siedział generał Owodca wraz z komandorem Kretesem, sierżantem Teligentem i kilkoma nieznanymi ze stopnia żołnierzami. -Na statku nie zostało raczej wielu żołnierzy. Musimy to sprytnie rozwiązać... - mruknął Reksio. Tymczasem Kogut przyjrzał się drzwiom celi. -Drzwi so-so-solidne... - mruknął, obstukując kraty. - Za-za-zamek skompliko-ko-kowany... aaaale za-zawiasy pry-pry-prymitywne. Po-po-potrzeeeba nam do-do-dobrej dźwiiiigniiii... - Kogut odwrócił się i podniósł ławę. - Po-pomóżcie mmmmi! Wspólnymi siłami nasi bohaterowie wsunęli ławę między kraty i, wykorzystując ją jako dźwignię, ściągnęli drzwi z zawiasów. Kilku żołnierzy, którzy mieli nieszczęście także zostać ściągniętymi przez hałas towarzyszący tej czynności, skończyło na podłodze z rozbitymi głowami. Szóstka bohaterów ruszyła biegiem przez korytarz, roztrącając po drodze strażników. Po kilku minutach biegu byli już na pokładzie. -STOYAT! - krzyknął najbliższy żołnierz podnosząc karabin, jednak w tym samym momencie padł znokautowany gaśnicą, zerwaną po drodze ze ściany przez Korneliusza. Jego koledzy natychmiast rozpoczęli ostrzał, na szczęście jednak Reksio i jego towarzysze w porę schowali się za stojącymi i leżącymi na pokładzie przedmiotami. Sytuacja była patowa: nie mieli szans na pójście chociaż krok dalej, nie mogli się też cofnąć ani walczyć, gdyż nie mieli przy sobie broni. W pewnym momencie Reksio wychylił się zza działa, które wykorzystał jako tarczę kuloodporną, i znowu nabrał nadziei na ucieczkę. Tuż obok stał "Kretanic", wciągnięty przez Rosjan na pokład "Mest'y". Przy odrobinie szczęścia uda mu się zepchnąć go z pokładu, jeśli weźmie skądś jakoś tyczkę. Jeżeli tylko uda mu się dotrzeć do żurawików i spuścić łódź z powrotem na morze... -Kogucie! - krzyknął do ptaka, chowającego się za kontenerem. - Podaj mi swój klucz! Otrzymawszy klucz, pies uniósł się i odkręcił od działa jakąś podłużną część, po czym pchnął nią "Kretanica" nad wodę. Następnie zamachnął się i rzucił narzędziem w żurawik. Zgodnie z jego oczekiwaniami, ten puścił i łódź spadła do wody. -Teraz szybko! Skaczemy! - krzyknął dzielny pies, po czym pierwszy wstał, jednym susem przeskoczył barierkę nad burtą i podpłynął do "Kretanica". Reszta natychmiast poszła jego śladem. Gdy odpłynęli już poza zasięg kul karabinowych, Stephen odwrócił się i krzyknął szyderczo: -Zapamiętajcie dzień dzisiejszy jako dzień, w którym uciekła wam grupka amerykańskich szpiegów!
***
"Niepogryziony" powoli zbliżał się do archipelagu od północy. -Kapitanie! - majtek wpadł do kajuty O'Gryzka, gratulując sobie w myślach: tym razem nie zapomniał zapukać! - Te przesmyki są zbyt wąskie. "Niepogryziony" nie popłynie dalej. -Dobrze. - O'Gryzek powstał i, stukając drewnianą protezą nogi, wyszedł z kajuty. - Przygotować szalupy.
***
"Kretanic" pruł wodę z olbrzymią prędkością. Już po chwili dogonił pierwszą (a właściwie ostatnią) łódź Rosjan. Załoga szalupy w liczbie dziesięciu dobyła broni, jednak nasi bohaterowie byli szybsi: Kogut znokautował pierwszego swoim kluczem (cudem i z narażeniem życia zabranym z pokładu "Mest'y"), drugi wypadł za burtę, uderzony przez Kari widowiskowym ciosem karate, kilku następnych padło na pokład z ciężkimi poparzeniami od szpona świetlnego Kornelka, reszta zaś, otoczona z dwóch stron przez Reksia i Stephena uzbrojonych w zabrane tamtym karabiny i noże, musiała złożyć broń. Po kilku podobnych starciach motorówka... emmm... odrzutówka naszych bohaterów dogoniła wreszcie prowadzącą szalupę. -Stój! - Korneliusz uniósł jeden ze "skonfiskowanych" karabinów i wycelował w Owodcę. - Stój! Generał natychmiast sam dobył pistoletu i, zasłaniając się za plecami Kretesa, wystrzelił. Kula świsnęła między głowami szóstki podróżników, nie czyniąc im na szczęście żadnej krzywdy. Nagle Kogut gwałtownie skręcił w prawo - "Kretanic" staranował szalupę, wyrzucając z jej pokładu kilku żołnierzy. Świsnął dobyty z pochwy pałasz i Dymitr odwrócił się do załogi odrzutówki w pełnej gotowości bojowej. Obok generała stanął sierżant I. N. Teligent z bagnetem odczepionym od karabinu w skrzydle. Reksio przeskoczył na rosyjską jednostkę, jednak natychmiast cofnął się, cudem uniknąwszy cięcia pałaszem. Po kilku próbach pies w końcu stanął jedną nogą na wrogiej łodzi, dobył zabranego jednemu z żołnierzy noża i rozpoczął zacięty pojedynek szermierczy. -Nogi szerzej! Lewa łapa do tyłu, jako przeciwwaga! Prawą bardziej do przodu! - dopingowała narzeczonego Kari. -Kari! To nie zawody, tylko poważna walka! - Syknął dzielny pies, z trudem odbijając jednocześnie dwa ciosy. -Uuuuwaga! - zagdakał Kogut. W tym samym momencie między łodziami pojawiła się kolejna skalista wysepka, zmuszając je do oddalania się od siebie. Reksiowi udało się zeskoczyć, jednak musiał teraz gonić obie łodzie. Tymczasem "Kretanic" wykonał dziki slalom między skałami i ławicami, gdy nagle... -AAAAAACH! Nie wiadomo, jakim cudem łódź wytrzymała uderzenie o śliską skałę. W każdym razie pojazd wyskoczył z morza, przeleciał kilka metrów i z powrotem spadł do wody... na wprost nadpływającej z drugiej strony grupki łodzi. -Tttttoż to... -Piraci! Szczury kapitana O'Gryzka otoczyły "Kretanica" i, widząc "skonfiskowaną" broń, powoli dobyły szabel. -Spoko-ko-ko-kojnie! Nie chce-chcemy wa-wa-walki! - zaczął ich uspokajać Korneliusz. -Zaraz! Czy to nie te dwa kuraki z podwórka Reksia?* - spytał nagle kanonier Kaszalot. -To oni! -Co tu robicie? - zadał rzeczowe pytanie dziadek Sokole Oko. -Uciekamy przed Rosjanami. - odrzekł Stephen. -A my ścigamy właśnie tych drani! Prowadźcie.
***
Reksio dogonił wreszcie rosyjską szalupę i wskoczył na jej pokład. Roztrącił żołnierzy, po czym skoczył na Owodcę. Po krótkiej walce generał wyszarpnął schowany już pałasz i przyłożył do piersi dzielnego psa. -Jeden fałszywy ruch, skatino (psie)... Nie dokończył, bo w tym momencie potężny wstrząs przewrócił go na pokład. "Kretanic" nie wiadomo kiedy wypłynął zza wyspy i znowu staranował szalupę, dając Reksiowi akurat dość czasu, by chwycić kulącego się pod ławą wioślarzy Kretesa, mapę archipelagu oraz kamienną czaszkę i przeskoczyć ponownie na pokład statku. Tymczasem śladem "Kretanica" nadpłynęło całe mnóstwo łodzi wypełnionych piratami. -BIJ BOLSZEWIKA! - wrzeszczały szczury. Z drugiej strony nadpłynęły kolejne rosyjskie szalupy z po części już rozbrojoną załogą i ruszyły na piratów. Walka była krwawa i bardzo gwałtowna, zaś to opowiadanie mogą przeczytać dzieci poniżej wieku lat dwunastu, toteż oszczędzę Wam jej opisu. "Kretanic" miotał się między walczącymi, unikając pocisków wystrzeliwanych z pistoletów i armatek zamontowanych na niektórych łodziach. W pewnym momencie tuż obok mignęła im łódź kapitana O'Gryzka. -Uciekajcie, szaleńcy! My ich powstrzymamy! - krzyknął kapitan, unikając ciosu nożem w plecy od jednego z Rosjan. Naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak się zastosować. Statek szybko wycofał się z pomiędzy walczących i ruszył w kierunku południowo-zachodnim, gdzie - według zabranej mapy - miała się znajdować Wyspa Wielkiego Żółwia. -Po-po-po-poradzą so-sobie? - spytał Wynalazca, niepewnie oglądając się za siebie, na bitwę. Najchętniej ptak zostałby w bezpiecznej odległości i stamtąd oglądał bitwę, jednak obowiązek wobec świata - obowiązek nie doprowadzenia do zdobycia przez Rosjan nieśmiertelności - wzywał. -Poradzą sobie. To wspaniałe chłopaki. - odrzekł Reksio, także oglądając się na walkę. Po pół godzinie płynięcia, klucząc od czasu do czasu między wysepkami, nasi bohaterowie ujrzeli wreszcie cel swojej podróży. -Wyspa Wielkiego Żółwia! - zakrzyknął Stephen. W tym samym jednak momencie za pojazdem wzbiła się potężna fala i, powiększając się z każdym metrem, z olbrzymią prędkością ruszyła na naszych bohaterów. Już po chwili stało się jasne, że nie uciekną. -Trzy-trzy-trzyma-ma-majcie sssssię! - zagdakał Kogut, ze strachu jąkając się jeszcze bardziej niż zwykle i zapinając skrzydłem pas (skąd i po co pasy w łodzi, spytacie? Nie, też nie wiem), po czym zawrócił i z pełną prędkością ruszył naprzeciw fali. Ta natychmiast porwała Kretanica i poniosła go ku wyspie. -AAAAAAAAAA!!! Pęd powietrza pozrywał pasy i cała siódemka spadła do wody. Reksio stracił przytomność.
***
Na szczęście dzielny pies nie utonął. Ponownie tym samym potwierdziła się zasada, że poza "Grą o Tron" G. R. R. Martina główni bohaterowie są nieśmiertelni. Po minucie pies ocknął się, a widząc, że opadł głęboko pod wodę, szybko wypłynął na powierzchnię. Wyspa Wielkiego Żółwia była już bardzo blisko. Był to olbrzymi masyw skalny, wystający z wody. Miał on sześć piaszczystych półwyspów, przypominających kształtem głowę, ogon i łapy. Na jednym z nich Reksio dostrzegł "Kretanica", przewróconego, ale chyba nieuszkodzonego. Środek wyspy zajmowało kamienne wzgórze, wyglądające jak żółwia skorupa. Pomiędzy wzgórzem a półwyspami rósł gęsty, tropikalny las. Na skraju lasu, pod wzgórzem, stał samotny skalny słup z ostrym wierzchołkiem, przypominającym kształtem róg. Nawet z tak wielkiej odległości dzielny pies dostrzegł żyłę złota, ciągnącą się wzdłuż słupa. -Miałeś, chamie, złoty róg, ostał ci się jeno sznur... - wyrecytował Kretes. -Ten słup... to wskazówka! Tam musi być Fontanna Młodości. - rzekła Kari. Siedmiu podróżników bez dalszego ociągania popłynęło wpław w kierunku wyspy. Wychodząc z wody, Reksio oparł się łapą o pokrytą wodorostami skałę, wyrastającą z wody u wybrzeży wyspy. -Mógłbym przysiąc, że już gdzieś widziałem tą skałę... - powiedział. -Ooooobawiam się, że nnnnie ty-tylko my tu do-do-do-dotarliśmy! - krzyknął Kogut, wskazując piórem na zachodnie wybrzeże wyspy, gdzie nagle pojawiły się rosyjskie łodzie. Podobna flotylla piratów dobijała już prawie do wyspy od wschodu. Po chwili kolejna fala porwała łodzie. W tym samym jednak momencie Reksio poślizgnął się i przewrócił, zmiatając łapą wodorosty z szyby na przedzie skały. Zaraz... z szyby? -Toż to... - powiedziała ze zdumieniem Kari-Mata. -Nautilus! - krzyknęli wszyscy jednocześnie.
