|
|
Teraz jest Pt, 1 lis 2024, 00:55
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 10 ] |
|
Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Autor |
Wiadomość |
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Rozdział 1 - Jak to się zaczęło. Zapowiadał się piękny i jakże ciekawy dzień. Słońce gorącymi promieniami dawało znać o swojej obecności. No cóż, kto by w taką pogodę nie wychodził, aby zaznać odrobiny słońca w swoim życiu, które i tak często bywa przewrotne i nie wiadomo na jakich wodach życia będziemy dryfować? Jednak jest taka osoba, która w taki upał nie lubi wychodzić na dwór, gdyż jest zbyt jasno i gorąco. Taką osobą jest Komandor Kretes - nasz ulubiony kret. Ten dzień nasz zrzęda postanowił spędzić w swojej przytulnej norze oglądając swój ulubiony program pt. "Jaka to łopata?". Ten program zawsze leci w piątki po Wieściach o 13:15. Żaden program nie wzbudza u Kretesa takiej ekscytacji co właśnie ten. Przejdźmy jednak do rzeczy. W trakcie oglądania programu rozległ się dzwonek. - Kogo na kopiec kreta tutaj niesie? - spytał Kretes z lekką złością. - Ach, właśnie kiedy leci mój ulubiony program. Jednak ktoś uparcie i rytmicznie dzwonił do drzwi przy tym pukając. - Już idę! Kurcze, szybciej nie mogę. - złość Komandora narastała z każdym dzwonieniem. Gdy otworzył drzwi, klapę czy coś w ten deseń, przed nim stanęła bardzo tajemnicza postać. Była ubrana cała na czarno, ale sylwetka tej postaci była ściśle powiązana z Potworium. - Kogo diabli niosą? - spytał marudny kret. - 22 maja, godzina 18:58. - postać odpowiedziała rzucając na ziemię zasłonę dymną, po czym zniknęła. Kretes przez jakąś dłuższą chwilę stał jak wryty. Na jego twarzy widać było ślady zaniepokojenia oraz zaintrygowania tajemniczą datą. - Kretes, makaron na stole! - krzyknęła Molly. - Kretes, chodź, bo stygnie! Kret nie odpowiedział. Nadal stał jak kamień, bez chęci i sensu do życia. Molly zaniepokojona dłuższym milczeniem Kretesa poszła zbadać sytuację. - Mój ty szaraczku, co się stało? - Molly spytała Komandora pełna obaw najgorszego, tak jakby przeczuwała, że za chwilę może się coś stać. Tak też się stało. Kretes odwrócił się, skierował wzrok na swoją ukochaną. - 22... 22... 22.. 18... maj... . - marudny kret wydukał i wyleciał jak piorun z nory i pobiegł w niewiadomym celu i kierunku.
************** Niebo było praktycznie bezchmurne. Każdy aktywnie spędzał czas, inni biegali, inni grali w piłkę nożna albo w koszykówkę, a jeszcze inni poddawali się amorom. Temu małemu bożkowi, Amorowi oddawali się nam dobrze znani: przesympatyczny pies Reksio oraz psinka Kari-Mata. Ach... jak oni się kochają. Nikt chyba tak nie kocha się jak właśnie nasi bohaterowie. Ale jak na opowieść przystało, zawsze ta sielanka musi się kiedyś skończyć. I właśnie ten czas niestety nadszedł. - Reksiu, jak dobrze, że dzisiaj jest ładna pogoda. Nareszcie możemy odetchnąć po tygodniu pełnym wrażeń. - rzekła Kari do Dzielnego Psa. - Tak, Kari. - powiedział Reksio i wyjął z kieszeni pewne pudełko. - Moja droga, na dowód naszej miłości oto wręczam tobie pewien prezent, abyś zawsze pamiętała, jak bardzo cię kocham. Gdy Hari otworzyła pudełko, w niej były złote kolczyki oraz złota kolia. Kari oniemiała z wrażenia. Była szczęśliwa. - Reksiu, nie musiałeś. Przecież wiesz, że i tak cię kocham. - powiedziała Kari-Mata i pocałowała Reksia. Nagle nad parkiem rozwinęła się ciemność. Była to nienaturalna ciemność. Trochę podobna do deszczowej pogody, z innej strony ciemność końca świata. - Rreksiu... bboję się. - powiedziała ze strachem i przerażeniem Kari. - Nie bój się. Ja cię obronię. - rzekł Reksio pocieszając swoją lubą. Nagle w parku pojawił się Kretes i cały czas biegł, jakby przygotowywał się do zawodów. - Kretes... biega? - spytał oszołomiony Reksio zaistniałą sytuacją. KRETES! HEJ! Reksio krzyczał, ale kret obrócił się i zaczął biec do tyłu. Nigdy wcześniej tego nie robił. - 22... 22... 18... 58... MAJ... MAJ... AAAAA! - wykrzykiwał Komandor niczym wariat, gdy nagle zaczął mówić wspak. - JAM... JAM... ĆĘIP TĄISEIZDMEISO... AAAA! Dzielny Pies postanowił gonić Komandora. - Kari, możesz tu zostać? Muszę złapać tego wariata. Wszystko będzie dobrze. - zapewniał Reksio i czym prędzej pognał w stronę szalejącego Kretesa. I tak zaczął się pościg. Długo by opowiadać, ależ po trudzie jaki sobie zadał Reksio złapał kreta i natychmiast zaczął mu się pytać co się dzieję. - Kretes? Halo? HALO? - Reksio zaczął się denerwować i nie wiedział, co robić. Po jakimś czasie Kretes odpowiedział - Taalaerz, duże coś. Góra! - Co ty pleciesz? - Reksio nie wiedział co o tym myśleć. Kretes wskazał pazurem na niebo. Reksio się odwrócił i gdy zobaczył, co to jest zamarł w bezruchu. Jednak szybko się ocknął. - Szybko, trzeba ratować Kari. - powiedział pies. Niestety, było już za późno. Gdy Reksio biegł, co sił w łapach, tajemniczy obiekt wciągnął Kari i innych do środka pojazdu. - NIEEEEEEEE! - krzyknął, a niezidentyfikowany obiekt odleciał.
Kto jest tym tajemniczym gościem? Czy Kretes wreszcie się ocknie? Gdzie Kari została porwana i czy się odnajdzie? I czy Komandor wreszcie ze spokojem obejrzy swój ulubiony program? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pn, 19 maja 2014, 21:38 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 14850 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, co razem daje 19550 znaków, bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału.
Rozdział drugi - Śledztwo. Niebo znowu zrobiło się czyste. Nasz Dzielny Pies był strasznie załamany i wyczerpany. Widać było, że po porwaniu Kari jego ochota na dalsze życie nie miała sensu. Reksio przysiadł pod drzewem i zaczął płakać. To był niecodzienny widok. Pomyśleć, że ten sympatyczny i jakże odważny zwierzak będzie kiedyś płakać. No cóż, na każdego przyjdzie pora. Po krótkiej chwili, gdy ostatnia ciemność odeszła w siną dal, Kretes się ocknął i był zdezorientowany zaistniałą sytuacją. - Co tu się na Kopiec Kreta dzieje? Gdzie ja jestem? Nie wierze, po prostu nie wierzę. Nigdy nie mogę obejrzeć programu do końca, bo zawsze coś lub ktoś mi przeszkadza. Chętnie bym zobaczył, jak autorowi temu opowiadania ciągle by przerywano. Jak kiedyś coś sam napiszę to tak zrobię. Wtedy zobaczymy, jak to jest. I.... - i w tym momencie przerwiemy zrzędzenie Kretesa, gdyż mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Gdy nasz zrzęda skończył biadolić, postanowił pójść do domu. Ale no niestety, nie mógł nacieszyć się spokojem, gdyż zauważył załamanego Reksia. - Reksiu? Co się stało? - spytał zaniepokojony Kretes. - Jak co się stało? Moją Karunię zabrał jakiś kosmiczny pojazd. Nie wiem co robić. - odpowiedział Reksio. - To potworne, współczuję. - odparł Komandor. Ale nie trzeba się załamywać. Jest nadzieja! - Nie ma nadziei, nie ma już nic. Nie ma Kari, nie ma mnie. - zrozpaczony pies powiedział łamiącym się głosem. - Reksiu, przecież uratujemy twoją dziewczynę. Ona nadal żyje, tylko jest porwana. Musimy ją uratować. - rzekł Kretes, który rozpromieniał w mgnieniu oka. Czasami jest zastanawiające, że Komandor potrafi zmieniać swój nastrój w ciągu kilku chwil. Niektórzy mówią, że zasługa buraków. Ale to niepotwierdzona informacja. - Kretes... jednak masz rację. - po chwili przemyśleń Reksio wreszcie zaczął mówić do rzeczy. - Tak, uratujemy Kari-Matę Hari! Choćby nie wiem jakimi sposobami, ale uratujemy naszą psinkę! Kretes, prędziutko do Koguta. Tam powiesz, co się dokładnie stało. Kret był pod wrażeniem. Wiedział, że Reksio nigdy nie zrezygnuje oraz nie dopuści do tego, aby żaden z jego przyjaciół nie został sam w potrzebie. Taki właśnie jest Dzielny Pies - dzielny. Właśnie teraz nasi bohaterowie czym prędzej pobiegli do Koguta. On albowiem jest ostatnią deską ratunku. Tylko on może pomóc. Na szczęście Kogut był u siebie. - Kogucie! Mamy ważną i straszną wiadomość! - powiedział szybkim i donośnym głosem Kretes. - Co koko się stało-ło-ło? - spytał zaciekawiony Wynalazca. - Kari została porwana. Musimy ją uratować - powiedział Reksio. Kogucie, musisz nam pomóc. Pomóc nam zlokalizować, gdzie porwali Karunię. - Oczywiście. Da-dajcie mi chwilkę. - rzekł Kogut. Chwila jednak nie była chwilą. Trwała tak długo, że Reksio zdążył okrążyć Podwórko chyba ze 100 razy. - Ko-kochani! Już mam! - po "chwili" krzyknął K.W. - Ciekawe, co to takiego... - Kretes był strasznie tym zaciekawiony. - Proszę, oto Multiskaner. - powiedział i pokazał naszym bohaterom Kogut. - Jaki sknera? On ma nam pomóc, a nie zdzierać pieniądze na to, jak łaskawie nam powie, gdzie jest nasza Kari? - odparł zdenerwowany Komandor. - To skandal! - Skaner, nie sk-sknera. - powiedział Kogut. - Te-ten wła-właśnie pi-pilocik lokalizuje daną osóbkę, która została po-porwana. O, tu trzeba nastawić i wtedy droga do znalezienia panny Hari jest pro-prosta jak drut. - Tutaj? - spytał Kretes i nagle ni stąd, ni zowąd jego sierść zmieniła kolor z szarej na zielony. - Tutaj nie, Komandorze. - powiedział Wynalazca. - Jak nam właśnie zademonstrowałeś ten guziczek służy dodo kamuflażu w jakimś niebezpiecznym miejscu. Bardzo przydatne w ko-kosmosie. - To skandal! Nie dość, że przerywają mi oglądanie serialu, potem jestem nagle w parku, a na końcu zmieniają w ufoludka! GRRRR! Zmieńcie mnie z powrotem, ale już! - powiedział wściekły i jakże rozwścieczony Kretes. Zapewne wyobrażacie sobie jak wygląda kret, którzy jest strasznie zdenerwowany i w dodatku jest na chwilę obecną jedynym kretem na świecie, który ma sierść koloru zielonego. Po chwili Kogut nacisnął guziczek i nasz zrzęda znowu stał się normalnym i spokojnym kretem. - A czy jest możliwość zlokalizowania, gdzie jest Kari? - spytał zniecierpliwiony Reksio. - Tak, już na-naciskam. - rzekł Kogut i nacisnął właściwy guziczek. Przed oczami naszych bohaterów na ścianie ukazał się obraz, który pokazywał gdzie dokładnie znajduje się porwana Kari-Mata Hari. To co zobaczyli przerosło ich najśmielsze oczekiwania. - Kari-Mata została porwana aż na... Księżyc Indor? - spytał Kretes ujrzawszy to co wyświetla skaner. - Tak z tego wynika. - powiedział Reksio. - Musimy tam lecieć, ale najpierw, Kretesie musisz powiedzieć co się dokładnie wydarzyło. I tak kret Kretes musiał powiedzieć, co się wydarzyło zanim to wszystko miało miejsce. Pamiętacie chyba, co było na początku? Tak, nasz zrzęda oglądał program, gdy jakaś postać podała tajemniczą datę i godzinę 22 maja, 18:55. - Hmm... cz-czy to może mieć związek z-z porwaniem pa-panny Kari-Maty? - spytał K.W. - Może i ma, ale ta postać sylwetką przypominała żywcem kogoś z rodziny Potworium. - rzekł Kretes. - Powtorium porywa Kari. Ale po co? - spytał zaintrygowany zaistniałą sytuacją Reksio. To nie ma sensu. A przy okazji, jaką datę dzisiaj mamy? - 21 maja. - krzyknęli chórem Komandor oraz Jan. - Hmm... może wtedy coś się stanie? Koniec świata! Sermagedon! - rzekł zaniepokojony Komandor. - Nie dowiemy się, póki tam nie polecimy i nie zbadamy sytuacji. - powiedział Dzielny Pies. - D-dobrze, da-dajcie mi chwilkę, wtedy pokażę wa-wam projekt, potem zbudujecie ten pojazd i po-polecicie na Księżyc I-indor. - powiedział Jan i czym prędzej zabrał się za rysowanie pojazdu. Tym razem nasi bohaterowie nie chcieli się nudzić i poszli do sklepu po lody, gdyż było strasznie gorąco. Niemiłosierny upał dał o sobie znać nawet w sklepie z spożywczym. Ale było trochę chłodniej niż na dworze. - Reksiu, jakie chcesz lody? - spytał Kretes. - Owocowe. - rzekł Reksio. Gdy nasi bohaterowie podchodzili do kasy, nagle ktoś ich zaczepił. Była to ta sama postać, która zadzwoniła do nory Kretesa. Tak samo tajemnicza, tak samo straszna... - Już niedługo... - szepnął im do uszu ten ktoś i zniknął. Nasi przyjaciele byli przerażeni. Zamarli w bezruchu i nie wiedzieli co powiedzieć. Dopiero głos ekspedientki ich jakby ocucił. Pies i kret zapłacili i jak najszybciej pobiegli do Warsztatu Koguta. - Kogucie! Znowu on! - krzyknął przerażony Kretes. - Znowu ten sam tajemniczy gość, co był u mnie. - U, sprawa je-jest poważna. Coraz ba-bardziej to tajemniczo. - powiedział Kogut. - Przy okazji mam ju-już projekt urządzenia, zwanego dalej Helikokietą. Musicie znaleźć odpo-powiednie cz-części oraz zbudować to-to wszystko na po-podstawie pro-projektu. I tak Reksio i Kretes zabrali się za budowę Helikotleta... znaczy się Helikokieta. Trwało to dosyć długo, gdyż niektóre części trzeba był kupić na Rynku, a nawet w Kretoramie. W końcu nasi przyjaciele kupili wszystko i budowali nowy wynalazek. Po dwóch godzinach budowy pies i kret nareszcie zbudowali urządzenie, zwane dalej Helikokietem. Urządzenie było sprawne i można nim było polecieć do głównego celu naszej przygody - na Księżyc Indor. - Ko-koledzy, pasy zapięte? Kieszenie opróżnione? - spytał K.W. - Wszystko opróżnione. - powiedział Kretes. - Po-powodzenia, przyjaciele! - rzekł Jan do przyjaciół. - No to ruszajmy! - powiedział Reksio i nasi bohaterowie polecieli na Księżyc Indor.
*************** 22 maja, godzina 12:55, lata świetlne od Ziemi.
Nasi bohaterowie pospali sobie w pojeździe, aż w końcu wylądowali na Księżycu Indor. To co zobaczyli nie ucieszyło ich tak zbytnio. Indor wyglądał jak po wojnie. Wszystko zniszczone, domy, mury oraz pojazdy. Wszystko to wyglądało strasznie, jak w jakimś mieście widmo. Nasi bohaterowie byli przerażeni. - Reksiu, nie wierze. Tutaj jest jak po jakimś wybuchu bomby makaronowej. - rzekł do Reksia Komandor. - Hmm.. nie to też niepokoi, ale miejmy nadzieje, że Karuni nic się nie stało. - powiedział Reksio. - Musimy szukać jakichś wskazówek.
************** 22 maja, 13:20
Dwaj bohaterowie przechadzali się po zniszczonych drogach Księżyca Indor. Z każdym krokiem widać było na ich twarzach przerażenie i zdeterminowanie. Cały czas jednak nie ustąpili i szukali śladów życia Kari czy nawet oznak bycia i życia mieszkańców tegoż księżyca. Nagle przed ich oczami ukazała się tajemnicza postać, ta sama w sklepie z lodami czy przed norą Kretesa. Reksio jednak nie przestraszył się i krzyknął w jego stronę. - HEJ! STÓJ! - w tym momencie postać spojrzała na psa i kreta i zabrała nogi za pas. Nasi bohaterowie nie postanowili czekać na rozwój wydarzeń. Pobiegli za nią licząc, że ją złapią i odkryją, kim ona jest. Niestety, gdy już prawie złapali tajemniczego ktosia, on przyspieszył dwa razy szybciej i uciekł. Nasi bohaterowie byli bez szans. Gdy szli przed siebie zobaczyli coś błyszczącego. - Hej, popatrz. - powiedział Kretes. - Jakaś bransoletka. - Nie jakaś, tylko mojej Kari. - rzekł Reksio. Ta postać ją upuściła. Ona może mieć związek z Kari-Matą. - Może ją porwała? - spytał kret. - Hmm... ale jak wytłumaczysz, że postać pojawiła się na Ziemi, a w międzyczasie Kari została porwana? Coś mi się zdaje, że on miał wspólników. - wysnuwał wnioski Reksio. - Chyba masz rację. Ruszajmy na poszukiwania. - rzekł do przyjaciela kret w goglach. Poszukiwania nie trwały zbyt długo. Nagle nasi bohaterowie zauważyli dziwne ślady na ziemi. - Popatrz, Reksiu! - krzyknął Kretes. - Tutaj jakby ktoś był wleczony. - Rzeczywiście, ale jest tu pełno śladów. - powiedział Reksio. - Ślady Bindorów, szczurze, a nawet... psie i krecie. Hmm... interesujące. Nagle ktoś wyskoczył zza drzewa i zaczął krzyczeć. - AAAA! ONI TAM SĄ! AAAA! BANDA PORYWACZY! - nadal krzyczała i nagle gdzieś zniknęła. Nasi bohaterowie nie wiedzieli co o tym myśleć. Ale pełni obaw najgorszego podeszli do drzewa i zerknęli, aby zobaczyć co wystraszyło tutejszą postać. To co zobaczyli wstrząsnęło nimi. Była to banda szczurów. Więzili i zmuszali do prac Bindory oraz różnej maści krety i psy. - To jest potworne, jak można zmuszać zwierzaków do takiej pracy. - powiedział Kretes. - Jestem zawiedziony dzisiejszym światem. - Masz rację, Kretesie. - odparł Reksio. - Musimy coś z tym zrobić, gdyż być może tam jest uwięziona także Kari. - Tylko jak? - spytał Komandor, ale szybko uciszył Reksia. - Spójrz, co tam się dzieje. Nagle oczom naszych bohaterów ukazał się pewien znajomy szczur. - Zaraz, zaraz... przecież to... - przerwał Kretes. - ... Janusz, były burmistrz Pokopane. A to drań. - dokończył Dzielny Pies. Zaraz za Januszem szły inne szczury z osobą z workiem na głowie. Ta osoba też była znajoma. - Czekaj, kogoś niosą. Przecież to Kari! - Reksio się wściekł i chciał już wstać, i rzucić się na szczury. Komandor na szczęście uspokoił Reksia przed tym samobójczym czynem. - Reksiu, żadnych gwałtownych ruchów. Musimy to chytrze rozwiązać. - Tylko jak? Nie mamy żadnej pomocy, ani punktu zaczepienia. - powiedział zrezygnowany Reksio. - Już macie. - ktoś powiedział zza pleców naszych bohaterów. Okazało się, że to była ta sama tajemnicza postać, co wcześniej. - Kim ty jesteś i czego chcesz od nas? - spytał przerażony Kretes. - Nie bójcie się mnie. Jestem niegroźny. - powiedział ktoś i zdjął swoją pelerynę. - Frogo Froggis jestem, uciekinier ze Szczurzej Republiki Ludowej. - Szczurzej, co? - spytał zdezorientowany Kretes. - Za tą bramą SzRL jest już faktem. - powiedział Froggis. - Oni planują zająć cały Indor. Popatrzcie co tu się dzieje. Tu właśnie nastąpił wybuch bomby makaronowej. - A nie mówiłem! - powiedział podekscytowany Kretes. - Ale tak marnować makaron? Mogliby przynajmniej bombę poduszkową. - No dobrze... jak udało ci się uciec? - spytał Reksio. - Już mówię. Ostatnio, gdy banda szczurów poleciała na kolejną łapankę psów i kretów, jak zabrakło już Bindorów, a zostało tylko paru strażników wykorzystałem sytuację Przygotowałem zasłonę dymną, taką samą jak przed twoją norą, Kretesie i rzuciłem w jednego, drugiego i uciekłem. To tyle. Ubrałem pelerynę, ażeby mnie nie złapali. - wyjaśnił wszystko Frogo. - To nie było zbyt miłe, mój drogi. - powiedział Komandor. - Przez ciebie nie oglądałem mojego programu! - Oj tam, przepraszam. - przeprosił żabon. - I tak mam to wszystko na płycie. - Eee.... JAK TO? I MI NIE POWIEDZIAŁEŚ, TYLKO JAKĄŚ DURNĄ DATĘ?! - krzyknął Kretes. - Ciszej, bo nas usłyszą. - uciszył Frogo Kretesa. - Powiesz nam coś więcej o tej dacie, Froggis? - spytał Reksio. - Tak, już wyjaśniam. 22 maja, o 18:58 (czyli dzisiaj) Janusz, przywódca SzRL planuję zrzucić bombę na Ziemię i tam poszerzyć wpływy. - dokładnie wyjaśnił Froggis. - Hmm... trzeba ich unieszkodliwić i ratować moją Kari! - powiedział Reksio. - Mam plan... - powiedział żabon.