Co stało się z kapitanem Nemo? Jakim cudem Nautilus przepłynął przez ciasne przesmyki, nieprzebywalne dla wielkich okrętów? I co kryje się pod Złotym Rogiem? Tego dowiecie się z kolejnych rozdziałów. _____________ *skąd piraci znali Koguta i Kornelka? Patrz zakończenie RiKN.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Pn, 2 cze 2014, 16:49 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Bez spacji 10335, w sumie 59329. Ze spacjami 12161, w sumie 69723.
Rozdział 6 Nautilus
21.11.2014 (c.d.) Kogut powiódł wzrokiem po wybrzeżu. "Kretanic" leżał niedaleko na boku, ale nie wyglądał na uszkodzonego. Dookoła pełno było resztek innych statków z różnych epok. Jak widać, nie oni pierwsi dowiedzieli się o skarbie skrywanym przez tą wyspę... -Chodź, Kogucie! - Reksio zdążył się już wspiąć na szczyt łodzi podwodnej i mocował się właśnie z zardzewiałym włazem. - Musimy sprawdzić, czy kapitan nie zostawił czegoś przydatnego w środku! -Ju-ju-już idę! - Wynalazca szybko ruszył śladem przyjaciół. Po kilku minutach wspólnymi siłami otworzyli właz i zeszli do środka po drabince (Kretesa, którego wyraźnie ciągnęło w inną część wyspy, ściągnęli siłą). Wnętrze Nautilusa nie zmieniło się zbytnio, poza tym, że całość była teraz mocno zakurzona. Po drabince zeszli na środek długiego korytarza, prowadzącego do sterowni. W obie strony odchodziły mniejsze korytarze, prowadzące do sali muzycznej, kajut, biblioteki i innych pomieszczeń. -Tędy. - Reksio poprowadził resztę do biblioteki pokładowej. W pomieszczeniu tym wraz z Kretesem przebywali większą cześć czasu spędzonego niegdyś na Nautilusie. Tutaj rozwiązali zagadkę drogowskazu do Mu, stąd obserwowali zatopioną wyspę-statek Starożytnych, tutaj spędzali wolny czas. Teraz zaś biblioteka była zniszczona, podobnie jak reszta statku. Część spróchniałych regałów popękało, inne zostały przewrócone na skutek katastrofy, w wyniku której Nautilus został wyrzucony na brzeg. Na podłodze leżało więc wiele książek, pergaminów i kartek. Dzielny Pies podszedł do stołu na środku pomieszczenia i spojrzał na pokrywające go papiery. Jak zwykle: mapy, kompas, plany Nautilusa... ale było tu coś jeszcze. Uwagę podróżnika zwrócił rękopis oprawiony w skórę, poplamiony miejscami kawą i atramentem, ale w dalszym ciągu w dobrym stanie. Stephen otworzył książkę i zaczął czytać. -"03.04.1967. Nareszcie dopłynąłem do wyspy. Niestety, fala przypływu wyrzuciła Nautilusa na brzeg. To nie była normalna fala - raczej jakieś zabezpieczenie. Już nie wrócę - nie mam go szans zwodować. Pytanie: czy wieczne życie jest warte takiej ceny?". To ostatni wpis. -Ccccco by-by-było wcze-wcześniej? - spytał Korneliusz. -Hmmm... - wilk przerzucił kilka kartek wstecz i czytał dalej. - "19.03.1967. Niestety, nie mogę ponownie wejść do Świątyni Szan-grila. Postanowiłem prosić o pomoc miejscowych. Pewien poszukiwacz przygód zgodził się mi pomóc." "20.03.1967. Dopłynąłem do Szan-grila. Tak, jak sądziłem, wskazówki Wielkich Mędrców są niejasne. Kazali mi szukać życia pod żółwią skorupą i żebym szukał kraju, który nigdy nie był ubrany biel i czerwień, lecz człowiek w bieli i czerwieni nim rządził. Dali mi też trzy podpowiedzi, mające pomóc mi w przetrwaniu poszukiwań: >>1. Arogancja jest zgubą tytanów. Pokora będzie niezbędna. 2. Wiedza to klucz potęgi. Głupota prowadzi do śmierci. 3. By przejść wielką próbę, musisz uwierzyć, że potrafisz ją przeżyć.<<. Nie wiem, co przez to rozumiem. Zapewne dowiem się po odnalezieniu Fontanny." "21.03.1967. Sprawdziłem w książkach historycznych i własnej głowie i znalazłem kraj, o którym mówili Mędrcy. Wcale nie była to trudna zagadka: Madagaskar nigdy nie był pod władzą Polski, lecz w pewnych okresach rządzili nim Polacy. Także "Wielkiego Żółwia" udało mi się znaleźć: jest to skalista wysepka między Madagaskarem a Afryką. Natychmiast tam wyruszam." Dalsze wpisy są do siebie podobne... chociaż... jest tu coś o jakimś tunelu... - Stephen odczytał po cichu wpis. - Ten kapitan był naprawdę niezły! Znalazł jakiś tunel pod wyspami, dzięki któremu dopłynął aż tutaj. A więc jedna zagadka rozwiązana: wiemy już, jakim cudem dopłynął tu tak olbrzymią łodzią. -Hmmm... - Kogut obejrzał inne książki w pomieszczeniu. - Do-do-dobrze. Cho-chodźmy dalej. Z biblioteki przez drugie drzwi przeszli bezpośrednio do sterowni, gdzie znaleźli... znaleźli... Dopiero w tym momencie narrator zorientował się, że Kretes nie może po nim dokończyć. -...znaleźli ręcznie narysowaną mapę wyspy. Kapitan zaznaczył na niej czerwonymi kółkami wszystkie podejrzane punkty. - dokończył niechętnie. Już nawet jemu brakowało starego zrzędy. Stephen gwizdnął z zachwytu. -Ten kapitan coraz bardziej mnie zaskakuje! Coraz bardziej ufam, że mu się udało. Spędzili jeszcze parę godzin na Nautilusie, przeszukując każdy zakamarek, ale nie znaleźli nic więcej. -Coś mi mówi, że jest tu coś jeszcze. - rzekł Reksio, patrząc na drabinkę. - Może przeszukajmy jeszcze raz bibliotekę? -Ale co tam może jeszcze być? - spytała Kari. -Cokolwiek. Może... coś o tej czaszce. Tak więc nasi bohaterowie ponownie przeszukali bibliotekę, by wreszcie znaleźć mało ważną notkę o dawnej koloni Starożytnych Kretonów na tej wyspie i stworzonych przez nich kamiennych golemach, zasilanych takimi właśnie czaszkami. -Zawsze coś. - podsumował Stephen.
***
Piraci jakoś przetrwali walkę z falą i właśnie wychodzili na brzeg, gdzie kapitan sprawdzał obecność. -Wygląda na to, że wszyscy są. Teraz zajmijmy się rozbiciem obozu. - po tych słowach O'Gryzek wyjął ze swojego plecaka namiot i zaczął go rozkładać.
***
Dymitr Owodca spokojnie wyszedł z wody i odwrócił się, patrząc na resztki jego załogi, zdziesiątkowane przez walkę z piratami, atak Gazowego Legionu, a teraz jeszcze olbrzymią falę. Pośpiesznie przeliczył swoich. Kilku brakowało. -Rozbijamy obóz. - rzucił krótko, po czym wziął się za rozkładanie swojego namiotu.
***
Nadszedł wieczór. Kari rozdawała właśnie wszystkim gorącą herbatę, która jakimś cudem znalazła się w zapasach "Kretanica", do których dostali się po kilku godzinach ciężkiej pracy. Kogut siedział lekko z boku, z dala od rozpalonego ogniska, i patrzył na wyrzuconego na brzeg Nautilusa. Wreszcie zaryzykował, wstał, podniósł niewielką deskę - pozostałość po jakimś wraku - i cisnął ją z całej siły do wody. Tak jak przypuszczał, już po chwili kolejna fala wyrzuciła deskę z powrotem na brzeg. -Ni-ni-nie ma ra-rady. - zagdakał. - Mu-mu-musimyyyy zwodo-dować Na-Na-Nautiluuuuuusa. Ża-ża-żaden inny sta-statek nie od-odpłyyynie od te-te-tej wy-wyspy. -Nie jesteśmy w stanie tego zrobić. - zauważył Reksio. -Ni-nie sami. Aaaale mo-może z czy-czyjąś po-po-pomocą?... -Póki co nie ma co myśleć o opuszczeniu wyspy. - stwierdził Dzielny Pies. - Znajdźmy najpierw to, czego szukamy, a potem pomyślimy o powrocie do domu. Tymczasem pójdę na zwiad pod Złoty Róg. -Sam? - spytał Stephen. -Na razie sam. Jeśli ktoś ma wpaść w jakąś pułapkę, to niech to będę ja. - to powiedziawszy, pies wstał, wziął mapę wyspy zabraną z Nautilusa i zagłębił się w wyspę.
***
Po kilkunastu minutach wędrówki Dzielny Pies dotarł w końcu do Złotego Rogu, nie napotkawszy po drodze żadnych pułapek. Na tle nocnego nieba skała wyglądała bardzo romantycznie. Jednak nasz bohater nie miał teraz czasu na amory - musiał coś znaleźć. Znalazł. U podnóża Rogu, w ledwo widocznym w cieniu miejscu, znajdowało się rumowisko skalne. Reksio nie był specjalistą, ale nawet on wiedział, że dawniej musiała tu być jaskinia, która z jakichś powodów została przysypana. Ale jak się do niej dostać? Pies chwycił jeden z kamieni i pociągnął - ani drgnie! Będzie tu musiał wrócić jutro, z posiłkami. Tymczasem jednak nie pozostawało mu nic innego, jak wrócić do obozowiska. Nagle jednak poczuł, że ktoś przykłada mu pistolet do piersi i po chwili z gęstwiny wynurzył się kapitan O'Gryzek. -Ach... to ty, Reksiu. - kapitan schował broń za pazuchę. - Rozumiesz, ostrożności nigdy za wiele. -Rozumiem. Nie musisz sprawdzać Złotego Rogu, kapitanie. Kiedyś była tam jaskinia, ale została przysypana. Już się tam nie dostaniemy. Kapitan podbiegł do skały tak szybko, jak tylko pozwalała mu na to drewniana noga, i obejrzał dokładnie jaskinię. -Hmmm... mogę przyprowadzić moich chłopaków i spróbować to odgruzować, ale nie wiem, czy to coś da. Tymczasem możemy razem przeszukać dalszą część wyspy. - zaproponował pirat. -Dobry pomysł. - Reksio wyciągnął mapę. Jego uwagę przykuło czerwone kółko, otaczające jakieś ruiny. - Chodźmy tam.
***
Przez kilka godzin przedzierali się przez tropikalny las, niestrudzenie idąc w kierunku ruin. Nagle przez krzaki ujrzeli światło i usłyszeli głosy. -Czyżby obóz Rosjan? -Zapewne tak. Podkradli się bliżej i ujrzeli żołnierzy, siedzących przy ognisku i spożywających wieczerzę. Opodal kręciło się kilku wartowników. -A może by tak wyciąć im kawał? - spytał O'Gryzek. -Jaki? Mam tu trochę dynamitu... może im wrzucić do kociołka z zupą? - i zanim Reksio zdążył do powstrzymać, kapitan odpalił już ładunek, wstał i cisnął z całej siły prosto do kociołka. Obozem szarpnęła potężna eksplozja. Rosjanie spojrzeli po sobie z przerażeniem. Kilku siedzących najbliżej kociołka zostało poparzonych. -Uciekamy! - syknął O'Gryzek i ruszył przed siebie. Reksio pobiegł za nim. Jednak już po chwili drogę zagrodził im rosyjski oddział.
***
-I co teraz? - spytał Reksio. Obaj byli przywiązani do drzew niedaleko obozu. Szanse na ucieczkę były znikome. -Coś poradzimy. W końcu jesteśmy głównymi bohaterami, nie możemy tak skończyć. - zauważył O'Gryzek. -Ale co? To nie takie proste. -Owszem, to jest proste. - O'Gryzek odkręcił swoją drewnianą nogę i wyciągnął zębami gwint, ukazując ukryty nożyk. -Cwane... - mruknął pies. - Ale jak uciekniemy? Dobrze nas pilnują... -Ja odwrócę ich uwagę, a wtedy ty uciekniesz. Spotkamy się przy tych ruinach. - wyjaśnił krótko O'Gryzek, po czym przeciął liny i rzucił nóż Reksiowi. Następnie wstał, wspiął się na drzewo, do którego go przywiązano, i przeskoczył na drugie. Dopiero na czwartym z kolei zatrzymał się, jakby zbierał się w sobie, po czym cisnął z całej siły w wartownika kokosem. Reakcja była natychmiastowa: wszyscy zapomnieli o drugim więźniu i rzucili się w pogoń za O'Gryzkiem, dając Reksiowi dość czasu na uwolnienie się i ucieczkę.
***
O'Gryzek tymczasem przeskakiwał z drzewa na drzewo jak kot, chociaż był szczurem, rzucając w pogoń coraz to nowymi pociskami, powoli ściągając ich w gęstszy las. Wreszcie, gdy uznał, że odległość od obozu jest już wystarczająca, ostrożnie zsunął się po pniu i pobiegł przed siebie, umyślnie wybierając najgęstsze krzaki, w których słychać było każdy jego krok. Przebiegłszy tak kilka metrów, ponownie wskoczył na drzewo i wrócił po jego konarach na to, z którego przed chwilą zszedł. Tak jak przypuszczał, Rosjanie ruszyli w kierunku, w którym przed chwilą biegł, nie zdając sobie sprawy, że właśnie go minęli. Teraz kapitan spokojnie zsunął się po pniu i ruszył na umówione miejsce spotkania.
***
-To tutaj. Stali przed ruinami jakiejś twierdzy, po której stylu Reksio poznał dzieło Starożytnych Kretonów. A więc to tutaj była niegdyś owa kolonia! Powoli weszli do środka. Było tu pełno długich korytarzy, niewielkich pomieszczeń, tajemniczych urządzeń... Golemów. Stały one wzdłuż korytarzy. Większość była zniszczona, ale niektóre wydawały się sprawne. Były wykonane ze stali i kamienia, na głowach miały różne urządzenia, a na brzuchach nosili kamienne czaszki. Reksio zwrócił uwagę na jednego z nich, stojącego na końcu korytarza. Był on większy od innych (dowódca?), ale zamiast czaszki miał jedynie wgłębienie. Reksio wiedział, gdzie jest zaginiona czaszka. -Kapitanie, jak myślisz, czy te olbrzymy nam pomogą, jeśli je aktywujemy? -Nie mam pojęcia. Ale nie wyglądają na zbyt przyjazne. Zresztą, jak masz je zamiar aktywować? -Mam sposób. Ale na razie nie ma tu chyba nic ciekawego. Proponuję opuścić to miejsce. -Dobrze.
***
-JAKIM CUDEM WAM UCIEKLI, IDIOCI!? - wrzeszczał Owodca. -Tttttto nie-nie-nie nasza wi-wi-wina, to-to-towarzy-rzyszu ge-ge-generale... - tłumaczył się sierżant Teligent. -TO WASZA WINA! WY ICH NIE UPILNOWALIŚCIE! -Ale... to-to-towarzy-rzyszu ge-generale... - zaczął z kolei porucznik Wania Waniov, znany nam już trochę pierwszy oficer na "Mest'ie tsarya Vladimira". - Je-je-jeden ja-jakimś cccudem uuuuwolniiił si-się i uuuuciekł, a po-po-potem tttten dru-drugi... ja-jak go ści-ścigaliśmy, tttto te-te-też uciekł... -WY GAMONIE! TRZEBA BYŁO PILNOWAĆ TEGO, KTÓRY ZOSTAŁ! -Aaaale... jaaak ta-tamten by spro-sprowadził po-po-pomoc... -TO BYŚMY WALCZYLI! BO OD TEGO JESTEŚMY! - Owodca kaszlnął kilka razy: wyraźnie zdarł już sobie gardło. - Trzy dni aresztu! Obaj! Wy dowodziliście strażą!
Czy uda się uwolnić Kretesa? Czy nasi bohaterowie zejdą do jaskini pod Złotym Rogiem? I czy odnajdą to, czego szukają? Dowiecie się z kolejnych odcinków.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Pt, 6 cze 2014, 10:04 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Bez 10665, w sumie 69994. Z 12541, w sumie 82264.
Rozdział 7 Złoty Róg
22.11.2014 -Więc mó-mó-mówisz, żżże ju-ju-jużwie-wiesz, jaaaak uuuratooować Kre-Kretesa? - spytał Kogut. -Ruiny starokretońskiej twierdzy są położone o kilka godzin drogi na północ stąd. Musimy tylko uważać, bo Rosjanie rozbili w ich pobliżu obóz. W twierdzy znalazłem golema, zasilanego taką właśnie czaszką. Myślę, że po oddaniu mu czaszki Kretes wróci do siebie. -Ale miałeś sprawdzić Złoty Róg. - przypomniała Kari. - Jak tam jest? -Znalazłem jakąś jaskinię, ale jest zasypana. Nie wejdziemy tam. Nawet Kretes się przez to nie przekopie. - w tym momencie Reksio zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie Mędrcy dali im czaszkę? Nie mogli po prostu dać jakiejś wskazówki, jak kapitanowi? Kretoni wykorzystywali te twory do prac, których sami nie mogli wykonać... A co, jeśli...
***
O'Gryzek leżał na brzuchu i obserwował przez lunetę rosyjski obóz. Bosman Janusz siedział obok, gotów w każdej chwili wyciągnąć broń. -I jak, kapitanie? Atakujemy ich? -Jeszcze nie... - O'Gryzek przeniósł wzrok na namiot generała Owodcy. Czekał, aż wyjdzie on ze swojej tymczasowej kwatery - wówczas będzie dobrym celem do ataku. Obóz położony był w kotlince między wzgórzami. Jej środkiem płynął potok, dając Rosjanom źródło wody pitnej. Na skraju kotliny i jej wzniesieniach rosły nieliczne drzewa - przedpole zarastającej część wzgórz dżungli, w której właśnie kryli się piraci. Wreszcie cel kapitana wyszedł z namiotu i zaczął wydawać dyspozycje swoim żołnierzom. O'Gryzek natychmiast odłożył lunetę i chwycił muszkiet, po czym wycelował i strzelił... Za wysoko! Kula ze świstem przeleciała cały obóz i przeszła na wylot przez "lotniskowiec" na głowie generała, nie czyniąc mu żadnej krzywdy (generałowi - czapka nadawała się do GENERALNEGO remontu). Dla piratów był to sygnał do ataku - chwycili szable i z okrzykiem "HURRAAAA!" spadli ze wzgórz na przerażonych Rosjan. Żołdacy Wielkiego Cesarstwa w pierwszej chwili poszli w rozsypkę. Nieliczni tylko zostali na stanowiskach i ostrzeliwali nadchodzących. Dymitr, widząc sytuację, wybiegł osobiście naprzeciw wrogu. Brawura dowódcy szybko udzieliła się podkomendnym i już po chwili między namiotami stanęło kilkanaście barykad skleconych na szybko z plecaków, tobołków i kamieni, Rosjanie zaś rozpoczęli zza nich gęsty ostrzał. O'Gryzek nie czekał na dalszy rozwój sytuacji: postanowił przystąpić do ostatecznego, desperackiego szturmu. -Za mną, szczury! - wrzasnął i z pistoletem w jednej, a szablą w drugiej ręce skoczył do przodu, przeskoczył barykadę i powalił kilku żołnierzy. Strzałem z pistoletu przebił poprzeczkę jednego z namiotów, spuszczając go na następnych i trując drogę reszcie piratów. Teraz z kolei Dymitr Owodca zdecydował się na szaleńczy ruch: na czele grupki żołnierzy przeskoczył barykadę po przeciwnej stronie obozu, szybko go okrążył i uderzył od tyłu na piratów. Okrążone szczury, z atakujących zmieniając się nagle w oblężonych, teraz dopiero ukazały, do czego są zdolne: odstąpiwszy od barykad, rzuciły się do tyłu i z furią zaatakowali wroga. O'Gryzek dopadł generała i uderzył szablą z góry. Jednak nie walczył z byle kim: błyskawicznie wyszarpnięty pałasz zablokował cios, po czym Dymitr ciął przeciwnika z boku w szyję. Teraz jednak szczur zasłonił się szablą i błyskawicznym obrotem przeciął rękaw przeciwnika, ukazując... wypaloną na skrzydle orła literę P - znak, którym oznaczano piratów. Rosjanie cofnęli się z przerażeniem - ich dowódca piratem? Niemożliwe... Ale Owodca nie dał długo podziwiać tego dowodu zbrodni: ponownie zamachnął się pałaszem i z łatwością strącił z głowy O'Gryzka kapelusz. Kapitan natomiast szybkim pchnięciem w serce spróbował zakończyć pojedynek. Dymitr jednak w porę uskoczył i uderzył w ramię. I kto wie, jak skończyłby się ten zacięty pojedynek szermierczy, gdyby nie nagły huk w oddali... burza. Od strony starokretońskich ruin zbliżała się burzowa chmura, bijąc piorunami i niszcząc wszystko na swojej drodze. -Uciekajmy! - wrzasnął ktoś, nie wiadomo nawet, po której stronie, po czym obie grupy zastosowały się do rozkazu. Po kilku minutach, gdy nad obóz nadeszła burza, nie było już tam nikogo.