************ 22 maja, 18:30
Od razu swój plan, Froggis wcielił w życie. Wręczył Reksiowi i Kretesowi zasłony dymne i kazał rzucać. Froggis odznacza się nie byle jaką zwinnością. Ten niski, zielony żabon jest tak wysportowany, że wszędzie może wejść. Zna tajniki karate oraz 6 języków. Nawet język wroga i suahili. Jest niezwykle utalentowanym zwierzakiem. Powróćmy do planu. Gdy pies i kret rzucali zasłonę, to żaba kładła na łopatki strażników. - Droga wolna, szybko. - szepnął do naszych przyjaciół Frogo. - Do zbrojowni nuklearnej. Nasi bohaterowie, tym razem we trójkę pobiegli do zbrojowni nuklearnej. Mają tylko do pokonania najgorszą z możliwych bomb. - Szybko, ja was będę osłaniał, a wy rozbrójcie bombę. - powiedział żabon. Reksio i Kretes bez zastanowienia zaczęli majstrować przy bombie. - Oby się udało... - rzekł przyjaciel do psa. - Oby... Komandor i Dzielny Pies robili wszystko, co mogli aby zniszczyć bombę. - Reksiu, ten czarny kabelek... - powiedział Kretes. - Przetnij, on jest niegroźny. - rzekł Reksio. - A teraz który? Czerwony czy niebieski? - spytał kret. - Poczekaj, zobaczę. - powiedział Reksio i zobaczył jaka jest sytuacja. Nie wiedział, który kabelek przeciąć. Kretes mu podpowiadał, aby przeciął czerwony kabelek, a ten go nie słuchał. W końcu odważył się przeciąć... czerwony kabel. - Robię to tylko dla ciebie, Kari. - powiedział Dzielny Pies, zamknął oczy jakby już czekał na śmierć. Nagle zegarek stanął. - Udało się! - krzyknął Reksio! - Hurra! - wszyscy krzyknęli z entuzjazmem. - Nie tak prędko! - powiedział znany nam dobrze Janusz. - Janusz, ty zdrajco. - nasi bohaterowie byli wściekli na niego. - Myśleliście, że wam się uda? To jest atrapa. - rzekł były Burmistrz. Dobra robota, Froggis. Dobrą myśl miałeś, aby ich tutaj sprowadzić. - Tak jest, mój panie. Do usług. - powiedział zdrajca żabon. - Ale przecież... - nie dokończył Kretes, gdyż zrozumiał o co chodzi. - No cóż, przepraszam. Ale nikt tak nie płaci jak Janusz. - powiedział z uśmiechem na ustach Frogo. - Ty draniu. - powiedział Reksio. - Wyjaśniliście sobie wszystko? Szczury, brać ich! - wydał rozkaz przywódca szczurów. Co się stanie z naszymi bohaterami? Czy zostaną uratowani? Co się stanie dalej? I czy Ziemia ocaleje? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Śr, 21 maja 2014, 20:47 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 12338 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, co razem daje 31888 znaków, bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Rozdział trzeci - Inna planeta 22 maja, godzina 18:45. Gdy szczury trzymały Reksia i Kretesa, aby ich zamknąć do więzienia, nasi bohaterowie nie do końca wiedzieli, co mają robić. Najbardziej z tej dwójki panikował kret. Był przerażony, a jego gogle zaparowały. - Reksiu, to... to już koniec. - powiedział do swojego przyjaciela Komandor. - Pomyśleć, że już nie zobaczę mojej Molly. A ona tam pewnie czeka na mnie z makaronem i płacze. Reksiu, co ty tak przebierasz tą nogą? - Cicho, bo was, krecie ześlemy do kopalni. - powiedział jeden ze szczurów. Dzielny Pies miał jednak odmienne zdanie. Intensywnie myślał nad bombą makaronową, którą przywódca samozwańczej Szczurzej Republiki Ludowej chce zrzucić na Ziemię, aż się o to spytał. - Januszu, po co chcesz zniszczyć naszą planetę? Nie wystarczy tobie Księżyc Indor? - O, mój drogi, ten Księżyc to tylko nasza kolonia. - powiedział Janusz. Na Ziemi pragniemy zbudować potęgę światową złożoną w dużej mierze ze szczurów. We Francji szykuje się powoli rewolucja szczurów, w większości wywołana przez naszych agentów i właśnie tam będzie (gdzieś) stolica SzRL. To jest zemsta za Pokopane, które przez was straciliśmy i wy za to zapłacicie. - A teraz cicho, bo będziecie świadkami spektakularnego wydarzenia. Wydarzenia na skalę światową, ba, nawet międzyplanetarną. Nareszcie mój plan się spełni. Ekscytacja byłego burmistrza Pokopane sięgała zenitu. A właśnie miał powód do radości. Za chwile jego marzenie się spełni. Czy to już koniec naszej błękitnej planety?
*** Godzina 18:52, do wystrzelenia bomby: 6 minut. Szczury były przygotowane na swój triumf z wielkim podnieceniem. - Już niedługo. - Tak, ojciec Szanoka nas zbawi. - To będzie coś. - Za chwile coś się wydarzy. Reksio i Kretes mieli dziwne przeczucia. Raz byli wściekli i się wyrywali, a raz byli zrozpaczeni. Janusz to zauważył. - O, widzę, że wam jednak nie pasuje oglądanie swojej porażki? - powiedział. No dobrze... Marek, Jacek, wtrącić ich do lochu. Później się nimi zajmiemy. Teraz nikt nie może mi przeszkodzić w moim i tylko moim zwycięstwie. - Jak to tylko w twoim? - spytał Frogo ze zdziwieniem. - Przecież ja tobie w tym pomogłem. - Tak, tak. - odparł Janusz. - Dostaniesz nagrodę. Szczury, pokażcie mu jego nagrodę. Szczury pokazały mu jego nagrodę. Nagrodą było... wtrącenie do lochów. - Ale zaraz! - wkurzył się żabon. - Przecież mi obiecałeś. - Czy można ufać szczurowi, powiedz szczerze. - rzekł Janusz. - Ty draniu! - szczury już go wynosiły. - Tak, tak, stale to słyszę. - powiedział przywódca SzRL. - Zamknijcie go razem z psem i kretem.
*** 18:54, do wystrzelenia: 4 minuty. - Reksiu, zawsze mówiłem, że jesteś i pozostaniesz dzielnym psem. Dziękuję za to wszystko. - powiedział Kretes. - Kretesie, przestań. - uspokajał Komandora pies. - Nie wszystko stracone. - Co to za rozmowy? Cicho być! - krzyknął szczur. Nagle ich oczom ukazał się Frogo Froggis, który też został skazany przez Janusza na życie w lochach. - Frogo? Co ty tu robisz? - spytał ze zdziwieniem kret. - Przecież jesteś na usługach tego zdrajcy, Janusza. - Wykiwał mnie ten drań. - powiedział żabon. - Teraz za to zapłaci. - Cicho... - nie dokończył strażnik, gdyż Frogo rzucił się właśnie na niego. Reksio i Kretes nie zastanawiając się długo zrobili dokładnie to samo i pobiegli w stronę generatora, gdzie przebywał Janusz ze swoją bombą. Jednak uparte szczury stawiały opór i chciały złapać naszych bohaterów. - Biegnijcie! Uratujcie świat! - krzyknął żabon. - Ja ich zatrzymam. Tak też zrobił. Nasi bohaterowie czym prędzej pognali w stronę Janusza.
*** 18:56, do wystrzelenia: 2 minuty. - Hahaha! Świat będzie należał do mnie, tylko do mnie! - krzyczał Janusz. - Nie tak szybko, mój drogi. - zaśpiewali chórem Reksio i Kretes. - ALE JAK TO?! Przecież mieliście być w lochach! - przywódca SzRL był wściekły. - Ale i tak nie pokonacie potęgi mojej bomby! Jeszcze minutka i bombka poleci. HAHAHAHAHA! Szczury, brać ich! - Tylko gdzie te twoje szczury? - spytał z uśmiechem Reksio. - Ach, ale mnie i tak nie pokonacie. Już nic was nie uratuje i waszego nędznego świata! - były burmistrz Pokopane. Pies i kret podchodzili coraz bliżej do Janusza. - Uważajcie, bo sobie coś zrobicie. - rzekł do nich. O, już. To już wasz koniec! - właśnie wybiła 18:58 i piewca demokrecji ludowej nacisnął przycisk. - Nieeee, to już jest koniec! - wył z rozpaczy nasz kreci zrzęda. - Tak, poznacie naszą potęgę... e, co się dzieje? - spytał przywódca szczurów. - Nie działa? Rzeczywiście, bomba się nie uruchomiła. Janusz próbował kilkakrotnie powtórzyć, ale bez skutku. - No cóż, nie trzeba było żabonowi mówić, aby nas przyprowadził do atrapy. - powiedział Reksio. - Wtedy bym nie wiedział, że trzeba przeciąć czerwony guzik. - Reksiu, tak trzymać! - Kretes aż szalał z rozpaczy. - Nie, nie... NIE! MÓWIŁEM TYM CYMBAŁOM, ŻE MIELI ZROBIĆ TUTAJ NIEBIESKI KABELEK! MÓWIŁEM! - złość Janusza była bardzo duża. - Przegrałeś, Januszku. Przegrałeś z Kretesem. - powiedział... sami wiecie kto. Gdy nasi bohaterowie cieszyli się ze zwycięstwa, przyszedł Frogo. Gdy spojrzał na to wszystko aż podskoczył do góry. - Widzę, że sobie poradziliście. No to dziękuję, zajmę się Januszem. Towarzyszu, chodź tutaj... mam dla ciebie nagrodę. Gdy ta przygoda już się skończyła, a Frogo Froggis mógł się wreszcie zająć Januszem, nagle całą radość przerwał Reksio. - Zaraz, gdzie moja Kari? - spytał. - Janusz, mów szybko. - Jest w budce obok bramy. - odpowiedział piewca demokrecji ludowej. *** Od godziny 19:02, po nieudanym wybuchu. Reksio czym prędzej pobiegł w stronę budki, gdzie ponoć jest Kari-Mata Hari. Kretes próbował nadążać, ale jego kondycja i tężyzna fizyczna nie pozwalała na to, aby nasz "wysportowany" kret mógł biec szybciej. Jeżeli chodzi o budkę, była to zwykła budka, która przypominała nieco stary dom jakiegoś dziadka lub dom Ciapciulepcich. Dzielny Pies oraz Komandor weszli do środka, aby uwolnić Kari-Matę. - Kari-Mato? Gdzie jesteś? - pytał łaciaty zwierzak, ale nikt nie odpowiedział. - Kari-Mato? - spytał jeszcze raz, ale i tym razem w budce nie było oznak życia. Nasi bohaterowie weszli głębiej. Przeszukiwali każdy kąt, każdą przegrodę, ale śladu życia Kari-Maty nie było. - Oszukał nas. - powiedział Reksio, ale jego osąd był nie uzasadniony, gdyż nagle jakiś kobiecy głos krzyknął: RATUNKU! Pies i kret szybko wyszli z domu i zobaczyli coś strasznego. Kari-Mata znowu została porwana. Ale nie przez szczury, tylko tym razem przez psy, koloru zielonego. Na pierwszy rzut oka widać, że to psy z planety Ziemia. Reksio nie chcąc stracić znowu ukochanej wyleciał jak z armaty w stronę kosmicznego pojazdu. - Rrrhau! RRRRR! - zaczął zachowywać się jak pies. Gdy ufoludki wsiadały do pojazdu i chciały odlecieć, Reksio skoczył na jednego i zaczął się z nim bić. - Tak, Reksiu. Zniszcz ich. Ciach, ciach. - powiedział Kretes i zaczął robić uniki i chwyty, tak jakby znał wschodnie sztuki walki. Dzielny Pies próbował jeszcze siłować się z niezidentyfikowanymi ufoludkami o wyglądzie psa, ale jeden z nich psiknął jakąś substancją i nasz czworonożny przyjaciel spadł na ziemię. - Reksiu, nic ci się nie stało? - spytał Komandor. - Mmmmic mi mmie mmie mmało. - odpowiedział Reksio, ale w jakimś obcym języku. - Nie rozumiem. Reksiu, powtórz. - Kretes był zdezorientowany. - Mmmówię, me mmmic mi mmię mmie mmało. - gdy Reksio usłyszał sam swój głos oniemiał. - Mmretesie, mmuratuj mie. - Reksiu! Oni ci zmienili głos i język. Co ja zrobię. - Kretes nie wiedział co robić, ale po chwili wpadł na pomysł. - Reksiu, przecież możemy Multisknerą zlokalizować pojazd i tam cię wyleczą. Dalej, szybko do Helikokiety. Pies nie zdążył nic powiedzieć i obydwaj podbiegli do pojazdu i odlecieli. Kretes oczywiście badał sytuację przez, jak on to określił Multisknerę (tak naprawdę jest to Multiskaner). - Reksiu, znalazłem Kari-Matę. - powiedział Kretes. - Leć w na planetę... ee... jak to się czyta? Kla... klo... kle... kl€... - Mmaj, mam mo mobaczę. - Reksio chwycił i spojrzał. Chodziło o planetę Klëë SK 300. Dziwna nazwa, ale to planeta spoza naszego układu. Kretes się strasznie nudził, więc spojrzał na dół, a tam ni stąd, ni zowąd leżało opakowane z klockami Krego. Komandor ostatni raz bawił się tymi klockami, gdy był jeszcze małym krecikiem na wyspie. Lubił je kolekcjonować i budować wysokie wieże. Gdy na nie spojrzał zamyślił się, otworzył opakowanie i z nostalgią za tamtymi czasami zaczął budować małą wieżyczkę. - Mretesie. Malo? Muż mesteśmy. - poinformował Kretesa Reksio. - No, jak zwykle. Gdy coś robię, to zawsze mi przerywają, bo byliby chorzy. Coraz bardziej myślę o tym, aby napisać książkę. Wtedy temu pisarzowi pokażę. - Kretes jak zwykle był w złym humorze. Nasi bohaterowie wysiedli i zachwycili się krajobrazem planety. Ta planeta była bardzo urokliwa. Co dziwnego, na niej można było oddychać czystym, zdrowym tlenem. Powietrze było bardzo czyste i rześkie. Z jednej strony planetę porastała bujna roślinność, z drugiej strony była sucha jak pustynia. Przyjaciele zagłębili się w las. - Reksiu, ale tutaj jest bujna roślinność. Popatrz jaki młody i piękny świat. - powiedział Kretes. O, popatrz jaki ładna kuropatwa. Ta nazwana przez Komandora kuropatwa była kretożernym stworem. Już miała chrapkę na naszego krecika. - Aaaa Reksiu, uratuj mnie! - kret krzyczał i uderzył Reksia tak, że obaj wpadli w jakąś dziurę, która wyglądała jakby się nie kończyła. Na szczęście było dno i zwierzaki wpadły do jakiejś komnaty czy jaskini. - Ałała, to boli. - Kretes jęczał z bólu. - Mretesie, mo mwoja mina. - rzekł Reksio, który był zły na Kretesa. - Nic by nie było, gdyby nie ta kuropatwa. - Kretes próbował zrzucić winę na kretożernego stwora. - Mobra, mobaczymy mo mu mest. Mmoże mmajdziemy mu moją Mmari. Tak rozpoczęły się poszukiwania Kari, a nawet antidotum na odzyskanie właściwiej mowy. Nie było to jednak łatwe. Ciemne i jakże wąskie korytarze nie pozwalały na większą swobodę. - Reksiu, gdzie my idziemy? - spytał Komandor. - Mred miebie. - odparł Dzielny Pies. Korytarz jaskini był coraz ciaśniejszy i coraz ciemniejszy. Wydawało się, jakby on kończył się i nasi bohaterowie utkną w martwym punkcie. Ale na szczęście nagle korytarz zrobił się coraz bardziej szerszy. Na końcu było światło. - Reksiu, zobacz światło. Może tam jest coś, co nam pomoże? - spytał kret w gogalch. - Musimy mmo mmobaczyć. - odparł Reksio. Nasi bohaterowie poszli coraz dalej. Gdy ujrzeli co tam jest, oniemieli. - Rrreksiu, czy widzisz to co ja? - Kretes był strasznie uradowany. - Mmmardzo mmiekawe mmabolatorium. Po laboratorium widać było, że do kogoś należy, gdyż na butelkach i flakonikach było niewyraźnie napisane imię i nazwisko postaci. - Alka... alko... miko... Kto to jest? - Komandor nie wiedział o kim mowa. - Mhm... mardzo mmiwny mość. - powiedział Reksio. Nasi bohaterowie patrzyli na wszystko z zachwytem i w pewnej chwili nasz kret znowu wpadł na pomysł. - Reksiu... a może by tak sprawdźmy, który flakonik jest na właściwy głos? - Mmie! Modmawiam! - Reksio był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. - No weź. Przecież nic się nie stanie. - zapewniał Kretes. Po paru chwilach Dzielny Pies się zgodził na tą ryzykowną część. - Hmm... Magixus Krakus. - nasz kreci zrzęda przeczytał i nalał na Reksia ten specyfik. Po chwili Reksiowi wyrosły smocze łuski i skrzydła - Mrób moś m mym! - Reksio dostawał zielonej gorączki, takiej jaką mają smoki. - A może ten? - Reksio wprawdzie stracił cechy smoka, ale wyrósł mu ogon jak u świni oraz jego skóra zrobiła się różowa. - MRETESIE! ARRGGHHH! - złość Reksia była coraz bardziej widoczna. Jeszcze tak z parę razy Kretes chybił. To Reksio był kotem, to ptakiem, a raz nawet był kamieniem. - No dobrze, ten może. - rzekł Komandor. - Movus Kipus. Reksiu, leję. - Ja ci dam Kretesie, tak mnie zmieniać. Ja... - w tej chwili Dzielny Pies się zorientował. - Tak, odzyskałem głos! - No, bo już myślałem, że tak będę lał wieczność. - powiedział Kretes. - Idziemy. Gdy Reksio szedł na przedzie, kret zauważył, że nie wszystko wróciło do normy. Reksio miał... lisi ogon. - Reksiu... a nieważne. - powiedział. Nagle ktoś ich zatrzymał. - Co tu się dzieje! - spytał ten ktoś i wyciągnął swoją szabelkę. - Moje laboratorium... stać nie ruszać się! Kane, Ray i Mole, chodźcie tutaj. Nasi bohaterowie byli przerażeni.
Co się stanie dalej? Czy nasi bohaterowie zostaną uratowani? Czy nadal tak będą wpadać w tarapaty? Czy nasi bohaterowie uratują Kari? C.D.N
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pt, 23 maja 2014, 17:45 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 12113 znaki, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, co razem daje 44001 znaków, bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Rozdział 4 - Kolebka starożytnych psonów
Bohaterowie obawiali się najgorszego. Nie wiedzieli dokładnie kogo zawołał ten tajemniczy alchemik. A wyglądał na bardzo złego. Kto nie byłby zły, gdyby ktoś zniszczył tej osobie całe laboratorium ze wszystkimi miksturami, nad którymi pracowało się latami. - Ray, Mole, Kane, chodźcie tutaj. - powiedział twórca mikstur. W oczach naszych bohaterów gromadził się strach. Strach narósł jednak, gdy pies i kret ujrzeli trzech ninja - białego, niebieskiego oraz czarnego. - Ale... ale... my.. to... wy-wypadek. - powiedzieli razem Reksio i Kretes. - Wypadek, tak? - pytał z niedowierzaniem alchemik. - No dobrze, nie ukarzę was. Jestem Ken-Koj Ke, alchemik tej wioski. Ken-Koj Wasabi Ke, bo tak naprawdę nazywał się ten alchemik, był kretem i, o dziwo był normalnym kretem, takim jak na naszej pięknej planecie, mimo tego, iż jest to inny Układ Planetarny z inną gwiazdą oraz planetami. To tak jakby sąsiad Układu Słonecznego. Powracając do Ken-Koj Ke'a to jego zadanie polegało na uratowaniu wioski przed najazdem obcych, co jednak mu się nie udało. Oprócz swojego miksutrowania potrafił tworzyć też zasłony ochraniające wioskę. Jego laboratorium kryje się w jaskini, właśnie dlatego jest tyle zachodu, aby tam przejść, żeby nikt zły nie dostał się i nie majstrował przy miksturach. No cóż, jego kryjówka też nie zdała egzaminu, ale być może ona wyczuła, że nasi bohaterowie przyszli w dobrych intencjach. Zaraz, jaskinie czują?... Jego pomocnikami są trzej ninja, Ray, Mole i Kane, także krety i też wyglądają na krety z planety Ziemia. Trzeba jeszcze dodać, że opiekun ninja w młodości sam był bardzo dobrym wojakiem i nawet pokonał kiedyś złego Korda Mnemona. Teraz uczy tych trzech kretów bycia bardzo dobrymi i walecznymi ninja. Ray - Ninja, którego we władaniu są wszystkie błyskawice jest bardzo miłym kretem. Mole - Kret, który jest... kretem, jest ninją, który bardzo ceni sobie ziemię. Jest rolnikiem i szuka żony Jego żywiołem oczywiście jest ziemia. Kane - bardzo zimny kret. Stale jest mu zimno, nawet gdy jest 50 st. C., dlatego we władaniu jest cała jego tafla lodowa. Nawet założył raz wybieg dla pingwinodoidów (taka krzyżówka pingwina z androidem) , ale mu to nie wyszło. Po tym wszystkim został mu lód i śnieg, więc jakby to powiedzieć, jest w swoim żywiole. - Co wy tutaj robicie i jak weszliście? - spytał Ken-Koj. - Co robimy? E.. no.. - Kretes nie mógł wydukać ani słowa. - ... szliśmy sobie gęstym lasem, aż tu nagle spadamy i wlatujemy na... e... laboratorium i... e... i zdarzył się wypadek. - powiedział Reksio, który oczywiście skłamał. Alchemik przez chwilę pomyślał i badał każde słowo Reksia. - Powiedzmy, że wam wierzę. Powiedzmy. - rzekł do nich. A skąd wy jesteście, bo jakoś was sobie nie przypominam. Z tej zdradzieckiej wioski Bwana-Kubwa? - Oczywiście, że nie. - odparli razem. - Jesteśmy z planety Ziemia i.. - Planety Ziemia? - nagle odezwali się z niedowierzaniem trzej ninja. - Ona jeszcze istnieje? Po tym pytaniu Reksio i Kretes byli zaszokowani. Jak planeta, która liczy sobie ileś miliardów lat, może nie istnieć? - Jak to, nie istnieje? - w końcu odparł Dzielny Pies. - Ona cały czas istnieje. Co was tak zdziwiło? Po tym pytaniu Al-Chomik i jego córki Ken-Koj Ke i jego trzej ninja opowiedzieli historię, która w przekonaniu naszych bohaterów była lekko naciągana. Chodziło o to, że był w roku 1991 każdy z tych trzech ninja się urodził właśnie na Ziemi. W osobnych domach, w osobnych miastach. W roku 2001, 10 lat później był zamach na Mole Stand Center w Amuryce i w tym zamachu zginęli rodzice Kane'a, Raya oraz Mole'a. Mole pochodzi z Amuryki, Kane z Pokopane (Kretes o tym nie wiedział?), Ray z Rosji - nazywał się Siergiej Murow i w 1995 z rodzicami wyemigrowali na kontynent Amurykański. Wszyscy zostali oddani do domu dziecka i od 2001 roku dostali się pod opiekę Ken-Koj Ke'a z Chin. Gdy przyjaciele mieli już po 16 lat (był rok 2007), alchemik dostał propozycję wyjazdu na planetę Klëë SK 300. Miał do pokonania ważną misję, albowiem na tej planecie znajduje się klejnot Minho. - Jaki klejnot? - spytał Kretes. - Ten klejnot jest częścią dwóch światów. - odpowiedział alchemik. - Jeden wszechświat wspomaga drugi. Bez jednego, drugi może zostać wchłonięty przez czarną dziurę. Więc wybraliśmy się na ów planetę, aby to znaleźć i dostarczyć na Ziemię. Gonił nas czas, więc musieliśmy się sprężać. - E, tak. Zzzzz.... - Kretes już nie wytrzymał. Reksio puknął Kretesa i do niego szepnął. - Obudź się, nie śpij. - E, już, już. - Komandor ledwo trzymał ślepia otwarte. - Później nas pojmano i jakiś "wysłannik" z planety Ziemia powiedział, że Ziemia zginęła. Poza tym nie znaleźliśmy klejnotu i go szukamy, ale musimy się ukrywać. - opowiedział alchemik. - Dlaczego? - spytał Reksio. - Chodźcie za mną. - powiedział Ken-Koj Ke i poszedł w kierunku jakieś krypty. Kretes znudzony tym wszystkim zasnął. Ale obudził go Reksio. - Krecie, wstawaj. - Co? Molly już ugotowała makaron? - spytał śpioch. - Aaa... szukamy kamyka. Alchemik rzucił szablą prosto w Kretesa, ale na szczęście trafił obok. - Żadnego kamyka! Klejnotu Mihno! - krzyknął oburzony opiekun. - Dobrze, dobrze... - rzekł wystraszony Kretes. Nasi bohaterowie weszli do jakieś drogiej komnaty. Nie była to zwykła komnata. Sala była wysadzana diamentami. Okna były tylko do połowy, gdyż od góry wystawały ogromne liście z drzew. Wszystko to pięknie się komponowało, aż dziw, że jeszcze nikt nic nie ukradł z tej przepięknej komnaty. Nasi bohaterowie zachwycali się nią. Nigdy wcześniej nie widzieli takiego cuda. Chyba, że tylko w Kościele. - Chodźcie, muszę wam coś pokazać. - nagle ich zachwyt przerwał głos starego opiekuna. - Co to? - spytał zaciekawiony sytuacją Reksio. - To jest dawne pole obserwacji. - odparł Ken-Koj Ke. - Tutaj kiedyś chowaliśmy się przed psonami. - Przed psonami? - Reksio i Kretes byli zdziwieni. - Tak, przed psonami. Takie stwory, co wyglądają jak psy, ale nimi nie są. - w tym momencie alchemik pokazał zdjęcie takiego psona. Nasi przyjaciele byli zdziwieni. Na obrazku był ten sam pson, który porwał Kari-Matę. Tak samo zielony, tak samo psi... - Toż to ten sam stwór, co porwał Kari! No nie wierze! - powiedział z oburzeniem kret w goglach. - Tak, to on. Musimy ją uratować. - rzekł Reksio. - Przecież to przez niego straciłem głos i musiałem się ratować miksturami. - po chwili Reksio żałował to co przed chwilą powiedział - Ups... - A więc to tak? To nie był jednak wypadek. Tylko celowe działanie - oznajmił Ken-Koj Ke. - Ale przepraszamy... chcieliśmy się ratować. - próbowali ratować się nasi przyjaciele. - No dobrze... pozwólcie, że wam wybaczę. - powiedział opiekun ninja. - Znajcie moje dobre serce. Kretesowi jednak nie dawało spokoju, jak uratować swoją przyjaciółkę. Mogło się to wydawać dziwne, że Kretes myśli dużo o Kari. Nic mylnego. Reksio coraz bardziej chciał iść na żywioł i powybijać tych psonów. - No dobra, idziemy ją ratować. - oznajmił w końcu Reksio. - Musimy, bo inaczej jej może się coś stać. - Nie wiecie, w co się pakujecie. - oświadczył alchemik. - To niebezpieczne. - My im pomożemy. - oświadczyli trzej ninja. - Przecież raz tam byliśmy. - Hmm... no dobra. - powiedział Ken-Koj Ke. - Ja tutaj zostanę. I tak nasi bohaterowie, tym razem w piątkę poszli do lasu by szukać ukochanej naszego psa.
*** Ken-Koj Ke poszedł posprzątać ten cały bałagan. W końcu po próbach na Reksiu pełno fiolek i kolb potłukło się. - Ech, że ja też muszę sprzątać. Jaka jeszcze mnie kara spotka? - spytał zły alchemik. - A taka! - powiedział ktoś i uderzył alchemika w głowę. Ten nie zdążył zobaczyć kim jest ta postać, gdyż upadł na ziemię i stracił przytomność.
*** Reksio, Kretes i trzej ninja zagłębili się w leśną gęstwinę. - Ale gęsta ta leśna gęstwina. - oznajmił Komandor. Była jednak dosyć gęsta, ale to nie przeszkadzało naszym wędrownikom szukać, gdzie dokładnie znajdują się psoni i dlaczego oni właściwie chcą zrobić Kari-Macie. - Daleko jeszcze? - pytał Kretes. - Tak. - odparł Reksio. ... - Daleko jeszcze? - spytał ponownie kret w goglach - Tak... - odpowiedział grzecznie Reksio. ... - Daleko jeszcze, bo mnie łapki bolą? - spytał... a wiecie kto. - TAK! - Reksio już nie wytrzymał. - Reksiu, nie denerwuj się, tylko pytam. - powiedział Kretes. Parę minut później... - Daleko jeszcze? - maruda był nie do zniesienia. - TA... - pies nie skończył, gdyż jeden z ninja coś powiedział. - Ciii, już jesteśmy. - No nareszcie, ech bo mi już łapki puchną. Przysiądę sobie. - oświadczył Komandor. - Dobrze, cóż to za baza? - zapytał Dzielny Pies. - To jest siedziba starożytnych psonów. - oznajmił Ray. - Tu właśnie oni przywędrowali z jakieś planety i sieją tutaj spustoszenie. Właściwie oni tutaj są od dosyć dawna, bo jak my tu przylecieliśmy to już byli. Wtedy właśnie poszliśmy do nich, aby spytać o rzeczony klejnot. Niestety, oni chcieli też go znaleźć, a nas kazano wyrzucić stąd. Wtedy też pojawił się ten wysłannik i... - Odpuściliście sobie szukanie? - spytał Reksio. - Tak, niestety. Ale jak wy przyszliście, to pomyśleliśmy, że jest jeszcze nadzieja. - rzekł Mole. - Możemy jeszcze odzyskać ten klejnot. - Tylko jak się tam dostać? - zaciekawił się pies. - Wszystko jest szczelnie zamknięte. - Nie wiem jak wy, ale ja tutaj zostaję. - powiedział Kretes. Nagle... - AAA! AŁAŁA! CO TO? AAAA! - Kretesie? Gdzie jesteś? - spytał zdezorientowany Reksio, gdyż nagle Komandor zniknął. - TUTAJ! GRRRR! POGNIOTŁEM SOBIE FUTERKO. - wrzasnął kret w goglach. - GRRR! JA MU DAM! ŻARTY SE ZE MNIE ROBIĆ! - Och, Kretesie... odkryłeś tajne przejście do ich siedziby. - powiedział Kane. - Teraz hop! I wszyscy skoczyli na dół. - T-tylko n-nie ma mnie. - rzekł Kretes i lekko się odsunął. Po chwili wszyscy już byli na dole. - No dobrze, to gdzie idziemy? - zapytał Reksio. - Prosto i przed siebie. - rzekł Mole. I tak nasi bohaterowie poszli prosto i przed siebie. Była to dosyć długa przechadzka, gdyż tajne przejście było owiane długiem korytarzem i ciągnęło się bez końca. Jest w końcu musi być końcówka tej drogi. - Och i mamy kłopot. - stwierdził Kretes. - Co robimy? - spytał Mole. - Musimy się rozdzielić. - oświadczył Reksio. - Pierwszym korytarzem pójdą Ray i Kane. Drugim ja, Kretes i Mole. - Ależ nie... ja nie chcę. - Mole próbował coś wskórać. - Ja idę z moimi kolegami po fachu. - Hmmm... - zastanowił się Reksio. - No dobrze. Wy idziecie w trójkę pierwszym korytarzem, my drugim. Jak coś się stanie to wołajcie. - Ok. I tak Reksio i Kretes poszli tym drugim korytarzem. Korytarz był dosyć dziwny. Pełno w nim było kości oraz szczurów. Ten korytarz wyglądał na bardzo opuszczony. - R-reksiu? Na pewno dobrze, że tutaj idziemy? - spytał przerażony Komandor. - Nie bój się, idziemy. - powiedział zdeterminowany Reksio. Nasi bohaterowie zagłębiali się coraz dalej. Szli coraz głębiej, coraz głębiej. - Kiedy ten szanowny narrator zrobi sam coś konstruktywnego, co? A gdzie jest akcja? Ech... nic. - Kretes był lekko zły. Być może gdy Kretes nie wypowiedział tych słów, wypadki i zdarzenia potoczyłyby się inaczej. - No, zwalcie wszystko na biednego kreta... - Nagle nasi bohaterowie usłyszeli krzyk. Szybko pobiegli za krzykiem. Z każdą chwilą ten krzyk robił się coraz wyraźniejszy i coraz wyraźniej było słychać o co chodzi. - RATUUUNKU! - ta osoba krzyczała i krzyczała. Pies i kret podbiegli. Oczom własnym nie uwierzyli. Przecież to... Kari-Mata Hari we własnej osobie. Była uwięziona z jakieś celi. - Kari! - krzyknął szczęśliwy Reksio. - Tutaj jesteś! - Tak, jestem. - powiedziała Kari. - Uratuj nas. - Jak to nas? - Kretes nie wiedział o co chodzi. - Jeszcze ja! - tajemniczy ktoś odezwał się w promieniach mroku. Gdy wyszedł do światła okazało się, że to Ken-Koj Ke. - Alchemik?! - zapytali ze zdziwieniem Reksio i Kretes. - Tak, ja. Pojmali mnie i zawlekli do więzienia. - rzekł alchemik. - A gdzie są moi synowie? - Poszli innym korytarzem, ale sobie poradzą. - zapewniał Dzielny Pies. - Nie byłbym tego taki pewien. - stwierdził ktoś zza pleców naszych bohaterów. Był to przywódca psonów i jego żołnierze, którzy związali ninja.