***
Co wywołało ową burzę? Cofnijmy się o kilka godzin w przeszłość i przenieśmy w pobliże pewnej zardzewiałej łodzi podwodnej, do złudzenia przypominającej olbrzymią skałę. -Więc Kretes wróci do siebie, jeśli uruchomimy tą maszynę? - spytała Kari Mata. -Na to wygląda. Ale ten cały golem może nie mieć przyjaznych zamiarów... - mruknęła sceptycznie Molly. -Molly, to jedyny sposób, by odzyskać starego Kretesa. Musimy spróbować. Tak więc prowadzeni przez Dzielnego Psa, nasi bohaterowie ruszyli w kierunku ruin. A jako, że były one w miarę blisko, wkrótce do nich dotarli. Nie zmieniły się zbytnio przez noc, ale w świetle dnia nie wyglądały już tak malowniczo. Ruiny zawsze piękniej wyglądają w nocy. -Musimy tam wchodzić? - spytał niepewnie Stephen. - Może po prostu tu posiedzimy i poczekamy, aż ten golem tu przyjdzie, skoro tak chce tej głupiej czachy? -Go-go-golem nnnnnnie przy-przyjdzie tu sa-sa-sam. Be-be-bez cza-czaszki jest nnnnnnnieakttttywny. - wytłumaczył cierpliwie Wynalazca. - Mu-mu-musiiiiiiimy tam we-we-wejść, że-żeby oooooooooddać cza-cza-czaszkę. -Ech... dobrze... ale ja zostanę na zewnątrz, na wypadek, gdyby ktoś miał tu jeszcze przyjść. Idźcie, w razie czego was ostrzegę. Tak więc nasi bohaterowie bez Stephena weszli do ruin i po kilkunastu minutach znaleźli golema. -To tutaj. Teraz Kretes musi włożyć czaszkę w ten otwór, a wtedy maszyna powinna odżyć. Kretes tymczasem powoli podszedł do istoty i wcisnął czaszkę w odpowiednie miejsce. Natychmiast dookoła zapaliły się kolorowe lampki, a golem powoli powstał. Spojrzał na mieszkańców podwórka czerwonymi oczyma, a z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji. Kret tymczasem zrobił kilka kroków w tył, po czym upadł i na chwilę stracił przytomność. Dopiero po kilku sekundach wstał i spojrzał na swoich przyjaciół. -Co... się stało? Gdzie my jesteśmy? -Kre-Ketesie! Wró-wróciłeś! - Kogut nie krył radości. -Wróciłem? Niby skąd? - spytał komandor, zdziwiony tym nagłym przejawem sympatii. - Pamiętam, jak brałem tą dziwną czaszkę... a potem nagle znalazłem się tu... -Zostałeś opętany. - pospieszył z wytłumaczeniem Reksio. - Duch mieszkający w czaszce przez twoje ciało udzielił nam podpowiedzi, dzięki którym doszliśmy aż tutaj. Wiemy już, gdzie jest Woda Życia. -Ale... jak to duch czaszki? Który właściwie dziś mamy? -dwudziesty drugi listopada. -No nie wierzę! Więc byłem opętany przez... - Kretes policzył szybko. - Cztery dni! A od osiemnastu jesteśmy w podróży... wole nie myśleć, co ci cali forumowicze zdążyli zrobić z moją norką przez ten czas! -Chłopaki... mamy teraz poważniejszy problem. - przypomniała Molly. -Jaki... - Kretes powoli się odwrócił. - O matku... Golem powoli, krok za krokiem, szedł w ich kierunku.
***
Tymczasem nad dachem twierdzy - a konkretnie tym, co z niego zostało - na skutek przebudzenia golema uruchomił się jeden z licznych systemów zabezpieczających. Tajemnicze urządzenie zaczęło powoli generować w powietrzu olbrzymią burzową chmurę. Już wkrótce będzie dość duża i potężna, by skruszyć tego, kto wtargnął do starokretońskiej koloni...
***
-Kkkkkkim je-je-je-jesteś? - spytał Kretes maszynę. Golem spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, ale nic nie odpowiedział. Nie był najwidoczniej do tego przystosowany. -Cz-cz-cz-czy mo-mo-możesz na po-po-pomóc? - zapytał Kogut. Istota powoli pokiwała głową. -Dobrze... chodźmy. - rzekł niepewnie Reksio i wyprowadził towarzyszy z ruin. Jednak przy wejściu nie spotkali Stephena - wilk uciekł na widok nadchodzącej burzy. Sama zaś burzowa chmura nabrała już olbrzymich rozmiarów i biła piorunami na wszystkie strony. -O w mordę... -O matku... -Uciekamy! Po kilku minutach biegu dogonili Stephena. Jednak ciągle rozrastająca się chmura wciąż zakrywała niebo. Genialna pułapka: stworzyć po uruchomieniu golema burzową chmurę, która w kilka godzin może objąć całą wyspę! Należało jak najszybciej znaleźć Wodę Życia i uciekać, nim zginą od piorunów.
***
Piraci od pół godziny - czyli od zakończenia walki - biegli przez gąszcz w stronę wybrzeża, gdzie z ruin statków i własnych zapasów zbudowali obóz. W pewnym momencie kanonier Kaszalot zauważył, że dotąd biegnącego obok niego kapitana już nie ma. Szczur zatrzymał się i szybko rozejrzał. Jest! Stał na ścieżce kilkanaście metrów dalej i pospiesznie zbierał coś z gałęzi. -Kapitanie! - wrzasnął pirat. - Uciekaj! Tam śmierć! -Biegnijcie, głupcy! - odkrzyknął O'Gryzek. - Później do was dołączę!
***
Rosjanie opuścili obóz na kilka minut przed dojściem tam burzy. Tymczasowe schronienie znaleźli w niewielkim kanionie odchodzącym od kotliny, w której rozbili obóz. Kanion był niewielki, ledwie mieścili się w środku. Po pół godzinie Owodca wstał i spojrzał na swoich podwładnych. -No co? Musimy odnaleźć tą całą Fontannę, zanim zrobią to te shpiony!
***
Piraci spojrzeli po sobie. Do swojego obozu dotarli dobre dziesięć minut temu. Kapitana dalej nie było z nimi. -Chyba możemy już spisać go na straty. - rzekł dziadek Sokole Oko, jednak w tym momencie rozchyliło się wejście do namiotu i do środka wszedł O'Gryzek we własnej osobie. -Kapitan! - Janusz wstał i zrobił miejsce swojemu dowódcy. - Kapitanie, dlaczego tam zostałeś!? -Ważny powód. - odrzekł wymijająco kapitan. Po chwili jednak wyciągnął z plecaka... niewielką, niebieską żabkę. - Drzewołaz lazurowy. Ich jad może w kilka minut zabić słonia. Ten zdrajca Dymitr jest zbyt dobrym szermierzem, żeby z nim wygrać w uczciwej walce. Ale z tak silną trucizną na szabli... wystarczy jedno draśnięcie...
***
Minęła godzina od uruchomienia mechanizmu. Nasi bohaterowie zmuszeni byli kluczyć między łamanymi przez wiatr i pioruny drzewami, raz po raz wpadając do ukrytych pod ich korzeniami jam, by wstać i dalej uciekać, jakby dotknięci jakąś starożytną klątwą. -Nie mamy szans! - krzyknął w pewnym momencie Stephen, po raz kolejny potykając się o wystający korzeń. - Zginiemy tutaj! -Nie! Jeszcze nie! - Reksio pomógł wilkowi wstać. - Jeśli uda nam się dotrzeć do Złotego Rogu i otworzyć jaskinię na czas - będziemy uratowani! Biegli więc dalej, kierując się wciąż w stronę zawalonej jaskini. -Kim właściwie jest ten wilk? - spytał Kretes biegnącego obok Kornelka. -Ja-jak ttto? Nie wwwiesz? - odpowiedział kogut. - Ach, ra-ra-racja, by-byłeś wtedy oppppęta-tany. To-to St-Stephhhhhen P, ho-ho-hotelarz z Ma-Ma-Madagaskkkkaru. W mł-młodo-do-dości sssam po-po-poszukiwał ska-ska-skarbów, wwwwięc po-po-postanowił nam po-po-pomóc. Tymczasem na horyzoncie ujrzeli charakterystyczny, zębaty szczyt z wyraźnie odcinającą się na tle szarej skały żyłą złota. Złoty Róg był już blisko. Teraz jednak dopiero rozpoczęło się prawdziwe piekło: pioruny biły na wszystkie strony, po kilka razy i wielokrotnie w te same miejsca. Kari cudem uskoczyła przed przewracającym się drzewem. Stephen w ostatniej chwili zrobił krok w tył - sekundę później w miejsce, w którym stał, uderzył piorun. Kogut spadł do kolejnej jamy otwartej po przewróceniu przykrywającego ją drzewa - i prawdopodobnie uratował sobie tym samym życie, gdyż po chwili przed jamą spadł olbrzymi konar. Wreszcie dotarli do jaskini. Tutaj nie było już tak źle, gdyż w pobliżu nie było drzew, a żyła złota na szczycie z powodzeniem zastępowała piorunochron.* -Teraz! Szybko, pomóż mi otworzyć tą jaskinię! - rozkazał Kretes golemowi. Maszyna natychmiast zaczęła odwalać co większe kamienie i olbrzymimi łapskami rozgarniać ziemię. Po chwili wejście do jaskini stanęło otworem. -Szybko! Do środka! - krzyknął Kretes i sam zanurzył się pod Złotym Rogiem. W tym jednak momencie potężny podmuch wiatru przewrócił całą resztę. Piorun strącił kilka głazów, które spadły między nich. Jeden z nich przygniótł golema. Przez chwilę dało się słyszeć dźwięki mechanicznych mięśni, po chwili jednak kamień wygrał - z pod spodu dało się słyszeć trzask pękającego metalu i mechanizmy przestały działać. Nie było jednak czasu na rozpaczanie po zniszczonym towarzyszu, gdyż pioruny biły coraz gęściej. Bohaterowie poderwali się i pobiegli za Kretesem do jaskini. Wnętrze wyglądało naturalnie: nieregularne ściany, rzeka płynąca skalistym dnem, stalagmity i stalaktyty. Dopiero po kilkuset metrach ciemność rozjaśniły pochodnie, a na ścianach pojawiły się płaskorzeźby. -To chyba faktycznie tutaj. - powiedział Reksio. W tym samym jednak momencie usłyszał za swoimi plecami szczęk odbezpieczanego pistoletu. -Nie ruszać się! Powoli się odwrócili. Za ich plecami stał hotelarz Stephen P. W łapie trzymał broń.
Jakimi motywami kierował się Stephen? Czy O'Gryzek dokona zemsty? I kto dotrze do Wody Życia, a komu przyjdzie zginąć? Dowiecie się w kolejnych odcinkach. _____________ *tak, wiem, że jest to niemożliwe. [logika opowiadań]
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Cz, 12 cze 2014, 17:43 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Bez 10035. W sumie 80029 (wreszcie nadrobiłem straty z pierwszego rozdziału!). Z 11831. W sumie 94095.