Co będzie dalej? Czy nasi bohaterowie wyjdą z tarapatów? Dlaczego wszystko dzieje się na końcu rozdziału? Czy uda im się zdobyć klejnot? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pn, 26 maja 2014, 21:22 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 13218 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, co razem daje co razem daje 57219 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Do napisania zostało 42781 znaków. Rozdział piąty - Klejnot Minho Reksio i Kretes byli, jakby to powiedzieć w pułapce. Nie mogli się ruszyć, gdyż z każdej strony byli otoczeni przez psony. - I co chcecie zrobić? Jesteście otoczeni. - powiedział przywódca psonów. Przywódca tych ufoludków był nieco inny niż reszta jego poddanych. Był ubrany w szaty, jak na króla przystało. Jego biały, siwy wąs był bardzo wyrazisty, przy zielonym kolorze skóry. Był łysy na górze, ale miał włosy z tyłu i po bokach głowy. Widać było, że ma swoje lata, gdyż jego twarz odznaczała się taką starością. Zapewne nie miał jednego oka, gdyż miał opaskę na jednym z nich. - Ekhem, ekhem, mam dwoje oczu, ale ta opaska jest dla podkreślenia tajemniczości i strachu wobec mojej osoby. No cóż.. buuuu! - Aaaa... Nikt się tego nie spodziewał, ale charakteryzator uciekł. Przestraszył się tegoż "króla". - Zaraz, zaraz. Charakteryzator? - spytał cicho Kretes. - Przecież to opowiadanie. O matko... - Ciii, to nasz charakteryzator. Przecież mamy wyglądać strasznie, nie? - szepnął jeden żołnierz. - Nic nie wiedzieliście i nie słyszeliście. - Aha... - odpowiedź Komandora wyraża więcej niż tysiąc słów. Wracając, nasi bohaterowie nie mieli już dokąd uciec. Jednak jak na dzielnego psa przystało, nasz sympatyczny zwierzak myślał, jakby tu uciec. - To.. to.. to już koniec. - oznajmił kret w goglach. - Chyba nieee! - stwierdził Reksio i rozpędził się w stronę przywódcy. Z całej siły głową uderzył w brzuch króla. Ninja zrobiły to samo, mimo iż byli związani. Poza nogami, oczywiście. Wszyscy zaczęli walczyć, każdy z każdym, tylko nie pewien kret o imieniu Kretes. - Kretes, uwolnij nas! - powiedziała Kari. - Tylko szybko. - Ech... jak zwykle wszystko na mojej głowie. No, idę... - oznajmił Komandor. - Gdzie jest ten klucz? Hmm... Nasz maruda zaczął szukać klucza w każdym możliwym zakątku. Musiał jednak uważać, by żaden ze złych psonów nie złapał go. W międzyczasie Reksio oraz Ray, Mole oraz Kane rozprawiali się z ufoludkami. Nie było to jednak łatwe. Inni byli uzbrojeni, inni za to nie i to właśnie ich było można łatwiej pokonać. - No dobrze, pokonany zostaje ten... - rzekł Reksio. - ... który myśli, że jest niepokonany. - dokończył Mole. - I trzeba wiedzieć, że jeśli ktoś idzie na bitwę z mieczem, sam od niego zginie. - wtórował im Ray. W tej samej chwili Kretes szukał i szukał klucza, przy tym oczywiście marudząc. Jego głowa też informowała go, że nie rozumie, jakim cudem Reksio ma w sobie tyle siły i determinacji, aby nawet rzucić się króla, nie znając zagrożenia. Ciekawiło go to całkiem słusznie. Oprócz szukania klucza zadawał sobie pytanie, które były niestety niewłaściwymi. Ale później zadał sobie inne. - Reksio zachowuje się całkiem inaczej. Czy to przypadkiem jest on, ten sam Dzielny Pies? Od razu zdementował w sobie tą wyimaginowaną plotkę, wziętą jakby z nieba. - O, tutaj jesteś kluczu. - powiedział Komandor i wyjął klucz z kieszeni nieprzytomnego pomagiera króla psich ufoludków. Czym prędzej pobiegł w stronę więzienia. Już, gdy wydawało się wszystko iść w dobrą stronę... - Nie tak prędko. - powiedział pewien żołnierz z bronią w ręku (był to raczej laser) i zatrzymał Kretesa. Kret był przerażony. - A teraz, proszę oddaj kluczyk. - Mhm, już daję. - oznajmił Kretes. Żołdak wystawił rękę. - O, panie, patrz pan! Tam do góry. - rzekł Kretes i rzucił się na psona. Pomagier przywódcy miotał się z nieco ciężkim Kretesem na sobie. - A masz! - krzyczał kret w goglach i zaczął drapać żołnierza. Żołdak strzelał na oślep laserem, myśląc, że coś zdziała. Na próżno. Kretes nadal na nim siedział, a ten jedną ręką próbował go ściągnąć. Jedyne co zrobił, to zdołał wyrwać klucz kretowi, ale szybko upuścił, na szczęście tak, że się zsunął aż pod celę. Kari podniosła klucz i uwolniła siebie oraz alchemika. Nie zastanawiając się długo, uciekli. Kret Kretes nadał walczył z żołnierzem, ale jak to nazwać walką, gdy jeden siedzi tobie na głowie. Pson strzelił w stronę Komandora, ale chybił. Trafił niestety za to w sufit i lochy zaczęły się sypać. Wszyscy natychmiast przerwali walkę. - Szybko, uciekajmy. - powiedziały psony i szybko zniknęły. Po prostu uciekły z prędkością światła. Ta część zaczęła się coraz bardziej walić. - Szybko, do głównego wyjścia. - krzyknęli ninja. Nasi bohaterowie, co sił w łapach pobiegli do głównego wyjścia. Niestety, mieli pecha i pH (odczyn gleby w lochach był nieco kwasowy). Jedyna nadzieja na uratowanie się zawaliła się w najmniej odpowiednim czasie i miejscu. - Co my teraz zrobimy? - krzyknął Kretes. - Jesteśmy zgubieni. - Na pewno jest tutaj jakieś wyjście, musi być. - oznajmił Reksio, trzymając Kari-Matę za łapę. Jaskinia coraz bardziej się waliła. Coraz mniej było szans na przeżycie oraz na wyjście z tej pułapki. Nagle... - Hej, szybko. Tutaj jest jakaś małe przejście. Migusiem do niego! - krzyknął Mole. Wszyscy co tchu pobiegli do tajemniczego wejścia, które pojawiło się, jakby na wezwanie. - Szybko, Reksiu. Wejdź, bo zginiesz! - rzekł do przyjaciela kret w goglach. Reksio stał jak wryty. Popatrzył na coś błyszczącego w dalekiej otchłani. Kretes próbował ściągnąć Reksia do tej skrytki, bezskutecznie. Dzielny Pies patrzył się w pewien punkt. - To... jest klejnot Minho. On cały czas tutaj był! - krzyknął Reksio. - Muszę po niego pobiec. Poczekajcie. - Nie, bo sobie zrobisz krzywdę. - powiedziała Kari. Kretes wyszedł, aby powstrzymać psa. Pobiegł za nim. - Reksiu.. uff.. puff... chodź. - mówił do Reksia. - Szybko! Nagle jego bieg przerwał waląca się ściana jaskini. Kretes był zmuszony wrócić do kryjówki. - MAM KLEJNOT! - oznajmił Reksio. - Prędziutko! - krzyczał do niego jeden z ninja. Niestety, Dzielny Pies nie zdążył. Wszystko się zawaliło. Był to już chyba koniec... Kretes, Kari-Mata, Ken Koj Ke oraz ninja czołgali się w tym tajemniczym przejściu. Było strasznie ciemno, więc nietrudno o jakieś pomniejsze wypadki. - AŁAŁA! TO BOLI! - krzyczał Kretes. - To ty pazurami mnie drapiesz! - burzył się Ken-Koj Ke. Nareszcie na końcu tegoż tunelu widać było światło. Nasi bohaterowie wyszli z tego mrocznego i jakże ciemnego korytarzyka. - No nareszcie, bo w pewnej chwili myślałem, że tam utknę. - wyrzucił całą złość z siebie Komandor. - Kretesie, w tej chwili... - powiedział Ray. - Kari-Mato, będzie dobrze. - Chlip, Rrreksiu, dlaczego? Dlaczegoś mnie opuścił? - szlochała Kari-Mata. - Był to taki fajny i dzielny pies. - Kretes w pewnej chwili też się załamał. - Teraz go już nie ma. Że musiał też lecieć po ten kamyk, musiał... Kurcze, ale cały czas mi nie pasuje, że on do wszystkiego był taki chętny. Taki chciwy... Wszyscy byli bardzo zdziwieni, że największy przyjaciel Reksia był przeciwko niemu. Nie wiedzieli co powiedzieć... - Zaraz, co ty wygadujesz? - spytała Kari-Mata. - Przecież to nasz bohaterski Reksio, nasz Dzielny Pies, którego... zresztą już tutaj nie ma... chlip... - Czekajcie, Kretes może mieć rację. - stwierdził Mole. - Widziałem taki błysk jego twarzy. Cały czas się zastanawiałem, czy to aby na pewno jest dobry charakter. Nagle ktoś stanął z ich plecami. Ktoś, kogo wszyscy znamy. Ktoś znajomy... - O mnie rozprawiacie? - spytał... ich pies Reksio. - Reksiu! To ty! - Kari-Mata była szczęśliwa i od razu rzuciła się w ramiona Reksia. Ale Reksio ją zatrzymał i odsunął się. - Reksiu, co się stało? - spytała. - Cicho! Odsunąć się pod drzewo! - krzyknął dzielny... eee... chyba już zły pies. Nasi przyjaciele byli zaszokowani. Jak to się stało? - Kretes, chyba miałeś rację. - szepnął do Komandora alchemik. - Co to za szepty? Jak chcecie szeptać do Szeptolandii was wyślę! - krzyczał zły Reksio. - A teraz idziecie za mną. Mymrek, Skreyt, do mnie! - psony były uzbrojone. - A teraz idziecie z nami. Nasi bohaterowie musieli iść za złym Reksiem oraz psonami. Dla niektórych naszych bohaterów był to poważny szok. Reksio stał się zły? Ale dlaczego? - każdy sobie zadawał cicho to pytanie. Ale wkrótce na to pytanie znajdzie się odpowiedź. - Dokąd nas zabierasz, Reksiu? - spytał Kretes. - Tam, gdzie wasze miejsce. - odrzekł pies. - Czyli gdzie? - zapytał alchemik. Na to pytanie też znajdzie się odpowiedź, właściwie to teraz. Nasi bohaterowie zostali wciągnięty do jakiejś siedziby. Była to bardzo dziwna siedziba. Nie była normalnym budynkiem. Siedziba była po prostu odwrócona do góry nogami. Wejście było przed dach, małym szklanym okienkiem, które było nieco wąskie. Nie muszę wam mówić, kto tym razem utknął w tym przejściu. - Arrrgh, utknąłem! - krzyknął Komandor. - Pomóżcie mi! - Co stoicie? Wepchnijcie go! - powiedział Reksio. I tak nasi bohaterowie musieli pchać Kretesa, z jednej i z drugiej strony. Było to dosyć śmieszne. Wiecie, jedni pchają go od tyłu, drudzy ciągną za ręce. - SZYBKO! FUTRO MI SIĘ POGNIECIE! ACH! JA TEMU, CO TO PISZE CZY NAWET ROBI, ZĘBY POWYBIJAM! DOIGRAŁEŚ SIĘ! - krzyczał kret w goglach. Trwało to jakieś pięć minut, aż w końcu wepchnęli naszego zrzędę do środka. Wyglądał bardzo... ładnie. - Kretesie.. ekhem, ekhem... bardzo ładnie wyglądasz. - powiedział Kane. Kretes spojrzał na siebie w lustrze, które było w środku. - C-co? - Kretes patrzył na siebie ze zdumieniem. - JAK JA WYGLĄDAM! NA KOPIEC KRETA KILIMANDŻARO! NO NIE WIERZE. - Wyglądasz bardzo schludnie. - powiedziała Kari-Mata. - Schludnie, tfu! - burknął Kretes. Nagle to wszystko przerwał głos Reksia. - Skończyliście? Jak tak, to idziemy do Pana. - powiedział. - Do Pana? - zapytał kret. - No, tak. Chodźmy, ale już! - odrzekł Reksio. Nasi bohaterowie trzymani przez żołnierzy weszli do komnaty, która była tak bardzo czarna. - Komnata tak bardzo wow. - powiedział Pieseł. - Zaraz, co on tutaj robi? - spytał Kretes. - Jest to po, aby tu fajnie wyglądać. - odpowiedział zły pies. - A zresztą, dawno temu go przywlekli. Komnata za to fajnie nie wyglądała. Pokryta ciemnymi klejnotami siedziba miała tylko jedno oświetlenie. Jedną mała lampkę UV. Ona bardzo jasno świeciła. Nie świeciła na fioletowo, bo fiolet wyszedł już z mody - tak powiedział niedawno pewien pan. Jej promienie miały kolor biały, co było trochę nienaturalne przy ciemnej i mrocznej siedzibie. Jeżeli chodzi o podłogę, to ów podłoga była pokryta ciemnogranatowym klejem, który był często używany na tej planecie. Wszystko to miało kształt okręgu, gdyż dookoła zewsząd były drzwi. Na samym środku, było coś w rodzaju tronu. Pokryte drogimi kamieniami bardzo ładnie się komponowało z całą komnatą. - Dobra, tutaj stać. - oznajmił Reksio. Teraz zobaczycie, kim jest Pan. Nagle ktoś jakby z góry przemówił bardzo grubym i niskim głosem. - KTO ZAKŁÓCA MÓJ SPOKÓJ? KIMŻE SĄ TE MARNE LUDKI? - spytał ów ktoś. - To ja, twoja prawa ręka. - powiedział Reksio i zdjął maskę. Okazało się, że to jest... niebieski pson ze szramą przy oku. - Mistrzu, ja Kimże Klonowitz, przyniosłem oto klejnot, którego szukaliśmy od dawna oraz suczkę oraz krety w liczbie równej razem sztuk sześć. - A nie mówiłem, że to nie Reksio? I co? Miałem rację. - szepnął Kretes. - Ale teraz już jest za późno... - NO, DOBRZE SIĘ SPISAŁEŚ, MÓJ DROGI! - powiedział nazywamy przez Kimża mistrz. - ZARAZ ZEJDĘ! I zszedł. Ku oczom wszystkich pokazał się ów mistrz. Nasi bohaterowie byli zdziwieni całą sytuacją i lekko odetchnęli z ulgą. Okazało się, że to jest... mały psonik. Rzeczywiście, miał niski i gruby głos, ale wzrost był nieziemski. Naprawdę. Mały... ekhem... duzy mistrz był czerwonym psonem. Miał koronę na głowie i był ubrany w mały, czarny kubraczek. Wyglądał bardzo śmiesznie. Nasi bohaterowie, za każdym razem gdy chciał coś powiedzieć, zaczynali się śmiać. - CO TO ZA ŚMIECHY? ZARAZ WAS TUTAJ WYKOSZĘ! GRRRR! TAK NIE TRAKTUJE SIĘ HEGGA WIELKIEGO! - krzyczał. - Tak bardzo śmiech. - powiedział Pieseł. - Nic, nic. Tylko śmialiśmy się z.. wielkiej wagi i, jakby to powiedzieć wymiaru sytuacji. Hihi. - wydukał Mole. - Proszę, uwolnij nas. Nie jesteśmy ci potrzebni. - oznajmiła Kari-Mata Hari. Mistrz nieco zszedł z tonu. - Nie jesteście... hmm..., ale nie wyjdziecie stąd. - powiedział Hegg. - Chyba, że pokonacie Próbę Przeznaczenia. Ale uwierzcie mi, niewielu wygrywa z naszą kadrą. - Cóż to za próba? - spytał Kretes. - Musicie mieć co najmniej 3 zawodników, aby zacząć próbę. Inaczej nie da rady. - To my to zrobimy! - powiedzieli ninja. - Jesteśmy do tego stworzeni. Hegg Wielki pomyślał przez chwilę, po czym rzekł - Nie, wy jesteście zbyt sprawni. Co najmniej jeden z was może być. Resztę musicie wybrać sobie sami. Hahahaha! Wszyscy zwołali szybko naradę. Mieli wybrać kogoś, kto nie jest tak bardzo sprawny. - Hmm... to może masz Sen-Sej wystąpi? - spytał Mole. - Niestety, ja już jestem za stary. Weźcie kogoś innego. - powiedział alchemik. - Ja się tego podejmę. - rzekła Kari-Mata. - No dobrze, został jeszcze tylko jeden. - oznajmił Mole. Nasi bohaterowie spojrzeli na jedynego możliwego kandydata. Był nim Kretes. - Co tak na mnie patrzycie? - spytał Komandor. - Co? Ja się nie podejmę próby. - Ale musisz, jesteś potrzebny. - powiedział Mole. - Ja idę, Kari idzie. Proszę, zrób to dla nas. Zrób to dla Reksia, twojego przyjaciela. - Ech... no dobrze. Pójdę. - oznajmił Kretes. - Jak zwykle wszystko na mojej głowie. Gdy trójka została wybrana przyszedł czas na Próbę Przeznaczenia. - NO DOBRZE, PRÓBĘ CZAS ZACZĄĆ! - krzyknął Mistrz.
Czy nasi bohaterowie wygrają Próbę Przeznaczenia? Czy Reksio się odnajdzie? Czy wszystkie dobre postacie wyjdą z tego cało? I czy dostaną klejnot w swoje ręce? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pt, 30 maja 2014, 20:42 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 12416 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, piąty 13218 co razem daje co razem daje 69635 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Do napisania zostało 30365 znaków. Rozdział szósty - Fatum, los, przeznaczenie Kretes, Kari-Mata Hari oraz Mole stanęli przed próbą, która być może jest jedną z najważniejszych prób tej przygody. Próba Przeznaczenia - stawka jest tylko jedna. Jedna na milion. Jedna nawet na bilion. Jest też... - Dosyć! Zaczynajmy już. - oświadczył znudzony i wściekły Komandor. - Teraz krótko powiem o Próbie Przeznaczenia. - rozpoczął Hegg. - Są trzy konkurencje: Otchłań Smoka, Paliczki Straszliwego Organisty oraz Tawerna Zbyśka. Jeżeli wygracie (w co nie wierzę, hehehehehe) chociaż dwa z nich - jesteście wolni i dostajecie Klejnot Minho. - No dobrze, my już swoich wystawiliśmy, a twoi gdzie? - spytał Mole. - Co? Boją się nas? Hehehe... - Już, już. - odrzekł Mistrz i zawołał swoich zawodników. - Mess, Kless i Ertyes, przybywajcie. No i przybyli. Ku oczom wszystkich ukazały się trzy duże postacie. Oczywiście były to psony. Wszystkie były ogromne. Byli umięśnieni oraz bardzo potężni. Przypominali trochę supermanów z jakiejś amerykańskiej kreskówki o herosach ratujących świat i w ogóle. Jednak nie byli oni herosami, tylko zawodnikami Hegga. Przypomnijmy, Hegg jest mistrzem psonów, a przywódca, który pojawił się już wcześniej w tym opowiadaniu był prawą ręką Mistrza. Taki przynajmniej panuje ustrój na planecie Klëë SK 300. Powróćmy jednak do zawodów. Nasi bohaterowie ujrzawszy tych potężnych psonów, oniemieli. - Cz-czy, m-my na na pewno t-to wygramy? - Kretes był przerażony. - Nie mamy szans. - Spokojnie, Kretesie. Nie taki diabeł straszny jak go malują. - uspokajała go Kari. - Zresztą, stawka jest ogromna i musimy się postarać, żebyśmy wygrali co najmniej dwie z tych konkurencji. - Mam nadzieję... Ich rozmowę przerwał główny prowadzący i swoim grubym i głośnym głosem, który zwykł używać zaczął: - NO DOBRZE, TERAZ CZAS NA RUNDĘ 1, CZYLI OTCHŁAŃ SMOKA. - Oootchłań Smookaaa... - - Uuu, nawet akompaniament i śpiewy tutaj macie, no, no... - kret w goglach był tym zachwycony. - NIE PRZERYWAĆ! JA MÓWIĘ - krzyknął Hegg. - Co to ja miałem? AHA! PIERWSZA KONKURENCJA POLEGA NA TYM, ŻEBYŚCIE PRZYNIEŚLI MI SMOCZE JAJO. JASKINIA ZNAJDUJE SIĘ W GÓRSKIEJ KRASAWICY. JEST TAM SMOK, A KONKRETNEJ SMOCZYCA. TEN KTO PIERWSZY DOSTARCZY JAJO SMOCZYCY, WYGRA. UWAGA... CZAS, START! I wszyscy pobiegli. Pierwsi, bardzo zwinnie pognali zawodnicy Mistrza. Nasi za to byli ciągle zatrzymywani przez kreta Kretesa, którego kondycja nie była zbytnio zadowalająca. - Niech... uff.. ja... puff... dorwę tego... pisarza od siedmiu boleści... zwinny... tfu! - złość Komandora sięgała zenitu. Jednak nasi nie dawali za wygraną. Przecież to ich jedyna deska ratunku. Szybko zaczęli biec, aż w końcu deptali po piętach drużynie psonów. Droga do jaskini nie była taka prosta jak się wydaje. Gdy wszyscy opuścili las, czas było przejść przez rzekę, która nie należała do przyjaznych. W owej rzece kąpały się całe rodziny krokodyli, które tylko czekały na jedno potknięcie naszych bohaterów, aby zapełnić brzuch właśnie nimi. W szczególności łasiły się na jedną postać, a mianowicie... a sami wiecie kim. - Nu, nu. Dobre krokodylki. Ja jestem żylasty, byście mieli po mnie wzdęcia i niestrawności. - powiedział Komandor, który jednak bał się tych "niegroźnych" krokodyli. - Szybko, nie możemy ich stracić z pola widzenia. Musimy być blisko, aby mieć szansę. - powiedział Mole. - No, już, już. - powiedział Kretes i nagle stracił równowagę i spełniło się jedno z najgorszych wariantów wpadł do rzeki. Krokodyle spojrzały na siebie i płynęły do kreta, aby go zjeść. - AAAAA! RATUNKU! - Kretesie... - Kari była przerażona. Gady były już coraz bliżej, a Komandor jak najszybciej chciał opuścić rzekę. Jednak krokodyle nie były takie głupie. Okrążyły naszego marudę i szykowały się do zmasowanego ataku na Kretesa. - NIEEE, JA NIE CHCĘ UMIERAĆ! NIE CHCĘ UMIERAĆ! AAAA! Na szczęście w ostatniej chwili z rzeki wyciągnął go ninja. Komandor Kretes został uratowany. - Dzięki, Mole. Gdyby nie ty, to bym siedział już dawno u krokodyla i podziwiał jego wnętrze. - podziękował kret w goglach. - Nie ma za co. - oznajmił Mole. - Nie mamy czasu, musimy czym prędzej pobiec do jaskini i wygrać tą konkurencję. Nie trwała chwila jak wszyscy (oprócz Kretesa) pobiegli sprintem. Kretes próbował dogonić Kari i Mole'a, co mu się udało nieco później. - O, już jest jaskinia! Szybko! - oświadczył ninja i nie trwała chwila zanim wszyscy już się znaleźli w mrocznej i jakże tajemniczej jaskini. - Ależ tajemnicza i mroczna jaskinia. Chyba dalej nie przejdziemy. - stwierdził Komandor. - Mylisz się. - powiedział ninja ceniący sobie ziemię. - Od czego mam latarkę, hę? - Ty to jednak jesteś zorganizowany. - oznajmiła Kari-Mata. - Ktoś musi. - rzekł Mole. I wszyscy szli coraz głębiej. I coraz głębiej. No cóż, jaskinia była bardzo długa i nie wiadomo, kto być może o tej porze tutaj, oprócz zawodników. M - Mario, Mario Magdaleno... Mario, Mario... jesteś jak poemat. Lajlajlaj... - ktoś śpiewał... że co? - Eee.... coraz bardziej to dziwne. - oświadczył Kretes. - Zaraz po tym, biorę urlop, bo mam dosyć. Wszystkiego już dosyć. - Nie marudź, bo jeszcze musimy dowiedzieć się co stało się z Reksiem. - upominała kreta psina. I tak nasi bohaterowie dotarli do środka jaskini, która była otoczona zewsząd lawą. Na końcu były tylko dwa wejścia. Które było tym właściwym? - No dobrze, jesteśmy tutaj. Który korytarz wybieracie? - spytał Mole. - Ja bym wybrała pierwszy, tak mówi mi moja kobieca intuicja. - rzekła Kari-Mata. - Co tam intuicja, lepiej wybrać drugi, bo właśnie tam może być smocze jajo. - oznajmił Kretes. - Ja tam idę drugim. - No dobrze, posłuchamy się tym razem Kretesa. - oświadczył Mole. Nasi bohaterowie poszli drugim korytarzem, posłuchawszy Komandora. Jednak, o dziwo masz zrzędliwy kret miał rację. Drugi korytarz był tym właściwym. Gdy zagłębiali się coraz dalej, zauważyli, że przy smoczym gnieździe są już zawodnicy Mistrza Hegga. Nie zastanawiając się długo weszli do gniazda. - Haha! Już jesteśmy! - powiedział pewny tym razem siebie Kretes. - O, to dobrze się składa. My jedno jajo bierzemy i uciekamy. Za chwile będziecie mieć bliskie spotkanie ze pewną istotą. - powiedział jeden z przeciwników. Ów przeciwnicy uciekli szybko, a nasi bohaterowie nie tracąc czasu też zabrali jajo i chcieli uciec by nie znaleźć się w bezpośrednim kontakcie z właścicielem jajek. - No, tylko pożyczamy. - powiedział Komandor. Jednak gdy zbliżali się do wyjścia drogę na nieszczęście zagrodziła im smoczyca. Nie było to zbyt miłe spotkanie. - Cicho, tylko bez gwałtownych ruchów. - oznajmił Mole. Smoczyca pochyliła się nad naszymi bohaterami i powiedziała do nich (co było zaskoczeniem wszystkich). - Co wy robicie z moim jajkiem? Chcecie bym was zjadła? - N-nie, t-tylko ch-chcieliśmy popatrzeć. - powiedział brązowy ninja. - Tak właściwie to my już sobie idziemy. - oznajmił kret w goglach. - D-do widzenia. Nasi bohaterowie odłożyli jajko i czym prędzej uciekli z jaskini. Ich miny były bardzo smutne. - Ech, przegraliśmy. - rzekł Kretes. - Nie wydostaniemy się już nigdy. Idziemy. - Czekajcie, a co byście powiedzieli na to, abyśmy stąd uciekli? I tak nikt nie widzi. - stwierdził Mole. - Dobra myśl, chodźmy. - powiedziała Kari-Mata. - Nie jesteśmy tego tacy pewni. - oznajmili żołnierze zza krzaków. - Jednak nie, ach... - rzekł Mole. - Pójdźmy do Hegga i pogódźmy się z pierwszą porażką. Jeszcze są dwie konkurencje i może wygramy. Jak powiedzieli, tak zrobili. Nie wygrali, tylko poszli do Hegga i pogodzili się z porażką. Tam już byli jego półgłówki oraz smocze jajo. Hegg oczywiście był uradowany, że to właśnie oni, a nie nasi bohaterowie przynieśli owe jajo. - Tak bardzo przegrana. - powiedział Pieseł. - No cóż, pierwszą konkurencję wygrała drużyna.... PSONÓW! Brawo! - krzyknął pełen entuzjazmu Mistrz. - No, teraz czas na drugą konkurencję, a mianowicie Paliczki Straszliwego Organisty. Waszym zadaniem będzie odgadnięcie jaka to melodia wydobywa się z organów. Gdy popełnicie błąd to zaczyna druga drużyna. Ta drużyna, która odgadnie więcej wygrywa. Zaczyna drużyna Psonów. Jaka to melodia? Pierwszą melodię odgadli prawidłowo. - Brawo! A teraz? Drugą też prawidłowo. Po jakimś czasie była to już 11 piosenka, która brzmiała bardzo znajomo. - Hmm... wiem! - oświadczył jeden z drużyny Psonów. - Jest to "Przekazany Owoc"! - Biiip, zła odpowiedź. - powiedział Hegg. 10 punktów jest wasze. Teraz czas na drużynę Kretesa! Nasi bez problemu odgadywali co rusz to inne piosenki. Wynikało z tego, że psony zbierały melodie z całego Wszechświata. Przyszedł czas na 11 piosenkę. Jeżeli odgadną co to za melodia, wygrają. - Tarirarara...tarira... - melodia już się wydobywała. - Trudna piosenka. - stwierdził Kretes. Ale po chwili oznajmił. - Jednak wiem, co to za piosenka. Ostatnio taki jeden to śpiewał, w kółko i w kółko, gdy leciała przerwa w programie "Jaka to łopata?". To jest... Chwila oddechu dla wszystkich... -... "Hej, Klud". - powiedział Komandor, który myślał już, że jest to błąd. Przez chwilę wszyscy zamarli, aż w końcu Hegg oświadczył. - No cóż, jest to prawidłowa odpowiedź. Wygrywacie. Ech... - jego entuzjazm mówił wszystko. - HURRA!!!! - wszyscy dobrzy się cieszyli. - WYGRALIŚMY! JE, JE, JE! - Stan rywalizacji: 1:1. Teraz czas na ostatnią konkurencję, diablo trudną i jakże straszną. Mianowicie Tawerna Zbyśka! - Taawerna Zbyśkaaa... - - O, znowu ta melodyjka. - rzekł Kretes. - Ta konkurencja odbędzie się w środku. Chodźcie wszyscy. - oznajmił Majster. Wszyscy weszli do środka. - No dobrze, konkurencja polega na tym, że przyjdzie do was Zbysiek i zada wam trzy zagadki. Ten kto odgadnie wszystkie, wygrywa. W przypadku remisu będzie rzut monetą. Na odmianę zaczyna drużyna Małego Kreciego Zrzędy! - Hej, ja ci dam zrzędę. Grrr! - wkurzył się Kretes. I tak rywalizacja się rozpoczęła się na dobre. Wszedł Zbysiek, który był gnomem, który dodatkowo miał tylko jedno oko. - Drugie oko mam w kieszeni. Teraz śpi. - oświadczył gnom. - A teraz chcecie zagadki, tak? No to macie. Hehehehe. No i oczywiście zaczął pytać. Pierwsze pytanie i drugie było dosyć łatwe, ale przy trzecim nie było już wcale jak łatwo. - Co to jest sceptr? - zapytał Zbysiek. Nasi bohaterowie byli bardzo zdziwieni. Nie tylko nie wiedzieli, co to jest, ale bali się, ze przegrają i zostaną tutaj na zawsze. - Ech, im gdybym wiedział tylko co to jest... - kret był zamyślony. - O, ostatnio przypomniała mi się historia jak pewni kłócili się o berło, które... - Kretesie, przestań tutaj opowiadać historyjki. - upomniała Komandora Kari-Mata. - Zaraz, zaraz... czy usłyszałem berło? - spytał gnom. - Nooo... tak. - oświadczył Kretes. - Jestem pod wrażeniem, prawidłowa odpowiedź! - rzekł Zbysiek. Nasi bohaterowie byli szczęśliwi. - No dobrze, czas na Drużynę Psonów. - powiedział Hegg. No i trzy pytania. Trzy pytania zostały szybko i sprawnie odgadnięte przez psonów, więc widać, że tutaj mamy do czynienia z oszustwem. - Oszustwo! - krzyknął Kretes. - Kłamiecie! - Nie ma oszustwa, jest remis. - oświadczył Mistrz. - Teraz czas na rzut monetą. Rzuca... Pieseł. Orzeł - Psony, reszka - Kretesiki. - Tak bardzo rzut. - powiedział ów piesek i rzucił. Wszyscy byli bardzo zdeterminowani, kto wygra. Moneta spadła na łapę psa. Wypadł...a reszka! - HURRA! WYGRALIŚMY! - nasi bohaterowie byli rozradowani. - YES, YES, YES! - No dobrze... wygraliście. - powiedział Majster. - Pieseł, przynieś klejnot. Czas na zapłatę. Gdy Pieseł trzymał klejnot, nasi bohaterowie (wszyscy) podziękowali za wszystko i chcieli odejść. - No to, my już dziękujemy. Miło (a raczej nie) było was poznać. Do zobaczenia. - oznajmił Kretes. - Nie tak prędko! Jednak zmieniłem zdanie. Zostajecie, hehehe! - Mistrz był jednak przewrotny. - Jak to? Przecież wygraliśmy! - powiedział Ken-Koj Ke. - Ty oszuście! - Lubię być oszustem. Hehehhehe! - śmiał się w niebogłosy Hegg. - Piesele, pokaż im gdzie jest ich miejsce. - Tak bardzo miejsce. - Pieseł podszedł do naszych bohaterów i szybko powiedział. - Ale to już koniec. Papatki. Szybko, uciekajmy! Nie zastanawiając się długo wszyscy bohaterowie uciekli. - Ach, głupia maska. - Pieseł zdjął maskę, a pod nią krył się... Reksio. - Reksio, to ty! - Kretes był szczęśliwy. - Gdzież ty był? - Długa historia, a teraz szybko do kryjówki. - oznajmił Reksio. I wszyscy schronili się w kryjówce. Na szczęście nikt z żołnierzy nie zauważył ich skrętu z prawo i mogli przejść w bezpieczne miejsce. Co będzie dalej? Czy wszyscy opuszczą niegościnną planetę? Czy Klejnot pomoże im w tym wszystkim? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Wt, 3 cze 2014, 20:39 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 14218 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, piąty 13218, szósty 12416 co razem daje co razem daje 83853 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Do napisania zostało 16147 znaków. Rozdział Siódmy - Pomocna dłoń. Nasi bohaterowie uciekli w bardzo bezpieczne miejsce, a mianowicie do kryjówki Ken-Koj Ke'a. Na całe szczęście o nim wiedziało tylko parę psonów, ci od Mistrza nie znali tych rejonów. Jeszcze druga bardzo dobra wiadomość - oni boją się tam wejść, gdyż uważają, że tam straszy. Tacy mężni, a jednak się boją. No cóż, każdy ma swoje lęki czy fobie. - No właśnie, o co w tym chodzi? Dlaczego się boją? - spytał Kretes. - Jakby to powiedzieć... lata praktyki. - odrzekli chórem ninja oraz ich mentor. - Hehe, to już wiem. - odparł Komandor. - Reksio, ale co ty tutaj robisz? Jak się tutaj znalazłeś? Reksio nie miał wyjścia i opowiedział wszystko ze szczegółami. - Gdy szedłem ulicą, nagle ktoś mnie ogłuszył. Nie wiem, co było dalej, ale po jakimś czasie obudziłem się w jakiejś piwnicy. Gdy wyszedłem, czym prędzej pobiegłem do domu, by zobaczyć czy nikomu nic się nie stało. Na Podwórku był tylko Kogut Wynalazca i był zdziwiony widząc mnie. Spytał się co ja tutaj robię, skoro poleciałem z tobą, Kretesie ratować Kari-Matę. Byłem zaszokowany, ale na całe szczęście po opowieści Kogut zrobił plan wynalazku, którym polecę szukać was. Zrobił jeszcze skaner i poleciałem was szukać. Byliście już na tej planecie, więc skanerem was zacząłem szukać. Przewróciłem się i potknąłem o jakiś pień drzewa. O dziwo, był tam kostium Pieseła i go założyłem, nawet nie wiem dlaczego. Później mnie ludzie Hegga złapali, a resztę to dalej już wiecie. Przyznam, że byłem szczęśliwy, gdy was ujrzałem. - Reksiu, jak dobrze, że już jesteś. - rzekła Kari-Mata i przytuliła Reksia. - No dobrze, teraz musimy zobaczyć co robi ten klejnot. - oznajmił Ken-Koj Ke. - Być może nasz zaprowadzi do jakiegoś ważnego punktu. - Ale jak? - spytał Kretes. Co? Wystarczy potrzeć? - jak powiedział Komandor, tak zrobił. Potarł, a oczom wszystkich ukazała się wizja jakieś planety, bardzo dziwnej. Planeta była koloru różowego. Wszystko tam było, widać pokrywało się różowym kolorem, od drzew aż po domy. - Jest to planeta Krugów. - stwierdził po jakimś czasie alchemik. - Kiedyś pewien kogut mi o niej opowiadał. Jest bardzo zróżnicowaną planetą, zamieszkałą w całej okazałości przez Kurgów - takich małych stworów, które cenią sobie radość. Jest to chyba jedyna planeta we Wszechświecie, w której nie ma smutku ani złych emocji. - Tylko czy nawet jak był najazd na ich ziemię to one nadal były takie szczęśliwe? - spytała Kari-Mata. - No właśnie były, gdyż mają taką armię, że swoją dobrocią pokonają nawet najgorszego wroga. - odrzekł Ken-Koj. - Nawet Rosję? - spytał Kretes. - Nawet ją. - odparł mentor. - Coś mi się wydaje, że klejnot Minho jest potrzebny właśnie tam. Bowiem tylko na tej planecie jest dopełnienie szczęśliwości w całych Układach Planetarnych. Dlatego ostatnio wszyscy są tacy poddenerwowani i tacy zawzięci. Trzeba z tym skończyć. Po wykładzie alchemika nastała przez chwilę cisza, niespotykana dotąd w tej przygodzie. Wszyscy myśleli, każdy o czymś innym. Jeden o swojej ulubionej telewizji (chyba wiecie o kim mowa), drugi o bardziej poważnych sprawach. W końcu tą niezręczną ciszę przerwał Reksio. - No to na co czekamy? - oznajmił pies. - Musimy tam lecieć, aby wszyscy byli szczęśliwi. My, jak i wy! - Dobra myśl, na to właśnie, Reksiu czekałem! - oświadczył rozentuzjazmowany Komandor. - Lecimy. - Tylko musimy niepostrzeżenie się stąd wydostać. Inne psony, które się nie boją mogą jeszcze stacjonować. - powiedział Ray. Nie trwała chwila i wszyscy ruszyli, by wydostać się z niegościnnej planety. Szybko zbadali czy nikogo nie ma i czym prędzej pobiegli do Helikotleta... eee... Helikokieta. Były tam dwa, gdyż Reksio też tam wylądował. - Droga wolna, cichutko na paluszkach do pojazdu. - powiedział Kretes. I już gdy wydawało się, że nasi bohaterowie opuszczą planetę... - Aaaa, psik! - kret w goglach już nie wytrzymał. Nagle psony wyszły i się "przywitały". - Ech... jak zwykle.... - No i co? Jesteście w potrzasku. - powiedział jeden z nich. - Poddać się i do króla. - Nieee, jeszcze król nam potrzebny. Zwiewamy. - stwierdził Reksio i wszyscy ruszyli w stronę pojazdów. Psony strzelały z pistoletów, ale na szczęście udało się bezpiecznie odlecieć z tej jakże niedobrej planety. - Nareszcie ją opuściliśmy. - powiedział Komandor. - Jeszcze trochę i skończy się ta szopka. I tak nasi bohaterowie lecieli dwoma pojazdami w kierunku planety Kurgów, zwanej poniekąd Planetą Szczęścia. Jednak sielanka nie trwała zbyt długo. Rakiety z psonami deptały im po piętach. Oczywiście, mieli działa, którymi strzelali do naszych bohaterów. Za to ci robili manewry i chcieli jak najszybciej ominąć strzały. Niestety, pojazd z Kretesem, Ken-Koj Ke'em oraz z Molem został trafiony i leciał tak, że wylądował na pobliską planetę. Drugi pojazd niestety też został trafiony i skręcili w tym samym kierunku. Na całe szczęście psony z jakiegoś dziwnego powodu nie mogli tam wylądować. Nasi przyjaciele zostali uratowani. - Uratowani? - oburzył się Kretes. - Wlecieliśmy na jakąś planetę, która w dodatku śmierdzi i wygląda jakoś tak słabo. W dodatku nie mamy jak stąd wylecieć, bo musiały te stwory przylecieć i nas trafić. Ech... JESTEM ZŁY! - Kretesie, nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany. - oświadczył Mole. - Musimy coś wykombinować. Tylko co? - Mam pomysł! - oznajmił Kay. - Co powiecie na to, abyśmy się rozdzielili? To pytanie spotkało się z aprobatą wszystkich, poza jedną osobą. Tą osobą był... - Ja się nie zgadzam! - oburzył się Komandor. - Ja mam dosyć chodzenia i uciekania. Ja sobie tu poczekam! - No dobrze, ale jak by się coś działo, to krzyknij: Kiełbasa. - powiedział po chwili Reksio. - Ale dlaczego Kiełbasa? - Kretes był zdziwiony. - Źle mi się to słowo kojarzy... . - No dobrze, to makaron. - zmienił nazwę Reksio. - I siedź, i nigdzie się nie ruszaj. My idziemy prosto. Tylko, że wszędzie było prosto. Prosta droga, planeta koloru szarego. Nikt z naszych bohaterów jej nie znał. Zupełnie jakby wyrosła spod ziemi, znaczy się z Wszechświata. Nasi bohaterowie tak szli i szli, i szli, i szli... - Ech, tu nic nie ma. - rzekł Ken-Koj Ke. - Zawracajmy. - Nie, na pewno musi tutaj być ktoś lub coś co nam pomoże. - oznajmił Reksio. - Wiem, że trochę mówię to z pewnością siebie, ale nie wierzę, by na tej planecie nie było nic. Żadnego śladu życia. No i... szli dalej. Planeta przypomina trochę pustynię na Saharze, ale z tą różnicą, że na ów planecie nie jest tak gorąco. Droga wydawała się być bez końca. Konkretnie to nic się nie działo. Wszyscy szli no.. i szli. Przenieśmy się do Kretesa, być może coś tam się dzieje.