Rozdział 8 Trzy próby
22.11.2014 (c.d.) Stephen stał z uniesionym pistoletem. Widać było, że nie raz zdarzało mu się strzelać do innych. -Mówiłem, żeby mu nie ufać. - mruknął Kretes. -Stephen... dlaczego to robisz? - spytał Reksio. -Nie nazywam się Stephen. - odrzekł wilk. - Jestem Sasza Hpion, szpieg Cara Wszechrosyji Pierwszego Sekretarza ZSRR prezydenta Rosji Vladimira Szczurina. A wy jesteście ostatnią przeszkodą przed moim powrotem do łask prezydenta. Zejść mi z drogi! Osobiście dostarczę mu Wodę Życia! -Dlaczego to robisz? - powtórzył pytanie Reksio. - Szczurin to szaleniec. Jeśli zdobędzie Wodę Życia, to zniszczy cały świat. Czy tego pragniesz? Obrócenia całej cywilizacji w ruinę przez tyrana, którego wszyscy nienawidzą i wszyscy się boją? -Szczurin to potężny człowiek. Lepiej nie mieć w nim wroga. A gdy dostarczę mu tą magiczną substancje, wybaczy mi dotychczasowe winy i uczyni swoją prawą ręką! A wy... wy jesteście ostatnią przeszkodą na mojej drodze... stać, w imieniu Cara Wszechrosyji Pierwszego Sekretarza ZSRR prezydenta Rosji Vladimira Szczurina! W tym momencie z tyłu dobiegł ich tupot wielu nóg, po czym do jaskini wkroczył oddział doborowych rosyjskich żołnierzy. Generał Owodca nie był zdumiony na widok Saszy. -Nie puszcie się tak, Hpion. Słyszeliśmy was całą drogę tutaj. Ale skąd wy tutaj? Z tego, co słyszałem, zesłano was do łagru. -Następnym razem lepiej zamykajcie więźniarki. Uciekłem na postoju, zabrałem broń śpiącemu strażnikowi, a potem pierwszym samolotem poleciałem na Madagaskar, bo tam według radiostacji miały być te shpiony. - wskazał na Reksia i Kretesa. - Miałem nadzieję wrócić do łask, jeśli ich schwytam i dostarczę prezydentowi Wodę Życia. I wy mnie przed tym nie powstrzymacie, generale! -A owszem, powstrzymamy. Osobiście dostarczę towariszczowi prezidentiowi Wodę Życia, tych shpionów... i was wraz z nimi, Hpion. Brać ich! Hpion nie próbował nawet stawiać oporu: nie miał szans sam przeciw kilkudziesięciu ochotnikom, którzy wybrali się do jaskini pod Złotym Rogiem wraz z generałem. Po chwili już był rozbrojony i otoczony przez żołnierzy wraz z Reksiem i jego towarzyszami oraz Iwanem Teligentem i Wanią Waniovem, których generał z bliżej nieznanych powodów wyciągnął z aresztu i zabrał ze sobą. -A teraz w sprawie Wody... idziemy! - zakrzyknął generał, po czym ruszył wgłąb jaskini, a żołnierze pomaszerowali za nim. Przez kilka minut szli korytarzem, mijając malowidła przedstawiające kamienne czaszki, golemy, starożytnych Kretonów i inne obiekty znane im z ruin twierdzy. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli to nie starożytni stworzyli Fontannę, to przynajmniej oni ją tu ukryli. W końcu ukazała się przed nimi pierwsza przeszkoda: było nią nagłe zwężenie korytarza poprzedzone kilkoma schodkami. Za zwężeniem było pełno pajęczyn, jakby umyślnie zostawionych w jakimś celu. Dymitr zatrzymał pochód. -Ta dziura wygląda podejrzanie. Potrzebujemy ochotnika, który pójdzie tam i sprawdzi, czy w środku jest bezpiecznie. Kto się zgłasza? Żołnierze nagle zainteresowali się stanem swojej broni i umundurowania. Nikt się nie zgłosił. -Ech... dlaczego w mojej armii nigdy nie ma ochotników!? - spytał Owodca. - Dobrze. W takim razie... Teligent! Waniov! Hpion! Wystąp! - trzech żołnierzy w areszcie niechętnie wyszło z szeregu. - Pójdziecie przodem i zobaczycie, czy jest bezpiecznie. -Ale... -JUŻ!!! Trójka niekoniecznie szczęśliwych wybrańców powlokła się w kierunku schodów i wspięła się na nie. Dopiero tu Hpion zatrzymał towarzyszy. -Zaraz. Po co mamy się tam pchać we trzech, skoro i tak pewnie zginiemy? Idziemy pojedynczo. -Dobra, ale ja nie idę pierwszy. - oświadczył sierżant Teligent. -Ja też nie. - dodał porucznik Waniov. -Załatwmy to jak prawdziwi mężczyźni... - odrzekł Hpion, po czym podwinął rękawy i uniósł łapy. - ...kamień, papier, nożyce! (no a czego się spodziewaliście? Bójki?) Po kilku nieudanych próbach (a graliście kiedyś w to we trzech?) walkę przegrał porucznik Waniov. -Dalej, Wania. Poradzisz sobie. - pocieszył go Iwan Nikolajowic, popychając lekko w stronę korytarza. Porucznik niechętnie wkroczył do środka. Skoro (SPOILER!) i tak zaraz zginie (/SPOILER!) to warto jeszcze bliżej mu się przyjrzeć. Wania Waniowic Waniov, bo tak brzmiało jego pełne nazwisko, był niskim (ale i tak wyższym od Owodcy), chudym kretem o jasnych włosach. Miał na oko czterdzieści lat. Nosił brodę i wąsy. Pochodził z biednej, wiejskiej rodziny. W wieku dwudziestu lat, mając nadzieję na poprawę swego losu, (jak to mówią, "nadzieja matką głupich") zaciągnął się do marynarki wojennej pod dowództwem wówczas pułkownika Dymitra Owodcy, gdzie dosłużył się stopnia porucznika i został pierwszym oficerem na ciężkim krążowniku i flagowcu zarazem "Mest' Tsarya Vladimira". Walczył w wielu bitwach i brał udział w wielu niebezpiecznych zadaniach, jednak zawsze wychodził z nich cało. I tak mniej więcej przedstawiała się jego historia. Waniov powoli wszedł w korytarz. Natychmiast oblepiły go pajęczyny. Było ich dużo... za dużo. Przez lepką kotarę nic nie było widać. Zapewne po to tutaj były. W pewnym momencie porucznik usłyszał ciche szczęknięcie, po czym z korytarza wypadło jego martwe ciało. -Następny. - rzucił beznamiętnie Owodca. Teligent i Hpion nie kwapili się, by iść śladem kolegi. -A nie można tam wysłać jednego z tych amerykańskich shpionów? - zaproponował nagle Iwan. -W sumie... - mruknął generał. - Wy! - wskazał na Reksia. - Pójdziecie tam i przyniesiecie nam Wodę Życia! -Nie pójdę tam. Nie zmusisz mnie. -Powiedziałem, że tam pójdziecie i przyniesiecie Wodę Życia, żeby ratować dziewczynę! - z tymi słowy wyciągnął pałasz i podszedł do Kari Maty. - Piętnaście minut. Inaczej ona zginie. Dzielny Pies nie mógł przeciwstawić się temu argumentowi. Był wściekły: oto ten niskorosły orzeł już drugi raz wykorzystuje miłość jego życia (bez skojarzeń!), żeby wymusić na nim działanie. Trzeba się postawić. Trzeba coś zrobić. Trzeba... -Dobrze. Pójdę. ...Trzeba ratować Kari. Reksio wkroczył na schody, gdy nagle zatrzymał go krzyk Owodcy: -Hej! Coś jeszcze. Oddaj mi pamiętnik! -Jaki pamiętnik? - udawał głupiego Dzielny Pies. -Ten, z którego wiedzieliście o Wodzie Życia! Jeśli ty zginiesz, to dzięki informacjom z pamiętnika dowiemy się, czego się spodziewać. Oddaj mi go! - odrzekł generał, powoli unosząc pałasz do gardła Kari. -Kogucie... daj mu ten pamiętnik. Ptak powoli podał oba pamiętniki - ten otrzymany w spadku po kapitanie i ten znaleziony na Nautilusie - i wrócił na swoje miejsce. -Teraz idź tam i przynieś nam Wodę Życia. - rzucił krótko generał. Dzielny Pies powoli zagłębił się w pajęczyny. "Pokora jest musem", powtarzał sobie w myślach, "arogancja to zguba tytanów". Nagle usłyszał szczęk z boku. -Aroganci patrzą na wszystko z góry! - syknął, po czym padł na ziemię. W tym samym momencie nad jego głową świsnęły strzały. Pies przetoczył się - za nim wystrzelił strumień ognia z podłogi. Szybko się podniósł - w tym samym momencie ściany przed nim się zwarły. Kiedy znów się rozstąpiły, pies przeskoczył dalej, uniknął ostrzy wysuwających się ze ściany, przeskoczył nad kolcami, które wyrosły spod ziemi i znalazł się w malutkim, ciemnym pomieszczeniu z niewielką dźwignią. Przełączył ją, a pułapki natychmiast się wyłączyły. -Przeszedłem! - krzyknął w kierunku reszty. -Przeszliśmy. - mruknął Teligent, przechodząc wraz z Hpionem przez korytarz. Reksio strzepnął z głowy resztki pajęczyn, myśląc już o drugiej próbie. -Wiedza to klucz potęgi... Głupota prowadzi do śmierci... - mruknął, wchodząc do drugiej komnaty. Była ona bardzo duża i podzielona na dwie części przez olbrzymią rozpadlinę. Wyrastały z niej filary z zapisanymi literami, układającymi się w słowo "wiedza". -Hmmm... chyba musimy przeskoczyć na drugą stronę po tych słupach... - powiedział S. Hpion. Nie. To zbyt proste. - odrzekł Reksio, rozglądając się po sali. Dopiero teraz dostrzegł na podłodze przed pierwszym filarem rysunek kreta w czapce błazna i z tobołkiem na ramieniu. Obok biegł pies, gryząc go w nogę, sam zaś kret robił krok w przepaść. Dzielny Pies gdzieś już kiedyś widział taki obrazek. Ale gdzie i kiedy? No tak! oczywiście! To było wtedy, kiedy Kari uczyła go wróżenia z kart Tarota. Reksio nie zapamiętał zbyt wiele ze skomplikowanych kombinacji i znaczeń poszczególnych kart, ale utkwił mu w pamięci ten rysunek i jego nazwa: "Głupiec". -To pułapka. - powiedział, podnosząc z ziemi kamień i rzucił na pierwszy filar. Tak, jak przypuszczał, kolumna natychmiast się zapadła. Trzeba było znaleźć inne przejście. Ale jak? Rozwiązanie na pewno jest w pierwszej części zagadki... "Wiedza to klucz potęgi..." Ściany pomieszczenia pokryte były płaskorzeźbami przedstawiającymi głowy różnych zwierząt. Pies przeszedł się wzdłuż ścian, przyglądając się nim. Kret, niedźwiedź, pies, kogut, lis, wilk, żaba, tygrys, lew, słoń, kangur... Sowa. Symbol mądrości i wiedzy. Reksio powoli położył łapy na płaskorzeźbie i przycisnął - ta drgnęła i bez najmniejszych oporów dała się przekręcić. Kiedy Dzielny Pies obrócił ją do góry nogami, pod podłogą coś kliknęło i powoli wysunął się solidny, kamienny most, łącząc oba brzegi przepaści. -Udało się. - powiedział I. N. Teligent takim tonem, jakby to on rozwiązał zagadkę. Zaledwie przeszli na drugą stronę, most ponownie się zamknął. Reksio zdołał jednak kątem oka dostrzec obrót drugiej sowiej płaskorzeźby po tej stronie. -Została jeszcze jedna próba. - powiedział, przechodząc do kolejnej komnaty. - "By przejść wielką próbę, musisz uwierzyć, że potrafisz ją przeżyć..." - wyrecytował trzecią wskazówkę. Szli przez chwilę korytarzem. Nagle na ścianie jaskini pojawiła się łuna. Przeszedłszy przez zakręt, ujrzeli ogień płonący na środku sali. Nie było żadnego obejścia, żadnego mostu czy półki. Tylko gładkie, śliskie ściany, po których nawet pająk by nie przeszedł, i morze płomieni między nimi. -To niemożliwe... - powiedział Teligent. - Wiara nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu nie można tego przejść! W tym momencie usłyszeli krzyk gdzieś z tyłu: "Zostało wam pięć minut!". -Musimy uwierzyć. Inaczej... - Dzielny Pies nie dokończył i powoli wkroczył w płomienie. Spodziewał się palącego bólu, nieznośnego gorąca, ognia przeskakującego na jego ciało i powoli go trawiącego. Nic z tego! Ogień, a właściwie jego iluzja, nie był nawet ciepły. Reksio przeszedł na drugi koniec sali, brodząc w ogniu, i pomachał Iwanowi i Saszy, że jest bezpiecznie i mogą iść za nim. -Przeszliśmy już trzy próby. Gdzie jest ta Woda? - spytał Hpion. -Spokojnie. Idziemy dalej, tam coś znajdziemy. - odpowiedział Reksio. Poszli więc dalej. Korytarz, początkowo szeroki, powoli się zwężał. Wreszcie zmuszeni byli iść gęsiego. -Czy będziemy tak szli, aż ściany się ze sobą zetkną? - spytał Iwan Teligent. W tym samym jednak momencie ściany uciekły w bok i znaleźli się w niewielkiej, ale dobrze oświetlonej komnacie. Po drugiej stronie widać było kolejne wejście, za którym słychać było szum wody. Od naszych bohaterów oddzielała je tylko jedna przeszkoda. Na środku, przed kamiennym ołtarzem, klęczał kogut w zdecydowanie podeszłym wieku. Zwrócony był plecami do wejścia i podpierał się na lasce. Wydawał się martwy. Kiedy jednak Reksio zbliżył się do niego, nagle wstał i z niesamowitą zwinnością jak na osobę w tak podeszłym wieku zamachnął się laską. Dzielny Pies cudem uniknął uderzenia. Ze zdumieniem patrzył, jak starzec powoli wypuszcza laskę i kurczy się w sobie, zmniejsza. Ale nie ten nagły atak ani równie nagły spadek mocy go tak zdziwił. O nie. Zdumiewający i znajomy był jednak wygląd starca. Był to dobrze zbudowany, choć niezbyt wysoki kogut w przetartym, granatowym płaszczu. Na ramionach miał żółte naramienniki (a cóż innego można nosić na ramionach?), a na głowie - powydzieraną biało-niebieską czapkę. Do tego bokobrody, niegdyś ciemnorude, a obecnie siwe. Osobą, na którą patrzył Dzielny Pies, zdecydowanie był... -Kapitan Nemo!
Kto dotrze do Wody Życia pierwszy? Jaką rolę spełni jeszcze kapitan Nemo? I kto w końcu wygra? Dowiecie się w następnych rozdziałach.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Pt, 13 cze 2014, 18:52 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
Bez 11829, z 13962. W sumie 91858 bez, z 108057. Bariera 100000 przekroczona, jeśli liczyć ze spacjami. Teraz spróbujcie podnieść do 1000000...
Rozdział 9 Ostateczna gra
22.11.2014 (c.d.) Nemo spojrzał na psa niedowidzącymi oczyma. -Reksiu... to ty? Nic się przez te lata nie postarzałeś... - zaśmiał się lekko. - Nie to, co ja... -Kapitanie... muszę odnaleźć Wodę Życia. Inaczej Kari zginie. -Dobrze. Chodźcie ze mną. - kapitan wstał, minął ołtarz i przeszedł do drugiej sali. Było tu pełno fontann najróżniejszych rodzajów: jedne były olbrzymie i pięknie zdobione, inne - małe i skromne, jeszcze inne były po prostu źródełkami wytryskującymi ze ścian, z których woda spływała do wmurowanych w nie mis. Na środku stał kamienny stół, a na nim kilka kielichów. -Oto i ostatnia próba. - rzekł kapitan. - Tylko w jednym ze źródeł płynie Woda Życia. Pozostałe wody skażone są silną trucizną. Wybierajcie mądrze. -Ale... zaraz... - powiedział Iwan. - Przecież ty zdobyłeś wieczne życie! Nie możesz nam po prostu powiedzieć, które źródło to to właściwe? Nie jesteś chyba jakimś strażnikiem... Kapitan powoli przeniósł wzrok na sierżanta. -Nie wiem, które to źródło. Przez tyle lat zdążyłem zapomnieć... -Zapisałeś to w swoim dzienniku! -Właśnie po to zapisałem, żeby nie musieć pamiętać! Teligent powiódł wzrokiem po fontannach. -Hpion. Wybierajcie. Jestem archeologiem, nie poszukiwaczem skarbów. Nie wiem, jak to może wyglądać. Sasza podszedł do stołu i wziął jeden z kielichów, po czym powoli podszedł do pięknie zdobionej, wysadzanej złotem i drogimi kamieniami fontanny na środku sali. Napełnił kielich wodą i podał go sierżantowi. -Wypijcie, towarzyszu sierżancie. To to źródło. Źródło Wiecznego Życia. -Za zwycięstwo. - Iwan uniósł kielich do dzioba i wypił duszkiem zawartość. Wstrząsnęły nim drgawki. - Dziwnie się czuje... - nagle kogut chwycił się za gardło i pobladł. Przetoczył się po ziemi, starzejąc się o kilkadziesiąt lat w ciągu paru sekund, zdążył jeszcze wyciągnąć skrzydło w stronę szpiega, szepcząc "Hpion, ty zdrajco..." po czym obrócił się w proch. -Źle wybrał. - rzekł spokojnie kapitan, jakby wielokrotnie już widywał podobne sceny. Sasza zadrżał. Nie wiedział, które źródło może być prawdziwe. -Reksiu... ty wybieraj. Ja nie wiem, które to może być źródło. Pies powoli podniósł drugi kielich. Chwilę się zastanawiał. Zamknął oczy i przywołał obraz, który pamiętał z zabranego mu dziennika: bogato zdobiona, ale bez przepychu, kamienna fontanna z napisem "Aqua Vitae" na cembrowinie. Otworzył oczy. Poszukiwane źródło stało z boku, pomimo pięknych rzeźbień wśród złoconych i wysadzanych szmaragdami wodotrysków wyglądała co najmniej skromnie i nie rzucało się w oczy. Reksio wsunął kielich pod strumień i zbierał chwilę wodę. -Daj mi ten kielich. - usłyszał Saszę. Wykonał rozkaz. Hpion wypił zawartość i natychmiast poczuł ciepło, rozchodzące się po całym organizmie. To zdecydowanie była Woda Życia -To to, czego szukamy. Wspaniale. - Hpion, wyciągnął nagle pistolet. - Powiem tamtym, że zginąłeś, a sam przyniosę im Wodę Życia i wrócę do łask Szczurina. Już wkrótce stanę na czele zwycięskiego pochodu. Będą się mnie bać i mnie szanować! AHAHAHAHA! Po tych słowach wybiegł z sali. -I co teraz zrobimy? - spytał Reksio. - Ci dranie wkrótce już staną się nieśmiertelni! Będą mogli zdobyć cały świat! -Spokojnie. Woda Życia przestanie działać, gdy tylko przekroczą granicę tej wyspy. Taka jest cena nieśmiertelności. Najpierw opowiedz mi dokładnie, co się stało. Wysłuchawszy całej historii poszukiwań Wody Życia, kapitan zamyślił się. -Musimy tam wrócić i uratować Kari Matę i resztę... ale jak? - spytał Dzielny Pies. -Znajdzie się rada. - odrzekł po chwili kapitan. - To, co dotychczas widziałeś i przeszedłeś, to tylko mała cząstka tej jaskini. Sporo jest tu tajemnych przejść, ukrytych korytarzy i mechanizmów. Miałem wiele czasu, by je poznać odkąd dziesięć lat temu lawina zasypała wejście. Nemo podszedł do jednej z fałszywych fontann - wmurowaną w ścianę misę z umieszczoną nad nią rynienką, z której tryskała woda - i obrócił rynienkę. Natychmiast przestał z niej płynąć płyn, a ściana obok powoli się odsunęła. -Chodź. Tym korytarzem dojdziemy aż do wyjścia z jaskini. - gdy tylko Reksio wkroczył do środka, kapitan obrócił pokrętło obok, ponownie zamykając przejście. Mechanizm naprawdę był sprytny, choć prosty: obrót pokrętła, będącego w rzeczywistości kolistą rurą doprowadzającą wodę do fontanny z drugiej strony, powodował ruch trybu zębatego sterującego drzwiami, a jednocześnie przesuwał otwór przeprowadzający wodę z misy do rynienki nad odchodzącą od misy rurę, ponownie uruchamiając fontannę. Ale pies nie miał wiele czasu na podziwianie tego cudu techniki: miał zadanie do wypełnienia.
***
Generał Owodca spoglądał ze zniecierpliwieniem na zegarek. -Koniec. Nie wrócili. Można wysłać następnych. - powiedział w końcu, w tym jednak momencie z zapajęczynionego korytarza wyłonił się Sasza Hpion z kielichem Wody Życia. -Jestem. Tamci dwaj zginęli. Przyniosłem Wodę. -Świetnie. Ale czy sami aby nie wypiliście? -Ja? Skąd. - skłamał Sasza. - Przyniosłem wam od razu, sam nie spróbowałem. -Doskonale, Hpion! Obiecuję wam, że w łagrze będziecie mieli przyznane dodatkowe racje żywności. -Ale... jak to "w łagrze"? Przecież wam pomogłem... -A czy ja mówiłem, że wstawię się za wami u Szczurina, jeśli nam pomożecie? A teraz prowadźcie do Fontanny. -Nie! -Prowadźcie! - Owodca wyciągnął pistolet. -D... dobrze... -I bez sztuczek. Będę szedł tuż za wami. W razie potrzeby pociągnę za spust, nim wykonacie najdrobniejszy ruch. Weźmiemy ze sobą tych shpionów. Kiedy już dojdziemy do Fontanny, wypróbujemy na nich jej potęgę! -O matku... to już koniec... - szepnął Kretes. W tym jednak momencie od strony wejścia dały się słyszeć okrzyki, szczęk broni i tupot. Piraci też już tu byli! Rosjanie czym prędzej pobiegli w kierunku korytarza. Jeśli uda im się uruchomić pułapki na czas, będą uratowani! Owodca, jak przystało na typowego złoczyńcę, popełnił w tym momencie śmiertelny błąd: bez namysłu odrzucił kielich na bok, rozlewając zawartość, i także rzucił się do ucieczki. Tymczasem bosman Janusz, który prowadził natarcie, dopadł już pierwszego żołnierza i ciął go przez ramie. Następnego przebił szablą, trzeciego uderzył głowicą w głowę. Wpadł już w pajęczyny, siekąc wściekle, w tym jednak momencie usłyszał szczęk z boku i w ostatniej chwili uskoczył przed strzałą. -Uruchomili jakieś pułapki! Nie przejdziemy dalej. - krzyknął do tyłu. -Owodca mi nie ucieknie. - syknął O'Gryzek, patrząc na oddzielający go od jego śmiertelnego wroga zabójczy tor przeszkód. - Dogonię go i zabiję, choćbym miał własnymi zębami rozgryźć tą pułapkę, a potem gnać za nim na kraniec świata! Nagle w bocznej ścianie odsunął się jeden z rysunków, przedstawiający klucz, po czym fragment ściany obrócił się, jak drzwi, ukazując Reksia oraz Nemo. -Nie będziesz musiał, kapitanie. Chodźcie, szybko! Nie ma czasu na wyjaśnienia!