*** Kretes cały czas czekał przy dwóch pojazdach. Nudził się trochę, więc trochę chodził w kółko, dla zabicia nudy. - Ech... co to ma być? - spytał się sam siebie kret. - Najpierw mnie męczą i więżą, tylko po to, aby od nas wszystkich coś wyciągnąć. Później robią tak, że nic nie ma, tylko stoję. Kurcze, mogłem nie otwierać tych drzwi, bym teraz siedział przed telewizorem i oglądał "Koło, koło, koło brzegu." A tam, idę w lewo, bo już mnie to nudzi. Komandor tak sobie chodził, gdy nagle przewrócił się o jakąś gałąź. - ARRGGHH! Co to ma być? Mogłem nic nie mówić, a teraz przewróciłem się o jakąś gałąź! Grrr. - złość Kretesa była ogromna, ale nagle coś sobie uświadomił. - Zaraz, gałąź? - zapytał i pociągnął za ów "gałązkę". Nagle otworzyła się jakaś klapa. Komandor skorzystał z okazji i zszedł po drabince wykonanej z jakiegoś niezidentyfikowanego kruszcu czy nawet metalu. - Hmm... co tam może być? A idę w stronę tego światła. Może w końcu coś lub ktoś pomoże przy tych pojazdach. Kretes szedł w kierunku światła, które nie było białe. Każdy pewnie pomyślał, że kret zdechł i zmierza w kierunku kreciego nieba. Nic mylnego. Owe światło było koloru niebieskiego. Po raz pierwszy coś innego koloru aniżeli szary. Kreci zrzęda podchodził coraz bliżej. Promienie były coraz jaskrawsze, ale to nie przeszkadzało naszemu koledze. Przecież był ślepy jak kret. W końcu wszedł do środka. Nagle światło się jakby trochę przyciemniło, a Komandorowi ukazała się jakaś polanka. Polanka była podzielona na kwadraty. Każdy kwadrat był innego koloru, a dodatkowo na każdym był domek kolorem odpowiadający owej figurze.. Kwadratów było sztuk chyba z 99, więc budynków było tyle samo. Pośrodku polany wiodła taka mała dróżka, która była koloru szarego. Jedyna szarość w tym podziemnym świecie. - Ciekawe, kim są mieszkańcy tej uliczki? - pomyślał Kretes i czym prędzej pobiegł do pierwszego lepszego domu, aby poprosić o pomoc. Zapukał do domu fioletowego. Nie trwała chwila, a gospodarz domu otworzył drzwi. - Czego, do jasnego płomienia? - odezwał się grubiańskim głosem. Był stworkiem, który miał troje oczu. W ręku miał gazetę (tak, tam są gazety), a w drugim kufel z napojem, który lekko przypominał piwo, tylko że miał kolor... też fioletowy. - Jestem kret Kretes w potrzebie. - odparł kret. - Potrzebuję pomocy. - A guza nie szukasz? - złośliwość ów stwora była bez granic. - Eee... nie, dziękuje. - Kretes był poszedł z dala od domu. Nagle ktoś go zaczepił. Też stworek, miał troje oczu, ale był koloru jasnozielonego. - Nie przejmuj się nim. - oznajmił. - On zawsze taki jest. A tak przy okazji, Hlubaps jestem. - Kret Kretes, miło mi. - odparł Komandor. Hlubapsie, czy mógłbyś mi pomóc? - Ależ oczywiście, służę pomocą. - odrzekł ów stworek. - Naprawić, załączyć czy nawet stworzyć coś? Po tym pytaniu kret był w siódmym niebie. Trafił na wynalazcę, który jak widać zna swój fach. - No właśnie, mam taki problem. A raczej mamy. - oświadczył Kretes. - Jak to mamy? - Hlubaps spytał. - Otóż, ja razem z moimi przyjaciółmi przylecieliśmy z planety Ziemia i... - kret w goglach zaczął opowiadać to wszystko, co przydarzyło się mu oraz jego przyjaciołom przez ostatni czas. - Czyli, że mam pomóc wam naprawić pojazdy, abyście pomogli uratować Wszechświat, dobrze rozumiem? - spytał po skończonej opowieści Kretesa trójoki ufoludek. - Tak, dobrze rozumiem. - odparł Kretes. - To jak pomożesz? Hlubaps pomyślał przez chwilę. Przecież stawką było uratowanie nie tylko jego świata, ale i całego Wszechświata, ogólnodostępnego dla wszystkich. Dla innych mniej, dla innych więcej. Po chwili oświadczył jednym słowem. - Pomogę. Komandor był bardzo szczęśliwy. Nic go tak nie uszczęśliwiło jak pomoc obcego i w dodatku z innej planety. Cały czas wszyscy chcieli ich unicestwić, a teraz przychodzi pomoc. - No dobrze, to idziemy? - spytał Kretes. - Tak, tylko chodź ze mną do mojego domu. Tam mam wszystkie potrzebne narzędzia. - oznajmił Hlubaps. I poszli do domku stworka.
*** Reksio, Kari, Mole oraz inni szli cały czas tą drogą, która ich wiodła. Chyba pokonali ze 20 kilometrów. Mają dość szybki chód, więc już są na tym etapie. Nadal niczego nie było. Pusta droga, bez niczego. Ale jednak szli i nie poddawali się, myśląc, że jeszcze coś spotkają.
*** Kretes szedł razem z Hlubapsem do domu po narzędzia. Komandor oczywiście był zaciekawiony tym, dlaczego oni mieszkają pod ziemią i to wszystko tak wygląda. Bez wahania spytał o to. - To jest prosta historia. - powiedział stworek. - Gdy po raz pierwszy nasi przodkowie wylądowali na planecie Kalitu, nie dało się czym oddychać. Szukali więc sposobu na to, aby tutaj przetrwać, ponieważ ich dawna planeta, Kaoj została zniszczona. Przy pomocy narzędzi dokopali się po ziemię i tam było właśnie czym oddychać, dlatego jesteśmy pod ziemią. - Ale dlaczego ja mogę oddychać tam i tu? - zaciekawił się Kretes. - Być może z tego względu, że macie inne płuca i inaczej to wszystko odbieracie. Tam tlen jest gorszy i bardzo duszący. Tutaj jest taki sam jak na naszej dawnej planecie. Jeżeli chodzi o Ziemię to ją znamy i, uwierz mi, żaden z nas by tam nie przeżył choćby sekundę. - oznajmił Hlubaps. - O już jest mój dom. Poczekaj tutaj. Kretes poczekał. Stworek szybko się uwinął, ale dla bezpieczeństwa założył też kombinezon z wiadomych powodów. I tak obydwoje poszli do pojazdów. Wyszli na powierzchnię, a Hlubaps szybko zabrał się za naprawę pojazdów. Trwało to dosyć długo, bo jeden pojazd był bardzo zniszczony. Ale co to dla takiego wynalazcy, jakim był on. W końcu po wielu długich chwilach (były bardzo długie - około godziny, może nawet dwóch) pojazdy były już sprawne. - Dodałem tam jeszcze osłonę kuloodporną, w razie czego, gdyby was zaatakowały psony. - oświadczył trójoki. - Zaraz, zaraz. Ty znasz psony? - Kretes był zdziwiony. - Tak, tak. Jak myślisz, dlaczego one tutaj nie przylatują? - spytał się kretowi Hlubaps. - Jest złe powietrze? - nawymyślał Komandor. - Nie, chodzi o to, że kiedyś chcieli podbić tą planetę, ale nas chroni bariera - taka tarcza, która osłania cała planetę. Kiedyś parę tych bluźnierców wylądowało tutaj, ale wystraszyli się pewnej rzeczy. Swotra - potwora tej planety. Tak naprawdę on nie istnieje, ale umiemy zrobić hologramy i to ich wypędziło raz na zawsze z tej planety. Kret w goglach był bardzo zainteresowany tym. Dowiedział się paru ciekawych i potrzebnych rzeczy na temat tej części Układu. - No cóż, dziękuję za pomoc. Miło było cię poznać. - podziękował Kretes. Nagle z drugiej strony szli wyczerpani oraz zmęczeni przyjaciele i kamraci Komandora. - Popatrz. - wskazał palcem Reksio. - To chyba nasze pojazdy. Ale co one tutaj robią? - Mam wrażenie, że chyba okrążyliśmy planetę. - stwierdził Ken-Koj Ke. I miał rację. Gdy wszyscy podeszli do pojazdów od razu padli ze zmęczenia. - Witajcie, przyjaciele. - przywitał ich kret. - Pojazdy już są naprawione przez tutaj oto Hlubapsa. Bardzo pomógł, nawet dodał nowe części, to możemy lecieć. - Nic.. uff... z tego. Ech... po to szukaliśmy pomocy... puff..., aby ostatecznie... uff... okrążyć planetę. - oznajmił Reksio. - Dajcie wody! - Proszę, to jest woda życia. - podał wszystkim Hlubaps. - Pomoże wam. Nagle wszyscy po napiciu się tej wody odzyskali siły i chcieli wszystko robić naraz. - Dziękujemy, Hlubapsie za pomoc. - powiedzieli wszyscy. - Dalej wsiadamy! Musimy lecieć uratować Wszechświat. - Ja też dziękuję, że mogłem poznać takiego ciekawego i przyjaznego kreta. - stwierdził stworek. - Kretesie, łap ten kluczyk. Na pewno ci się przyda. - Kretes złapał klucz, a zaraz potem wszyscy wzbili się w powietrze. - Żegnajcie... I opuścili pierwszą przyjazną planetę.
Co czeka naszych bohaterów na planecie Kurgów? Czy będzie tak samo przyjazna jak planeta Kalitu? Czy psony w końcu dadzą spokój naszym bohaterom? I czy wszystko zmierzy do szczęśliwego zakończenia? C.D.N.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pt, 6 cze 2014, 20:37 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 11755 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, piąty 13218, szósty 12416, siódmy 14218 co razem daje co razem daje 95608 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Do napisania zostało 4392 znaki (ale i tak magiczna liczba 100000 zostanie przekroczona przy dziewiątym rozdziale). Rozdział ósmy - Planeta Kurgów Nasi bohaterowie kierowali się w kierunku różowej planety. Albowiem tam znajduje się jedyna odpowiedź na to wszystko. Na to czy w końcu Kretes będzie mógł ze spokojem oglądać swój ulubiony program i czy Kari-Mata pójdzie z Molly na zakupy. Podróż kosmiczna trwała spokojnie, po raz pierwszy od czasu lotu na Księżyc Indor. W końcu psony widać zmęczyły się tym wszystkim. Albo może szykują się do kolejnego ataku? Jak widać na razie nic się nie stało, więc wszyscy bezpiecznie wylądowali na Planecie Kurgów. - O, jak dobrze, że nie było żadnych kolizji. - oświadczył Kretes. - Nareszcie wylądowaliśmy bez jakichkolwiek kłopotów. Być może, gdyby Komandor nie wypowiedział tych słów, ta historia inaczej by wyglądała. - Tak, zwalcie wszystko na biednego kreta. Grr, jak zwykle mnie się czepiają. - kret był wściekły. Niestety, gdy Ken-Koj Ke wysiadł z pojazdu jakieś dwa stworki wbiegły szybko do Helikokiet i odlecieli. - Hej! - krzyknęli wszyscy, ale pojazdy już zniknęły z pola widzenia. Jak widać, chyba nie było już drogi wyjścia. - Co my teraz zrobimy? - Kari była przerażona. - Jak wrócimy do domu? - Na pewno jest jakiś sposób, aby wrócić do domu. - pocieszył Reksio. - Ale najpierw to musimy uratować Wszechświat. Tylko jak? Planeta bardzo się różniła od wszystkich. Była oczywiście różowa i miała wodę. Drzewa też były koloru różowego, ale za to krzaki już nie. One były koloru jasnożółtego. Zaraz, po drugiej stronie były góry. Szarawe, wysokie góry, lekko przypominały nasze polskie Rysy. O, dziwo, w oddali majaczyła jakaś sieć dróg. Po nich jechały pojazdy, które lekko przypominały banknoty studolarowe. Inne zaś były podobne do samego Salvadora Daliego. Nasi bohaterowie wpatrując się w ten krajobraz przypomnieli sobie o Ziemi. To wszystko było niezwykle łudząco podobne do błękitnej planety. Alchemik oraz trzej ninja byli tym wszystkim zachwyceni. - Ale pięknie tutaj. - stwierdzili po chwili Mole, Kane, Ray oraz ich mentor. - Aż chce się tutaj zostać. - No... to jest taka nostalgia za naszą planetą. Mmm... - rozmarzyli się Kretes, Reksio oraz Kari. Jednak wszyscy musieli powrócić na Ziemię, gdyż mieszkaniec planety Kurgów ich zaczepił. - Dzień Dobry na naszej planecie. - powiedział. - Widzę, że nie jesteście stąd. Co was tutaj sprowadza? - Eee... pierogi... - kret w goglach nadal był rozmarzony. - Kretesie... ocknij się. - szturchnął go Reksio. - Przybyliśmy z planety Ziemia i... Dzielny Pies nie dokończył swojej wypowiedzi, a stworek krzyknął i tłum gapiów zebrał się w koło naszych bohaterów. Ów ufoludek był koloru beżowego, reszta ufoludków miała taki sam kolor, co on. Ich głowy były kwadratowe. - Szybko, do króla z nimi! - krzyknął jeden z nich. Bohaterowie byli przerażeni. Nie wiedzieli co zrobić. Naprawdę myśleli, że to już koniec. Kurgowie wsadzili ich do "karety" i wieźli ich do króla. - Kurcze, przecież to taka przyjazna planeta. - Kretes nie wiedział co o tym myśleć. - Oszukałeś nas, Kenie. - Ja też jestem zdziwiony tym, co oni teraz robią. - oświadczył alchemik. - Ponoć zawsze byli przyjaźnie nastawieni do obcych i nawet raz, gdy tam byłem to mnie przyjęli bardzo należycie. Nie wiem co się stało. Gdy już zajechali pod pałac króla byli coraz bardziej przerażeni zaistniała sytuacją. Kazano im wysiąść i kierować się w kierunku dużych drzwi. Należy wspomnieć, że pałac był ogromny. Kilkanaście wież, na każdej był strażnik. Kolor pałacu - zielony. Wszystko było otoczone przez pomniki króla oraz jego rodziny. Widać, że król ma wysokie poparcie, bo pod pałacem stały tłumy Kurgów, którzy wiwatowali na cześć władcy. - Proszę wejść do środka. - powiedział ktoś z żołnierzy. No i weszli. W środku było jak w raju. Komnata była bardzo bogata. W niej było pełno klejnotów z całego Wszechświata, ale większość wydawała się trochę jakby ziemska. Były tam trofea zwierzęce, czyli jelenie, niedźwiedzie oraz głowy dzików. Było to dosyć dziwne, ponieważ do Ziemi jest kilkanaście milionów lat świetlnych stąd. Im dalej nasi bohaterowie szli, tym bardziej myśleli, że są na ojczystej planecie. Kurgowie chyba musieli być bardzo zafascynowani naszą planetą, gdyż sądząc po tych wszystkich trofeach oraz innych rzeczy w pałacu, dużo razy musieli odwiedzać błękitną planetę. - Proszę wejść tutaj. - powiedział jeden z soldierów*, otworzył wrota i wszyscy weszli do środka, czyli głównej siedziby władcy tego ludu. Ich oczom ukazał się król wzrostu średniego. Jego głowa oczywiście w kształcie kwadrata. Miał długą, majestatyczną brodę oraz sumiaste wąsy. Z ręku trzymał berło, też kwadratowe. Trochę dziwnie to wyglądało. - Kim są ci obcy? - spytał władca. - My jesteśmy z planety Ziemia. Przybyliśmy w pokoju i chcemy uratować Wszechświat przed złem i kłótniami. Mamy nawet klejnot Minho, który wskazał nam drogę właśnie do was. Jako, że wy cenicie sobie dobroć i radość i one są na pierwszym miejscu, więc prosimy o pomoc w umieszczeniu tegoż klejnotu we właściwym miejscu. - wyjaśnił Kretes. Król się zastanowił i po chwili powiedział. - No dobrze, dajcie mi ten klejnot i już możecie iść. Dziękuje za dostarczenie tego cennego kruszcu i jak najszybciej umieszczę go w miejscu, który jest do tego przeznaczony. - oznajmił władca. - Żegnajcie, przyjaciele. Soldierzy, pokażcie im drogę do wyjścia. - Ale... - chciał powiedzieć coś Reksio, ale żołnierze kazali im wyjść stamtąd. Przyjaciele nie wiedzieli co o tym myśleć i poszli w nieznanym im kierunku. - To już jest koniec? - spytała Kari-Mata. - Wracamy do domu? - Niestety nie. - odparł Dzielny Pies. - Nie mamy czym wrócić. Chodźmy do jakiegoś baru, muszę wam coś powiedzieć. Jest to, według mnie istotną informacją w sprawie. O, mamy szczęście, jest jakiś. Weszli więc do baru o nazwie "Szczęśliwa 7". Reksio, Mole oraz Ray zamówili po wodzie, Kari sok z tutejszych owoców, a Kane, Kretes oraz Ken Koj po szklance Migo - lekko gazowany napój z dodatkiem ziemskich fig. Tak, ziemskich. Widać, na tej planecie kochają się w Ziemi. Być może to dobry znak. - Przyprowadziłem was tutaj, bo jedna rzecz mnie zastanawia. - powiedział Reksio. - Właściwie, nie zauważyliście, że gdy Kretes wręczał królowi klejnot to zaraz potem nie powiedział ani nie spytał się, skąd go mamy, tylko podziękował za dostarczenie "cennego kruszcu", i zaraz kazał nam iść? - Hmm... rzeczywiście. - stwierdził Ken-Koj. - To nie jest ten sam król. Tamten by mnie poznał z daleka. Przecież raz u niego byłem. - Coś jest nie tak. - powiedział Kretes. - Coś jest mocno nie tak. Nie było wiwatów, był kradziej. Musimy to rozwikłać. - Tym bardziej, że władca uwielbia zbierać różnej maści klejnoty z całego świata. - oznajmił Reksio. - Hmm... mam pewien pomysł. Reksio jednak nie powiedział kolegom o swoim pomyśle, gdyż do baru weszli żołnierze i kazali im wyjść. - A co wy tutaj robicie? - spytał jeden z żołnierzy. - Mamy wyraźny rozkaz od króla, abyście opuścili tą planetę jak najszybciej, inaczej was wtrącimy do lochu. - Ale czym polecimy? Nie mamy przecież swoich pojazdów. - odrzekł Komandor. - Chodzi wam o takie dwa białe, z różnymi napisami? - zapytał soldier. - No tak, takie dwa duże, są białe. - oświadczył Reksio. - Jeżeli tak, to my je znaleźliśmy. Ktoś je porwał, ale złapaliśmy złodziejaszków. - oznajmił żołdak. - A teraz wsiadajcie i miłej podróży. Nasi bohaterowie musieli odlecieć z planety. Nie było innego wyjścia. - I gdzie lecimy? - spytał Kretes. - Na Ziemię? - Jeszcze nie, ja bym zawrócił - odparł Reksio. - Ale tak aby nas nie widzieli. Jak Dzielny Pies powiedział, tak wszyscy zrobili. Przylecieli znów na ów planetę, ale skryli się w lesie. Szybko przykryli pojazdy, aby były niewidoczne oraz, żeby nie było widać, że ponownie są na planecie Kurgów. - No dobrze, poczekamy tutaj, a w nocy zakradniemy się do pałacu i zabierzemy klejnot. - oznajmił Reksio. - Potem znajdziemy właściwego króla, bo chyba go uwięzili. - A mamy jakiś prowiant? - spytała Kari-Mata. Głodna jestem. - Ależ oczywiście, że mamy. - oświadczył Kretes. - Wziąłem to i owo z baru. Nawet nikt nie zauważył. - Ach, Kretesie. Ty złodziejaszku. - zaśmiała się panna Hari. - Dziękuje za jedzenie. I tak wszystkim szybko i miło zleciał czas. Do czasu. Gdy zaczęli się zbyt głośno śmiać, dwóch strażników coś usłyszało i szybko pobiegli w tą stronę. - Co wy tutaj robicie? - wściekł się jeden z soldierów. - Przecież mieliście wylecieć stąd. Nie chcecie? No dobrze, idziecie z nami do króla. Gdy wszyscy wstali, od tyłu zaskoczyli ich dwaj ninja i ich ogłuszyli. Dali sobie z nimi radę. - No dobrze, co z nimi robimy? - spytał Kretes. Pomyśleli przez chwilę i rozebrali ich z mundurów oraz ich związali sznurem konopno-jonowym prosto ze środka Helikokieta. Oto mają gotowe dwa mundury, z którymi dostaną się do pałacu. - A teraz twarze. - powiedział alchemik. - Macie pomysły? - Zobaczycie, co ja potrafię zrobić. - oświadczyła Kari-Mata po dłuższej chwili z różowych drzew zrobiła dla każdego pudła. - No to mamy stroje. - oświadczył mentor. - Reksiu, Kretesie? Wciśniecie się w nie, prawda? - Co to, to nie! - powiedział Kretes. - Nie będę robił ze siebie durnia i wciskał w durny karton z drewna! Wszyscy nie wiedzieli co zrobić z Kretesem. Reksio w końcu nie wytrzymał. - Albo wejdziesz w ten karton, albo zaraz wydam Cię tym żołnierzom. Właź! - No dobra, dobra. - burknął Komandor i wcisnął się w mundur. Robiło się już dosyć późno, więc wszyscy nie poszli do pałacu. Reksio, Kretes oraz Mole i Ray poszli razem z nimi, a Kari, Ken Koj Ke oraz Kane zostali i się ukryli. Gdy Dzielny Pies, kret w goglach oraz dwaj ninja szli w stronę pałacu, a było do niego dosyć blisko, zauważyli strażników. Korzystając z sytuacji zrobili z wojowników zakładników i podeszli do nich. - Ekhem... zobaczcie kogo my tutaj mamy. - powiedział Kretes. - Ninja. - A mieli wyjechać z planety... dobrze, idźcie z nimi do króla. On się nimi zajmie. - oznajmił jeden ze strażników, a ninja się na nich rzucili i oczywiście ich ogłuszyli. Zrobili to samo, co wcześniej czyli ich związali. I szli dalej. Dalej już nie było strażników, ale żeby nie ryzykować kazali Ray'owi oraz Mole'owi pójść innym wejściem, a pies i kret weszli głównym. - Do kogo? - spytał jeden z żołnierzy. - Eee... my do króla. - rzekł Komandor. Oczywiście w tych przebraniach wyglądali jak prawdziwi Kurgowie. Poszli więc do króla, aby go ubłagać o pilnowanie klejnotu. - Królu nasz czcigodny! Czy możemy zostać przy klejnocie i pilnować klejnotu? - spytali oboje. - Będziemy należycie sprawować swoje stanowisko. Władca pomyślał przez chwilę. Przez tą małą chwilę pies i kret myśleli, że im się nie uda, albo, iż się zdradzą. - Hmm... no dobrze. Powiedzcie tylko tamtym, że mają wolne i niech idą spać. - rzekł król. - A oto klucz do tej komnaty z Minho. Nasi bohaterowie w duchu byli uradowani. Teraz niepostrzeżenie mogą zabrać klejnot i mają nadzieję, że ninja już tam będą. Weszli już do komnaty i zachwycili się bogatym wnętrzem tejże komnaty z klejnotami. Było tam okno, a za nimi stali już Ray i Mole. - Chodźcie, ale cicho. - zaprosił ich Reksio do środka. Wszyscy z zapałem najpierw zaczęli oglądać kolekcję klejnotów. Kretes nawet jeden wziął do ręki. - Ale ładny klejnot. - stwierdził. - Ciekawe skąd pochodzi. - jednak był szybko rozczarowany. - Jak to "Made in China". No nie wierzę. - Cicho, bo nas usłyszą. - upominał kreta Dzielny Pies. - Teraz zabieramy klejnot i szybko opuszczamy mury pałacu. Ale cicho i szybko. Czym prędzej pobiegli w stronę okna, ale byli zaskoczeni. Stali tam już żołnierze. Cofali się w stronę drzwi, ale ktoś do nich przemówił. - Gdzie idziecie z tym klejnotem? - spytał król. - Wiedziałem, że nie jesteście żołnierzami. Żaden z nich nie prosi mnie o jakieś stanowisko. Ja je sam wręczam. Hehehe. A teraz... do lochów z nimi!