***
Hpion niechętnie obrócił płaskorzeźbę z sową i przeszedł po moście na drugą stronę. Przytrzymał drugą, by most nie zsunął się, zanim cały oddział wraz z jeńcami przejdzie na drugą stronę, po czym ponownie go zsunął. Przebył przez fałszywe płomienie i wkroczył do sali z ołtarzem. Minął go i wprowadził do sali z fontannami. Owodca natychmiast chwycił kielich ze stołu i podbiegł do pierwszej fontanny, nagle jednak się zatrzymał i spojrzał podejrzliwie na przewodnika. -Skąd mam wiedzieć, że to nie trucizna? - spytał. - Powiedzcie szczerze: co płynie w tych fontannach? -Silna trucizna. - odpowiedział były szpieg, a obecnie jeniec mający zmienić się wkrótce na osadzonego w łagrze. - Tylko w jednej jest Woda Życia. W tamtej. - wskazał źródło, z którego niedawno czerpał Reksio. -Sami to najpierw wypijcie. Chcę mieć pewność, że to nie trucizna... stójcie! Zmieniłem zdanie. Wracajcie, Hpion! - wskazał na jednego ze swoich żołnierzy. - Wy! Wypijcie z tej fontanny. -Ale... -JUŻ! Żołnierz niepewnie podszedł do fontanny i zaczerpnął z niej. Po chwili stanął przed swoim dowódcą, prężąc mięśnie. -To to, czego szukamy. -Doskonale. - Owodca odwrócił się do reszty. - W dwuszeregu zbiórka! Podchodzicie do Fontanny Młodości po dwóch i pijecie, a potem robicie miejsce następnym. - po tych słowach po raz drugi popełnił śmiertelny błąd, ustawiając się na końcu szeregu. Minęło kilka minut, nim nagle otworzyły się drzwi ukryte w ścianie i wypadli zza nich piraci, wrzeszcząc i atakując Rosjan. Ale tym razem sytuacja przedstawiała się o wiele gorzej: walczyli z wrogiem, którego żadna znana ludzkości broń nie mogła zranić. Powalili część z tych, którzy nie dostali się jeszcze do źródła, ale reszta tym mocniej napierała. I zapewne skończyłoby się to tragicznie dla naszych bohaterów, gdyby nie kapitan Nemo. -Uciekajcie! - krzyknął nagle, wpadając między piratów. - Ja ich powstrzymam! Cóż miały zrobić nasze dzielne wilki (a nawet szczury) morskie? Pochwycili kręcących się między walczącymi Reksia i jego towarzyszy i zgodnie z ustalonym wcześniej planem podzielili się na dwie grupy: część pobiegła do tajemnego korytarza i zamknęła go od środka, uniemożliwiając wrogom skorzystanie z tej drogi ucieczki, reszta zaś pobiegła do wyjścia, omijając pułapki zgodnie z poleceniami Reksia. I zgodnie z ich oczekiwaniami, rosyjscy żołnierze w furii zapomnieli o Źródle i zaczęli ich ścigać, powstrzymywani ciągle przez kapitana Nemo i uruchamiane przez niego pułapki i mechanizmy. Wreszcie przebyli kamienny most. O'Gryzek czym prędzej podbiegł do płaskorzeźby i spróbował ją obrócić z powrotem na prawidłową pozycję, w tym samym jednak momencie ujrzał, jak jeden z żołnierzy unieruchamia mechanizm po drugiej stronie nożem wojskowym. Plan nie wypalił! Nie udało się zamknąć przeciwnika na zawsze po tamtej stronie przepaści! To już koniec... pierwsi Rosjanie na czele z Owodcą przebyli już most... I w tym właśnie momencie kryzysu kapitan Nemo zrobił coś niespodziewanego. Z powrotem wbiegł na kamienną konstrukcję wiszącą nad olbrzymią przepaścią. Gestem powstrzymał Kari Matę, która próbowała wbiec za nim, po czym spojrzał zimno na swych wrogów i wyciągnął swoją starą laskę. -Nie przejdziecie! - zagrzmiał. - Zawróćcie, póki możecie! Zawróćcie i zaakceptujcie swój los więźniów tej jaskini! Nie przejdziecie! Nie przepuszczę was! - z tymi słowy stanął szerzej na nogach i zasłonił sobą cały most. Żołnierzy czyn ów bardzo rozśmieszył. -A kimże ty, starcze, jesteś, żeby rozkazywać chlubie całej Rosji i mówić nam, co będziemy robić, a co nie? My jesteśmy nieśmiertelnymi żołnierzami rosyjskiej armii! Nikt się nam nie oprze! -A ja jestem Dakkar Carl Inventor, książę Bundelkundu, zwany kapitanem Nemo, wynalazca, twórca i dowódca pierwszego okrętu podwodnego Nautilusa, odkrywca największych cudów podwodnego świata i strażnik Źródła Wiecznego Życia! Mówię wam: nie przejdziecie! - po tych słowach wcisnął guzik na swojej lasce i uderzył nią z całej siły w most. Jaskinią wstrząsnęła eksplozja ukrytego w kiju ładunku wybuchowego, po czym most zaczął się rozpadać. Nemo powoli odwrócił się w stronę swoich przyjaciół, uniósł rękę w geście pożegnania - i wraz ze wszystkim runął w dół. -NIE! - Kari Mata podbiegła do krawędzi i spojrzała w dół. Jednak nie ujrzała swojego przybranego ojca, lecz... Saszę Hpiona, gramolącego się po ścianie na górę. Widać było, że zaraz opadnie z sił. Reksio stanął obok swojej dziewczyny i ujrzał zdradzieckiego szpiega. -Stephen! - krzyknął, kładąc się na brzuchu i wyciągając łapę do przodu. - Złap mnie! Wyciągnę cię! -Nie... - wilk z trudem walczył z powszechnym prawem ciążenia, bezlitośnie ściągającym go w dół. - Nie mogę... przyjąć twojej pomocy... zbyt wiele złego ci uczyniłem... -Stephen! Możesz się uratować! Dalej, złapię cię! -Nie zasłużyłem... na to... chcę, żebyś... wiedział, że... zrozumiałem swoje błędy... nic mi nie będzie... - po tych słowach Stephen - Sasza puścił się i runął w przepaść. Kari Mata zapłakała. Dzielny Pies objął ją ramieniem. -Nie martw się. Oni przeżyli. I kapitan, i Stephen pili ze Źródła Wiecznego Życia. Nawet taki upadek powinni przetrwać... -Czy o czymś aby nie zapomnieliście? - usłyszał nagle szyderczy głos z boku. Nim zdążył wykonać najmniejszy ruch, generał Dymitr Owodca zamachnął się już pałaszem. Kari wyskoczyła do przodu, zasłaniając narzeczonego. Spodziewała się wielkiego bólu, krwi i nagłej niemocy... Nic z tego. Tylko szczęk stali o stal... otworzyła oczy i ujrzała kapitana O'Gryzka, który ruszył na Owodcę i zablokował cios szablą. -Ty... - syknął generał. - Ty... już po raz trzeci podnosisz na mnie rękę... kimże ty jesteś, piracie!? Dlaczego tak bardzo chcesz mojej śmierci!? -Nie poznajesz mnie? - odrzekł kapitan. - Dymitrze Owodco, wiedz, że przed tobą stoi kapitan John O'Gryzek, pod którego banderą pływałeś przez dziesięć lat, nim zdradziecko wydałeś go za garść pieniędzy rosyjskiej marynarce wojennej! - w głosie O'Gryzka dźwięczała czysta nienawiść. - Mi właśnie obciąłeś nogę w nierównej walce, mając gromadę uzbrojonych zbójów przeciw mnie samemu, zdradziecko wywabionemu ze statku bez broni! - pirat zamachnął się i uderzył szablą w brzuch przeciwnika i robiąc krok do przodu; nie starał się nawet, by cios był trudny do odbicia, więc nie zdziwił się, że przeciwnik go zablokował. - Poprzysiągłem sobie, że cię znajdę i zabiję. I dziś nareszcie spełnię ten zamiar! - ostatnie słowa zmieniły się w ryk i kapitan rzucił się do przodu, zasypując przeciwnika gradem nieodbijalnych ciosów. Generał, choć sam był świetnym szermierzem, nie miał najmniejszych szans przeciw takiej szarży. Po chwili padł na kolana z rozciętym brzuchem. -Jezu... co to... ja... umieram... ale... to przecież nie jest... śmiertelna rana... - wyszeptał i w tym momencie ujrzał lepką substancję, pokrywającą szablę jego przeciwnika. - Ty... trucicielu... bądź przeklęty... po wieki... - po tych słowach runął w tył i spadł w otchłań. Zza pazuchy wypadły mu dzienniki z Nautilusa i spadły na ziemię. I taki właśnie był koniec Dymitra Wasilijowica Owodcy, wielkiego dowódcy i żołnierza, choć małego orła, który zginął porażony jadem drzewołaza lazurowego. Jego ciała nigdy nie miało zostać odnalezione.