Co się stanie z naszymi bohaterami? Czy prawdziwy król się odnajdzie? Czy klejnot Minho zostanie dostarczony w bezpieczne miejsce? I czy wszyscy będą mogli spać spokojnie? C.D.N.
*soldier - żołnierz
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pn, 9 cze 2014, 19:06 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 10161 znaków, nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, piąty 13218, szósty 12416, siódmy 14218, ósmy 11755 co razem daje co razem daje 105777 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Bariera 100000 znaków została przekroczona. Rozdział dziewiąty – Król, klejnot i krokodyl Reksio, Kretes oraz dwaj ninja byli, jakby to powiedzieć w potrzasku. Zostali przyłapani na gorącym uczynku, czyli odzyskania klejnotu Mihno. Ray i Mole chcieli jakoś uratować sytuację, więc zaczęli się bić z soldierami. Niestety, ninja było tylko dwóch, a żołnierzy dwudziestu. Nie mieli szans, więc po szamotaninie musieli się poddać. Wszyscy, nawet Reksio i Kretes. - Co myśleliście? - zapytał ich król. - Że wam się uda uciec z klejnotem? Zbyt dużo czasu poświęciłem na poszukiwanie tego cennego kamyczka, a nagle wy mi go przynieśliście. Wyrocznia miała rację! - Ale przecież jesteś piewcą ludu oraz źródłem pokoju. - powiedział do władcy Reksio. - Tak się nie robi. - No, jestem piewcą ludu. Każdy mnie uwielbia. A źródłem pokoju też jestem, dostaniecie bardzo ładny pokój na dole. Jest bardzo ciemny. Hahaha! Teraz ich zamknąć! Czwórka postaci została wtrącona do lochu. Lochy były bardzo ciemne, ciasne, a w dodatku tam śmierdziało. Ale nikt nie przejmował się stanem tegoż pomieszczenia, gdyż wszyscy byli zajęci planem ucieczki. - Hyyp! Hyyp! - próbował wyłamać kraty Ray, ale ani drgnęły. Po prostu wszystko było tak szczelne i twarde, jakby to było więzienie dla terrorysty albo groźnego i niebezpiecznego psychopaty. - Ech... miejmy nadzieję, że zostaniemy uratowani. - oznajmił zrezygnowany Kretes. - Oby tylko Kari, Ken-Koj oraz Kane domyślili się, że długo nie wracamy. - rzekł Dzielny Pies. - Oby...
*** Tymczasem Kari Mata, Ken-Koj Ke oraz Kane byli bardzo zaniepokojeni dłuższą nieobecnością swoich kolegów. Myśleli o najgorszym, nawet o tym, że pojmali ich i zastrzelili. Naprawdę, tak myśleli. Jednak po dłuższym dumaniu, Kari coś wydumała. - Może przebierzemy się za tych ludków i pójdziemy zobaczyć co tam się stało? - zapytała psinka. - No... wcale niegłupi pomysł. - stwierdził Ken-Koj Ke. - Chodźmy, przecież nie mamy nic do stracenia. Jak postanowili, tak zrobili. Poszli w stronę pałacu. Musieli obserwować i być czujni czy jakiś soldier nie znajduje się w pobliżu. - Droga wolna. - szepnęła Kari-Mata. Była już noc, więc zbyt dużo to widać nie było. Ale to nie przeszkadzało naszym bohaterom. Wszystko byłoby pięknie, gdyby Ken-Koj Ke nie wpadł do jakiejś dziury. - Alchemiku, nic się Tobie nie stało? - spytała Kari. - Nie, nic. Ale ta droga dokądś prowadzi. - oznajmił mentor. - Ja bym się martwił czymś innym. - stwierdził ninja. - Żołnierze tutaj idą. Aby nie rzucać się w oczy (mimo, że byli przebrani) skoczyli do dziury. Było to coś w rodzaju tajnego przejścia. - Hmm... może to przejście łączy się z pałacem? - zastanawiał się Alchemik. - Pójdźmy w tą stronę. I poszli. Droga była bardzo długa i dodatkowo ciemna, więc bardzo trudno szło się tymże korytarzem. Nadal nie było widać końca tej drogi. Mimo tego, że można się przewrócić nawet o skarabeusza w tych ciemnościach, Kari, mentor oraz ninja szli przed siebie. Byli bardzo zdeterminowani. - Kurcze, coraz to wszystko robi się pogmatwane. - stwierdziła Kari-Mata. - Oby tylko mojemu Reksiowi się nic nie stało. - Na pewno nic mu, Kretesowi ani moim chłopakom nie stało. - oznajmił Ken-Koj Ke. - Jak mi dzisiaj fajnie gro, płynie szmal do zabawy chęci... - nagle ktoś zaczął śpiewać. Przyjaciele byli bardzo zdziwieni. - Kto to tak śpiewa? - spytała przerażonym głosem dziewczyna Reksia. - Nie dowiemy się, póki będziemy tak stać. - odrzekł alchemik. - Kane, idź pierwszy. I tak gęsiego szli w trójkę. Z przodu Kane, w środku Kari-Mata Hari, a z tyłu (tak dla asekuracji dziewczyny Dzielnego Psa) Ken-Koj Ke. Gdy wychylili się, aby zobaczyć co tam się dzieje, nagle ktoś krzyknął w ich stronę. - Hej, wy! - krzyknął jakiś brodacz. - Czego wy tutaj chcecie? Nasi bohaterowie byli bardzo oszołomieni i zaskoczeni. Owy brodacz był sobowtórem... króla planety, a raczej nim samym. Nie był tam sam. Oprócz niego było dużo innych Kurgów, którzy wyglądali na rozbrojonych oraz lekko zdezorientowanych żołnierzy. Jak widać, chyba ich tutaj uwięziono. - Przyszliśmy z pomocą, królu. - rzekł do nich Ken-Koj Ke. - Ken-Koju, kupę lat! - przywitał go władca. - Jak dobrze, że jesteś. - Ty jesteś królem, tak? - spytała Kari-Mata. - Byłem. - odparł prawdziwy władca. - Byłem, zanim ten podstępny Marcells, ogłuszył mnie oraz przyprowadził nowych "żołnierzy" i kazał starym się wynosić. Żaden z ludu nie zorientował się, że te psisko zamieniło się ze mną miejscami i upodobniło się do mnie. - Jak to psisko?! - krzyknęli wszyscy zgodnie chórem. - To... jest pson? - Tak, to jest ten zdradziecki naród. - oświadczył król. - Jak chyba wiecie, jesteśmy bardzo przyjaznym narodem i wiele razy zapraszaliśmy inne nacje do naszej planety. Ostatnimi czasy przybyły do nas psony wraz z przedstawicielem króla, Marcellsem. Bardzo im się nasz naród oraz obyczaje spodobały. Spytały się czy mogą z nami zawiązać współpracę i chcieli zostać sojusznikami. Prawie się zgodziłem, ale jednak mnie coś zatrzymało. - Co Cię zatrzymało? - spytała Kari. - Zatrzymał mnie pewien Kurg, który usłyszał rozmowę dwóch psonów, które mówiły, że zaraz po układzie sojuszniczym mają plan narzucenia nam swoich wpływów. Gdy się dowiedziałem, to od razu kazałem wynieść się z naszej planety oraz, żeby więcej nie wracali. Niestety, na krótko. Później ten Marcells wrócił i chciał przeprosić za wszystko, ale miał inne zamiary. Wraz ze swoją bandą nas ogłuszyli i związali, i wsadzili tutaj. Potem się przebrały za mieszkańców naszej planety i tak Marcells rządzi po dziś dzień. - król wszystko wyjaśnił po kolei. - Ale jak wy się tutaj dostaliście? - No właśnie wpadliśmy w jakąś dziurę i myśleliśmy, że właśnie jest to tajne wejście do pałacu. Albowiem chyba są uwięzieni tam nasi przyjaciele, którzy poszli odzyskać, to co nam wcześniej ukradziono - klejnot Minho. - To wy mieliście klejnot Minho? - król był bardzo zaskoczony. - Od lat my go szukaliśmy, aby w końcu zakończyć tą niezgodę. Gdzie go znaleźliście? - A na planecie psonów, właśnie u takiego pana i władcy. Króla nad królami, jakby to można określić. - odparła Kari-Mata. - Hmm... to musimy go odzyskać. - stwierdził bez namysłu król. - Nie ma na co czekać, zbierajmy się. - Ale gdzie? - spytał mentor. - Jak to gdzie? Do wioski obok miasta. Tam nas nie znajdą. - oświadczył król. - Tam się uformujemy i ruszymy na pałac. Żołnierze, dalej wstawać! Mamy misję do spełnienia. - Oby nie było za późno... Wszyscy wyszli z dziury, ale tak żeby nikt z soldierów nie zauważył ich wyjścia. Dwóch strażników, którzy tutaj stali ogłuszyli i związali wcześniej Reksio, Kretes i dwaj ninja. Teraz czas na wielką rewolucję i obalenie zdrajcy. Trochę zbyt ciężko szło wyjść, poza tym, że jeszcze było trochę strażników i trzeba było ich zajść od tyłu, potem szturmem do wioski, aby wrócić i rozpocząć rewolucję.
*** - Ech, jakoś nas nikt nie ratuje. - Kretes był coraz bardziej niecierpliwy. - A ja chcę do toalety! - Kretesie, przestań. - krzyknął Reksio. Zachowujesz się jak jakieś małe dziecko. - Hmm... miejmy nadzieję, że im się uda. - powiedział chórem zgodnie dwaj ninja. Nagle strażnik przyszedł o naszych kolegów i zaczął coś mówić. - Jeszcze dwa dni i będziecie brać udział w festynie. - oznajmił. - Uuu... a będą jakieś atrakcje? - spytał Komandor. - Tak, będziecie nimi wy, jak giniecie. Hahahaha! - strażnik roześmiał się złowieszczo i poszedł sobie. - Reksiu, t-to j-już ko-koniec. - kret w goglach był przerażony. - Kretesie, spokojnie... - uspokoił go Reksio.
*** Nasi dzielni wojacy z królem na czele opuścili mury miasta i poszli do wioski, o której żaden z miastowych Kurgów nie słyszał, no może poza paroma wtajemniczonymi osobnikami. Być może jest to ostatnia nadzieja na to, aby w końcu Wszechświat żył nadal w pokoju. Trzeba się uzbroić w cierpliwość oraz siłę - albowiem wyznacznikiem tego pokoju jest siła i porządek duchowy. Ostatnia deska ratunku dla wszystkiego stworzenia. Zrobiło się już jasno. Dzień do festynu. - Co jest w tej wiosce? - spytała Kari-Mata. - Tam jest właśnie największy magazyn broni na całej planecie. - oświadczył król. - Uzbroimy się, obmyślimy plan natarcia i za góra trzy dni będziemy siali pokój i zniszczymy psony. Nagle ktoś zaczął biec w kierunku króla. - KRÓLU! - krzyczał jeden z tutejszych. - Dobrze, że wróciłeś! Wiedziałem, że tamten to oszust. - Po tych słowach rzucił się pod nogi swego władcy. - Wstań i powiedz co się stało. - powiedział monarcha. - Otóż, już jutro odbywa się festyn Mocarzy. Ponoć jakieś cztery osoby z planety Ziemia wezmą udział jako atrakcja dla społeczeństwa. - wyjaśnił Kurg. - Reksio, Kretes i dwaj ninja! - Kari oraz inni byli przerażeni. - Hmm... nie ma na co czekać. Musimy uderzyć za dwa dni. - oświadczył król. - Lormoza i Hrom! Jako, że jesteście głównymi generałami to umiecie obmyślać strategię. Potrzebny jest nam plan uderzenia. - Tak jest, królu Gehrocie! - krzyknęli generałowie i prędziutko zabrali się do roboty. - Gehrocie? - Kari była bardzo zaskoczona. - Przecież... kiedyś mój tata, Kapitan Nemo opowiadał mi o dzielnym królu Gehrocie, który siał pokój na jakiejś tam planecie... Ile ty masz lat? - No, jakby to powiedzieć mam 40 kagów, czyli na wasze to chyba z 250 lat. - oznajmił monarcha. Po tym wyznaniu bohaterowie, oprócz Ken-Koja byli bardzo zaskoczeni tym, jak sędziwy jest Gehrot i jaki jest żwawy przy tym. - Mam nadzieję, że was nie przeraziłem tym wiekiem. - rzekł król. - Nie... ale jestem zaskoczona, że taki wiek, a Gehrot jest taki żwawy i zwinny. - powiedziała dziewczyna Reksia. - No cóż, u nas dożywa się średnio 76 kagów, czyli na wasze lata to chyba z 475 lat. 1 rok, to u nas 0,16 kaga. - Królu, mamy plan. Proszę przyjdź. - przerwał opowieści o planecie Kurgów jeden z dowódców. Wszyscy poszli do bazy i ustawiali strategię, aby jak najlepiej napaść na fałszywego króla i uratować wszystko. - Hmm... wiem jak dobrze rzucić się tam. - oświadczył król. - Gdy tylko się zacznie festyn i Marcells zacznie przemawiać, to od razu się tam rzucimy i zrobimy zadymę. Dziewczyna psa, Ken oraz ninja w międzyczasie odbiją swoich przyjaciół. Ja wejdę na sam koniec i dołożę starań, aby szybko i pokojowo to zakończyć. To wszystko. Operację Pokój uważam za rozpoczętą!
Czy królowi uda się zrobić "Pokojową Rewolucję" z użyciem broni? Czy klejnot Minho zostanie dostarczony tam, gdzie jego miejsce? Czy wszystko zakończy się szczęśliwie? Wszystko dowiecie się w ostatnim rozdziale.
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Cz, 12 cze 2014, 19:07 |
|
|
Kretes102
Poznaniak Nieszczelny
Dołączył(a): Wt, 24 lip 2012, 11:47 Posty: 2434 Lokalizacja: Poznań, Rzeczpospolita Polska
Naklejki: 17
|
Re: Reksio i Kretes: Kosmiczna przygoda i świata niezgoda.
Ten rozdział zawiera 15540 znaków (rozdział 14212, epilog 1328), nie licząc tytułu oraz C.D.N i zapowiedzi. Pierwszy rozdział zawiera 4700 znaków, drugi 14850, trzeci 12338, czwarty 12113, piąty 13218, szósty 12416, siódmy 14218, ósmy 11755, dziewiąty 10161, co razem daje co razem daje 121317 znaków bez ostatnich pytań "co będzie dalej" oraz nagłówka rozdziału. Bariera 100000 znaków została przekroczona. Rozdział dziesiąty - Ostatecznie starcie. Wszyscy, łącznie z królem przygotowywali się do ostatecznego starcia, jakim było obalenie fałszywego króla. Wszyscy żwawo i bardzo dokładnie dopasowywali bronie do siebie. Szło to bardzo w szybkim tempie, gdyż już jutro ma być to co nie śniło się nawet żabojadom, a mianowicie "Pokojowa Rewolucja". Trochę to śmieszne, ale tak ona się nazywa. Pokój z bronią w tle to przecież wojna. No, ale widać, że Gehrot inaczej to postrzega. - No to jaki jest stan broni? - spytał władca. - Mamy tak: 300 puszek z gazem masłowym, 22 pistobiny (pistolet połączony z karabinem), dodatkowo 12 koszyków szklanych, różnej maści broni białej w liczbie 1000 oraz jedną... kanapkę z serem. - Przedstawił stan magazynu zastępca dowódcy. - A nie, już nie mamy kanapki z serem. Jakher już ją zjadł. - No co? Głodny byłem. - rzekł ów Jakher. - No dobrze, a co my mamy robić? - spytał Ken-Koj. - Hmm... dla was mam bardzo ciekawe jakże kreatywne zadanie. O, tam na górze rośnie taki sobie kimołajek górnadski, rzadki kwiat, rośnie raz na 100 kag. - Już idziemy. - powiedziała Kari. - A myślałam, że będzie to jakieś trudne zadanie... Niestety, dziewczyna Reksia się myliła. Na górę było niezwykle trudno dojść. Góra była dosyć stroma. - Uff... puff... to... jest... uff... łatwe zadanie. - wydusiła z siebie Kari-Mata. - Ja... uff... dam królowi łatwe zadanie... uff... - Ech... mam dosyć. - powiedział Ken-Koj Ke. Przystańmy. No... i przystanęli. Minęło sporo czasu zanim znowu ruszyli na górę. No, prawie zrobiło się już trochę ciemno. W końcu, po wielu trudach i uffach, puffach bohaterowie dotarli na szczyt góry. Byli bardzo zdziwieni widząc znaną postać na górze. - Kane... uff..., jak ty tu wlazłeś? - spytał mentor. - Jak to jak? - spytał ze zdziwieniem Kane i wskazał palcem na drugą stronę góry. - Tam jest kolejka górska. Łatwo się wchodzi i wszechstronnie jak na wiochę, która jest nieznana. - No nie... uff... - Kari była bardzo zmęczona. - Teraz mnie nieście do tej kolejki, bo nie wytrzymam. Nasi bohaterowie zabrali kwiatek, który był tylko jeden i tym razem weszli do kolejki górskiej. Po chwili już byli na miejscu. W jednym domku odbywała się uczta. Było tam bardzo wesoło. Były gospodynie oraz kamraci króla. Taka impreza z jedzeniem w tle. - Co tak długo? - spytał król. - Chodźcie i jedzcie, a nie pożałujecie. - No... nie jesteśmy głodni. Mamy kimołajek górnadski i pójdziemy się wyspać. Jutro czeka nas ważny dzień. - oznajmiła Kari. - No dobrze... my się będziemy bawić, a jutro do roboty.
*** W lochach było coraz bardziej nerwowo. Pies, kret oraz dwaj ninja nie mogli znaleźć sobie miejsca, gdyż jutro być może będzie dla nich jednym z najgorszych dni. - Nie wierzę, no po prostu nie wierzę. Mówiłeś, Reksiu, że nas uratują i co? Nie uratowali nas! - Kretes był bardzo oburzony. - Kretesie, nie marudź. Na pewno nas uratują. - próbował jakoś Reksio go pocieszyć. - Chyba...
*** U fałszywego króla Marcellsa trwały bardzo jasne i staranne przygotowania do festynu, który ma pokazać "hiper pokój we Wszechświecie". Wszystko było zapięte na ostatni guzik. - Panie, mamy już zrobiony billboard. - powiedział jeden z Kurgów zajmujący się organizacją tej zabawy. - Bardzo dobrze. - oznajmił fałszywy władca - pokażemy wszystkim mieszkańcom z całej planety, jakim ja jestem pokojowym władcą. Jutro "w pokojowy sposób" pokażemy atrakcję w postaci tych ziemskich postaci. Zobaczą jak to jest kraść cudzą rzecz! Hahahaha. - Panie, a czy były król i jego banda też będzie to widzieć? - spytał jeden ze strażników. - Oczywiście! Ale z ukrycia, aby nikt nie zauważył, że ja to nie Gehrot. Hehehe. - odrzekł Marcells. - Pójdź i im to powiedz, że niedługo będzie ich kolej na końcową drogę życia. Strażnik poszedł na dół, aby zobaczyć jak tam sprawują się zamknięte szczeble władzy monarchistycznej oraz ich armia. Był bardzo zdziwiony, gdy okazało się, iż ich nie ma. Czym prędzej pobiegł do fałszywego króla, aby to donieść. - Jak to.. UCIEKLI?! - Marcells był wściekły. - Oni nie mogą popsuć tego wszystkiego! Zwołajcie grupę soldierów i niech ich pójdą szukać. Bandyci nie mogą mi tego zrobić!
*** Nastał już dzień. Wszyscy byli wyspani i wypoczęci. Najdłużej ze wszystkich spał Ken-Koj Ke. Król na nogach był już od wczesnego ranka. - No, skoro wszyscy już są, to zabieramy się do roboty. - oświadczył Gehrot. - Za parę godzin rozpoczyna się festyn i musimy tam zrobić zadymę. Tylko trochę musimy się sprężyć, bo nie mamy zbyt dużo czasu. Zapewne oni nie wiedzą, co ich czeka i jaką atrakcję im zgotujemy... Wszyscy mobilizowali się, jakby szykowali się do wojny. Ale to była wojna. Chodziło tutaj o obalenie króla, obalenie fałszywego króla. - Kane, proszę. Oto nunczaku zrobione przeze mnie. - Ken-Koj powiedział i podarował mu ten oto prezent. - Przyda się na tych zbójów. - Dziękuję, a teraz musimy trochę poćwiczyć. - oznajmił ninja. Tymczasem Kari-Mata już ćwiczyła wschodnie sztuki walki, najwięcej karate. Jak widać dobrze, wręcz bardzo dobrze jej to szło. No cóż, jak się za młodu ćwiczyło to nie ma się co dziwić. Oprócz niej, wszyscy inni ćwiczyli pokrótce inne sztuki. Jeden sztukę walki, druga jeszcze sztukę malarstwa, a jeszcze inni sztukę jedzenia. - No co? Głodny jestem. - powiedział jeden z żołnierzy. Wszystko szło w bardzo dobrym tempie. Po ćwiczeniach w końcu udało osiągnąć pełną mobilizację. Wszystko sięgnęło zamierzonego celu. - No to jedziemy z tym koksem. - oznajmił król. - Cel: pałac oraz festyn. Życie albo śmierć. Pokój albo wojna. Huzia! Wszyscy uzbrojeni żołnierze ruszyli na pałac oraz na festyn. Kari, Ken-Koj oraz Kane też.
*** Na łące przygotowania do festynu szły pełną parą. Marcells wszystko kontrolował, aby nikt nie przeszkodził, dlatego porozstawiał żołnierzy tam i tu, wszędzie gdzie się da. Czuł, że zbliża się niebezpieczeństwo, więc chciał szybko zakończyć to co chciał, czyli uczynić z Reksia, Kretesa oraz ninja atrakcji dla mieszkańców, a potem atrakcji dla lwołpów - skrzyżowanie małpy z lwem. - Ile mamy lwołpów? - spytał dowódcy fałszywy król. - Liczba jest nie aż tak porażająca, bo tylko dwa, ale na pewno dadzą sobie radę z tymi kmiotkami. - przedstawił stan dowódca. - No, to dobrze. - ucieszył się władca. - Przyprowadźcie tych z Ziemi i postawcie w tej witrynie. Będą robić za... wystawę. Hahahahaha! Żołdaki przyprowadzili Reksia, Kretesa, Mole'a i Raya. Marcells chciał porozmawiać z nimi, aby nie "czuli się źle" na festynie. - Co ty chcesz z nami zrobić? - spytał Reksio. - Co ja chcę? Ja mogę! - odparł fałszywy król. - Jestem władcą i mogę wszystko. Będzie to wszystko odbywało się w "pokojowy sposób". Pokażemy nowy pokój! Nowy! - Tak nie traktuje się obcych! - krzyknął Kretes. - Jesteś pokojowym władcą! - No... powiedzmy. - rzekł władca. - Ale ja pokój wprowadzam inaczej. A teraz... soldierzy, do gabloty z nimi! Naszych bohaterów zaciągnięto do witryny i tam musieli siedzieć. Trzeba nadmienić, że nie była szklana. Była wykonana z jakiegoś niezidentyfikowanej formy lub masy. Takie coś podobne do szkła, ale też trochę plastiku... e, tam, na pewno coś innego niż ziemskie masy. - No dobrze, królu. - oświadczył jeden z organizujących festyn. - Wszystko jest zrobione. - No dobrze, to możemy zaczynać! - oznajmił król. - Za jakieś 45 minut będzie uroczyste otwarcie. Pilnujcie czasu. - Tak jest! - Hmm... uda mi się to! - pomyślał Marcells. - Na pewno moje chłopaki złapali tych bandziorów i za chwilę dowiem się, że już są z powrotem w lochach. Tak!
*** Gwardia króla Gehrota szła już szturmem na festyn. Jednak przed samym końcem lasu odnaleźli ich i okrążyli soldierzy Marcellsa. Przed pierwszą walką na tej planecie stanęły siły dobra ze złem. - No, stójcie! - krzyknął jeden z dowódców fałszywego króla. - Jesteście otoczeni. - Co robimy? - szepnął alchemik do króla. - Jak to co? Waaaaaalllkaaaaaaa! - krzyknął władca i wszyscy rzucili się na tych żołnierzy. Jakby to powiedzieć te starcie było pierwszym poważnym starciem na tej planecie. - Aja! - krzyczała Kari-Mata i kładła na łopatki soldierów. "Pokojowa walka" - ta nazwa bardzo pasuje do tego zdarzenia. Nie obyło się bez rozlewu krwi oraz bardzo brutalnych walk. Wielu żołdaków ginęło, ale i też siły dobra traciły swoich. W końcu, po armia fałszywki została pokonana i siły dobra świętowały zwycięstwo. Teraz czas na obalenie fałszywego króla. Szli pewnie przed siebie i prawie byli na miejscu, ale Gehrot kazał się zatrzymać. - Stójcie. - nakazał im król. - Gdy ten pson zacznie swoje przedstawienie, od razu wkraczamy. Hmm... jego pomagierzy nam się przydadzą. Oni pierwsi wybiegną, a potem zadyma! A u Marcellsa uśmiech na twarzy był bardzo widoczny. Cieszył się, że bez zakłóceń może rozpocząć święto i nadal liczy, że Gwardia Króla zostanie rozbrojona i pokonana. - Wasza Wysokość. Minęło 45 minut. - rzekł do niego jeden z organizatorów. - Bardzo dobrze. Widzę, że mieszkańcy już są, to możemy zaczynać. - oświadczył fałszywy król. Zwołał więc publiczność i wygłosił przemówienie. - Jako, że dzisiaj przypada Święto Pokoju, ja, król tej planety zorganizowałem wielkie święto oraz festyn z myślą o was. Tworzycie pokojową społeczność i szerzycie dobroć oraz szczęście. Nie przedłużając, FESTYN POKOJU UWAŻAM ZA OTWARTY! - Zaczyna się... - powiedział Kretes. Gehrot po tym przemówieniu dał znak wszystkim. - Teraz! - krzyknął i najpierw wypuścił soldierów. Marcells był szczęśliwy z powodu tego, że oni wrócili. Ale zaraz był lekko zdziwiony tym, że oni krzyczeli z przerażenia. Po tym Gwardia Króla rzuciła się w stronę festynu i zaczęła się wielka zadyma. Fałszywy król oczywiście uciekł, ale kazał innym soldierom walczyć z nimi. Społeczność też uciekła w popłochu. - Przybyli! - krzyknęli razem Dzielny Pies, Komandor oraz dwaj ninja. - Jesteśmy uratowani. - Po tym, Kari i Ken-Koj uwolnili swoich kamratów. Kolejna walka trwała w najlepsze. Oczywiście, tym razem było już lepiej i więcej miejsca do bitwy. Niełatwo jednak było - ci soldierzy byli bardziej uzbrojeni. Trzech z nich rzuciło się na Kretesa i Reksia. - Już po was! - krzyknęli żołdacy do naszych bohaterów, ale w porę trzech ninja ich uratowało. - Dzięki! - podziękowała Mole'owi, Rayowi oraz Kane'owi dwójka przyjaciół. Wojna coraz bardziej dobiegała końca. Ukrywająca się społeczność była bardzo zdziwiona tym stanem. A przecież miało być tak spokojnie i pokojowo. Widzieli dwóch króli tych samych jednocześnie. Nie wiedzieli co o tym myśleć. Po bardzo długim czasie wreszcie wszystko się skończyło. Wojnę wygrały... siły zła dobra. Było to do przewidzenia. Król Gehrot, żołnierze oraz bohaterowie wiwatowali. - No to możemy świętować. - oznajmił Kretes. - W końcu skończyło się to wszystko i możemy spokojnie wrócić do domu. - Nie tak prędko, gdzie ten oszust, Marcells? - zapytał król. - Widziałem, jak pobiegł w stronę pałacu. - powiedział jeden z mieszkańców planety. - Szybko, w stronę pałacu. - On nie może uciec! - krzyknął władca i wszyscy pobiegli tam, gdzie uciekł oszust. Jednak gdy weszli do środka, nie było nikogo. Każdy się rozdzielił, aby rozejrzeć się czy Marcells nadal tutaj jest. Jednak go nie było. - Hmm... porwał klejnot Minho! - oznajmił Reksio. - Szybko, musimy go znaleźć. Nagle usłyszeli jakiś szum. Okazało się, że pson, już zmieniony w prawdziwego psona próbował wsiąść do pojazdu i uciec na swoją planetę. - Hahahaha! Nie uda się wam! Klejnot jest mój! - krzyknął, a gdy Reksio chciał się rzucić na niego ten już odleciał z klejnotem. - To już koniec! - Kretes był zniesmaczony. - Czekaj, wyceluję. - powiedziała Kari-Mata, wyciągnęła procę z kieszeni i celowała w pojazd. Strzeliła. Czy doleci? Czy doleci? Tak, doleciała. Kula uderzyła w sam silnik i pojazd runął na dół. - Hurra! - krzyknęli wszyscy i pobiegli w stronę pojazdu. Leżał tam ogłuszony i nieprzytomny Marcells, a król wyciągnął klejnot Minho. Podniósł go i krzyknął: - WYGRALIŚMY! - Wszyscy byli uradowani. - Nareszcie! Hurra, teraz klejnot odkładamy na miejsce i do domu. - Kretes był rozentuzjazmowany. - No, podnieście tego zdrajcę w wtrąćcie do lochu. Tam będzie miał swój pokój. - oznajmił król. - Wasza Wysokość, a gdzie dokładnie umieszcza się ten klejnot? - spytał Reksio. - Chodźcie, pokażę wam. - powiedział władca i wszyscy poszli tam, gdzie jest prawowite miejsce dla tegoż klejnotu. Okazało się, że to jest grota, która ma magiczne właściwości. Nie bez kozery nazywała się Grotą Szczęścia - ona taka była. - To tutaj. - oświadczył król i wszyscy weszli do groty. - Była to bardzo ładna grota. W środku było miejsce na coś co w zagłębieniu wyglądało jak miejsce na klejnot. Dokładnie na klejnot Minho. - Reksiu, włóż go tam, to jest twoje ostatnie zadanie. - powiedział król i Dzielny Pies go tam włożył. Nagle ku oczom wszystkich w grocie zrobiło się jasno i całe światło zostało wyrzucone z groty. Jak widać, pokój wrócił do całego Wszechświata. Nawet dotarło to do planety psonów, którzy nagle złagodnieli i stali się przyjaźni. - Operację Pokój uważam za zakończoną oznajmił Gehrot. Wszyscy byli szczęśliwi.
*** Trochę później... Król właśnie wręczał ordery za szerzenie pokoju oraz walkę o dobro. Przyszedł czas na naszych bohaterów. - Reksiu, Kretesie, oraz inni wręczam wam ten oto Honorowy Order Pokoju za zasługi na rzecz pokoju, miłości oraz szczęśliwości. Jesteście przykładem jak być dobrym i szerzyć dobro. Wszyscy po tych słowach klaskali i się cieszyli. Ale jednak przyszedł czas na pożegnanie. - Ken-Koju, Mole'u, Ray'u oraz Kane'ie, dzięki za wszystko i za to, że nam pomagaliście. Bez was nie dalibyśmy rady. - rzekł do nich Reksio. - Szkoda, że się rozstajemy, ale być może się kiedyś spotkamy. - Ja też wam chciałbym podziękować. - powiedział alchemik. - Gdyby nie wy, nadal byśmy tkwili w tej dziurze na planecie psonów. Teraz możemy wrócić do domu. Żegnajcie. - Królu, jesteśmy szczęśliwi i dumni za to, że mogliśmy tobie pomóc. Niech pokój będzie z Tobą. Do zobaczenia. - powiedzieli wszyscy, włączyli pojazdy i każdy odleciał w swoją stronę.
Epilog Reksio, Kretes oraz Kari-Mata wylądowali na Podwórku. Na nich czekali już Kogut Wynalazca, Molly oraz Kornelek. - Kretesie, nareszcie. - przywitała go Molly. - Makaron już jest bardzo zimny. Pójdę odgrzać. - Tak, nareszcie jesteśmy w domu. Mam już dosyć przygód jak na to wszystko. - powiedział Kretes. Wszyscy nareszcie odetchnęli z ulgą. Był to już koniec tej kosmicznej przygody. - K-kretesie, R-reksiu, jak do-dobrze, że już je-jesteście. - rzekł do nich Kogut. - Bra-brakowało was tutaj. Opowiadajcie co było i co robiliście tam. - No, ja też się cieszę, że jestem w domu. - oświadczył Reksio. - Pomyśleć, że gdyby nie pokonanie króla, to teraz byśmy byli atrakcją dla króla i kopali za pomocą łopaty. A za chwilę powiemy co się przydarzyło. - Łopata? - spytał Kretes. - Jaki to dzień i godzina? - Piątek, 13:15. - odrzekł K.W. - Kurcze... "Jaka to Łopata" się rozpoczyna! Lecę już, bo nie zdążę! - krzyknął Kretes i już go nie było. - Ach, ten Kretes...
*** Godzina 19:00 Zaczęło się już główne wydanie Wieści. Kretes był już bardzo zmęczony tymi przeżyciami i poszedł już spać. Nie słyszał tego co mówili w telewizji. - Klasimir Doggin, przywódca Rosji zapowiedział, że rozpocznie ćwiczenia pod granicami krajów LASO. Czy to początek Spiętej Wojny? - widać, że nie wszędzie dotarł pokój. No niestety... KONIEC
_________________Co ja będę się rozpisywał, zapraszam: "Reksio i Kretes: "Skarb Umuritu" [KOMIKS] - czyli, dlaczego Kretes zasłania dymkiem innych kolegów oraz gdzie znajduje się skarb Umuritu. Ten kolor należy do Administratora dbającego o czystość i walczącego ze złem. Lepiej zacznij się zastanawiać nad sobą, kiedy ujrzysz ten kolor w swoim poście
|
Pt, 13 cze 2014, 21:47 |
|
|
|
Strona 1 z 1
|
[ Posty: 10 ] |
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
|
|