A co z burzą na zewnątrz? Czy nasi bohaterowie uciekną z wyspy? I co się stanie z Wodą Życia? Dowiecie się z ostatniego rozdziału.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
N, 15 cze 2014, 19:43 |
|
|
Czarnoksieznik
Mistrz Administracyjnej Magii
Dołączył(a): So, 24 sty 2009, 15:23 Posty: 1751 Lokalizacja: z Angmaru
Naklejki: 17
|
Re: Tajemnica kapitana Nemo, czyli ostatni rejs Nautilusa
8797 znaków. W sumie wychodzi 100655. Granica przekroczona! Rozdział 10 Wielki powrót 22.11.2014 (c.d.) O'Gryzek spojrzał w bezdenną otchłań, w którą runął jego przeciwnik. Nagle usłyszał nad swoją głową uderzenia piorunów, a zza pleców, od strony korytarza szum wody. Na śmierć zapomnieli o burzy, szalejącej na zewnątrz! -Musimy uciekać. - powiedział. - Wkrótce burza zatopi wyspę... a wraz z nią Wodę Życia. -Ale... jak mamy uciec? Przecież nasze statki nie przedrą się przez falę... - zauważył Reksio. -Jeden się przedrze. - kapitan spokojnie podniósł dziennik pokładowy Nautilusa, który wypadł Owodcy przed upadkiem, i przewrócił kilka stron. - Jeśli zwodujemy Nautilusa, to będziemy mogli zejść pod wodę i przez podwodne tunele powrócić do domu. -Nie uda nam się go zwodować na czas. -Nie w sześciu... ale jeśli my wam pomożemy... W tym samym momencie strop komnaty nie wytrzymał naporu wody i runął, zalewając jaskinię hektolitrami deszczówki. Jednocześnie z korytarza wytrysnął strumień zimnej wody, przewracając Kretesa i zmywając go w kierunku przepaści. -Ratunku! - wrzasnął komandor, próbując walczyć z prądem. - Ja nie chcę umierać! Janusz rzucił się za nim i chwycił za furto na karku, jednak w efekcie obaj runęli w dół wraz ze strumieniem wody. Jednak piratowi nie raz już zdarzały się upadki z dużej wysokości i zwykle wychodził z nich cało. Obrócił się w powietrzu nogami w dół po czym rozłożył ręce, szukając dobrego chwytu. Wreszcie uchwycił się pary żeber skalnych, musiał jednak puścić Kretesa. Kret na szczęście pomimo lęku wysokości nie spanikował i także znalazł skalną półkę, chwycił się krawędzi i wgramolił na nią. Po chwili z góry zsunęła się lina, zrzucona przez Kaszalota. Po chwili komandor i pirat stanęli na pewnym gruncie. Jednak nasi bohaterowie spojrzeli teraz w oblicze zdecydowanie większego niebezpieczeństwa: oto kolejne fragmenty skały nie wytrzymywały naporu wody i uderzeń piorunów i spadały. Nie pozostawało nic innego, jak uciekać... jednak wejście do jaskini ponownie było zasypane. O'Gryzek spojrzał w górę, na coraz liczniejsze otwory w skale. -Jeśli się tam dostaniemy... -...To zginiemy od piorunów. Nie mam zamiaru!... - zaczął krytykować pomysł Kretes. -To jedyny sposób. - odpowiedział kapitan. - Janusz, będziesz w stanie tam wejść i spuścić nam linę? -Nic z tego. - odrzekł szczur, dotknąwszy zaledwie ściany. - Ściana jest zbyt śliska, nie ma szans, by tam wejść. Chyba... chyba, że staniemy sobie eden drugiemu na ramionach... Tak więc po chwili na środku sali stanęła żywa drabina, stworzona z najsilniejszych i najlżejszych szczurów w całej załodze "Niepogryzionego". Po tej solidnej, choć nieco drżącej konstrukcji Janusz ostrożnie wspiął się na górę i zrzucił linę. Teraz dopiero dostrzegli prawdziwie niszczycielską moc starokretońskich pułapek: wszystkie drzewa były połamane, kilka górskich szczytów strzaskanych. Wyspa była już w sporej części zalana. Biegiem ruszyli w kierunku Nautilusa. Pioruny biły, poziom wody stale się podnosił. Zdawało się już, że zginą, ale... Udało się! Łódź podwodna leżała przed nimi na boku niczym olbrzymia ryba wyrzucona na brzeg. Wzburzone morze zmyło z niej wodorosty, ukazując całe piękno biało-pomarańczowego okrętu. Ale nie było czasu na zachwyty: musieli zwodować statek, zanim tu zginą. W pobliżu brzegu dryfował "Kretanic". Najwidoczniej porwały go fale albo strumienie deszczowej wody i zniosły do morza, gdzie jakimś magicznym sposobem, zwanym dalej (nie)logiką opowiadań, podniósł się z boku, na którym leżał, i pływał teraz w pełnej gotowości do startu. Ale nie mogli na nim zabrać wszystkich, zresztą nie przedrze się przez zabezpieczenia... może jednak pomóc zwodować Nautilusa! Kogut odważnie wkroczył do wody i wskoczył na pokład statku. Chwycił linę rzuconą mu przez Reksia z Nautilusa i owinął dookoła spychu, pełniącego funkcję pokładu i uruchomił silnik odrzutowy. Lina natychmiast się naprężyła, a "Kretanic" zwolnił. Jednak powoli, centymetr za centymetrem, oddalał się od brzegu, ciągnąć za sobą Nautilusa pchanego z brzegu przez piratów... Wreszcie okręt stanął w pełnej gotowości do działania. W tym samym jednak momencie fala-pułapka ponownie ruszyła w kierunku "Kretanica", porywając go i wyrzucając do wody Koguta Wynalazcę. -O w mordę... - powiedział Reksio, który stał już w sterowni Nautilusa obok Kretesa. - Kretesie, szybko, zanurzaj się! Kret natychmiast wykonał polecenie... zanurzył się pod ster, nakrywając głowę łapkami. Fala uderzyła w Nautilusa, obracając go dookoła, ale nie wyrzuciła go z powrotem na brzeg. Kogut wygramolił się z wody i wszedł do wnętrza łodzi wraz z piratami. -Kre-Kre-Kretesie, uuumiesz ty-ty-tym kie-kierować, pra-prawda? - spytał. -Czy umiem? Kapitan Nemo przez kilka miesięcy uczył mnie sterowania tym złomem. Potrafię kierować nim z zamkniętymi oczyma! - przekręcił kluczyk w stacyjce, poczekał, aż głośny i niestłumiony niczym warkot silnika oznajmił mu, że śruba została oczyszczona z wodorostów, po czym zakręcił sterem, ustawiając statek frontem do morza, i wcisnął pedał gazu. Nautilus pomknął do przodu z maksymalną prędkością 24 węzłów. Po chwili ujrzeli kolejną falę, wzbierającą przed nimi. Komandor spokojnie pchnął ster głębokości i zanurzył łódź. Fala przeszła nad nimi, po czym kret ponownie wynurzył statek i obrócił tak, by mogli ujrzeć wyspę. Burza kończyła już dzieło zniszczenia: masyw górski na środku z trzaskiem i hukiem runął w dół, do wody. Po chwili cała wyspa poszła jego śladem i zapadła się w otchłani morskiej. Dopiero teraz też zwrócili uwagę, że lina wytrzymała i "Kretanic" dalej ciągnie się za okrętem. Nie mając już nic więcej do roboty w tym miejscu, Kretes ponownie odwrócił i zanurzył statek, po czym wyciągnął dziennik i przyjrzał się pozostawionej przez kapitana mapie podwodnych korytarzy. Nie zauważył jednak jednego szczegółu. Był nim cień niskiej, ptasiej postaci z pałaszem w skrzydle, przyglądającej się odpływającemu statkowi ze skałki, pozostałej po wyspie... *** 23.11.2014 Po całym dniu podmorskiej żeglugi, której dystans nie wyniósł wprawdzie 20000 mil, ale mimo to była bardzo ekscytująca, dotarli wreszcie do "Niepogryzionego" przycumowanego przy brzegu archipelagu. Po krótkim, ale wylewnym pożegnaniu piraci opuścili pokład łodzi podwodnej, wrócili na swój okręt i odpłynęli w sobie tylko znanym kierunku. -Ech... i koniec kolejnej przygody. Szkoda, że nie wzięliśmy sobie trochę tej cudownej wody... co, Reksiu? - spytał Kretes. -Nie. Żyć całą wieczność? Zdecydowanie za długo. Zresztą, jej moc utrzymywała się tylko na terenie wyspy. Nie dałaby nam wiele. -Ale mimo to odkryliśmy jedną z najbardziej pożądanych legendarnych substancji... jest z czego być dumnym, co? -Jest. -Dłu-długggo będdddziecie ta-tak roooozmawiać, ccczy mo-może wró-wrócimy juuuuuuż do do-do-do-domu? - spytał nagle Korneliusz. -O matku! - dopiero teraz Kretes przypomniał sobie o pewnym palącym problemie. - Nie było nas w domu.... - policzył szybko. - 19 dni! Przez ten czas ci szaleńcy z dołu zdążyli już z pięć razy obrócić moją przytulną norkę w ruinę! - po tych słowach ruszył biegiem do sterowni i z maksymalną prędkością pognał do przodu, przewracając prawie swoich towarzyszy zgromadzonych na kiosku*. *** Płynęli przez dobre dwie godziny, nim ich oczom ukazała się niespodziewana przeszkoda - naprzeciw Nautilusowi płynęła "Mest' Tsarya Vladimira". Na jej pokładzie stali ci z żołnierzy, którym kazano pilnować statku, podczas gdy Owodca z resztą popłynęli szukać Wody Życia. Zderzenie było nieuniknione, zresztą nasi bohaterowie nie próbowali go uniknąć. Wreszcie znaleźli się w zasięgu głosu. Jeden z żołnierzy przechylił się przez burtę i krzyknął: -Kto to płynie!? Jakieś wieści od generała Owodcy? -Generał nie żyje! - odkrzyknął Reksio. Wiadomość ta wstrząsnęła żołnierzami: ich kochany dowódca... martwy... Rosjanie naradzali się chwilę, po czym ponownie jeden z nich przechylił się przez burtę. -Skoro generał nie żyje... nasza misja zakończona. Składamy broń. - po tych słowach żołnierze po kolei zrzucali swoją broń na pokład Nautilusa, czekając na wyrok. -Kurcze, no... - powiedział Kretes. - Eee... wasze zbrodnie wam darujemy, możecie ponownie wziąć broń. *** Vladimir Szczurin spojrzał z niedowierzaniem na siedzącego przed nim żołnierza. -Jak to "nie żyje"? -Otrzymaliśmy wiadomość z wyspy, że generał Owodca zginął. Od tego momentu zaginął też wszelki słuch, o żołnierzach, którzy wraz z nim popłynęli na tą przeklętą wyspę. -To niemożliwe! - krzyknął Szczurin. - Ten żołnierz... on nie mógł zginąć. On nie może być martwy! Bez niego rosyjska armia nic nie znaczy. Nie pozwalam mu być martwym... -Twoje życzenie może się spełnić... - usłyszał nagle głos z nad sufitu. Epilog 29.11.2014 "Kretanic" przybił wreszcie do przystani nad Wisłą pod Warszawą. Nautilus niestety nie mógł wpłynąć do rzeki, toteż zmuszeni byli zostawić go w gdańskim porcie. Samochód stał w tym samym miejscu, gdzie go zostawili przed dwudziestoma pięcioma dniami. Wkrótce już wjechali na podwórko. -Nareszcie w domu! - Kretes wyskoczył z samochodu i czym prędzej pognał do swojej nory. Tymczasem reszta zajęła się wypakowywaniem auta. Nagle od strony domku Kretesa dał się słyszeć zduszony krzyk. Wbiegłszy do środka, Reksio ujrzał Kretesa stojącego na najniższym stopniu drabiny prowadzącej do środka. Kret trzymał się za głowę i wrzeszczał wniebogłosy. Spojrzawszy mu przez ramię, pies szybo zrozumiał przyczynę krzyków. Z norki znikły wszystkie krzesła. Na środku znajdowało się pogorzelisko, z którego wystawała jeszcze resztka oparcia. Obok w kałuży wody leżał wąż ogrodowy, pocięty na kawałki, zaś na ziemi dookoła niego wypisano koślawym pismem rymowankę: "Dziki Wonsz, dziki wcionsz, wenszy wcionsz, dziki Wonsz". Jeszcze dalej leżały szczątki żyrandola, obok zaś kowadło owinięte grubym i długim łańcuchem. Były to tylko przypuszczenia, ale Dzielny Pies uznał, że ktoś próbował powiesić kowadło na żyrandolu. Z wiadomym skutkiem. -Forumowicze... - wyjąkał Kretes. - Gdzie ja odłożyłem moją siekierę... -Grunt, że wróciliśmy do domu w jednym kawałku... - pocieszył go pies. - No, i nie zanosi się na żadną nową przygodę... - Jeszcze zobaczymy... - odpowiedział narrator. Tym optymistycznym akcentem zakończmy przygody Reksia, Kretesa i ich towarzyszy poszukujących Fontanny Młodości. W przygodzie tej ukazali potęgę odwagi, poświęcenia i przyjaźni w opozycji do bezlitosnej i bezmyślnej siły. Pokazali... Dobra. Starczy. Koniec. Czy Owodca jednak przeżył? Czy III WŚ jednak wybuchnie? I czy jednak nie będzie to koniec przygód? Tego dowiecie się z kontynuacji... ...Jeśli komuś będzie się ją chciało kiedyś napisać. ____________ *kiosk - platforma na szczycie okrętu podwodnego.
_________________Głupcze! Żaden śmiertelny mąż nie jest w stanie mnie zabić! Teraz GIŃ!Jeśli widzisz ten kolor, uważaj - administrator ma Cię na celowniku.
|
Pn, 16 cze 2014, 18:19 |
|
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 10 ] |
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
|
|